JustPaste.it

CRIMSON ALIENATION XVI

User avatar
xSHAIDENx @xSHAIDENx · Jun 9, 2024 · edited: Mar 22, 2025

1000066036.png

 


CHAPTER XVI

Cajun uważnie przyglądał się poczynaniom towarzysza, który podkradał się do chwilowo oszołomionego wybuchami androida z zamiarem ostatecznego wykończenia go. Wiedział, że to była najlepsza i całkiem możliwe, że jedyna okazja. Musieli działać szybko, wziąć go podstępem, z zaskoczenia, bo w bezpośrednim starciu nie mieliby z tym rozwścieczonym i uzbrojonym olbrzymem żadnych szans. Złodziej często praktykował ten właśnie sposób, wszak liczył się efekt końcowy, a tym bardziej podczas walki o życie, a ta, wbrew temu, co można by sądzić, już niejednokrotnie mu się przydarzyła. W jego fachu ceniło się przede wszystkim spryt, przebiegłość, zdolność szybkiego reagowania, a tego mu nie brakowało, umiał odnaleźć się w każdej, nawet mocno ekstremalnej sytuacji.

Gdy Barnes wskoczył androidowi na plecy, Gambit odruchowo zacisnął dłonie w pięści. Niestety nie mógł już teraz mu pomóc, pozostała tylko nadzieja, że sobie poradzi oraz to swoiste, bezwiedne dopingowanie. Cała scena przywodziła na myśl jakąś abstrakcyjną wersję rodeo, w której mocno upgdare’owany android robił za byka, zaś siedzący na nim towarzysz Cajuna, stopniowo odcinający wystające z jego karku kable, za jeźdźca starającego się utrzymać, dopóki nie wykończy przeciwnika. Początki były dość gwałtowne w przebiegu, rozsierdzona maszyna o mało co nie zrzuciła z siebie Bucky’ego, jednak ten wytrwale trwał na jej grzbiecie, osłabiając ją precyzyjnym odcinaniem kolejnych kabli zapewne pomagających w podtrzymaniu życiowych funkcji. Ostatecznym ciosem był ten zadany w skroń. Ostrze strzaskało diodę, która, tak jak u do tej pory spotykanych androidów, najpierw zabłysła czerwonym blaskiem, by po chwili całkiem zgasnąć. Zaraz po tym wielkie cielsko z donośnym łoskotem zwaliło się na posadzkę i zaległo w bezruchu, bez żadnych oznak życia, co na wszelki wypadek zostało jeszcze sprawdzone i potwierdzone przez Barnesa standardowym sposobem, czyli kopnięciem.

– Dobre to było! – Gambit odkrzyknął, unosząc w górę wciąż zaciśniętą pięść, dopiero teraz zdając sobie z owego zaciskania sprawę. – Wczułem się… – stwierdził kiwając lekko głową, po czym przeskoczył przez taśmę produkcyjną, oddzielającą go od kompana i popatrzył na nieruchomego androida.

– Nieskromnie stwierdzę, że współpraca idzie nam wzorowo – oznajmił i poklepał Bucky’ego po ramieniu.

– A teraz pora stąd spadać i gdzieś opić to nasze zwycięstwo.

 

 

Rzecz jasna do żadnego opijania nie doszło, w sumie z prostego powodu. Nie było na to ani czasu, ani miejsca, ani nawet stosownego napitku. Ba, gdy finalnie opuścili teren fabryki, jedyne co mieli, poza niezbyt cenną satysfakcją z przeżycia kolejnego dnia w tym parszywym świecie, to gigantyczne zmęczenie. Od kilku dni jedynie albo walczyli, albo uciekali, niewiele jedli i równie niewiele spali, nie mając nawet jednego, stałego, bezpiecznego miejsca, a to prędzej czy później musiało odbić się na ich odporności i wytrzymałości. Wizyta w wytwórni nie dała im żadnych konkretnych odpowiedzi, tylko jeszcze więcej pytań, zaś konfrontacja ze Spikem i olbrzymim androidem o mało co nie kosztowała ich życia. Wciąż nie wiedzieli do czego przywódcy zbuntowanych maszyn były pozytywki w kształcie słowików ani dlaczego jedna z nich znalazła się w ich świecie, a także co wspólnego miała z tym wszystkim figurka małego chłopca.

Cajun bez słowa sprzeciwu przystał na propozycję towarzysza, by następnym punktem przystankowym na ich drodze stała się biblioteka. Publiczny przybytek fanów czytelnictwa z poprzedniej epoki wydawał się w miarę bezpieczny. Widząc rozwój tutejszej technologii, nie sądził, by takie miejsca cieszyły się obecnie dużą popularnością wśród ludzi, a co dopiero pośród androidów. I faktycznie, po dotarciu do celu okazało się, że było tam dość spokojnie i cicho. Choć oczywiście mogły to być tylko pozory. W tym mieście nic nie było takim, jakim wydawało się na pierwszy rzut oka.

Kilka godzin snu co prawda nie uzupełniło poziomu energii całkowicie, acz na pewno samopoczucie trochę podreperowało. Warta Gambita, kończąca się o świcie, przebiegła spokojnie, podobnie jak wcześniejsza, trzymana przez Bucky’ego. W niedużym budynku biblioteki przez cały ten czas panowała niemal idealna cisza, przerywana jedynie równomiernym oddechem śpiącego kompana. Cajun, by jakoś zająć myśli, zaczął przeglądać zgromadzone na wysokich regałach książki, przyświecając sobie naładowaną energią kartą. W swoim świecie nie miał na czytanie za wiele czasu, jednak od dzieciaka całkiem to lubił. To wtedy przeczytał "Małego księcia" – książka zmieniła jego sposób patrzenia na pewne sprawy i spodobała mu się tak bardzo, że ukradł dla siebie jeden egzemplarz. Tutaj nie było rzecz jasna możliwości, by natrafić na ten tytuł, ale sam fakt przebywania w bibliotece przypomniał o nim Remy’emu.

W trakcie przechadzania się między regałami i przeglądania ich zawartości natknął się za to inną książkę, która przykuła jego uwagę. Ta leżała otwarta na zakurzonej posadzce, wśród wielu innych, zaś na stronach, które ukazały się oczom złodzieja, gdy ten kucnął i przybliżył jarzącą się lekkim blaskiem kartę, widniały projekty androidów. Z ciekawości przewertował kilka kolejnych kartek, znajdując kolejne szkice i dokładne opisy tychże. W końcu podniósł ostrożnie całą książkę i popatrzył na okładkę. Widniejący na niej napis głosił, że owo dzieło zatytułowane było "Od obwodu elektrycznego po pierwszego androida", autorem zaś był niejaki Nicholas Sparrow. Złodziej ściągnął brwi. Nazwisko wydało mu się znajome, w pierwszej chwili jednak nie mógł sobie przypomnieć, skąd je zna. Dopiero po chwili uzmysłowił sobie, że android Zacharrias, którego spotkali w antykwariacie, wspomniał o swoim twórcy, nazywając go mistrzem Nicholasem. Czyżby to był ten sam?

Mając już lekturę na pozostałe godziny swojej warty, Gambit wrócił pod drzwi wejściowe, usiadł, opierając się plecami o blokujący je regał i zerknąwszy raz jeszcze na śpiącego Barnesa, zabrał się za czytanie.

Okazywało się, że książka ta była jedną z kilku napisanych przez wspomnianego wynalazcę, będącego tutejszym pionierem w konstruowaniu androidów. Opisane były losy Sparrowa, początki jego twórczości, a także największe dzieła, mające pierwotnie ułatwiać ludziom codzienne funkcjonowanie. Znajdowało się tam również sporo przydatnych informacji na temat samych maszyn, sposobie ich działania, mocnych i słabych stronach. Wśród projektów, które stanowiły największą dumę Nicholasa znaleźć można było widziany już przez Remy’ego i Bucky’ego w fabryce szkic małego, niebieskookiego chłopca o rudych włosach, z tą różnicą, że tam był projekt figurki, jaką znaleźli wcześniej w antykwariacie, tu zaś był już opisany mały android. Mały android niepokojąco przypominający samozwańczego władcę miasta, Spike’a. Projekt chłopca także podpisany był tym imieniem. Z tekstu wynikało, że najpierw powstała właśnie zwykła figurka, tworzeniem których zajmował się Sparrow, zanim zaczął interesować się robotyką, później zaś pierwszy prototyp androida. Ten zaś po latach został ulepszony i przebudowany do większej, ‘dorosłej’ wersji, z którą to wersją mieli okazję się skonfrontować. A wszystko to dla uczczenia pamięci tragicznie zmarłego w dzieciństwie syna wynalazcy.

Najwidoczniej coś jednak poszło nie tak, skoro ulubieniec mistrza androidów ostatecznie zwrócił się przeciwko swemu twórcy i wyraźnie pałał nienawiścią do rodzaju ludzkiego.
Cajun nawet nie zwrócił uwagi, kiedy przez okna biblioteki zaczęły wpadać do środka pierwsze promienie wschodzącego słońca. Od ślęczenia nad książką rozbolała go głowa, jednak czuł się bogatszy w wiedzę, która z pewnością się im przyda. Przetarł oczy i stłumił zaciśniętą pięścią kolejne ziewnięcie, po czym schował książkę do wewnętrznej kieszeni płaszcza i obejrzał się na Barnesa, który właśnie się budził.

Salut, homme. Wyspany? – przywitał się i podniósł ze swojego miejsca, poruszając głową na boki, dopóki nie dało się słyszeć cichego chrupnięcia.

– Niezbyt wygodne mają tu podłogi… – mruknął, masując kark. – Ale propozycja śniadania brzmi dobrze. Musimy coś zjeść, bo jeszcze trochę i żołądki przyrosną nam do kręgosłupów.

Jednakże tak, jak wczorajsze plany, tak również i obecne niestety nie miały wielkich szans na zrealizowanie.  Wystarczyło bowiem, by obaj mężczyźni wyszli z biblioteki i podeszli do zaparkowanego kawałek dalej auta, a budynek za nimi dosłownie eksplodował, waląc się w gruzy. Siła wybuchu posłała ich na maskę samochodu, dzięki której nie zaliczyli spotkania z chodnikiem. Odwróciwszy się, mogli zobaczyć, jak ich dotychczasowe schronienie zmienia się w zgliszcza, włącznie z całą zawartą w płonących teraz książkach wiedzą.

Merde…! Czy w tym pochrzanionym mieście jest choć jedno spokojne miejsce? – Cajun zaklął, niemalże wepchnięty do auta przez Bucky’ego.

– Ktokolwiek nas tu wysłał, wisi nam sesje terapeutyczne. Nie będzie łatwo pozbyć się tej traumy… – mruknął zapinając pasy i obejrzał się raz jeszcze na ruiny budynku, od których w szybkim tempie się oddalali. Nie warto było zwlekać, nie mieli wszak pewności, czy ten, kto wysadził bibliotekę, nie zaczaił się w pobliżu. Ewidentnie ktoś wciąż ich śledził i bardzo chciał zlikwidować, oni zaś nie mogli nawet zbytnio się bronić, więc pozostawała tylko ucieczka. Tylko jak długo można było uciekać?

Mimo dokuczającego im głodu nie zatrzymali się na żadne poszukiwania jedzenia, od razu kierując się do chyba jedynego pewnego i w miarę bezpiecznego spośród opanowanych przez androidy miejsca, a mianowicie do antykwariatu Zacharriasa. Gambit nie dziwił się, że Barnes skierował się właśnie tam. Specyficzny, acz poczciwy android mający swój własny świat wypełniony wspomnieniami z dawnych czasów, zdawał się im życzliwy, o ile oczywiście jego podejście do gości z innego świata nie było żadną grą. Przebywali tu wystarczająco długo, by wiedzieć, że nikogo nie powinni obdarzać zbyt dużym zaufaniem. Ledwo wszak zaczęli ufać sobie nawzajem. W trakcie jazdy Remy miał okazję opowiedzieć Bucky’emu o tym, co wyczytał podczas swojej warty w jednej z książek, będącej teraz jedynym ocalałym tytułem z całej biblioteki. Uznał też, że dobrze będzie nowo zdobytą wiedzę skonsultować z robotycznym antykwariuszem, tym bardziej że z tego, co powiedział im ostatnio wynikało, iż on także był dziełem mistrza Nicholasa.

Okolica antykwariatu zdawała się być spokojna, żeby nie powiedzieć wymarła. Dojeżdżając na miejsce nie natrafili na żadne patrole androidów, wyjątkowo też po drodze nikt nie próbował do nich strzelać ani też staranować im auta.

– Tu jest tak cicho, że jeszcze się przyzwyczaję – rzucił do towarzysza podróży, gdy ten zatrzymał samochód na parkingu przed budynkiem. Zanim wysiedli, odczekali chwilę, siedząc w ciszy i obserwując najbliższe otoczenie. Nie mogli mieć pewności, czy za moment budynek antykwariatu nie podzieli losu biblioteki i także nie wyleci w powietrze, albo czy nikt nie ostrzela ich z przejeżdżającego ulicą samochodu. Nic takiego jednak się nie stało, więc po chwili wysiedli, stając przed dobrze już im znanymi drzwiami, które po naciśnięciu klamki otwarły się, pozwalając przybyszom wejść do środka. Podobnie jak poprzedniego razu, powitał ich cichy dźwięk dzwonka, który umilkł wraz z zamknięciem drzwi. Wnętrze sklepu ze starociami wyglądało tak samo, jak wtedy, gdy widzieli je ostatnim razem, dając wrażenie przytulności i wręcz normalności, tak odległej od tego, czego Barnes i LeBeau doświadczali w tym dziwnym świecie. Dzwonek przywołał sklepikarza, który wyszedł zza kotary po prawej stronie, skrywającej zapewne coś w rodzaju zaplecza.

– Bucky, Remy! Witajcie ponownie! – Zacharrias wyraźnie uradowany ich pojawieniem się od razu podszedł bliżej i uściskał im ręce na powitanie.

– Cieszę się, że znowu mnie odwiedzacie. Co was sprowadza? – zapytał, zapraszając ich gestem, by weszli dalej, w głąb antykwariatu.

– Właśnie skończyłem sprzątać kącik dla gości. Mistrz Nicholas zapraszał tam zwykle na kawę stałych klientów. Myślę, że was można już za takich uznać – oznajmił prowadząc ich do mniejszej salki, do której schodziło się po kilku drewnianych stopniach schodów. Pokój ten również wypełniony był najróżniejszymi drobiazgami i bibelotami, zajmującymi regały, gabloty oraz podwieszane szafki, zaś jeden z jego kątów został, tak jak stwierdził Zacharrias, zaaranżowany do przyjmowania gości. Znajdował się tam komplet, na który składała się ciemnozielona, pikowana kanapa, dwa takież same w kolorze fotele, a także niski, okrągły stolik z przeszkolonym blatem, pod powierzchnią którego widoczny był ruchomy mechanizm składający się z wielu mniejszych i większych zębatek.

– Siadajcie, proszę. Macie ochotę na kawę?

 

Minął może kwadrans, jak Remy z Buckym siedząc w całkiem wygodnych fotelach pili swoją pierwszą od kilku dni kawę. W dodatku nie byle jaką, bo prawdziwą, świeżo parzoną. Jak się okazywało, Zacharrias wciąż miał na zapleczu trochę zapasów, tak więc do kawy dostali też ciastka. Nie był to może posiłek, jakim mogliby się porządnie najeść, ale lepsze to niż szukanie resztek po opustoszałych marketach. Fakt ten także trochę więcej powiedział im o sytuacji miasta – bunt androidów nie nastąpił znowu tak bardzo dawno temu, bo wszystko było jeszcze zdatne do spożycia.

– Namiastka normalności, co…? – Gambit mruknął do kompana, obracając w palcach jedno z niedużych ciastek, zanim wrzucił je do ust. Zacharrias nie przestawał go zaskakiwać. Siedział w tym swoim sklepiku, dbał o niego, sprzątał i co dnia wyczekiwał gości, jakby nic się nie zmieniło. A przecież od dobrych dwóch miesięcy, na co wskazywały artykuły w znajdowanych gazetach, trwał bunt większości przedstawicieli jego gatunku. On jednak zdawał się tego nie zauważać bądź zauważać po prostu nie chciał.

Antykwariusz dołączył do nich po chwili, siadając na kanapie. Sam rzecz jasna niczego nie jadł ani nie pił, jednak częstowanie ludzkich klientów wyraźnie go cieszyło.

Merci za poczęstunek – Cajun odezwał się po kilku kolejnych ciastkach. – Pytałeś nas o powód wizyty… otóż jest pewna sprawa – zwrócił się do Zacharriasa, po czym sięgnął do wewnętrznej kieszeni trencza, wyjmując stamtąd ocalałą z biblioteki książkę i pokazał ją androidowi.

– Znasz tę książkę? Napisał ją twój twórca?

Przez następne dobre dwie godziny przybyszom z innego świata przyszło słuchać opowieści robotycznego antykwariusza. Już przy pierwszym spotkaniu stwierdzili, że był gadatliwy, teraz jednak ta jego cecha okazała się im przydatna. Dostali potwierdzenie, że książka była dobrym tropem i faktycznie została napisana przez stwórcę między innymi Zacharriasa oraz Spike’a i to dość niedawno, a także dowiedzieli się, że ów stwórca zaginął niedługo po tym, jak androidy wszczęły bunt i od tamtej pory nikt go nie widział, nie wiadomo było, czy w ogóle jeszcze żył. To jednak nie zraziło Cajuna, który uznał, że mimo wszystko powinni spróbować odnaleźć Sparrowa, mogącego być kluczem do odpowiedzi na nurtujące ich pytania.

– Dom mistrza od dawna stoi pusty, jednak możecie tam pojechać. Znajduje się całkiem niedaleko, to duża rezydencja na Carrdiagni Street – wąsaty android popatrzył na gości, po czym sięgnął do swojego paska, przy którym nosił przypięty pęk kluczy. Przejrzał je uważnie, wybrał jeden i odpiął go, a następnie podał siedzącemu bliżej niego Barnesowi.

– To ten. Będę zobowiązany, jeśli uda się wam odnaleźć mistrza Nicholasa. Muszę przyznać, że mi go brakuje – popatrzył na nich z nadzieją sprawiającą, że mimo jego robotycznego wyglądu, w tej chwili można było naprawdę dostrzec w nim istotę ludzką mającą uczucia.
– Postaramy się, mon ami. Znalezienie twojego mistrza bardzo pomogłoby i nam – złodziej odparł zgodnie z prawdą. Na pierwszym miejscu był oczywiście powrót do ich świata, a jeśli przy tym udałoby się im pomóc jeszcze komuś, to tym lepiej.

– To co, będziemy się zbierali, n’est-ce pas? – zwrócił się do Bucky’ego.