JustPaste.it

WICKED WAYS IV

User avatar
xSHAIDENx @xSHAIDENx · Nov 15, 2023 · edited: Mar 22, 2025

1000066035.png

 


CHAPTER IV

 

Zapowiadający się na miły, wieczór z whisky w chacie ukrytej na bagnach, nie potrwał zbyt długo, bo zanim Laura doprowadziła się do porządku po akcji z aligatorami i wyszła z prowizorycznej łazienki, Cajun, wypiwszy trochę wspomnianego trunku, zdążył zasnąć na kanapie. Chcąc nie chcąc, wszelkie rozmowy trzeba było odłożyć na następny dzień. Ten jednak także nie okazał się specjalnie ku temu odpowiedni, jako że zaniepokojona X-23 obudziła Gambita z samego rana, domagając się powrotu na bagienną wysepkę po pozostawiony tam wczorajszej nocy plecak. Co w nim było takiego ważnego? Remy nie wiedział, jednak Laura była na tyle stanowcza, a jej szpony na tle przekonujące, że postanowił się zgodzić i na razie o nic nie pytać.

Nie było więc innego wyboru, jak udać się na poszukiwania zguby, choć LeBeau najchętniej zostałby w chacie, by spakować najważniejsze rzeczy i pomyśleć o zmianie lokalizacji. Każde opuszczenie bezpiecznego miejsca mogło nieść za sobą poważne konsekwencje, a po tym, w jakich okolicznościach Kinney do niego trafiła, był pewien, że zmiana schronienia będzie koniecznością. To też nie napawało go optymizmem, jako że wspomniana chata była dotychczas jego najlepszą, praktycznie niedostępną dla nikogo z zewnątrz kryjówką. Wciąż nie miał także wieści od klientki, a co za tym szło, musiał dalej pilnować magicznych kart tarota, co z każdym dniem zdawało się coraz trudniejsze, tym bardziej że teraz nie był sam i poza talią miał do pilnowania również Laurę.

 

Płynąc w kierunku wysepki, dwójka mutantów miała trochę czasu na nadrobienie wczorajszych zaległości i wyjaśnienie choć kilku najważniejszych spraw.

– Wracając do wczorajszego dnia… – zaczął, gdy łódka powoli przecinała mętne wody bayou, omijając wystające gdzieniegdzie nad powierzchnię połamane cypryśniki i gęste kępy sitowia.

– … wiem, że byłaś w moim domu i widziałem, do czego tam doszło. Dlatego właśnie wyruszyłem cię szukać, bo domyślałem się, że i ty będziesz próbowała znaleźć mnie. Bez wdawania się w zbędne szczegóły… mam kłopoty. Całkiem spore. A teraz masz je też i ty – podniósł wzrok na siedzącą naprzeciwko niego X-23, patrząc na nią poważnie.

– Ludzi, z którymi walczyłaś, wysłała równie potężna, co mściwa mambo. Podpadłem jej, a do tego ukradłem coś, co należy do niej. To talia tarota. Nie taka zwykła oczywiście, tylko naładowana magią voodoo. Nie przestaną więc szukać, dopóki mnie nie znajdą – stwierdził, wykrzywiając wargi, wyraźnie zirytowany takim przebiegiem wydarzeń, po czym skręcił, mijając unoszącą się na wodzie słusznych rozmiarów kłodę.

– Sama przyznałaś, że byłaś śledzona, więc nie mam złudzeń, że to, że nas wytropią, jest tylko kwestią czasu. Wiedzą, że jesteśmy na bagnach, więc nie możemy dłużej tu zostać. Uzbrojeni najemnicy do mojej chaty się tak łatwo nie dostaną, ale ożywieńcy wyczują nas tam bez problemu. Podsumowując, zabieramy twój plecak, wracamy po karty i resztę moich rzeczy, i wynosimy się z bayou. Gdzie? Jeszcze nie wiem. Pomyślimy po drodze – dodał, kończąc tym samym rozmowę, jako że właśnie dopływali do miejsca nocnej walki z aligatorami.

Było jeszcze wcześnie, na bagnach panowała niemal idealna cisza, przerywana jedynie co jakiś czas cichym pluskiem wody i brzęczeniem unoszących się nad moczarami chmar owadów. Wysokie cypryśniki rosły tu wyjątkowo gęsto, stąd na polanę trudniej było dostać się pierwszym promieniom słońca, a co za tym szło, wkoło wciąż unosiły się jeszcze poranne mgły.

Ten sielankowy obrazek jednak był bardzo zwodniczy. Wystarczyło, że mutanci wysiedli na brzeg i ukryli łódź, a wyostrzone zmysły Kinney wyłapały obecność kilku obcych, w tym najemnika, z którym ta starła się wczorajszego dnia w domu Cajuna. Nie było mowy o szukaniu plecaka w ich towarzystwie, stąd powstanie szybkiego planu, mającego na celu wyeliminowanie czwórki intruzów. Wspomniany plan teoretycznie był prosty – X-23 miała zająć się dwójką przy brzegu, zaś Remy’emu przypadło dwóch znajdujących się bliżej zarośli, w których się przyczaili. Teoria jednak miała to do siebie, że lubiła różnić się od praktyki i tak też niestety było w tym przypadku.

Zneutralizowanie dwójki, która mu przypadła, Gambit zaczął od odciągnięcia ich od pozostałych dwóch najemników, dając tym samym także większe pole do popisu zajmującej się nimi Laurze.

Kilka naładowanych energią kart posłanych w odleglejsze chaszcze, skutecznie skupiło uwagę mężczyzn i ściągnęło w miejsce, gdzie Cajun mógłby swobodnie ich wyeliminować. Wykorzystał do tego więcej kart – te, eksplodując pod nogami obu, wyrwały część gliniastego podłoża wysepki, wrzucając delikwentów do bagna. Stąd już teoretycznie blisko było do pozbycia się ich. I właśnie w tej chwili teoria postanowiła poróżnić się z praktyką.

W jednej chwili LeBeau stał na brzegu, gotowy do dalszej walki, a w drugiej już leżał w trawie, ogłuszony ciosem w tył głowy, zadanym okutą blachą kolbą karabinu przez kolejnego z najemników, rosłego czarnoskórego mężczyznę, którego wcześniej z Laurą nie zlokalizowali. Nieprzytomny został pospiesznie skuty przez czarnego, do niego zaś po chwili dołączył jeden z dwóch najemników, który przeżył kąpiel w bagnie.

– Co z dziewczyną? – zapytał, wycierając twarz z błotnistej mazi. – Jest niebezpieczna. Wczoraj wypatroszyła Dariusa.

– Szefowa chciała jego. Żywego – Murzyn trącił ubłoconym butem leżącego. – Z tamtą małą policzymy się później. Najpierw obowiązki, przyjemności później… widać, że to ostra sztuka – dodał, szczerząc zęby kontrastujące bielą z czernią jego skóry, po czym przykucnął przy Gambicie, podnosząc go i przerzucił go sobie przez ramię, ruszając po chwili w stronę linii drzew wraz z towarzyszem. Żaden z mężczyzn nie zauważył przy tym, że z kieszeni płaszcza Cajuna wypadła jego komórka, lądując w porastającej brzeg trawie.

 

 

Ciemność była przyjemna. Ciepła. Bezpieczna. Obejmowała niczym namiętna kochanka, sprawiając, że nie miało się ochoty z nią rozstawać. W końcu jednak przyszło otrzeźwienie. I jeśli błogą nicość można było porównać do kochanki, tak przebudzenie było jak pięść jej zazdrosnego męża, który zbyt wcześnie wrócił do domu.

Mocny cios odrzucił głowę Cajuna w bok, ten zaś stęknął głucho i splunął krwią, powoli i boleśnie wracając do rzeczywistości. Bo o ile żadnej kobiety przy nim nie było, tak pięść zdecydowanie istniała naprawdę.

– Wstawaj, śpiący królewiczu. Mamy do pogadania.

Na dźwięk słów, sens których docierał do niego z opóźnieniem, Gambit otworzył oczy i uniósł głowę, starając się trzymać ją w miarę prosto, co jednak łatwe nie było. Zamrugał kilka razy, starając się odzyskać ostrość widzenia i zorientować się, co właściwie się stało i gdzie się znajdował.

Im dłużej był przytomny, tym bardziej obolały się czuł. W ustach wciąż miał metaliczny posmak krwi, splunął więc ponownie. Potylica pulsowała tępym bólem, wykręcone w tył i skute ręce nieprzyjemnie zdrętwiały.

Miejsce, w którym się ocknął, było niewielkie, kojarzyło się z pomieszczeniem magazynowym. Od posadzki, na której LeBeau klęczał, ciągnęło chłodem, w powietrzu zaś wyraźnie wyczuwało się typową dla budynków znajdujących się blisko bagien wilgoć. Jedynym źródłem światła była uwieszona u sufitu, kołysząca się lekko, goła żarówka, oświetlająca rosłego, czarnoskórego mężczyznę, patrzącego na Cajuna z góry.

– Obudziłeś się już, czy mam ci jeszcze pomóc? – zapytał zniecierpliwiony, stojąc ze skrzyżowanymi na muskularnym torsie ramionami. Mutant, widząc już wyraźnie, podniósł głowę, ale nie odpowiedział, zamiast tego spróbował wykręcić dłonie, by móc dotknąć palcami krępujących nadgarstki metalowych obejm. Udało mu się to całkiem sprawnie, jednak przy próbie skupienia się i aktywowania mocy… nie stało się nic. Kolejny raz także nie przyniósł spodziewanych rezultatów.

– Chyba nie myślałeś, że pozwolimy ci tu wszystko wysadzić? – czarny uśmiechnął się kpiąco i pochyliwszy się nad Gambitem, chwycił go jedną ręką za włosy, odchylając jego głowę mocno w tył. Palcami drugiej zaś postukał kilkakrotnie w obrożę wyposażoną w bloker neutralizujący moce mutanta, którą uwięziony miał zapiętą na szyi. Jak widać ludzie, którzy zostali wynajęci przez kapłankę, byli lepiej niż dobrze przygotowani do wykonania swojego zadania i dowiedzieli się o LeBeau więcej, niż ten by sobie życzył.

– Lepiej gadaj, gdzie są karty. Może wtedy madame Eleonora okaże ci trochę łaski i nie będziesz zbyt długo zdychał.

Va te faire voir Cajun wycedził przez zaciśnięte zęby, na co najemnik puścił jego włosy i wstał, sięgając do łańcucha przeciągniętego przez przymocowaną do ściany obręcz, znajdującą się wysoko nad głową Gambita. Drugi koniec łańcucha zaś łączył się z kajdankami, w które ten był zakuty. Mocne szarpnięcie sprawiło, że wykręcone w tył ręce Złodzieja uniosły się gwałtownie ku górze, zmuszając go tym samym do mocniejszego nachylenia się. Zaskoczony jęknął i zacisnął zęby, czując ból w napinających się ścięgnach i nadwyrężanych stawach, które aż zatrzeszczały grożąc zwichnięciem. Pochylił się bardziej, biorąc kilka chrapliwych wdechów, starając się unieść tak, by choć trochę zmniejszyć odczuwalny dyskomfort, co jednak na niewiele się zdało.

– Posiedzisz sobie tutaj i może zrobisz się bardziej rozmowny. Lepiej dla ciebie, żeby tak było. Podejrzewam, że złodziej bez sprawnych rąk raczej wielkiej kariery nie zrobi – czarny uśmiechnął się paskudnie, po czym zablokował łańcuch na obecnej wysokości i ruszył do drzwi.

– Masz czas do nocy. Potem jedziesz na spotkanie z madame Eleonorą. Ale nie martw się, niedługo znowu cię odwiedzę – rzucił, nie odwracając się już. Jeszcze chwila i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Dało się słyszeć zgrzyt zasuwy i odgłos oddalających się ciężkich kroków, w końcu zaś zapanowała cisza, przerywana sporadycznym kapaniem wody dobiegającym z jednego z ciemnych kątów.

Cajun westchnął ciężko, zwieszając głowę i wpatrując się w pokryte rdzawymi plamami, metalowe płyty posadzki, na której klęczał. Te były teraz dodatkowo ‘ozdobione’ jego własną krwią.

Wiedział, że musi się stąd jak najszybciej wydostać, jednak na razie kompletnie nie miał żadnego pomysłu, jak to zrobić. Nie wiedział nawet, jak długo był nieprzytomny i która była godzina. Pomieszczenie nie posiadało żadnych okien, co dodatkowo utrudniało orientację w czasie. Nie mógł liczyć ani na swoje moce, ani na złodziejski ekwipunek, bo pozbawiono go płaszcza z całą jego zawartością, co dodatkowo odczuwał w postaci przenikającego obolałe kości zimna. Jedyne, na co mógł liczyć w tej chwili to… pomoc Laury, o ile ona sama również pomocy nie potrzebowała. Nie miał pojęcia, jak poradziła sobie z pozostałą dwójką najemników, mogąc mieć jedynie nadzieję, że ci, którzy go ogłuszyli i tu uwięzili, nie zabrali również jej.

Zaklął z irytacją i ponownie poruszył rękoma, czego zaraz pożałował, czując kolejną falę bólu. Nienawidził takiej bezsilności i sytuacji, w których nie miał nad niczym kontroli i był zależny od innych. Teraz dodatkowo dochodziła do tego obecność X-23. Wiedział, że mutantka nie była już dzieckiem i doskonale umiała zadbać zarówno o siebie, jak i innych, jednak wciąż czuł się za nią odpowiedzialny. Teraz zaś z jego powodu została wciągnięta w poważne kłopoty. Nie miał wątpliwości, że po tym, co zaszło, ludzie wynajęci przez Eleonorę tak łatwo nie odpuszczą. Żałował, że nie mieli więcej czasu na rozmowę i że nie zdążył jej wyjaśnić swojego położenia, czy choćby pokazać, gdzie dokładnie ukryte były karty tarota. Domyślał się, że mutantka poradzi sobie, jeśli chodzi o walkę, w końcu została stworzona, by stać się maszyną do zabijania i była w tym świetna. Gorzej, gdy przychodziło do poruszania się po bagnach. LeBeau wychował się na bayou; nie miało przed nim tajemnic, znał wszystkie jego sekrety, było dla niego niczym drugi dom. Laura nie miała takiego doświadczenia. Gambit nie był nawet pewien, czy dziewczyna będzie umiała odnaleźć drogę powrotną do chaty. Po zapachu być może mogłaby wyczuć, gdzie ta się znajdowała, ale czy będzie w stanie tam dopłynąć? Nie mówiąc już o ukrytych w chacie kartach, których szukali ludzie Eleonory. Odkrycie tajnej miejscówki, a co za tym szło, także magicznej talii i innych ważnych rzeczy, choćby netbooka pełnego poufnych danych, byłoby katastrofą i oznaczałoby koniec dla Cajuna.

 

 

Gdy Kinney wykończywszy dwóch napastników, dotarła do polanki, na której kilkanaście chwil wcześniej rozegrało się starcie Gambita z najemnikami, powitały ją mlaskające odgłosy mieszające się z cichymi chrupnięciami, powarkiwaniami i pluskiem wody, dobiegające od strony jednego z brzegów, a także woń świeżej krwi. Mężczyzna, który nie przeżył wybuchowego spotkania z bayou, stał się prędko przekąską dla czających się w pobliżu aligatorów, posilających się właśnie jego zwłokami. Innej odpowiedzi na swoje nawoływania mutantka nie otrzymała.

Spośród dźwięków gadziego śniadania dało się po chwili wyłapać także inny, cichy i buczący. To leżący w trawie telefon komórkowy Remy’ego wibrował, powiadamiając o przychodzącym połączeniu, zaś na wyświetlaczu widniała tylko jedna litera podpisanego kontaktu - N. Wibracje przy tym powoli, acz nieubłaganie, przesuwały urządzenie coraz bliżej brzegu i kotłujących się w bagnie gatorów. W końcu jednak telefon zamilkł, zatrzymując się dosłownie kilka centymetrów od wody.