Prolog.
Galan - Mai zas艂u偶y艂a na sw贸j przydomek. Ju偶 od najm艂odszych lat swojego 偶ycia by艂a niczym ogie艅, ale jej p艂omienie nigdy nie niszczy艂y, niczego nie spopieli艂y gniewem i nie rozkwit艂a ni razu w sercu Beltaine nienawi艣膰. Spokojem mog艂aby do偶y膰 nale偶nej jej rodowi nie艣miertelno艣ci i cieszy艂aby si臋 ni膮, w hardym sprzeciwie wobec obranych dla niej 艣cie偶ek 偶ycia, gdyby tylko nie obowi膮zki, jakie niesie ze sob膮 szlachetna krew. Krew g臋stnieje staro偶ytn膮 powinno艣ci膮 i nie spos贸b jej ok艂ama膰. Elfka zawsze pragn臋艂a wybiera膰 sama, a kr贸lowa ceni艂a jej hart ducha - jako pani las贸w, Galadriel nie gani艂a bladolicej za nieodpowiednie, ma艂o dworskie przywary i wysoko stawia艂a rady elfki, g艂贸wnie przez to, 偶e widzia艂a w nich szczery i 艣wie偶y os膮d; jako ciotka za艣, przygarn臋艂a Beltaine pod podleg艂e jej z艂ote korony drzew i czcz膮c tym sposobem pami臋膰 swego drogiego brata, uczy艂a podlotka jak wypowiada膰 os膮d b臋d膮c i m膮dr膮 i siln膮. Wymagano od niej zasiadania w mniejszej radzie i us艂ugiwania czerwonym s艂odkim winem kr贸lewskim go艣ciom, przymykaj膮c szczodrze oko na to, 偶e poza owymi obradami Beltaine trudni艂a si臋 z pasj膮 wojennym rzemios艂em. Dosz艂a wysoko. Dowodzenie 艂ucznikami Lorien by艂o jak jej osobisty, wy艣niony szczyt. Ojcem Beltaine by艂 jednak Finrod Felagund, brat Lady Lorien; wojownik, ale i zdolny rozjemca, tote偶 oczekiwano, 偶e pod膮偶y jego 艣ladem, ale wytyczone drogi nie zawsze s膮 kusz膮ce i tak偶e tym razem, jedyna c贸rka wybra艂a 偶ycia nie polityka i kr贸lewskiego doradcy, lecz wojowniczki dzier偶膮cej 艂uk.
Jej ostatnia noc w Lothl贸rien. Ksi臋偶ycowym l艣nieniem sk膮pane jest wszystko to, co najpi臋kniejsze w oczach Beltaine; srebrz膮 si臋 nieko艅cz膮ce stopnie kamiennych schod贸w prowadz膮cych do komnat kr贸lewskiej pary i kopu艂y elfich siedzib w kszta艂cie pergoli poro艣ni臋tej labiryntami wysmuk艂ych ga艂臋zi drzew. Tafla jeziora odbija si臋 g艂adkim licem w ksi臋偶ycowej, smutnej twarzy, gdy umilk艂y ju偶 nawet nocne ptaki i 艣wierszcze. Z艂ote Lasy 艣ni膮, wyczekuj膮c poranka budz膮cego si臋 偶ycia, ale jedna elfka nie czeka ju偶 niczego; dla niej dobieg艂 ko艅ca czas radosnego oczekiwania przysz艂ych dni, Lady Galadriel upomnia艂a si臋 o Beltaine, upomnia艂a si臋 o ni膮 kr贸lewska krew. Jutrzejszy poranek przyniesie zmiany; Beltaine straci swoj膮 ukochan膮 pozycj臋; jej oddzia艂 艂ucznik贸w obejmie inny dow贸dca, a ona sama, ledwie skoro 艣wit, wsi膮dzie na grzbiet wierzchowca, ruszaj膮c ku Mrocznej Puszczy. Nie pragnie tej podr贸偶y. Sprzeciwia si臋 otwarcie ciotce, lecz sprzeciw ten odbija si臋 echem od 艣cian elfich, wytwornych komnat i ksi臋偶ycowym blaskiem staje si臋 wzburzenie Beltaine Galan - Mai, ogniem p艂onie w niej 偶al, zamaszysty jak d艂ugie r臋kawy sukni, kt贸r膮 pomagaj膮 w艂o偶y膰 jej kr贸lewskie dw贸rki.
Pi臋kna tak, jak sen i tak samo ulotna w nieistnieniu, chcia艂aby stoczy膰 ostatni膮 z lwich walk, albo podda艅czo si臋 rozp艂yn膮膰. Gorset, zaci膮gni臋ty zbyt mocno sprawia jej dyskomfort. Sznurki sukni, opinaj膮ce plecy zmuszaj膮 elfk臋 do wstrzymania na moment oddechu. W zwierciadle o z艂otych ramach wida膰 ju偶 nie dow贸dc臋 艂ucznik贸w, lecz wszystko, przed czym jasnow艂osa tak bardzo si臋 wzbrania艂a. Zn贸w jest Lady Dyplomatk膮. Dam膮.
- Fortuna odnalaz艂a drog臋 do ciebie, pani. Niech serce twoje wype艂nia wielka rado艣膰, albowiem pan le艣nych elf贸w jest pe艂en majestatu. 艢r贸dziemie w swych erach nie zna艂o pi臋kniejszego elfa, czy widzia艂a艣 pani jego oczy? Mieni膮 si臋 rw膮cymi potokami i ca艂e s膮 niebiesko艣ci膮 jezior przecinaj膮cych jego puszcz臋.
- Nie chc臋 by膰 kr贸low膮. - Sykn臋艂a, czuj膮c jak s艂u偶ki, starannie uk艂adaj膮c jej d艂ugie w艂osy w misterne warkocze, ponownie uk艂u艂y j膮 z艂ot膮, ostr膮 sprz膮czk膮. Dlaczego nie pozostawi膮 moich w艂os贸w wolno? Jeden warkocz u czo艂a wystarczy. On nie b臋dzie zwraca艂 uwagi na podobne, nieznacz膮ce nic szczeg贸艂y.
Beltaine odsun臋艂a si臋 od dziewcz膮t, nie czekaj膮c przyzwolenia. By膰 mo偶e nie by艂o to grzeczne czy godne damy, ale ona nigdy nie prosi艂a o ich obecno艣膰, a wr臋cz znosi艂a je w swoim mniemaniu dostatecznie d艂ugo. Zbyt d艂ugo. Pozbawiona impulsywno艣ci, cho膰 pe艂na goryczy podesz艂a do 艂uku znacz膮cego wej艣cie do jej komnat, wygl膮daj膮c Haldira, cho膰 nie by艂a pewna, czy chce zobaczy膰 jego oczy pe艂ne zawodu. Lepiej b臋dzie, je艣li ju偶 jej nie zobaczy. Czy zobaczy j膮 jeszcze kiedykolwiek? Wci膮偶 w g艂owie Beltaine kr膮偶y艂y niczym trucizna s艂owa Lady Galadriel, a ilekro膰 zmru偶y oczy usi艂uj膮c zasn膮膰 snu, b臋dzie widzie膰 ostatni膮 ich rozmow臋.
Rozmow臋, kt贸ra zmieni艂a wszystko.
Trzy ksi臋偶yce wcze艣niej. Zwierciad艂o Galadrieli.
- Nie wysy艂aj mnie. Czy nie ma innej na moje miejsce, skoro ka偶dy m贸wi tylko o zaszczytach? - Beltaine unios艂a po艂y bia艂ej, lekkiej sukni. Na jej z艂otych w艂osach spoczywa艂 wianek z lilii. Lady Galadriel zaprosi艂a j膮 noc膮 do zwierciad艂a, obiecuj膮c jej przepowiednie o tym, co b臋dzie, ale Galan - Mai doskonale zna magi臋 kr贸lowej. Ona rozumie, 偶e istota 偶ywa ma moc zmiany swojego przeznaczenia i nic nie jest przes膮dzone. W艂a艣nie dlatego postanowi艂a zawalczy膰 o w艂asn膮 przysz艂o艣膰, kt贸ra haftowa艂a si臋 niepewnym 艣ciegiem. Porozmawiam z ni膮, ile jeszcze ukrywa膰 zdo艂a z lordem Celebornem, co wobec mnie planuj膮?
Galadriel pow艂贸czystym gestem bia艂ej d艂oni poprosi艂a bratanic臋, by podesz艂a bli偶ej. Stan膮wszy tu偶 przy kr贸lowej, ujrza艂a w spokojnej wodzie pysk lwicy, rozdarty w ryku berserku, a wtedy poj臋艂a, i偶 lwica szczerzy k艂y s艂u偶膮c w obronie.
- Wybra艂 ci臋, a ja rozumiem go, gdy偶 jeste艣 najlepszym klejnotem Lorien i nie istnieje cenniejszy, jaki mog艂abym zaoferowa膰 elfiemu lordowi. Usi膮d藕 przy mnie, Beltaine. Czy mo偶esz?
Zasiad艂y w ksi臋偶ycowej toni, pod drzewami starszymi, ni偶 Lady Galadriel i tak pi臋knymi, jak ona; jasnymi, wiecznie zielonymi i nie艣miertelnymi. W贸wczas, kr贸lowa uj臋艂a delikatnie d艂o艅 elfki.
- Jeste艣my krwi膮 Noldor贸w, a ja, cho膰 w oczach moich odbi艂 si臋 blask drzew Valinoru, nie widzia艂am cz臋sto, by potomek innego szczepu pozyska艂 przychylno艣膰 drugiego. Za Oropherem pod膮偶y艂y le艣ne zast臋py na 艣mier膰, a Thranduil jest jego krwi膮; jedynym dziedzicem i ksi臋ciem tak cennym, 偶e gdy zgin膮艂 kr贸l, wojsko nie rozproszy艂o si臋, a zachowa艂o morale i pod膮偶y艂o za nowym kr贸lem.
- Sami na艂o偶yli mu koron臋. Ukoronowali go jednym g艂osem na bitewnym polu. - Dopowiedzia艂a jasnow艂osa, znaj膮c dobrze histori臋 obj臋cia w艂adzy Thranduila z pie艣ni. Zamkn臋艂a oczy. - Odda艂a艣 lordowi Elrondowi Celebrian臋, ale Peredhel jest 艂agodny i przyjazny wobec ka偶dej z mi艂uj膮cych pok贸j ras. Czy nie mo偶esz pos艂a膰 mnie do jednego z jego syn贸w? Znam Elladana i Elrohira od dzieci臋cych lat, ta艅czyli艣my razem i skakali艣my przez zanurzone w rzece kamienie...
Galadriel spojrza艂a na Beltaine. D艂oni膮 bia艂膮 jak mleko i g艂adk膮 jak at艂as pog艂adzi艂a jej w艂osy, dotykaj膮c jasnego lica, bladego jakby k膮pieli za偶ywa艂a elfka wy艂膮cznie w ksi臋偶ycowym blasku. Beltaine kocha艂a noc i gwiazdy, ksi臋偶yc zawsze by艂 jej sprzymierze艅cem i wola艂a go od mocnego, ra偶膮cego s艂o艅ca.
- Imladris sprzymierzone nam jest poprzez ery istnienia Ardy, 艂膮czy nas przyja藕艅, obyczaje i krew, lecz z Eryn Lasgalen nie 艂膮czy nas nic. Nie pragn臋, by艣 po艣lubi艂a jej kr贸la, cho膰 i mnie przedstawiono Celeborna jako obcego ksi臋cia Doriathu, srebrnego i wysokiego jak Bia艂e Drzewo Tol Eress毛i. Sp臋d藕 z nim ca艂膮 jedn膮 wiosn臋, pozw贸l jej przemieni膰 si臋 w lato i trwaj przy jego boku wraz z opadaniem li艣ci jego puszczy, poprzez mro藕ne 艣nie偶ne zaspy, zdradzieckie dla zapuszczaj膮cych si臋 w g臋sty las. Sko艅czy si臋 czas, a ty podejmiesz decyzj臋. Mo偶e zdo艂asz go pokocha膰.
- Nie zdo艂am. Kocham innego. Dlaczego mnie wybra艂? - Zapyta艂a Beltaine, wstaj膮c z kryszta艂owej 艂awy utkanej z r贸偶nobarwnych kryszta艂贸w mieni膮cych si臋 odcieniami od lazuru, do delikatnego r贸偶u i seledynu z艂amanego biel膮; elfowie nazywali je czystym 艣wiat艂em ksi臋偶yca. Podesz艂a do zwierciad艂a, zanurzaj膮c d艂ugie palce w zimnej, przyjemnie koj膮cej wodzie czystych intencji i poczu艂a przemykaj膮c膮 jej po opuszkach magi臋 przesz艂o艣ci, obietnic i przepowiedni.
Rozpoznam magi臋, kiedy mnie otacza. Ju偶 taka jestem. Przesi膮k艂a ni膮 obcuj膮c z Lady Lorien.
- Wybra艂 ci臋 w艂a艣nie dlatego. On wie, 偶e z艂ama艂a艣 m贸j zakaz i zakaz lorda Elronda. Wie tak偶e, 偶e opu艣ci艂a艣 Lorien noc膮 wraz ze stra偶nikami, by ruszy膰 odsiecz膮 za orkami, kt贸rzy porwali moj膮 c贸rk臋 Celebrian臋. Imponuje mu si艂a, sam jest impulsywny w os膮dzie, cho膰 zdaje si臋 spokojny. Jeste艣 jak jego pierwsza kr贸lowa; wojownicza i pewna swego. Kocha te cechy i zarazem ich nienawidzi, poniewa偶 to przez nie zgin臋艂a jego pani.
- Wie, 偶e mi艂uj臋 Haldira a jednak zaprasza mnie do swoich komnat? - Sykn臋艂a Beltaine, jednym zamaszystym ruchem burz膮c spokojn膮 tafl臋. Woda rozbryzga艂a bia艂e kwiecie.
- Nie zaprasza ci臋 do komnat. Got贸w jest otworzy膰 przed tob膮 Mroczn膮 Puszcz臋 i wyda膰 stra偶y rozkaz, by wpuszczono wolno ci臋 do jego kr贸lestwa, nikogo innego nie zgodzi艂 si臋 przyj膮膰, nawet nale偶nej ci 艣wity. Prosi艂am o audiencj臋, a on odm贸wi艂. Wybra艂 tylko jedn膮. Pojedziesz bez 艣wity, kr贸l obieca艂, 偶e wy艣le po ciebie w艂asn膮.
O, Eru...
U艂o偶ono z jej w艂os贸w, z艂otych jak p艂ynna korona, warkocze przeplatane wzajem misternym splotem, kt贸ry sam w sobie zdawa艂 si臋 tysi膮cem zjednanych maria偶em gwiazd. Suknia ze szkar艂atnego materia艂u, zdobna by艂a u najbli偶szych cia艂u po艂aci z艂ot膮 nici膮, za艣 d艂ugie r臋kawy zakrywa艂y d艂onie. Wysz艂a na dziedziniec, ogl膮daj膮c si臋 za siebie. Srebrnoszara kora drzew Lorien iskrzy艂a si臋 od bladych 艣wiate艂 lampion贸w, 艣wiat zaczyna艂 ja艣nie膰 i w nowym blasku 艣witania, Beltaine dostrzeg艂a pomi臋dzy drzewami Mallorn 偶egnaj膮cego j膮 uk艂onem Haldira. Przed ni膮, przystan臋艂a 艣nie偶nobia艂a 艂ania. Oczy, czarne niczym obsydiany odwraca艂y wzrok od uprz臋偶y na szyi z emblematem kr贸la.
- Nigdy nie dosiada艂am sarny... - Szepn臋艂a, niemal przepraszaj膮co. Wyci膮gn臋艂a ku le艣nej pi臋kno艣ci d艂o艅.
Galan - Mai zas艂u偶y艂a na sw贸j przydomek. Ju偶 od najm艂odszych lat swojego 偶ycia by艂a niczym ogie艅, ale jej p艂omienie nigdy nie niszczy艂y, niczego nie spopieli艂y gniewem i nie rozkwit艂a ni razu w sercu Beltaine nienawi艣膰. Spokojem mog艂aby do偶y膰 nale偶nej jej rodowi nie艣miertelno艣ci i cieszy艂aby si臋 ni膮, w hardym sprzeciwie wobec obranych dla niej 艣cie偶ek 偶ycia, gdyby tylko nie obowi膮zki, jakie niesie ze sob膮 szlachetna krew. Krew g臋stnieje staro偶ytn膮 powinno艣ci膮 i nie spos贸b jej ok艂ama膰. Elfka zawsze pragn臋艂a wybiera膰 sama, a kr贸lowa ceni艂a jej hart ducha - jako pani las贸w, Galadriel nie gani艂a bladolicej za nieodpowiednie, ma艂o dworskie przywary i wysoko stawia艂a rady elfki, g艂贸wnie przez to, 偶e widzia艂a w nich szczery i 艣wie偶y os膮d; jako ciotka za艣, przygarn臋艂a Beltaine pod podleg艂e jej z艂ote korony drzew i czcz膮c tym sposobem pami臋膰 swego drogiego brata, uczy艂a podlotka jak wypowiada膰 os膮d b臋d膮c i m膮dr膮 i siln膮. Wymagano od niej zasiadania w mniejszej radzie i us艂ugiwania czerwonym s艂odkim winem kr贸lewskim go艣ciom, przymykaj膮c szczodrze oko na to, 偶e poza owymi obradami Beltaine trudni艂a si臋 z pasj膮 wojennym rzemios艂em. Dosz艂a wysoko. Dowodzenie 艂ucznikami Lorien by艂o jak jej osobisty, wy艣niony szczyt. Ojcem Beltaine by艂 jednak Finrod Felagund, brat Lady Lorien; wojownik, ale i zdolny rozjemca, tote偶 oczekiwano, 偶e pod膮偶y jego 艣ladem, ale wytyczone drogi nie zawsze s膮 kusz膮ce i tak偶e tym razem, jedyna c贸rka wybra艂a 偶ycia nie polityka i kr贸lewskiego doradcy, lecz wojowniczki dzier偶膮cej 艂uk.
Jej ostatnia noc w Lothl贸rien. Ksi臋偶ycowym l艣nieniem sk膮pane jest wszystko to, co najpi臋kniejsze w oczach Beltaine; srebrz膮 si臋 nieko艅cz膮ce stopnie kamiennych schod贸w prowadz膮cych do komnat kr贸lewskiej pary i kopu艂y elfich siedzib w kszta艂cie pergoli poro艣ni臋tej labiryntami wysmuk艂ych ga艂臋zi drzew. Tafla jeziora odbija si臋 g艂adkim licem w ksi臋偶ycowej, smutnej twarzy, gdy umilk艂y ju偶 nawet nocne ptaki i 艣wierszcze. Z艂ote Lasy 艣ni膮, wyczekuj膮c poranka budz膮cego si臋 偶ycia, ale jedna elfka nie czeka ju偶 niczego; dla niej dobieg艂 ko艅ca czas radosnego oczekiwania przysz艂ych dni, Lady Galadriel upomnia艂a si臋 o Beltaine, upomnia艂a si臋 o ni膮 kr贸lewska krew. Jutrzejszy poranek przyniesie zmiany; Beltaine straci swoj膮 ukochan膮 pozycj臋; jej oddzia艂 艂ucznik贸w obejmie inny dow贸dca, a ona sama, ledwie skoro 艣wit, wsi膮dzie na grzbiet wierzchowca, ruszaj膮c ku Mrocznej Puszczy. Nie pragnie tej podr贸偶y. Sprzeciwia si臋 otwarcie ciotce, lecz sprzeciw ten odbija si臋 echem od 艣cian elfich, wytwornych komnat i ksi臋偶ycowym blaskiem staje si臋 wzburzenie Beltaine Galan - Mai, ogniem p艂onie w niej 偶al, zamaszysty jak d艂ugie r臋kawy sukni, kt贸r膮 pomagaj膮 w艂o偶y膰 jej kr贸lewskie dw贸rki.
Pi臋kna tak, jak sen i tak samo ulotna w nieistnieniu, chcia艂aby stoczy膰 ostatni膮 z lwich walk, albo podda艅czo si臋 rozp艂yn膮膰. Gorset, zaci膮gni臋ty zbyt mocno sprawia jej dyskomfort. Sznurki sukni, opinaj膮ce plecy zmuszaj膮 elfk臋 do wstrzymania na moment oddechu. W zwierciadle o z艂otych ramach wida膰 ju偶 nie dow贸dc臋 艂ucznik贸w, lecz wszystko, przed czym jasnow艂osa tak bardzo si臋 wzbrania艂a. Zn贸w jest Lady Dyplomatk膮. Dam膮.
- Fortuna odnalaz艂a drog臋 do ciebie, pani. Niech serce twoje wype艂nia wielka rado艣膰, albowiem pan le艣nych elf贸w jest pe艂en majestatu. 艢r贸dziemie w swych erach nie zna艂o pi臋kniejszego elfa, czy widzia艂a艣 pani jego oczy? Mieni膮 si臋 rw膮cymi potokami i ca艂e s膮 niebiesko艣ci膮 jezior przecinaj膮cych jego puszcz臋.
- Nie chc臋 by膰 kr贸low膮. - Sykn臋艂a, czuj膮c jak s艂u偶ki, starannie uk艂adaj膮c jej d艂ugie w艂osy w misterne warkocze, ponownie uk艂u艂y j膮 z艂ot膮, ostr膮 sprz膮czk膮. Dlaczego nie pozostawi膮 moich w艂os贸w wolno? Jeden warkocz u czo艂a wystarczy. On nie b臋dzie zwraca艂 uwagi na podobne, nieznacz膮ce nic szczeg贸艂y.
Beltaine odsun臋艂a si臋 od dziewcz膮t, nie czekaj膮c przyzwolenia. By膰 mo偶e nie by艂o to grzeczne czy godne damy, ale ona nigdy nie prosi艂a o ich obecno艣膰, a wr臋cz znosi艂a je w swoim mniemaniu dostatecznie d艂ugo. Zbyt d艂ugo. Pozbawiona impulsywno艣ci, cho膰 pe艂na goryczy podesz艂a do 艂uku znacz膮cego wej艣cie do jej komnat, wygl膮daj膮c Haldira, cho膰 nie by艂a pewna, czy chce zobaczy膰 jego oczy pe艂ne zawodu. Lepiej b臋dzie, je艣li ju偶 jej nie zobaczy. Czy zobaczy j膮 jeszcze kiedykolwiek? Wci膮偶 w g艂owie Beltaine kr膮偶y艂y niczym trucizna s艂owa Lady Galadriel, a ilekro膰 zmru偶y oczy usi艂uj膮c zasn膮膰 snu, b臋dzie widzie膰 ostatni膮 ich rozmow臋.
Rozmow臋, kt贸ra zmieni艂a wszystko.
Trzy ksi臋偶yce wcze艣niej. Zwierciad艂o Galadrieli.
- Nie wysy艂aj mnie. Czy nie ma innej na moje miejsce, skoro ka偶dy m贸wi tylko o zaszczytach? - Beltaine unios艂a po艂y bia艂ej, lekkiej sukni. Na jej z艂otych w艂osach spoczywa艂 wianek z lilii. Lady Galadriel zaprosi艂a j膮 noc膮 do zwierciad艂a, obiecuj膮c jej przepowiednie o tym, co b臋dzie, ale Galan - Mai doskonale zna magi臋 kr贸lowej. Ona rozumie, 偶e istota 偶ywa ma moc zmiany swojego przeznaczenia i nic nie jest przes膮dzone. W艂a艣nie dlatego postanowi艂a zawalczy膰 o w艂asn膮 przysz艂o艣膰, kt贸ra haftowa艂a si臋 niepewnym 艣ciegiem. Porozmawiam z ni膮, ile jeszcze ukrywa膰 zdo艂a z lordem Celebornem, co wobec mnie planuj膮?
Galadriel pow艂贸czystym gestem bia艂ej d艂oni poprosi艂a bratanic臋, by podesz艂a bli偶ej. Stan膮wszy tu偶 przy kr贸lowej, ujrza艂a w spokojnej wodzie pysk lwicy, rozdarty w ryku berserku, a wtedy poj臋艂a, i偶 lwica szczerzy k艂y s艂u偶膮c w obronie.
- Wybra艂 ci臋, a ja rozumiem go, gdy偶 jeste艣 najlepszym klejnotem Lorien i nie istnieje cenniejszy, jaki mog艂abym zaoferowa膰 elfiemu lordowi. Usi膮d藕 przy mnie, Beltaine. Czy mo偶esz?
Zasiad艂y w ksi臋偶ycowej toni, pod drzewami starszymi, ni偶 Lady Galadriel i tak pi臋knymi, jak ona; jasnymi, wiecznie zielonymi i nie艣miertelnymi. W贸wczas, kr贸lowa uj臋艂a delikatnie d艂o艅 elfki.
- Jeste艣my krwi膮 Noldor贸w, a ja, cho膰 w oczach moich odbi艂 si臋 blask drzew Valinoru, nie widzia艂am cz臋sto, by potomek innego szczepu pozyska艂 przychylno艣膰 drugiego. Za Oropherem pod膮偶y艂y le艣ne zast臋py na 艣mier膰, a Thranduil jest jego krwi膮; jedynym dziedzicem i ksi臋ciem tak cennym, 偶e gdy zgin膮艂 kr贸l, wojsko nie rozproszy艂o si臋, a zachowa艂o morale i pod膮偶y艂o za nowym kr贸lem.
- Sami na艂o偶yli mu koron臋. Ukoronowali go jednym g艂osem na bitewnym polu. - Dopowiedzia艂a jasnow艂osa, znaj膮c dobrze histori臋 obj臋cia w艂adzy Thranduila z pie艣ni. Zamkn臋艂a oczy. - Odda艂a艣 lordowi Elrondowi Celebrian臋, ale Peredhel jest 艂agodny i przyjazny wobec ka偶dej z mi艂uj膮cych pok贸j ras. Czy nie mo偶esz pos艂a膰 mnie do jednego z jego syn贸w? Znam Elladana i Elrohira od dzieci臋cych lat, ta艅czyli艣my razem i skakali艣my przez zanurzone w rzece kamienie...
Galadriel spojrza艂a na Beltaine. D艂oni膮 bia艂膮 jak mleko i g艂adk膮 jak at艂as pog艂adzi艂a jej w艂osy, dotykaj膮c jasnego lica, bladego jakby k膮pieli za偶ywa艂a elfka wy艂膮cznie w ksi臋偶ycowym blasku. Beltaine kocha艂a noc i gwiazdy, ksi臋偶yc zawsze by艂 jej sprzymierze艅cem i wola艂a go od mocnego, ra偶膮cego s艂o艅ca.
- Imladris sprzymierzone nam jest poprzez ery istnienia Ardy, 艂膮czy nas przyja藕艅, obyczaje i krew, lecz z Eryn Lasgalen nie 艂膮czy nas nic. Nie pragn臋, by艣 po艣lubi艂a jej kr贸la, cho膰 i mnie przedstawiono Celeborna jako obcego ksi臋cia Doriathu, srebrnego i wysokiego jak Bia艂e Drzewo Tol Eress毛i. Sp臋d藕 z nim ca艂膮 jedn膮 wiosn臋, pozw贸l jej przemieni膰 si臋 w lato i trwaj przy jego boku wraz z opadaniem li艣ci jego puszczy, poprzez mro藕ne 艣nie偶ne zaspy, zdradzieckie dla zapuszczaj膮cych si臋 w g臋sty las. Sko艅czy si臋 czas, a ty podejmiesz decyzj臋. Mo偶e zdo艂asz go pokocha膰.
- Nie zdo艂am. Kocham innego. Dlaczego mnie wybra艂? - Zapyta艂a Beltaine, wstaj膮c z kryszta艂owej 艂awy utkanej z r贸偶nobarwnych kryszta艂贸w mieni膮cych si臋 odcieniami od lazuru, do delikatnego r贸偶u i seledynu z艂amanego biel膮; elfowie nazywali je czystym 艣wiat艂em ksi臋偶yca. Podesz艂a do zwierciad艂a, zanurzaj膮c d艂ugie palce w zimnej, przyjemnie koj膮cej wodzie czystych intencji i poczu艂a przemykaj膮c膮 jej po opuszkach magi臋 przesz艂o艣ci, obietnic i przepowiedni.
Rozpoznam magi臋, kiedy mnie otacza. Ju偶 taka jestem. Przesi膮k艂a ni膮 obcuj膮c z Lady Lorien.
- Wybra艂 ci臋 w艂a艣nie dlatego. On wie, 偶e z艂ama艂a艣 m贸j zakaz i zakaz lorda Elronda. Wie tak偶e, 偶e opu艣ci艂a艣 Lorien noc膮 wraz ze stra偶nikami, by ruszy膰 odsiecz膮 za orkami, kt贸rzy porwali moj膮 c贸rk臋 Celebrian臋. Imponuje mu si艂a, sam jest impulsywny w os膮dzie, cho膰 zdaje si臋 spokojny. Jeste艣 jak jego pierwsza kr贸lowa; wojownicza i pewna swego. Kocha te cechy i zarazem ich nienawidzi, poniewa偶 to przez nie zgin臋艂a jego pani.
- Wie, 偶e mi艂uj臋 Haldira a jednak zaprasza mnie do swoich komnat? - Sykn臋艂a Beltaine, jednym zamaszystym ruchem burz膮c spokojn膮 tafl臋. Woda rozbryzga艂a bia艂e kwiecie.
- Nie zaprasza ci臋 do komnat. Got贸w jest otworzy膰 przed tob膮 Mroczn膮 Puszcz臋 i wyda膰 stra偶y rozkaz, by wpuszczono wolno ci臋 do jego kr贸lestwa, nikogo innego nie zgodzi艂 si臋 przyj膮膰, nawet nale偶nej ci 艣wity. Prosi艂am o audiencj臋, a on odm贸wi艂. Wybra艂 tylko jedn膮. Pojedziesz bez 艣wity, kr贸l obieca艂, 偶e wy艣le po ciebie w艂asn膮.
O, Eru...
U艂o偶ono z jej w艂os贸w, z艂otych jak p艂ynna korona, warkocze przeplatane wzajem misternym splotem, kt贸ry sam w sobie zdawa艂 si臋 tysi膮cem zjednanych maria偶em gwiazd. Suknia ze szkar艂atnego materia艂u, zdobna by艂a u najbli偶szych cia艂u po艂aci z艂ot膮 nici膮, za艣 d艂ugie r臋kawy zakrywa艂y d艂onie. Wysz艂a na dziedziniec, ogl膮daj膮c si臋 za siebie. Srebrnoszara kora drzew Lorien iskrzy艂a si臋 od bladych 艣wiate艂 lampion贸w, 艣wiat zaczyna艂 ja艣nie膰 i w nowym blasku 艣witania, Beltaine dostrzeg艂a pomi臋dzy drzewami Mallorn 偶egnaj膮cego j膮 uk艂onem Haldira. Przed ni膮, przystan臋艂a 艣nie偶nobia艂a 艂ania. Oczy, czarne niczym obsydiany odwraca艂y wzrok od uprz臋偶y na szyi z emblematem kr贸la.
- Nigdy nie dosiada艂am sarny... - Szepn臋艂a, niemal przepraszaj膮co. Wyci膮gn臋艂a ku le艣nej pi臋kno艣ci d艂o艅.