Bluszczem spowite d艂onie przechodzi艂y poprzez gam臋 g艂臋bokiej czerwieni i martwego fioletu; pn膮cza zaciska艂y si臋 silniej, si臋ga艂y ku szyi i kaleczy艂y blad膮 twarz. Beltaine wci膮偶 bieg艂a. Dostrzeg艂szy cel, niez艂omnym duchem uzna艂a go za dost臋pny, siebie sam膮 za艣, zdoln膮 do 贸w celu osi膮gni臋cia. Ga艂臋zie zaciska艂y si臋 szczelnie, zmuszaj膮c smuk艂e cia艂o do coraz zwinniejszych, przemy艣lanych krok贸w. Omija艂a powalone konary drzew, martwe i zmursza艂e, jak zmienia艂o si臋 i powietrze wok贸艂 niej. Walczy艂a o ka偶dy dech. Aura by艂a ci臋偶ka i gor膮ca oparami pal膮cego s艂o艅ca opadaj膮cego na ziemie, kt贸re nigdy nie zazna艂y deszczu. Surowe powita艂o j膮 oczenie, jak serce nieznaj膮ce szczerej, bezkompromisowej mi艂o艣ci. Sarna przemkn臋艂a. D艂ugie kopyta smagn臋艂y powietrze. Beltaine pochyli艂a si臋, szybkie kroki zmieni艂a w bieg. Lamath, matka pozosta艂a daleko za nimi, nawo艂ywa艂a m艂ode, ale ono, sp艂oszone, nie przestawa艂o biec. Bieg艂a r贸wnie偶 i Beltaine. Nie mia艂a z sarn膮 szans; m艂oda, gibka i sp艂oszona, zaw臋drowa艂a a偶 po kres granic Eryn Lasgalen. Tam, gdzie ko艅czy艂 si臋 las Thranduila, szepty przybiera艂y na sile, otula艂 z艂owrogo mackami mrok. Nieczyste powietrze siarki przygania艂o ponure my艣li.
Czu艂a krew. I 艣mier膰.
Z艂ote 艂uki mostu nosi艂y tajemnice. Symbole kr贸lewskie zatar艂y si臋, kamie艅 rozdzieli艂 si臋 na nier贸wne po艂y, a 艣cie偶k臋 okry艂a warstwa mchu i suche, kruche ga艂臋zie. Od艂amane ramiona drzew tworzy艂y labirynty. Czerwone klony nosi艂y ci臋偶ko blade, wp贸艂 zasuszone li艣cie, za艣 miedziane ambrowce o klapowanych, ostrych blaszkach li艣ci marnia艂y i wi臋d艂y niedostatkiem s艂o艅ca. P臋dy 艣ciera艂y si臋, sun膮c ku g贸rze, niby oplataj膮c wysoki, kamienny obiekt. Pos膮g elfiej kobiety, o twarzy podobnej do jej w艂asnej. Pomnik umar艂ej kr贸lowej. Sk膮d ich podobie艅stwo? Czy to przez wzgl膮d na nie Thranduil pozwoli艂 jej wkroczy膰 do swoich las贸w? Beltaine zatrzyma艂a si臋. Oczyma zlustrowa艂a kr贸tko otoczenie. Czujna i spokojna, wyczekiwa艂a sygna艂u, kt贸ry szepn膮艂by jej szelestem, czy jest bezpieczna, czy te偶 winna si臋gn膮膰 po sztylet. Wiatru nie by艂o. Nie by艂o i ptactwa i Beltaine zdana by艂a tylko na siebie.
Pochwyci艂a sarn臋 w ramiona, zamkn臋艂a j膮 w 艣cis艂ym, mocnym u艣cisku, szepcz膮c koj膮co do m艂odej 艂ani:
- Y茅! A lelyalm毛, tithen loth.
Unios艂a le艣ne dzieci臋, odwr贸ci艂a si臋 ty艂em do zwalonych szcz膮tek z艂otego mostu kr贸lewskiego dawnego traktu. I to by艂 jej straszliwy b艂膮d.
Przyszed艂 z otch艂ani zarwanego mostu. Wy艂oni艂 si臋 zr臋cznie, rozk艂adaj膮c cielsko na osiem n贸g.
Jasne w艂osy potarga艂 ruch. Elfka odwr贸ci艂a g艂ow臋, rejestruj膮c k膮tem oka zagro偶enie. Instynktownie, podrzuci艂a sarn臋, popychaj膮c j膮 ku le艣nej dziczy. Beltaine zerwa艂a si臋, wyszarpa艂a z buta sztylet. Nie iskrzy艂a si臋 stal, ksi臋偶yc w przekl臋te krainy nie si臋ga. Cicha i opanowana wbi艂a ostrze w odn贸偶e, zaraz wyszarpa艂a bro艅, wymierzaj膮c nast臋puj膮ce po sobie ciosy. Ilekro膰 trafia艂a, poliki naznacza艂a jej posoka i brud, gdy za艣 nie udawa艂o jej si臋 odnale藕膰 s艂abo艣ci bestii, musia艂a ucieka膰 si臋 do unik贸w. Odn贸偶a pochwyci艂y jej d艂onie, wypad艂 z palc贸w n贸偶. Beltaine podskoczy艂a, wykr臋ci艂a si臋 z zaci艣ni臋tych na艅 kleszczy, a potem wyl膮dowa艂a na martwym cmentarzysku drzew. Nie znalaz艂a ju偶 sztyletu. Ostrze znikn臋艂o w wysokich trawach. Odt膮d, mia艂a ju偶 tylko uniki. Zwinnie, wygi臋艂a cia艂o w 艂uk; oczy utkwi艂a w czerniej膮cym niebie, ugi臋艂a w kolanach nogi, podtrzymuj膮c si臋 na r臋kach. Jasne w艂osy splugawi艂a krew. Beltaine, odpowiadaj膮c na kolejny atak paj膮ka, zni偶y艂a si臋 ku ziemi, zamkn臋艂a oczy czekaj膮c na to, co przyniesie jej Eru i Valarowie.
- Niech Mayarowie mnie strzeg膮. - szepn臋艂a, gotowa do skoku. Zamar艂a. Lazur oczu rozwar艂 si臋 szerzej, bo oto tu偶 nad jej twarz膮 b艂ysn膮艂 miecz; d艂ugi, prosty, z elfickimi inskrypcjami.
- 脷carnet nin! - gniewny ton przeci膮艂 serce Noldorki jak stal. Hardo艣膰 nakazywa艂a elfce wszcz膮膰 protest, s艂owa Thranduila by艂y jej uraz膮, ale nie potrafi艂a wydoby膰 z ust d藕wi臋ku. Milcza艂a, zakleszczaj膮c z kr贸lem Eryn Lasgalen spojrzenia, a on, dostrzec musia艂 w jej oczach nie strach, lecz zawzi臋to艣膰, bo cho膰 jego twarz nie rozja艣ni艂a si臋, to jednak bez wahania rzuci艂 ku niej sw贸j drugi miecz.
- 脕nin apsen毛; wybacz mi. - Ozwa艂a si臋. Stan臋艂a na r贸wne nogi, zwar艂a z wojownikiem plecy. Uj臋艂a pewniej w delikatne d艂onie srebrzysty miecz, lekki, lecz zbyt d艂ugiej klingi na kobiet臋 jej postury.
Lepsze to, ani偶eli nic.
Postawa elfki zmieni艂a si臋. Powr贸ci艂a buta, zawzi臋to艣膰 i gotowo艣膰. Os艂ania艂a go; by艂a jego cieniem, a ka偶dy atak wyprowadzany przez Thranduila, uzupe艂nia艂a w艂asnym. Zata艅czy艂a z nim, nie potrzebuj膮c do tego ani muzyki, ani ksi臋偶ycowej 艂uny, a tancerzem kr贸l le艣nych elf贸w by艂 wspania艂ym; dawno nie ta艅czy艂a z kim艣 jego szybko艣ci, zwinno艣ci i si艂y. Stan臋li naprzeciw siebie. Beltaine spojrza艂a mu w oczy, unios艂a wysoko g艂ow臋. Cia艂em przeszed艂 dreszcz. Nie musia艂a m贸wi膰 nic; jednocze艣nie wbili miecze w kolejnego przeciwnika, ale tylko ona odsun臋艂a g艂ow臋, czuj膮c jak obryzguje j膮 krew paj臋czej matki.
- Moi ludzie rozetn膮 kokony w gniazdach.
- 脕nin apsen毛. - Szepn臋艂a, raz jeszcze. Osobliwie rozbrzmia艂o to s艂owo; Beltaine nie przeprasza艂a.
- Zejd藕 mi z drogi.
K膮piel w pa艂acowych, kamiennych 艂a藕niach otuli艂a nagie, g艂adkie cia艂o przyjemn膮 s艂odycz膮 kwiatowej woni. S艂u偶ebne dziewcz臋ta oblewa艂y Beltaine ciep艂膮 wod膮, tu偶 przy jej uszach szumia艂 potr贸jny wodospad. Jasne w艂osy mokre od wody, elfki u艂o偶y艂y na bok. Na艂o偶y艂y lekk膮, wonn膮 pian臋 na plecy elfki i ramiona, nama艣ci艂y czule olejkami i korzennymi mazid艂ami jej otarcia po walce. Beltaine, podp艂yn臋艂a na brzeg, opar艂a g艂ow臋 na z艂o偶onych r臋kach i przechyli艂a g艂ow臋, w zamy艣leniu. Nadesz艂o ci臋偶kie stukanie but贸w i Noldorce ukaza艂 si臋 jeden ze stra偶nik贸w i przybocznych kr贸la, Aegnor. M贸wiono o nim, 偶e podobnie jak kr贸l, nie wywodzi si臋 z le艣nych elf贸w. Jasne, falowane w艂osy 艣ci膮艂 do ramion. Dziewcz臋ta szepta艂y w 艂a藕ni, 偶e uczyni艂 to, maj膮c do wyboru 艣mier膰 albo ich strat臋. Beltaine uzna艂a, 偶e Aegnor wybra艂 bardzo m膮drze. I by艂 przystojny.
- Nie mo偶e na ciebie spojrze膰, nie l臋kaj si臋, lady. - Przypomnia艂a Brianna, na co Beltaine wsta艂a, wy艂aniaj膮c si臋 z pluskiem z ciep艂ej wody.
- Tw贸j pan boi si臋 kobiety, dlatego wygna mnie przez pos艂a艅ca? - Zapyta艂a hardo.
- M贸j pan zaprasza ci臋 do komnat, Galan - Mai. - Poprawi艂 j膮 elf, jego oczy wci膮偶 by艂y zamkni臋te i przepasane czarn膮, jedwabn膮 wst臋g膮. Z szacunku, a mo偶e przemawia twoja zaborczo艣膰?
- Szkoda pi臋kna komnat. Niech powalczy ze mn膮 tutaj i poka偶e, jak bardzo mnie nienawidzi.
Aegnor przykucn膮艂. Beltaine, uczyni艂a to samo, zaciekawiona i wzburzona jak morze.
- Nie nienawidzi ci臋. Zaimponowa艂a艣 mu, Noldorko.
Zbli偶y艂a ku niemu twarz; jasn膮 i blad膮 jak ksi臋偶ycowa tafla. Rozchylone usta mia艂a w drwinie, 藕renice zw臋偶one niczym u lwicy, g艂ow臋 uniesion膮 wysoko; dumne dzieci臋 Gil-Galada, Pana Eldamaru, Najwy偶szego Kr贸la Elf贸w szczepu Noldor贸w, bo czy nie jego krew wrza艂a w jej 偶y艂ach, ilekro膰 postanawia艂a walczy膰?
- Niech sam przyjdzie tu i mnie wyszarpie. Wtedy mnie dostanie. Powiedz mu to, Aegnorze chyba, 偶e trwo偶ysz si臋 przed jego majestatem, jak on boi si臋 kobiecego gniewu. Im wi臋cej czekam, tym wi臋ksza jest we mnie furia. - Ostatnie s艂owa wysycza艂a drapie偶nie niczym zwierz臋, broni膮ce si臋 pazurami przed zamkni臋ciem w klatce i pr臋dzej, pazury te st臋pi, ni偶 pozwoli si臋 pochwyci膰 w sid艂a, bo niewola lwu r贸wna si臋 艣mierci.
Przyszed艂 po ni膮 w nocnej, lekkiej ciemno oliwkowej szacie z wysokim, mocno wyci臋tym ko艂nierzem. Bez korony le艣nego w艂adcy, nie na艂o偶ywszy na skronie cho膰 subtelnego, wygodnego circletu okalaj膮cego g艂ow臋. Oczy, zdawa艂y si臋 艂agodniejsze, ni偶 dotychczas, w艂osy za艣, rozpuszczone i wyg艂adzone przez s艂u偶ki si臋ga艂y mu za pas. Nie zakry艂 oczu jedwabiem. Mrugn膮艂 dwukrotnie i przechyli艂 g艂ow臋 w bok.
- Musz臋 ci臋 wyszarpywa膰, doprawdy takie jest twoje 偶yczenie, Galan - Mai?
- Jeste艣 besti膮. Da艂e艣 mi brzemienn膮 sarn臋. Naruszy艂am granice broni膮c jej m艂ode.
Nie by艂 idealny z perspektywy tak bliskiej, jaka zosta艂a u偶yczona teraz elfce; jego usta by艂y w膮skie, brwi zarysowane ostrzej, ani偶eli by harmonizowa膰 z jasno艣ci膮 oczu, w kt贸rych widziano odcienie jezior Eryn Lasgalen, ale rzecz jasna, nie spos贸b odm贸wi膰 by艂o mu elegancji i godno艣ci prezencji. Sta艂 wyprostowany.
Podszed艂 do brzegu 艂a藕ni, zaoferowa艂 elfce swoj膮 d艂o艅.
- Przyodziej si臋.
Wysz艂a z wody. Krople opada艂y jedna po drugiej na posadzk臋. Stopami uczu艂a ch艂贸d.
- Srebro. - Szepn臋艂a s艂u偶kom, zamykaj膮c oczy, bo oto min臋艂a kr贸la i wiedzia艂a, 偶e nieustannie na ni膮 patrzy.
U艣cisn臋艂a jego d艂o艅; wi臋ksz膮 i wcale nie tak zimn膮, jak si臋 spodziewa艂a. Srebrzysta, pow艂贸czysta suknia zas艂ania艂a jej cia艂o, podkre艣laj膮c gracj臋 poruszania si臋. Iskry srebra skrzy艂y si臋 przy ka偶dym ruchu, ramiona by艂y nagie, podobnie jak i 艂ydki Beltaine. Wygl膮da艂a lekko jak le艣na nimfa, kr贸tko 艣niony sen; ulotny i nieskazitelny.
- Nie s膮dzi艂am, 偶e przyjdziesz. - Odezwa艂a si臋, pod膮偶aj膮c za Thranduilem schodami z d臋bowych, starych konar贸w. Wkroczyli za sal臋 tronow膮, otwar艂y si臋 skryte przed dworzanami drzwi. Jego prywatne komnaty by艂y pi臋kne, Beltaine musia艂a to przyzna膰. Przez p贸艂prze藕roczyste sklepienie wida膰 by艂o niebo. Posadzki 艂膮czy艂y si臋 jasn膮, szklan膮 mozaik膮 w historyczne wzory upami臋tniaj膮ce ojca kr贸la, Orophera; jego ostatnia bitwa, a przed ni膮 wiele innych. Jeden z obraz贸w naziemnych ukazywa艂 smoczy mord. Krew wygl膮da艂a na prawdziw膮; mo偶e Thranduil dokona艂 egzekucji i zabroni艂 s艂u偶kom zmycia krwi? My艣li Beltaine zdawa艂y si臋 niedorzeczne. Rozsiad艂a si臋 przy bia艂ym kwieciu, na d艂ugiej, mi臋kkiej 艂awie naprzeciw rozpo艣cieraj膮cej si臋 panoramy najpi臋kniejszego miejsca puszczy; serca Eryn Lasgalen. Mury pokryte by艂y kryszta艂em.
- Czuj臋 magi臋. Nie tylko w otoczeniu komnat. Co usi艂ujesz przede mn膮 zatai膰?
Nie patrzy艂 na ni膮. Uj膮艂 w d艂ugie palce z艂oty kielich, dotykaj膮c kraw臋dzi. Ustawi艂 go wraz z lustrzanym naczyniem na stole. Przed sob膮, Thranduil mia艂 teraz otwarte drzwi do winnicy pa艂acowej, za sob膮 za艣, Beltaine. Przyni贸s艂 zakorkowan膮 butelk臋 czerwonego, s艂odkiego wina z wi艣ni, malin i letnich je偶yn. Zapach ni贸s艂 si臋 przez d艂ugie komnaty, dotar艂 w ko艅cu i do zmys艂u Beltaine, upajaj膮c jej nozdrza s艂odk膮, nasycon膮 sensacj膮. Okry艂by j膮 p艂aszczem utkanym z gwiazd, ale wygl膮da艂a zbyt pi臋knie.
- Co ukrywasz? - Powt贸rzy艂a, gdy wsun膮艂 jej w d艂o艅 kielich wina i sam przysiad艂 obok niej.
- Nie jest twoim pragnieniem odkry膰 tej tajemnicy, uwierz mi na s艂owo.
- Chc臋. - Szeptem zapewni艂a go, zanurzywszy usta w winie, na co on, odpar艂 jej, pierwszy raz ze 艣miechem:
- Potrzebujesz zatem bardzo wiele wina.
Blizna rozkwita艂a stopniowo, powolnym nurtem trucizny rozchodz膮cej si臋 po ciele, gdy elf nie jest w stanie uleczy膰 swoich ran magi膮, bo zbyt g艂臋boko rani膮 r贸wnie偶 i jego dusz臋. Zabrak艂o mu si艂, mo偶e pozostawi艂 je jako sw贸j w艂asny symbol, pami膮tk臋 bitewnego smutku, straty i b贸lu zbyt dosadnego nawet dla niego. Beltaine nie pyta艂a. Wypalona sk贸ra lewego polika ods艂ania艂a 艣ci臋gna. Uszkodzona by艂a cz臋艣ciowo 偶uchwa wok贸艂 ust, lecz najwi臋ksze oparzenia kumulowa艂y si臋 zwartym 艣ciegiem ku skroni. Ogie艅 wytrawi艂 mi臋艣nie, zajmuj膮c r贸wnie偶 cz臋艣ciowo oko, bo podczas, gdy prawe oko spogl膮da艂o b艂臋kitem, lewe by艂o zupe艂nie bia艂e. Martwe. W b艂臋kicie zanurzy艂 si臋 smutek.
- Jestem wojownikiem. Nie budz膮 we mnie wstr臋tu ani blizny, ani rany, bo zwykle przemawia przez nie odwaga. Licz臋, 偶e ten, kto stan膮艂 przeciw ciebie wygl膮da po stokro膰 gorzej. - Ukoi艂a go, k艂ad膮c ostro偶nie rozwart膮 d艂o艅 tak, by skry膰 znaczn膮 cz臋艣膰 blizn. Skin臋艂a g艂ow膮, spogl膮daj膮c Thranduilowi w oczy.
- Polubi艂e艣 ze mn膮 szczero艣膰? Wybornie. - Upi艂a wina, od艂o偶y艂a teraz kielich na swoje kolana, przysiadaj膮c bli偶ej i kieruj膮c kolana w stron臋 towarzysza. - Zapierasz dech, nawet z nimi. Jestem wojownikiem, lecz jestem r贸wnie偶 i kobiet膮.
Nim pojmie, 偶e si臋 z nim spoufala i przyjemnie odurza j膮 szkar艂at je偶yn, malin, wi艣ni, a z nim obecno艣膰 kr贸la, Beltaine przewrotnie przechyli kielich, skieruje ku sobie g艂ow臋 Thranduila i spyta go, krn膮brnie:
- Opowiesz mi o Sanktuarium twojej 偶ony?
Czu艂a krew. I 艣mier膰.
Z艂ote 艂uki mostu nosi艂y tajemnice. Symbole kr贸lewskie zatar艂y si臋, kamie艅 rozdzieli艂 si臋 na nier贸wne po艂y, a 艣cie偶k臋 okry艂a warstwa mchu i suche, kruche ga艂臋zie. Od艂amane ramiona drzew tworzy艂y labirynty. Czerwone klony nosi艂y ci臋偶ko blade, wp贸艂 zasuszone li艣cie, za艣 miedziane ambrowce o klapowanych, ostrych blaszkach li艣ci marnia艂y i wi臋d艂y niedostatkiem s艂o艅ca. P臋dy 艣ciera艂y si臋, sun膮c ku g贸rze, niby oplataj膮c wysoki, kamienny obiekt. Pos膮g elfiej kobiety, o twarzy podobnej do jej w艂asnej. Pomnik umar艂ej kr贸lowej. Sk膮d ich podobie艅stwo? Czy to przez wzgl膮d na nie Thranduil pozwoli艂 jej wkroczy膰 do swoich las贸w? Beltaine zatrzyma艂a si臋. Oczyma zlustrowa艂a kr贸tko otoczenie. Czujna i spokojna, wyczekiwa艂a sygna艂u, kt贸ry szepn膮艂by jej szelestem, czy jest bezpieczna, czy te偶 winna si臋gn膮膰 po sztylet. Wiatru nie by艂o. Nie by艂o i ptactwa i Beltaine zdana by艂a tylko na siebie.
Pochwyci艂a sarn臋 w ramiona, zamkn臋艂a j膮 w 艣cis艂ym, mocnym u艣cisku, szepcz膮c koj膮co do m艂odej 艂ani:
- Y茅! A lelyalm毛, tithen loth.
Unios艂a le艣ne dzieci臋, odwr贸ci艂a si臋 ty艂em do zwalonych szcz膮tek z艂otego mostu kr贸lewskiego dawnego traktu. I to by艂 jej straszliwy b艂膮d.
Przyszed艂 z otch艂ani zarwanego mostu. Wy艂oni艂 si臋 zr臋cznie, rozk艂adaj膮c cielsko na osiem n贸g.
Jasne w艂osy potarga艂 ruch. Elfka odwr贸ci艂a g艂ow臋, rejestruj膮c k膮tem oka zagro偶enie. Instynktownie, podrzuci艂a sarn臋, popychaj膮c j膮 ku le艣nej dziczy. Beltaine zerwa艂a si臋, wyszarpa艂a z buta sztylet. Nie iskrzy艂a si臋 stal, ksi臋偶yc w przekl臋te krainy nie si臋ga. Cicha i opanowana wbi艂a ostrze w odn贸偶e, zaraz wyszarpa艂a bro艅, wymierzaj膮c nast臋puj膮ce po sobie ciosy. Ilekro膰 trafia艂a, poliki naznacza艂a jej posoka i brud, gdy za艣 nie udawa艂o jej si臋 odnale藕膰 s艂abo艣ci bestii, musia艂a ucieka膰 si臋 do unik贸w. Odn贸偶a pochwyci艂y jej d艂onie, wypad艂 z palc贸w n贸偶. Beltaine podskoczy艂a, wykr臋ci艂a si臋 z zaci艣ni臋tych na艅 kleszczy, a potem wyl膮dowa艂a na martwym cmentarzysku drzew. Nie znalaz艂a ju偶 sztyletu. Ostrze znikn臋艂o w wysokich trawach. Odt膮d, mia艂a ju偶 tylko uniki. Zwinnie, wygi臋艂a cia艂o w 艂uk; oczy utkwi艂a w czerniej膮cym niebie, ugi臋艂a w kolanach nogi, podtrzymuj膮c si臋 na r臋kach. Jasne w艂osy splugawi艂a krew. Beltaine, odpowiadaj膮c na kolejny atak paj膮ka, zni偶y艂a si臋 ku ziemi, zamkn臋艂a oczy czekaj膮c na to, co przyniesie jej Eru i Valarowie.
- Niech Mayarowie mnie strzeg膮. - szepn臋艂a, gotowa do skoku. Zamar艂a. Lazur oczu rozwar艂 si臋 szerzej, bo oto tu偶 nad jej twarz膮 b艂ysn膮艂 miecz; d艂ugi, prosty, z elfickimi inskrypcjami.
- 脷carnet nin! - gniewny ton przeci膮艂 serce Noldorki jak stal. Hardo艣膰 nakazywa艂a elfce wszcz膮膰 protest, s艂owa Thranduila by艂y jej uraz膮, ale nie potrafi艂a wydoby膰 z ust d藕wi臋ku. Milcza艂a, zakleszczaj膮c z kr贸lem Eryn Lasgalen spojrzenia, a on, dostrzec musia艂 w jej oczach nie strach, lecz zawzi臋to艣膰, bo cho膰 jego twarz nie rozja艣ni艂a si臋, to jednak bez wahania rzuci艂 ku niej sw贸j drugi miecz.
- 脕nin apsen毛; wybacz mi. - Ozwa艂a si臋. Stan臋艂a na r贸wne nogi, zwar艂a z wojownikiem plecy. Uj臋艂a pewniej w delikatne d艂onie srebrzysty miecz, lekki, lecz zbyt d艂ugiej klingi na kobiet臋 jej postury.
Lepsze to, ani偶eli nic.
Postawa elfki zmieni艂a si臋. Powr贸ci艂a buta, zawzi臋to艣膰 i gotowo艣膰. Os艂ania艂a go; by艂a jego cieniem, a ka偶dy atak wyprowadzany przez Thranduila, uzupe艂nia艂a w艂asnym. Zata艅czy艂a z nim, nie potrzebuj膮c do tego ani muzyki, ani ksi臋偶ycowej 艂uny, a tancerzem kr贸l le艣nych elf贸w by艂 wspania艂ym; dawno nie ta艅czy艂a z kim艣 jego szybko艣ci, zwinno艣ci i si艂y. Stan臋li naprzeciw siebie. Beltaine spojrza艂a mu w oczy, unios艂a wysoko g艂ow臋. Cia艂em przeszed艂 dreszcz. Nie musia艂a m贸wi膰 nic; jednocze艣nie wbili miecze w kolejnego przeciwnika, ale tylko ona odsun臋艂a g艂ow臋, czuj膮c jak obryzguje j膮 krew paj臋czej matki.
- Moi ludzie rozetn膮 kokony w gniazdach.
- 脕nin apsen毛. - Szepn臋艂a, raz jeszcze. Osobliwie rozbrzmia艂o to s艂owo; Beltaine nie przeprasza艂a.
- Zejd藕 mi z drogi.
K膮piel w pa艂acowych, kamiennych 艂a藕niach otuli艂a nagie, g艂adkie cia艂o przyjemn膮 s艂odycz膮 kwiatowej woni. S艂u偶ebne dziewcz臋ta oblewa艂y Beltaine ciep艂膮 wod膮, tu偶 przy jej uszach szumia艂 potr贸jny wodospad. Jasne w艂osy mokre od wody, elfki u艂o偶y艂y na bok. Na艂o偶y艂y lekk膮, wonn膮 pian臋 na plecy elfki i ramiona, nama艣ci艂y czule olejkami i korzennymi mazid艂ami jej otarcia po walce. Beltaine, podp艂yn臋艂a na brzeg, opar艂a g艂ow臋 na z艂o偶onych r臋kach i przechyli艂a g艂ow臋, w zamy艣leniu. Nadesz艂o ci臋偶kie stukanie but贸w i Noldorce ukaza艂 si臋 jeden ze stra偶nik贸w i przybocznych kr贸la, Aegnor. M贸wiono o nim, 偶e podobnie jak kr贸l, nie wywodzi si臋 z le艣nych elf贸w. Jasne, falowane w艂osy 艣ci膮艂 do ramion. Dziewcz臋ta szepta艂y w 艂a藕ni, 偶e uczyni艂 to, maj膮c do wyboru 艣mier膰 albo ich strat臋. Beltaine uzna艂a, 偶e Aegnor wybra艂 bardzo m膮drze. I by艂 przystojny.
- Nie mo偶e na ciebie spojrze膰, nie l臋kaj si臋, lady. - Przypomnia艂a Brianna, na co Beltaine wsta艂a, wy艂aniaj膮c si臋 z pluskiem z ciep艂ej wody.
- Tw贸j pan boi si臋 kobiety, dlatego wygna mnie przez pos艂a艅ca? - Zapyta艂a hardo.
- M贸j pan zaprasza ci臋 do komnat, Galan - Mai. - Poprawi艂 j膮 elf, jego oczy wci膮偶 by艂y zamkni臋te i przepasane czarn膮, jedwabn膮 wst臋g膮. Z szacunku, a mo偶e przemawia twoja zaborczo艣膰?
- Szkoda pi臋kna komnat. Niech powalczy ze mn膮 tutaj i poka偶e, jak bardzo mnie nienawidzi.
Aegnor przykucn膮艂. Beltaine, uczyni艂a to samo, zaciekawiona i wzburzona jak morze.
- Nie nienawidzi ci臋. Zaimponowa艂a艣 mu, Noldorko.
Zbli偶y艂a ku niemu twarz; jasn膮 i blad膮 jak ksi臋偶ycowa tafla. Rozchylone usta mia艂a w drwinie, 藕renice zw臋偶one niczym u lwicy, g艂ow臋 uniesion膮 wysoko; dumne dzieci臋 Gil-Galada, Pana Eldamaru, Najwy偶szego Kr贸la Elf贸w szczepu Noldor贸w, bo czy nie jego krew wrza艂a w jej 偶y艂ach, ilekro膰 postanawia艂a walczy膰?
- Niech sam przyjdzie tu i mnie wyszarpie. Wtedy mnie dostanie. Powiedz mu to, Aegnorze chyba, 偶e trwo偶ysz si臋 przed jego majestatem, jak on boi si臋 kobiecego gniewu. Im wi臋cej czekam, tym wi臋ksza jest we mnie furia. - Ostatnie s艂owa wysycza艂a drapie偶nie niczym zwierz臋, broni膮ce si臋 pazurami przed zamkni臋ciem w klatce i pr臋dzej, pazury te st臋pi, ni偶 pozwoli si臋 pochwyci膰 w sid艂a, bo niewola lwu r贸wna si臋 艣mierci.
Przyszed艂 po ni膮 w nocnej, lekkiej ciemno oliwkowej szacie z wysokim, mocno wyci臋tym ko艂nierzem. Bez korony le艣nego w艂adcy, nie na艂o偶ywszy na skronie cho膰 subtelnego, wygodnego circletu okalaj膮cego g艂ow臋. Oczy, zdawa艂y si臋 艂agodniejsze, ni偶 dotychczas, w艂osy za艣, rozpuszczone i wyg艂adzone przez s艂u偶ki si臋ga艂y mu za pas. Nie zakry艂 oczu jedwabiem. Mrugn膮艂 dwukrotnie i przechyli艂 g艂ow臋 w bok.
- Musz臋 ci臋 wyszarpywa膰, doprawdy takie jest twoje 偶yczenie, Galan - Mai?
- Jeste艣 besti膮. Da艂e艣 mi brzemienn膮 sarn臋. Naruszy艂am granice broni膮c jej m艂ode.
Nie by艂 idealny z perspektywy tak bliskiej, jaka zosta艂a u偶yczona teraz elfce; jego usta by艂y w膮skie, brwi zarysowane ostrzej, ani偶eli by harmonizowa膰 z jasno艣ci膮 oczu, w kt贸rych widziano odcienie jezior Eryn Lasgalen, ale rzecz jasna, nie spos贸b odm贸wi膰 by艂o mu elegancji i godno艣ci prezencji. Sta艂 wyprostowany.
Podszed艂 do brzegu 艂a藕ni, zaoferowa艂 elfce swoj膮 d艂o艅.
- Przyodziej si臋.
Wysz艂a z wody. Krople opada艂y jedna po drugiej na posadzk臋. Stopami uczu艂a ch艂贸d.
- Srebro. - Szepn臋艂a s艂u偶kom, zamykaj膮c oczy, bo oto min臋艂a kr贸la i wiedzia艂a, 偶e nieustannie na ni膮 patrzy.
U艣cisn臋艂a jego d艂o艅; wi臋ksz膮 i wcale nie tak zimn膮, jak si臋 spodziewa艂a. Srebrzysta, pow艂贸czysta suknia zas艂ania艂a jej cia艂o, podkre艣laj膮c gracj臋 poruszania si臋. Iskry srebra skrzy艂y si臋 przy ka偶dym ruchu, ramiona by艂y nagie, podobnie jak i 艂ydki Beltaine. Wygl膮da艂a lekko jak le艣na nimfa, kr贸tko 艣niony sen; ulotny i nieskazitelny.
- Nie s膮dzi艂am, 偶e przyjdziesz. - Odezwa艂a si臋, pod膮偶aj膮c za Thranduilem schodami z d臋bowych, starych konar贸w. Wkroczyli za sal臋 tronow膮, otwar艂y si臋 skryte przed dworzanami drzwi. Jego prywatne komnaty by艂y pi臋kne, Beltaine musia艂a to przyzna膰. Przez p贸艂prze藕roczyste sklepienie wida膰 by艂o niebo. Posadzki 艂膮czy艂y si臋 jasn膮, szklan膮 mozaik膮 w historyczne wzory upami臋tniaj膮ce ojca kr贸la, Orophera; jego ostatnia bitwa, a przed ni膮 wiele innych. Jeden z obraz贸w naziemnych ukazywa艂 smoczy mord. Krew wygl膮da艂a na prawdziw膮; mo偶e Thranduil dokona艂 egzekucji i zabroni艂 s艂u偶kom zmycia krwi? My艣li Beltaine zdawa艂y si臋 niedorzeczne. Rozsiad艂a si臋 przy bia艂ym kwieciu, na d艂ugiej, mi臋kkiej 艂awie naprzeciw rozpo艣cieraj膮cej si臋 panoramy najpi臋kniejszego miejsca puszczy; serca Eryn Lasgalen. Mury pokryte by艂y kryszta艂em.
- Czuj臋 magi臋. Nie tylko w otoczeniu komnat. Co usi艂ujesz przede mn膮 zatai膰?
Nie patrzy艂 na ni膮. Uj膮艂 w d艂ugie palce z艂oty kielich, dotykaj膮c kraw臋dzi. Ustawi艂 go wraz z lustrzanym naczyniem na stole. Przed sob膮, Thranduil mia艂 teraz otwarte drzwi do winnicy pa艂acowej, za sob膮 za艣, Beltaine. Przyni贸s艂 zakorkowan膮 butelk臋 czerwonego, s艂odkiego wina z wi艣ni, malin i letnich je偶yn. Zapach ni贸s艂 si臋 przez d艂ugie komnaty, dotar艂 w ko艅cu i do zmys艂u Beltaine, upajaj膮c jej nozdrza s艂odk膮, nasycon膮 sensacj膮. Okry艂by j膮 p艂aszczem utkanym z gwiazd, ale wygl膮da艂a zbyt pi臋knie.
- Co ukrywasz? - Powt贸rzy艂a, gdy wsun膮艂 jej w d艂o艅 kielich wina i sam przysiad艂 obok niej.
- Nie jest twoim pragnieniem odkry膰 tej tajemnicy, uwierz mi na s艂owo.
- Chc臋. - Szeptem zapewni艂a go, zanurzywszy usta w winie, na co on, odpar艂 jej, pierwszy raz ze 艣miechem:
- Potrzebujesz zatem bardzo wiele wina.
Blizna rozkwita艂a stopniowo, powolnym nurtem trucizny rozchodz膮cej si臋 po ciele, gdy elf nie jest w stanie uleczy膰 swoich ran magi膮, bo zbyt g艂臋boko rani膮 r贸wnie偶 i jego dusz臋. Zabrak艂o mu si艂, mo偶e pozostawi艂 je jako sw贸j w艂asny symbol, pami膮tk臋 bitewnego smutku, straty i b贸lu zbyt dosadnego nawet dla niego. Beltaine nie pyta艂a. Wypalona sk贸ra lewego polika ods艂ania艂a 艣ci臋gna. Uszkodzona by艂a cz臋艣ciowo 偶uchwa wok贸艂 ust, lecz najwi臋ksze oparzenia kumulowa艂y si臋 zwartym 艣ciegiem ku skroni. Ogie艅 wytrawi艂 mi臋艣nie, zajmuj膮c r贸wnie偶 cz臋艣ciowo oko, bo podczas, gdy prawe oko spogl膮da艂o b艂臋kitem, lewe by艂o zupe艂nie bia艂e. Martwe. W b艂臋kicie zanurzy艂 si臋 smutek.
- Jestem wojownikiem. Nie budz膮 we mnie wstr臋tu ani blizny, ani rany, bo zwykle przemawia przez nie odwaga. Licz臋, 偶e ten, kto stan膮艂 przeciw ciebie wygl膮da po stokro膰 gorzej. - Ukoi艂a go, k艂ad膮c ostro偶nie rozwart膮 d艂o艅 tak, by skry膰 znaczn膮 cz臋艣膰 blizn. Skin臋艂a g艂ow膮, spogl膮daj膮c Thranduilowi w oczy.
- Polubi艂e艣 ze mn膮 szczero艣膰? Wybornie. - Upi艂a wina, od艂o偶y艂a teraz kielich na swoje kolana, przysiadaj膮c bli偶ej i kieruj膮c kolana w stron臋 towarzysza. - Zapierasz dech, nawet z nimi. Jestem wojownikiem, lecz jestem r贸wnie偶 i kobiet膮.
Nim pojmie, 偶e si臋 z nim spoufala i przyjemnie odurza j膮 szkar艂at je偶yn, malin, wi艣ni, a z nim obecno艣膰 kr贸la, Beltaine przewrotnie przechyli kielich, skieruje ku sobie g艂ow臋 Thranduila i spyta go, krn膮brnie:
- Opowiesz mi o Sanktuarium twojej 偶ony?