CHAPTER XII
Na wieść o tym, że Bucky poczynił pewne, tajne obserwacje w antykwariacie, Gambit popatrzył na niego, nie kryjąc zaciekawienia. Z początku nie wyglądało to na nic wartego większej uwagi, jako że w pieczątce z nazwą, czy adresem zakładu, w którym powstała figurka nie było nic nadzwyczajnego, jednak wysłuchawszy do końca, czego dowiedział się jego towarzysz, pokiwał głową z uznaniem. Same namiary na jakąś fabrykę niewiele by im dały, jednak w połączeniu z imieniem bądź pseudonimem androida, o którym dopiero co wspomniał im ich nowy, robotyczny znajomy, Zacharrias, okazywały się być całkiem interesującym tropem. Tropem, który koniecznie musieli sprawdzić. Nie mieli nic do stracenia, a zyskać mogli choćby wiedzę, tak potrzebną w nieznanym im świecie.
– Ciekawe, kim jest ten cały Spike. I czemu jego imieniem podpisana była porcelanowa figurka – Cajun zastanowił się na głos i zerknął na Barnesa, który w milczeniu studiował wyciągniętą z plecaka mapę miasta. Nie minęło wiele czasu, jak namierzył adres spod wspomnianej figurki. Niewątpliwie mieli szczęście, bo miejsce to przecież mogło znajdować się gdziekolwiek, nawet niekoniecznie w tym mieście. Teraz nie pozostawało im nic innego, jak udać się tam i sprawdzić, co mogą tam znaleźć. LeBeau liczył, że coś więcej niż tylko porcelanowe ozdoby.
– D’accord, to jedziemy. A ty dobrze pilnuj naszego prezentu i obchodź się z nim, jak z… jajkiem – rzucił jeszcze, po czym poprawił lusterko i odpalił silnik, wyjeżdżając z parkingu i kierując się zgodnie ze wskazówkami Jamesa. Żaden z mężczyzn przy tym nie zauważył, że z dachu pobliskiego budynku ktoś bacznie się im przyglądał. Niewielka, przykucnięta za niemrawo migającym bannerem z nazwą sklepu postać obserwowała, jak odjeżdżali, po czym opuściła swój posterunek, zbiegając na dół schodami przeciwpożarowymi i zniknęła w wąskiej uliczce.
Miejsce, które odnalazł na mapie Bucky, położone było jakąś godzinę drogi od antykwariatu i okazywało się czymś w rodzaju fabryki. Okolica zdawała się być spokojna i monotonna, żeby nie powiedzieć odludna – znajdowali się bowiem na obrzeżach miasta. Stało tu niewiele budynków mieszkalnych, przeważały magazyny oraz zabudowania fabryczne, podobne do tego, które było ich celem.
Dojechali bez większych trudności, niestety po drodze nie napotkali żadnej czynnej stacji paliw ani innego miejsca, w jakim mogliby zaopatrzyć się w benzynę, którą musieli oszczędzać. Nie byłoby dobrze, gdyby przyszło im przemieszczać się po wciąż jeszcze obcym mieście, w dodatku pełnym wrogo nastawionych, zbuntowanych maszyn, pieszo.
Dla bezpieczeństwa zatrzymali auto w niewielkiej odległości od bramy wjazdowej, ukrywając je za jednym z wielu starych kontenerów.
Wytwórnia na pierwszy rzut oka wyglądała na nieużywaną i opuszczoną, była jednak zamknięta na cztery spusty, co sprawiło, że obaj mężczyźni zrobili się podejrzliwi. Dobrze już wiedzieli, jak zazwyczaj wyglądały budynki porzucone przez ludzi – androidy nie oszczędzały niczego, czego nie uważały za przydatne, budynki w okolicy zaś może nie wyglądały na używane, jednak pozostawały nietknięte, raczej nie bez przyczyny. Kazało to przybyszom z innej rzeczywistości zachować wyjątkową czujność.
– Nie musisz się martwić, homme. To, że lubię sobie coś od czasu do czasu wysadzić, nie znaczy, że rozwalam wszystko jak leci – odparł, gdy znaleźli się przed bramą wejściową, zastanawiając się jak wejść niepostrzeżenie na teren fabryki. Nie miał zamiaru afiszować się ani na "dzień dobry" ogłaszać wszem i wobec ich obecności. Tym razem nie chodziło o demolkę, a o dyskretne dostanie się do obiektu, a w tym Cajun był wyjątkowo dobry. W końcu nie bez powodu okrzyknięto go w Luizjanie Księciem złodziei.
Jak się okazywało, jego kompan także miał w tym temacie niezgorsze umiejętności, bo całkiem sprawnie wymyślił sposób na pokonanie przeszkody w postaci ogrodzenia wykończonego na szczycie kolczastą siatką.
– W sumie niegłupia ta twoja ręka – stwierdził, gdy bez najmniejszego uszczerbku na swoim płaszczu przeszedł pod przytrzymywaną przez Bucky’ego siatką i zeskoczył na ziemię.
Po drugiej stronie dostali swoiste potwierdzenie, że wytwórnia wcale nie była taka opuszczona, na jaką wyglądała na pierwszy rzut oka, ponieważ teren dookoła dużego budynku patrolowały androidy. Wewnątrz musiało więc być coś wartego takiej ochrony, a co za tym idzie z pewnością było też i więcej strażników. Nie mogli ryzykować, wszczynając walkę przed budynkiem, więc najlepszą opcją wydało się wślizgnięcie się do środka niepostrzeżenie. Udało się im to łatwo. Być może nawet zbyt łatwo.
Długi, ponury korytarz z kilkoma parami zamkniętych, jak okazało się po próbach ich otwarcia, drzwi, nie nastrajał optymistycznie, choć budził w Złodzieju ciekawość i chęć eksploracji. Jak podejrzewał, mogła to być fabryka, w której produkowano dawniej porcelanowe lalki, skoro pieczątkę z tutejszym adresem Bucky znalazł właśnie na spodzie jednej z takowych figurek. Niewykluczone jednak, że teraz mieściło się tu coś zupełnie innego, jako że miejsce to zostało przejęte przez androidy.
– Drzwi zapewne są zamknięte nie bez powodu. Możemy sprawdzić, co jest na końcu korytarza, a potem tu wrócimy. Otwieranie zamków to codzienność w moim fachu, więc nie będzie z tym żadnego problemu – odparł towarzyszowi. Wiedział, że uporanie się z tymi drzwiami zajęłoby mu raptem kilka chwil. Miał w końcu przy sobie jeden ze swoich kompletów wytrychów – nie było zamka, z którym by sobie nie poradził przy ich pomocy. Ostatecznie też pozostawała możliwość wysadzenia przeszkody, jednakże wolałby nie musieć z niej korzystać w miejscu pełnym wrogich maszyn. Zwracanie na siebie uwagi było w tej chwili ostatnim, czego by z Jamesem chcieli.
Jak postanowili, tak zrobili, udając się przed siebie obskurnym korytarzem. Gdy tylko zniknęli za zakrętem, ciemne wnętrze ponownie na moment zalała smuga światła z zewnątrz, gdy ktoś podążający ich śladem wślizgnął się do fabryki.
Na końcu korytarza napotkali kolejne drzwi, dwuskrzydłowe i w przeciwieństwie do poprzednich – otwarte. Prowadziły do nieczynnej hali produkcyjnej, cichej, mrocznej i na szczęście pozbawionej obecności androidów. Widok, jaki zastali był dość przygnębiający. Wszystko wyglądało tak, jakby ludzie opuścili to miejsce w pośpiechu. Na paletach kurzyły się niezaklejone pudełka, które nigdy nie doczekały się wysłania, zaś na stanowiskach produkcyjnych zalegały częściowo skończone, porcelanowe wyroby, głównie lalki, podobne do tych, które widzieli w antykwariacie Zacharriasa. Gdzieniegdzie poniewierały się materiały na miniaturowe ubrania, poprzewracane słoiczki z wyschniętą już farbą, plamiącą blaty biurek i posadzkę. Były także najróżniejsze projekty, bo każda z figurek miała dokładny opis, a nawet imię.
Gambit przechadzał się nieśpiesznie między stanowiskami, omiatając spojrzeniem wszechobecny chaos i starając się znaleźć coś, co mogłoby się im przydać. W pewnej chwili jego uwagę przykuła sterta projektów przyciśnięta porcelanową głową. Miał wrażenie, że lalka przyglądała mu się z dezaprobatą, malującą się w ciemnych paciorkach oczu, a wykonana była z taką dokładnością, że owo wrażenie było bardzo realistyczne.
– Ty też mi się nie podobasz – mruknął pod adresem głowy, po czym odsunął ją na bok i podniósł plik szkiców. Przekartkowywał je niedbale, aż nagle zatrzymał się i ściągnął brwi, napotykając na projekt o znajomo już brzmiącym imieniu – Spike. Wyjął naddartą kartkę, na której widniał rysunek lalki chłopca o niebieskich oczach i rudej czuprynie, w ubraniu przypominającym szkolny mundurek.
– Bucky? Czy tak wyglądała figurka, pod którą znalazłeś ten adres? – zwrócił się z pytaniem do kompana, a gdy ten potwierdził, zamilkł na moment i w zamyśleniu potarł zarośnięty podbródek.
– Hmm… co porcelanowa lalka ma wspólnego z androidem? Bo zbieżność imion raczej nie jest przypadkowa. Myślę, że jak stąd wyjdziemy, trzeba będzie znowu podjechać do antykwariatu i zapytać o to Zacharriasa – stwierdził po chwili namysłu i złożywszy kartkę z projektem, schował ją do jednej z kieszeni płaszcza, po czym znowu rozdzielili się z Barnesem, by kontynuować przeszukiwanie hali.
Nie minęło wiele czasu, jak natrafił na coś o wiele bardziej obiecującego niż niedokończone porcelanowe lalki. Mianowicie były to ukryte w jednej ze ścian, praktycznie niewidoczne drzwi. A powód ich ukrycia z pewnością nie był przypadkowy. Mieszczące się za nimi pomieszczenie mocno różniło się od tego, w którym przebywali do tej pory – czyste, niemal sterylne i zdecydowanie używane, w przeciwieństwie do zaniedbanej hali produkcyjnej. Było to prawdopodobnie coś w rodzaju biura, z wieloma regałami na dokumentację, pełnymi segregatorów, teczek, a także z masywnym biurkiem oraz obrotowym, białym fotelem stojącym pod jedną ze ścian.
Wymieniwszy porozumiewawcze spojrzenia, obaj mężczyźni zabrali się za przeszukiwanie półek i szafek, choć sami nie wiedzieli dokładnie, czego szukają ani co mogą tu znaleźć, i… jak okazało się po paru chwilach, mieli się tego już nie dowiedzieć.
Niespodziewane pojawienie się androidów zupełnie ich zaskoczyło, a przystawione do ich głów chłodne lufy pistoletów, skutecznie odebrały im możliwości, a także i chęci do podjęcia prób walki. Gambit zmełł w ustach francuskie przekleństwo, mając ochotę znowu przyrównać te przeklęte maszyny do karaluchów wyłażących dosłownie znikąd, po czym z ociąganiem, acz posłusznie, uniósł obie ręce, wypuszczając trzymaną właśnie teczkę. Zaowocowało to falą kartek, które z szelestem wypadły ze środka, by po paru chwilach malowniczo rozsypać się na deskach podłogi. Nie było czasu na przyglądanie się im teraz, lecz udało mu się zauważyć kilka zdjęć udało mu się zauważyć kilka zdjęć, a na jedynym z nich rozpoznać Daniela z kanałów. Najwyraźniej androidy czynnie korzystały z tego miejsca, zrobiwszy tu sobie coś na kształt biura operacyjnego, gdzie gromadzili też dane dotyczące ludzi z ruchu oporu.
– Nie znudziło się wam jeszcze za nami łazić? – mruknął do robota, który do niego mierzył, jednak ten w odpowiedzi jedynie zarzucił mu na głowę ciemny materiał. Chwilę później w pomieszczeniu dało się wyczuć dziwny zapach i było to ostatnie, co Cajun zapamiętał, zanim pochłonęła go wszechobecna ciemność.
Przebudzenie do najprzyjemniejszych nie należało. Gdy tylko Gambit otworzył oczy i zobaczył pochylającego się nad nim Jamesa, odniósł wrażenie, że już gdzieś kiedyś to się zdarzyło i to nie raz. Najpierw wszak Bucky budził go w podobny sposób, gdy wylądowali w tym świecie, oraz nocą, kiedy na zmianę trzymali wartę w małej klitce, w kanałach.
– Słyszę, słyszę… nie uczyli cię, że leżącego się nie bije? Czy jakoś tak… – mruknął, mrugając kilkakrotnie, by odzyskać ostrość widzenia, po czym podniósł się do pozycji siedzącej. – Łeb mi pęka. Czuję się co najmniej tak, jakbym całą noc pił w barze – dodał, obejmując wspomniany łeb rękoma, po czym westchnął ciężko i popatrzył na towarzysza, który uraczył go rewelacjami z przerwanego im przeszukiwania biura.
– Szybcy są – skomentował fakt posiadania przez androidy również i ich akt. – Widać, że nasze pojawienie się tutaj jest im bardzo nie na rękę – dodał, w końcu decydując się wstać, co udało mu się za drugim podejściem, w dodatku z pomocą ściany, jako że wciąż nieco kręciło mu się w głowie.
– Ale mimo wszystko chyba jesteśmy im do czegoś potrzebni. Wciąż żyjemy – zauważył, zaczynając rozglądać się po niedużym, pustym, wysokim pomieszczeniu, w jakim się znajdowali.
Nie było tu okien, nie mogli więc ocenić, czy wciąż trwał jeszcze dzień, czy może byli nieprzytomni dłużej niż im się wydawało i nastała już noc. Jedynym źródłem światła były dwie podłużne, mrugające od czasu do czasu sufitowe jarzeniówki.
Cajun pierwsze kroki skierował ku drzwiom – te nie miały żadnej klamki i najwyraźniej można było je otworzyć jedynie od zewnątrz. Wyposażone zostały w wąski, przeszklony wizjer, niepozwalający jednak w tej chwili dostrzec przezeń niczego poza ciemnością, panującą po drugiej stronie.
– Dobrze by było wydostać się po cichu, bez ściągania na siebie uwagi. Mógłbym wysadzić te drzwi, ale to zaalarmowałoby androidy, więc odpada. Nie ma tu nawet zamka, więc wytrychy też się nie przydadzą – kontynuował, chodząc od ściany do ściany, dopóki jego spojrzenie nie padło na kratę wentylacyjną umiejscowioną przy samym suficie. Jak ocenił, kanał byłby dość szeroki, by pomieścić dorosłego mężczyznę. Należało tylko się do niego dostać i otworzyć kratę…
Rozmyślania Złodziejowi przerwał odgłos zbliżających się kroków. Równy i jednostajny, mocny, jasno wskazywał na androida. Gambit popatrzył na towarzysza stojącego kawałek dalej i przyłożył palec do ust, dając mu znak, by był cicho. Kroki stawały się coraz donośniejsze, aż nagle ucichły, tuż pod drzwiami. Przez kilkanaście sekund, zdających się trwać wiecznie, panowała cisza, aż w końcu obaj mogli usłyszeć, jak android się oddala, idąc dalej przed siebie.
– Nie mamy za wiele czasu. W końcu przyjdą sprawdzić, czy się obudziliśmy – stwierdził półgłosem, gdy już upewnił się, że nikogo nie było w pobliżu. – Jak sądzę, to jedyna droga, którą możemy spróbować wyjść – to powiedziawszy, wskazał na kratę wentylacyjną, znajdującą się jakieś trzy metry nad podłogą.
– Chodź, podsadzisz mnie, a ja pozbędę się kraty.
Nie minęło kilka chwil, jak Cajun, stojąc na barkach Bucky’ego, zajmował się wspomnianą kratą. Ta przymocowana była czterema grubymi śrubami, jednak ich wielkość nie miała znaczenia w starciu z eksplozywną mocą mutanta. Po naładowaniu niewielką dawką energii każda po kolei wybuchła z cichym wizgiem, zaś Gambit przytrzymał kratę, by nie spadła i nie narobiła huku, po czym wsunął ją w otwór wentylacyjny i sam się tam wspiął. Gdy już wszedł do środka i jakoś zmienił pozycję w dość ciasnym tunelu, wychynął z otworu i rzucił towarzyszowi koniec linki wspinaczkowej, którą miał przymocowaną do paska z innymi, przydatnymi gadżetami. Ta niejednokrotnie przydawała mu się podczas włamań, gdy miał do pokonania duże wysokości, była więc na jego wyposażeniu i tym razem, gdy udawał się po Złotego Słowika. Teraz zaś miała pomóc Jamesowi podczas wejścia do szybu. Ten uwinął się z tym całkiem szybko i sprawnie, więc jeszcze trochę i obaj znajdowali się w kanale wentylacyjnym, Remy zaś wstawił kratę tak, by wyglądała na nieruszoną, przynajmniej do czasu, gdy ktoś nie będzie chciał przyjrzeć się jej bliżej.
– Dobra, a teraz szukamy jakiegoś wyjścia – rzucił, po czym obaj wycofali się i jeden za drugim zaczęli czołgać się w wąskim szybie. Przeprawa do najwygodniejszych nie należała, było ciasno i nisko, a także duszno, do tego wszechobecny kurz, ale na szczęście żaden z nich nie cierpiał na klaustrofobię. Co jakiś czas natykali się na inne, boczne kraty, podobne do tej, przez którą dostali się do szybu. Trzy wychodziły na takie same pomieszczenia, jak to, w którym się obudzili. Niemal wszystkie były puste, poza jednym, gdzie na posadzce pod ścianą leżała zwinięta postać. Ze swojego miejsca nie mogli jednak ocenić, czy był to człowiek, ani czy w ogóle żył.
Dalej szyb się rozwidlał, dzieląc się na kilka kolejnych odnóg, kraty zaś umiejscowione były także na spodzie, musieli więc uważać, by nikt znajdujący się na dole ich nie zauważył. Fabryka wcale nie była taka opuszczona, na jaką wyglądała. W wielu miejscach natknęli się na zajęte swoimi sprawami androidy, choć na razie nie wyglądało na to, by odkryto ich zniknięcie.
Po nieco dłuższym czasie natrafili na kratę wychodzącą na tajne biuro, do którego wcześniej przeszli z hali produkcyjnej. Ze swojego miejsca mogli zobaczyć, że tym razem nie było puste. W białym, skórzanym fotelu z wysokim oparciem, znajdującym się niemal dokładnie na wprost otworu wentylacyjnego, po drugiej stronie pomieszczenia, zasiadał mężczyzna. Siedział z pochyloną głową, pisząc coś na laptopie, więc nie było dokładnie widać jego twarzy, jednak dość charakterystyczne, rude włosy wydały się Cajunowi znajome. Nie było teraz jednak czasu na zastanawianie się nad tym, a i miejsce, w którym się znajdowali, nie sprzyjało prowadzeniu rozmów. Żeby w gąszczu tuneli nie zapomnieli, która krata wychodziła do biura, Gambit oznaczył ją jedną ze swoich kart, wtykając ją za brzeg metalowego obramowania otworu tak, by nie wystawała na zewnątrz.
Chwilę później ruszyli dalej, kierując się wciąż tą samą odnogą szybu, przechodząc nad halą produkcyjną. Dzięki tej wiedzy mogli mniej więcej zorientować się, że zmierzali do głównego wejścia, a co za tym idzie, gdzieś niedaleko powinien być jakiś wylot na zewnątrz budynku. Jeszcze jeden zakręt i przekonali się o tym, że faktycznie – był. Łopaty pokaźnych rozmiarów wentylatora, znajdującego się u tegoż wylotu, nieśpiesznie mieliły powietrze, dzieląc obu uciekinierów od wyjścia. Acz nie było to wyjście łatwe, bo jakakolwiek ingerencja we wspomniany wentylator z pewnością zostanie zauważona. Oni zaś potrzebowali czasu, nie tylko, by wydostać się z fabryki, ale też, by bezpiecznie zejść na dół, pokonać spory kawałek terenu do ogrodzenia oraz samo ogrodzenie. Ich auto znajdowało się jeszcze dalej, więc w obecnym stanie mieli marne szanse na to, by uciec tą drogą teraz. Czekać aż zapadnie noc również nie bardzo mogli, bo gonił ich czas – tylko patrzeć, jak androidy odkryją ich zniknięcie i rozpoczną poszukiwania.
– Tędy raczej nie wyjdziemy. Nie bez wielkiego boom, a wielkie boom zwróci ich uwagę. Proponuję poszukać jakiegoś spokojnego miejsca i poczekać na dogodny moment, by wyjść tak, jak tu weszliśmy. Myślisz, że androidy muszą spać? – zerknął pytająco na towarzysza, po czym zaczął się wycofywać, by skręcić w boczny szyb, który minęli po drodze. Ten kończył się spory kawałek dalej i wychodził na toalety. Androidy raczej z nich nie korzystały, więc było to całkiem niezłe miejsce na opuszczenie szybu.
Gambit, tak jak poprzednio, pozbył się śrub mocujących kratę, po czym wyjął ją, by razem z Barnesem mogli zeskoczyć na dół, w czym pomógł im znajdujący się pod kratą ciąg kilku umywalek, pozwalając bezpiecznie podzielić dystans między wylotem wentylacji a wyłożoną kafelkami podłogą. Łazienki zdecydowanie od dawna nie były używane, o czym świadczyła gruba warstwa kurzu, pokrywająca sprzęty i armaturę.
– Przynajmniej mamy tu trochę spokoju. Mogło być gorzej – Złodziej rzucił pocieszająco do kompana, ciesząc się, że wreszcie mogli rozprostować nogi i odpocząć od klaustrofobicznej przestrzeni szybu.
Jak się okazało, łazienki połączone były z szatnią dla pracowników, w której znajdowały się dwa rzędy wysokich szafek na uniformy, oraz kilka ławek, co dawało całkiem sporo miejsca, a także możliwość ukrycia się, we wspomnianych szafkach, co Cajun sprawdził osobiście, otwierając jedną z nich i wchodząc do środka, a następnie zamykając drzwi. Było tam co prawda ciasno, ale z braku innych kryjówek, na wypadek, gdyby androidom przyszło do głowy ich tu szukać, lepsze to niż nic.
Czekanie na odpowiedni moment do ucieczki niesamowicie się im dłużyło, jednak nie mieli innej opcji, jak właśnie czekać. Żeby nie siedzieć bezczynnie, postanowili przeszukać dostępne im pomieszczenia oraz sprawdzić, czy przypadkiem nie było tutaj kamer. Szczęście im sprzyjało, jako że nie znaleźli żadnego śladu monitoringu, natrafili za to na wiszący, na jednej ze ścian szatni, plan ewakuacyjny budynku.
– To zdecydowanie ułatwi nam organizację wyjścia stąd, a także powrót. Bo za dużo tu zagadek, byśmy mogli ot tak zostawić to miejsce – zwrócił się do towarzysza i zdjąwszy antyramę, wyjął z niej plan, po czym obaj usiedli na jednej z ław, by dokładnie przestudiować rozkład pomieszczeń i obmyślić sposób wydostania się z wytwórni porcelany.
W ciszy i spokoju dane im było siedzieć jeszcze przez bez mała dwie godziny. Nagle rozległo się wycie syreny alarmowej, co dla dwóch niedoszłych uciekinierów nie zwiastowało niczego dobrego. Remy drgnął i zadarł głowę, odnajdując wzrokiem głośnik, umiejscowiony w rogu pomieszczenia tuż pod sufitem, po czym przeniósł spojrzenie na Barnesa. Spodziewali się, że prędzej czy później androidy sprawdzą, czy już się obudzili i odkryją ich ucieczkę. Mieli teraz do wyboru dwie opcje – spróbować się schować i przeczekać poszukiwania bądź podjąć zdecydowanie nierówną walkę, gdy pościg ich tu znajdzie.