Bluszczem spowite dłonie przechodziły poprzez gamę głębokiej czerwieni i martwego fioletu; pnącza zaciskały się silniej, sięgały ku szyi i kaleczyły bladą twarz. Beltaine wciąż biegła. Dostrzegłszy cel, niezłomnym duchem uznała go za dostępny, siebie samą zaś, zdolną do ów cel...