JustPaste.it

CRIMSON ALIENATION X

User avatar
xSHAIDENx @xSHAIDENx · Mar 22, 2023 · edited: Mar 22, 2025

1000066036.png

 


CHAPTER X

 

Droga powrotna na szczęście minęła szybko. Wspomniane szczęście towarzyszyło im także w kwestii benzyny, która nie skończyła się, zanim nie dojechali do celu. Auto, jako że sprawne i wymagające jedynie zatankowania, zostało dobrze zakamuflowane w jednym z zaułków i zastawione dwoma kontenerami na śmieci, by nie rzucało się zbytnio w oczy. Nigdy nie wiadomo, kiedy mogło się znowu przydać, a w tym nieznanym im świecie warto było być przygotowanym na każdą ewentualność, a już na pewno na konieczność ucieczki, o czym przekonali się już kilkukrotnie tego zdecydowanie zbyt długiego i szalonego dnia.

Ich powrotu do kanałów nie można może było nazwać triumfalnym, jako że znalezione przez nich fanty nie były specjalnie imponujące, jednak znajdowało się wśród nich trochę rzeczy, które z pewnością pomogą przetrwać ukrywającym się tam ludziom. Poza tym sam fakt, że po spotkaniu z w sumie kilkunastoma androidami, udało się im wrócić w jednym kawałku, był godny podziwu. Trafili do obcego świata i przeżyli w nim cały dzień, mieli się więc z czego cieszyć, a także prawo wreszcie coś zjeść i odpocząć.

Daniel i jego ludzie byli wdzięczni przybyszom za pomoc, okazując tę wdzięczność poprzez udostępnienie im pomieszczenia do spania, a także częstując swoimi skąpymi zapasami jedzenia. Okazało się, że dostali osobną, niedużą miejscówkę, rozmiarami bardziej przypominającą składzik. Nie wiadomo, czy z poszanowania ich prywatności, czy może bardziej z ostrożności tutejszych, jednak im obu takie odosobnione miejsce odpowiadało. Bądź co bądź znajdowali się wśród obcych, ba, nawet sami dla siebie wciąż byli ledwie świeżymi znajomymi, nie wiedzącymi o sobie zbyt wiele poza podstawowymi informacjami. Choć podczas drogi powrotnej nastąpiło coś, co LeBeau mógł uznać za swego rodzaju zwierzenie ze strony kompana, gdyż ten, z reguły małomówny, rzucił kilka faktów na swój temat i mimo, że rozmowa nie była już później kontynuowana, na wyraźną prośbę Bucky’ego, to jednak dowiedział się o nim czegoś nowego. Tak jak wcześniej przypuszczał, Barnes nie był zwyczajnym śmiertelnikiem, a przynajmniej nie był nim teraz. Zdecydowanie odbiegał od tego, jak mógłby wyglądać i zachowywać się ktoś mający ponad sto lat na karku, o ile w ogóle by wciąż żył, bo takie przypadki raczej do częstych nie należały, jeśli oczywiście mowa była o naturalnie zachodzących procesach starzenia się, które w tym wypadku musiały zostać mocno spowolnione, bądź zatrzymane całkowicie. Dla Cajuna nie było to jednak nic bardzo zaskakującego. Był mutantem i mimo, że sam nie został obdarzony żadnymi ‘wspomagaczami’, jeśli chodzi o długość życia, to znał co najmniej kilka takich przypadków. Zresztą nie tylko mutanci mogli się poszczycić tym, że zdarzało się im żyć dłużej niż przeciętnym przedstawicielom gatunku homo sapiens. Poza tym naukowcy od niepamiętnych czasów dążyli do tego, by odkryć tajemnicę długowieczności i zapewnić ludziom, jeśli nie życie wieczne, to przynajmniej zdecydowanie dłuższe i lepsze, nie licząc się przy tym z konsekwencjami ani skutkami ubocznymi swoich działań. James był najwyraźniej jednym z efektów takowych eksperymentów, mających ulepszyć i wzmocnić ludzki organizm. Wzmianka o praniu mózgu zaś kazała przypuszczać, że owe wzmocnienia i ulepszenia miały na celu stworzenie istoty silnej, niemal niezniszczalnej i bezsprzecznie posłusznej swoim twórcom. Najwidoczniej jednak, na szczęście dla Barnesa, nie wszystko poszło zgodnie z planem. Remy nie miał jednak zamiaru wypytywać towarzysza o szczegóły, sam wszak nie powiedział mu o sobie niczego więcej. Wolał, by ten wrócił do tematu z własnej woli, co byłoby także oznaką zaufania.

Pożegnawszy się z Danielem, obaj posilili się i ustalili kolejność trzymania warty, jako że Cajun zgadzał się z Jamesem w kwestii bezpieczeństwa. Tutejsi byli dla nich uprzejmi i okazali się gościnni, co jednak nie znaczyło, że mogli im w pełni zaufać.

Tak więc złodziej, przykrywszy się swoim płaszczem, ponieważ w pomieszczeniu było dość chłodno, położył się spać jako pierwszy, zostawiając towarzysza na czatach. Był zmęczony, więc problemów z zaśnięciem nie miał żadnych, a gdy po paru godzinach Buck go obudził, miał wrażenie, że ledwo zdążył zamknąć oczy. Wstać jednak było trzeba, bo realia, w jakich się znaleźli, nie sprzyjały odpoczywaniu.

Kolejne godziny, które dzieliły ich od świtu, dłużyły mu się strasznie, postanowił więc umilić sobie czekanie za pomocą swoich, niezastąpionych kart, układając z nich całkiem wysoką wieżę. Ta jednak nie doczekała bycia zobaczoną przez Barnesa. Gdy najwyraźniej nastał ranek, co ciężko było jednoznacznie stwierdzić z powodu braku okien, a na korytarzu rozległy się rozmowy, towarzysz Cajuna zerwał się ze snu, od razu gotowy, by poderżnąć komuś gardło, z nożem w wyciągniętej przez siebie ręce. Tym nagłym przebudzeniem się zdekoncentrował złodzieja, który zaskoczony trącił swoją karcianą budowlę, ta zaś runęła, rozsypując się na posadzkę.

–  Dobrze wiedzieć. Całe szczęście, że nie wpadłem na pomysł, by cię budzić, bo jeszcze byś zrobił ze mnie szaszłyk – mruknął, zbierając karty, które schował do jednej z wewnętrznych kieszeni trencza.

– I cóż, nie śpię od paru godzin, więc nawet jeśli byłem wyspany, to o tym zapomniałem – dodał.

 

W kanałach nie spędzili już wiele czasu. Po krótkiej rozmowie z Danielem opuścili bezpieczne schronienie, by udać się na dalsze poszukiwania złotego słowika, albo czegoś, co pozwoli im wrócić do ich świata.

– Widzę, że nie marnowałeś w nocy czasu, mon ami. Dobra robota – pochwalił, gdy James podzielił się z nim kolejnymi odkryciami, jakich dokonał dzięki mapie.

– Nie jestem przekonany, czy przesłuchiwanie blaszaków coś da. Z pierwszym nie poszło nam dobrze. Mnie w muzeum niby się udało, bo androidka, która miała kluczyk, przynajmniej mnie nie zastrzeliła. Ale i tak łatwo nie było – przyznał, gdy kompan wspomniał o ewentualnym przesłuchiwaniu zbuntowanych maszyn.

– Myślę, że lepiej będzie unikać bezpośredniej konfrontacji, a przynajmniej na razie. Nie masz nieograniczonej amunicji do swojej spluwy, mnie została już tylko jedna talia kart. Oczywiście mogę rzucać w zasadzie wszystkim, jednak lepiej mieć jakąś broń zawsze przy sobie. Tak więc proponuję ostrożność i oszczędzanie tego, co mamy – stwierdził, patrząc na towarzysza.

– Na początek dobrze będzie się rozejrzeć i rozeznać w okolicy, przeszukać budynki – dodał.

Zanim jednak mogli zabrać się za jakiekolwiek działania, należało zaopatrzyć się w nowy środek transportu, o który wciąż było nieco łatwiej niż o samą benzynę, a przynajmniej w tej okolicy. Tak więc znowu skierowali się do znanego im już centrum handlowego, gdzie poprzednio udało się znaleźć sprawny i do tego zatankowany samochód. Tym razem także mieli szczęście, a do tego nawet nie natknęli się na żadne androidy. Ta część miasta wydawała się bardziej zdewastowana niż ta, do której zawitali wczoraj, więc najwyraźniej maszyny zapuszczały się tu już rzadziej, jako że niemal wszystko, co można było zabrać, bądź zniszczyć, zabrane bądź zniszczone zostało. Dlatego też pewnie ukrywający się w okolicy ludzie czuli się nieco pewniej, choć większe bezpieczeństwo wiązało się z ograniczonym dostępem do najważniejszych rzeczy pierwszej potrzeby, jak choćby jedzenie czy też leki.

Mając już nowe i całkiem sympatyczne, sportowe, czarne auto, za kierownicą którego zasiadł Cajun, mogli kontynuować swoje poszukiwania. Mieli na nie cały dzień, jako że przed zmrokiem warto byłoby się rozejrzeć za jakimś noclegiem w spokojnym miejscu.

 

Pierwszym miejscem, do którego dotarli, był antykwariat, znajdujący się najbliżej centrum handlowego. Do środka jednak nawet nie weszli, ponieważ okazało się, iż budynek został doszczętnie zniszczony, zupełnie jakby coś w nim eksplodowało. Ziejące pustką dziury po oknach i drzwiach, ukazujące zdewastowane wnętrze, skutecznie zniechęciło przybyszy z innego wymiaru do poszukiwań, które z góry były skazane na niepowodzenie. Nie tracąc więc czasu, ruszyli dalej.

Kolejny z antykwariatów zlokalizowany był nieco dalej i, przynajmniej z zewnątrz, wyglądał bardziej zachęcająco. Mały budyneczek, ściśnięty między dwoma dużymi sklepami, wewnątrz także niestety miał mało do zaoferowania. Obu mężczyznom wystarczył niecały kwadrans, by przekonać się, że i tam nie mieli co liczyć na jakikolwiek ślad złotego słowika.

– To co, do trzech razy sztuka? – Cajun zagadnął milczącego towarzysza podczas drogi do trzeciego już antykwariatu. Wielkich nadziei co prawda w nim nie pokładał, jednak musieli rozejrzeć się wszędzie, gdzie tylko mogli.

Minęło jakieś pół godziny, zanim znaleźli się na parkingu przed kolejnym budynkiem. Ten wyglądał na najbardziej okazały spośród dotychczasowo przez nich odwiedzonych. Znajdował się także w całkiem dobrze zachowanej i noszącej niewiele śladów zniszczeń dzielnicy. Już na pierwszy rzut oka wyróżniał się, też wśród okolicznych sklepów i przybytków, niecodziennym szyldem oraz fasadą. Budownictwo, jak również infrastruktura miasta, przywodziły na myśl futurystyczne filmy, antykwariat zaś wydawał się niczym przeniesiony z dawnych czasów – spore okno, będące sklepową wystawą, miało mosiężne, fantazyjne okucia i drewniane, rzeźbione we wzory, rozwarte teraz okiennice. Prowadzące doń podwójne drzwi, także były drewniane i zdobione mosiądzem, posiadały też starodawną, ciężką klamkę oraz kołatkę z rzeźbioną głową lwa. Górujący nad nimi, drewniany szyld, prezentował napis ANTIQUES, do złudzenia przywodzący na myśl pismo odręczne.

– Wygląda obiecująco – Remy mruknął, gasząc silnik, po czym obaj wysiedli, kierując się najpierw ku oknu, przez które zajrzeli ostrożnie do środka. Sklep wydawał się być w dobrym stanie, podobnie jak sama wystawa zachęcająca nienagannym stylem. Wyłożona ciemnym, lśniącym materiałem, przedstawiała kilka mosiężnych rzeźb i parę rodzajów klasycznych zabawek dla dzieci, w tym ułożone w owal tory, po których wciąż jeździła kolejka.

Niewiele myśląc, Gambit podszedł do drzwi i nacisnął klamkę. Ta, o dziwo, ustąpiła, otwierając jedno ze skrzydeł, to zaś aktywowało cichy dźwięk dzwonka, oznajmiającego przybycie nowych klientów. Zdziwiony uniósł brwi i popatrzył pytająco na Barnesa, po czym zajrzał do wnętrza antykwariatu. To, tonące w półmroku, urządzone było całkiem klimatycznie, z półkami i regałami oraz dużą, ciężką ladą, wykonanymi z ciemnego drewna. Tutaj również nie brakowało motywu króla dżungli, jako że wizerunek lwa przewijał się w zdobieniach wspomnianych mebli. Wisiał też w formie, odlanego w mosiądzu, okazałego obrazu na ścianie za ladą. Ladą, spod której nagle wyłoniła się postać.

Merde… – Złodziej zaklął, sięgając odruchowo do wewnętrznej kieszeni płaszcza po swoje karty, jednakże jegomość, który stał naprzeciwko nich, nie wydawał się mieć złych zamiarów. Wręcz przeciwnie, nawet się uśmiechał, jakby szczerze ucieszył się z przybycia gości, co obydwu nieco zbiło z tropu. Jasnowłosy mężczyzna, posiadający staromodnego wąsa oraz bródkę, niezaprzeczalnie był androidem, o czym świadczyła dobrze już im znana, błękitna dioda na jego skroni. Jednak nie tylko ona. Nieznajomy posiadał prawe ramię całkowicie pozbawione skóropodobnej powłoki, przez co przypominało nieco to, którego posiadaczem był Bucky. Wyglądało jednak inaczej – wszelkie metalowe części, zworki, nity i zębatki, a także wijące się między nimi, niczym pnącza, przewody, sprawiały wrażenie konstrukcji stworzonej celowo właśnie w takim kształcie, gdzie wykonanie i estetyka były ważniejsze niż ludzki wygląd.

– Witajcie w moim antykwariacie! – powitał ich, jakby nigdy nic, toteż Remy cofnął dłoń, porzucając pomysł z wyjmowaniem kart, tak samo dając znać Jamesowi, by ten też nie wykonywał żadnych, gwałtownych ruchów.

– Od tak dawna nie miałem nowych klientów. Bo wy jesteście w mieście nowi, prawda? Nie widziałem was tu nigdy wcześniej – mężczyzna kontynuował, uśmiechając się do przybyszy.

– I z pewnością jesteście też ludźmi, choć ty wyglądasz trochę na maszynę – z tymi słowami zwrócił się do Jamesa, patrząc na jego ramię.

– Tacy jak wy już od tygodni nie odwiedzają tego miejsca. A szkoda. Mistrz Nicholas i ja, w czasach świetności, mieliśmy wielu ludzkich klientów. Nigdy nie rozumiałem dlaczego Spike i Miriam tak bardzo uwzięli się na wasz gatunek. Większość z nas podziela ich zdanie. Ja jednak nigdy nie zaznałem krzywdy od mojego właściciela. Przez lata prowadziliśmy razem ten sklep, on go stworzył. Stworzył też mnie i wielu moich braci. Jest wielkim wynalazcą – dodał z wyraźną dumą w głosie, po czym machnął robotyczną ręką.

– Ale… gadam i gadam, a nawet się nie przedstawiłem, wybaczcie. Na imię mi Zacharrias – android zreflektował się i wyszedłszy zza lady, przywitał się z Buckym i Gambitem, ściskając im ręce.

Cajun znowu posłał towarzyszowi pełne zdziwienia spojrzenie, kompletnie nie spodziewając się spotkać przyjaźnie nastawionego robota, w dodatku tak rozmownego.

– Ja jestem Remy, a to jest Bucky – odezwał się w końcu, przedstawiając także kompana.

– I masz rację, nie jesteśmy stąd. Właściwie to pochodzimy z bardzo daleka – rzucił pokrótce, nie chcąc wdawać się w szczegóły. Wszak nie mieli pewności, czy przyjazne nastawienie Zacharriasa nie było podstępem.

– Miło mi was poznać. Mam nadzieję, że znajdziecie tu coś, co wam się spodoba. Zapraszam do obejrzenia mojego sklepu – wąsacz uśmiechnął się życzliwie.

– Wygląda imponująco. Chętnie się rozejrzymy – Remy stwierdził zgodnie z prawdą, po czym, zachęcony gestem przez androida, podszedł do zastawionych mnóstwem najróżniejszych przedmiotów regałów. Sporą część z nich stanowiły książki, było tam też trochę biżuterii, wyglądającej na bardzo starą i cenną, bogato zdobione zastawy stołowe, zegary, rzeźby o najróżniejszych rozmiarach, a także rozmaite zabawki. Część zbiorów tworzyła tematyczne kompozycje. Znajdowała się wśród nich między innymi inscenizacja wojenna, zajmująca większą półkę, gdzie zgromadzone zostały przeróżne figurki miniaturowych żołnierzy oraz ich wojskowych pojazdów, poustawianych tak, jakby naprawdę zastygli w trakcie walki. Inna półka zajęta była przez drobne, porcelanowe lalki, ubrane i umalowane z niezwykłą precyzją, jeszcze inna zawierała kolekcję modeli samochodów. Złodziej przystanął jednak kawałek dalej, przy półce narożnej. Ta udekorowana była tak, by imitować koronę drzewa, a wśród gałęzi, na których przysiadło kilka mechanicznych ptaków, umiejscowione było gniazdo. Wewnątrz znajdowało się kilka złotych jaj. Zarówno w ptakach, jak i w jajkach tkwiły małe kluczyki, wyglądające niemal identycznie jak ten, który Cajun odebrał androidce w muzeum.

– Bucky…? Bucky, chodź tu – obejrzał się na Barnesa i przywołał go do siebie.

– Patrz tylko. Zupełnie jak nasz słowik… – szepnął do towarzysza, po czym odwrócił się do Zacharriasa, który także do nich podszedł.

– Kawał dobrej roboty. Ty je zrobiłeś? – zagadnął, na co android pokręcił lekko głową.

– Ornitologia to pasja mistrza Nicholasa. On stworzył mnóstwo takich ptasich pozytywek. Bo to są właśnie pozytywki. Można zaimplementować w nich dowolną melodię, bądź też dźwięki imitujące ptasi śpiew. Mają bardzo pojemną pamięć  – wyjaśnił, zdejmując z gałęzi jednego z ptaków, po czym przekręcił tkwiący w jego grzbiecie kluczyk. Antykwariat wypełniło ptasie ćwierkanie, którego brzmienie do złudzenia przypominało trel prawdziwego ptaka.

– Piękne, prawda? Natura nie ma się w ostatnich latach najlepiej, technologia i postępująca urbanizacja ją niszczy. Więc chociaż tak możemy mieć jej namiastkę – Zacharrias westchnął cicho, a gdy melodia ucichła, znowu przekręcił kluczyk, tylko w przeciwnym kierunku. Figurynka zadrżała lekko w jego dłoni i… zaczęła się składać przy akompaniamencie cichego klekotania. Jeszcze chwila, a na ręku androida spoczywał nie ptak, tylko jajko.

– Osobiście także je uwielbiam. Nawet Spike zażyczył sobie kilka takich, mimo że nie podejrzewałbym go o taką sympatię do natury – android kontynuował, zaś Gambit zaczynał podejrzewać, że ich zaginiony złoty słowik mógł mieć coś wspólnego z tymi pozytywkami, jak i ze wspominanym przez Zacharriasa Spikem.

Oui, są niezwykłe. Szczególnie ta sztuczka z powrotem do formy jajka – przytaknął z uśmiechem. – Ile kosztują? Choć obawiam się, że nie posiadamy… – zaczął, mając już przyznać, że nie mieli przy sobie ani grosza waluty, zarówno z własnego świata, jak i tutejszej, jednak android mu przerwał.

– Możecie wziąć jednego, niech to będzie prezent dla nowych klientów – oznajmił z szerokim uśmiechem, wręczając trzymane przez siebie jajko Buckowi.

– Przekręcenie kluczyka w lewo sprawia, że ptak zmienia się w jajko. A gdy przekręcicie go w prawo, wydobędziecie z niego melodię – poinstruował. – Tylko go nie zgubcie. Każdy z ptaków ma swój własny, unikatowy klucz – dodał jeszcze.

– Dziękujemy bardzo, to miłe z twojej strony, Zacharriasie – Cajun podziękował i zerknął na Bucky’ego.

– Na nas już pora, ale z pewnością jeszcze odwiedzimy twój antykwariat. Wizyta tu i rozmowa z tobą była prawdziwą przyjemnością – dodał, wracając spojrzeniem do androida. Pamiętał, że jego towarzysz był nieco szorstki wobec Daniela, gdy opuszczali kanały, toteż wolał mówić sam, by nie zaprzepaścić szansy na dowiedzenie się czegoś. Znał się na tym dobrze i wiedział, że często od właściwie poprowadzonej rozmowy i dobrze dobranych słów mogło wiele zależeć. Ich nowy znajomy był, w przeciwieństwie do wcześniej spotykanych androidów, wyjątkowo rozmowy i nastawiony przyjacielsko, warto było więc to wykorzystać. Najpierw jednak musieli omówić kilka spraw i lepiej zbadać mechanicznego ptaka, którego dostali w prezencie, oraz obmyślić plan działania, toteż pożegnawszy się, opuścili sklep.

– To wszystko jest bardziej zagmatwane niż ustawa przewiduje… – mruknął, gdy znaleźli się już w aucie. – Wygląda na to, że jest więcej ‘słowików’. I chyba nie są używane tylko jako ozdoby… a przynajmniej ten nasz był czymś więcej. Musimy się dowiedzieć kim jest ten cały Spike i gdzie go szukać. Ale sposobem. Ten android wydaje się być o dziwo przyjazny, więc warto z tego skorzystać. Co myślisz? – popatrzył pytająco na kompana.