JustPaste.it

CRIMSON ALIENATION VIII

User avatar
xSHAIDENx @xSHAIDENx · Nov 21, 2022 · edited: Mar 22, 2025

1000066036.png

 


CHAPTER VIII

 

Na słowa Barnesa, Cajun ściągnął brwi i popatrzył na niego uważniej.

– Rozjechanie nazistów w czterdziestym czwartym? W sensie ty ich rozjechałeś? Brałeś udział w Drugiej Wojnie Światowej…? – zapytał podejrzliwie, bo towarzysz niekoniecznie wyglądał mu na wojennego, stuletniego kombatanta. Tak na dobrą sprawę nie wiedział za wiele o tym, kim był, jedynie tyle, że z pewnością nie zaliczał się do grona mutantów, ale też i nie do zwyczajnych śmiertelników. Zwykli ludzie z pewnością nie posiadali bionicznych rąk, a także nie byli tak wyszkoleni w walce. Na rozmowy tego typu nie było jednak teraz czasu. Mieli jeszcze kilka miejsc do obskoczenia i powinni wrócić do kryjówki, zanim zrobi się całkiem ciemno, nie mówiąc już o ich własnej inicjatywie, by rozejrzeć się za złotym słowikiem. Okazało się, że szczęście im sprzyjało. Nie dość, że Bucky, korzystając z mapy, którą dostali od przywódców kryjących się w kanałach ludzi, odnalazł w tej części miasta dwa muzea, to jeszcze jedno z nich znajdowało się całkiem blisko kolejnego celu na ich liście – apteki. Tak więc nie czekając, aż zwrócą na siebie uwagę kolejnych androidów, ruszyli w dalszą drogę, kierując się najpierw do pierwszego z muzeów, które mieli najbliżej.

– Dzięki mnie dolecieliśmy cali i zdrowi, homme przypomniał w trakcie jazdy, zerkając na siedzącego obok kompana. – Więc to chyba dobrze, że jednak za tym kółkiem siedziałem – dodał, nie mogąc odmówić sobie komentarza odnośnie do jego wcześniejszych słów.

 

Pod budynkiem pierwszego muzeum zaparkowali po jakichś dwudziestu minutach jazdy. Jazdy o dziwo spokojnej – jak na razie nikt ich nie niepokoił, a i na ślady obecności androidów się nie natknęli. Jak się z czasem okazało, spokój niestety nie był dany im na długo.

Do wnętrza dostali się od zaplecza. Tym razem otwierającym drzwi został Barnes.

– No, no, no, całkiem nieźle. Zanim wrócimy do naszego świata, będziesz mówił po francusku lepiej niż niejeden Francuz, mon ami. Jednak nad wchodzeniem do zamkniętych pomieszczeń z klasą jeszcze trochę popracujemy – Cajun z rozbawieniem skomentował sposób, w jaki jego towarzysz poradził sobie z zamkniętymi drzwiami, po czym jako pierwszy wszedł do środka.

Przybytek okazał się dość rozległy, jednak rozdzieliwszy się, całkiem sprawnie poradzili sobie z przemierzeniem i sprawdzeniem wszystkich sal w jakąś godzinę. Niestety była to godzina zmarnowana, bo żaden z nich nie natknął się na choćby ślad czy wzmiankę o poszukiwanym przez nich złotym słowiku. Na dobrą sprawę nie mieli żadnej pewności, że znajdą go akurat w muzeum, lecz od czegoś przecież trzeba było zacząć. Artefakt, magiczny, czy też będący dziełem nieznanej im, nowoczesnej technologii, powinien jednak znajdować się w miejscu, do którego ich teleportował. Gambit wolał nie brać pod uwagę ewentualności, że słowik mógł zostać sobie na podłodze domu, w którym doszło między nim a Jamesem do walki. Na dobrą sprawę mógł też zabrać go któryś z androidów albo nawet i jeden spośród ludzi ukrywających się w kanałach, choć ta druga opcja była raczej wątpliwa. Nie mogli jednak wykluczyć żadnej z nich, musząc sprawdzać każdy, nawet najmniej prawdopodobny trop.

Tym oto sposobem dowiedzieli się, że pierwsze muzeum, mimo posiadania wielu, wciąż jeszcze nienaruszonych zbiorów, nie miało w swojej kolekcji ich słowika. Cajun jednak nie byłby sobą, gdyby nie zaopatrzył się w jakąś pamiątkę. W ostatniej sali, jaką przyszło mu sprawdzić, mieściła się ekspozycja z czasów starożytnego Egiptu. Ciemne wnętrze, rozjaśniane pojedynczymi, działającymi lampami sufitowymi, było w całkiem niezłym stanie, choć kilka z gablot miało porozbijane szyby, których szkłem usiana była posadzka. W jednej z nich znajdowały się porozrzucane monety, dawne, egipskie statery.

– Mam nadzieję, że nie będziesz miał nic przeciwko… – Remy zaczął, zwracając się do ustawionego pośrodku pomieszczenia, naturalnych rozmiarów posągu, przedstawiającego siedzącego na tronie jednego z egipskich władców. – … Ramzesie II – dokończył, podszedłszy bliżej, by przeczytać inskrypcję na tabliczce przed figurą.

– Tak myślałem, merci odparł po chwili ciszy, bo rzecz jasna, posąg mu nie odpowiedział. A skoro mawia się, że brak odpowiedzi to milczące przyzwolenie…

Złodziej z jednym, złotym staterem w kieszeni, przedstawiającym biegnącego konia, udał się w drogę powrotną, w międzyczasie odbierając połączenie od Bucky’ego. Jak się okazało, on także nie wpadł na żaden ślad słowika, tak więc ustalili, że pora przenieść poszukiwania do kolejnej miejscówki zaznaczonej na mapie.

Przy próbie wyjścia z muzeum odkryli, że wejść do niego było jednak łatwiej – niespodziewany strzał tuż pod nogi zmusił ich do odwrotu i zamknięcia się wewnątrz budynku.

Merde… jak karaluchy. Zobaczysz jednego a pewne, że jest ich więcej – Cajun zaklął pod nosem, mając już serdecznie dość obecności androidów, które napotykali na niemal każdym kroku.

Tym razem również dość szybko ustalili plan działania, który natychmiast wcielili w życie. Co prawda Gambit nie był do końca przekonany co do kuloodporności swojego kompana, jednak musiał mu zaufać i pozwolić wziąć na siebie rolę tego, który odciągnie uwagę snajpera obserwującego ich z dachu pobliskiej kamienicy. Osobiście mógł poszczycić się wyjątkową celnością, jednak istniała całkiem uzasadniona obawa, że próba zlikwidowania androida przy pomocy jego eksplozywnych kart mogłaby skończyć się zawaleniem całego budynku, co mogłoby także zaszkodzić im samym. Tak więc odpowiedzialność osłaniania ich odwrotu spoczęła na barkach Jamesa, Gambit zaś zajął się autem i zgarnął towarzysza już po tym, jak ten wykonał swoje zadanie. Zrobił to bezbłędnie, jednak nie bez uszczerbku na zdrowiu.

– Chyba jednak nie jesteś taki kuloodporny, co? – zerknął na rannego, zanim z piskiem opon odjechali spod muzeum, ponownie musząc się śpieszyć, jako że snajper miał towarzystwo, które również nie było do nich zbyt przyjaźnie nastawione.

– Wszystko gra? – znowu obejrzał się na Barnesa, który zdecydowanie nie wyglądał najlepiej, choć zapewniał go, że to tylko kwestia czasu. Akurat kolejnym celem na ich liście była apteka, choć Remy nie spodziewał się, że znajdą tam wiele przydatnych rzeczy.

Jak okazało się na miejscu, nadzieja tych, którzy ich tu wysłali, okazała się matką głupich, bo lokal apteczny, zgodnie z tym, jak obstawiali, świecił pustkami. Nie było nawet sensu, by szli tam obaj, więc mały spacer zrobił sobie Bucky, który, tak jak zapowiedział, czuł się już dużo lepiej, przez co przywiódł Cajunowi na myśl znajomego mutanta, posiadającego znacznie przyspieszone zdolności regeneracyjne.

Można było jednak znaleźć w tej sytuacji jakiś plus – mieli dzięki temu więcej czasu na swoje sprawy, co w tym wypadku równało się odwiedzeniu drugiego z muzeów.

Zajechali tam, zamieniwszy się miejscami, nie bez drobnego ‘utrudnienia’ ze strony Cajuna, któremu spodobało się prowadzenie ich ‘latającego auta’, i będąc już u celu, powtórzyli procedurę z poprzedniego razu, czyli rozdzielenie się podczas przeszukiwania budynku.

Nie minęło nawet dziesięć minut, jak Gambit dostał informację od Jamesa, że nie byli tu jedynymi gośćmi.

– Jakżeby inaczej… – mruknął w odpowiedzi. – Ale chociaż się nie nudzisz. U mnie na razie czysto. Dam znać, jak na kogoś wpadnę – to powiedziawszy rozłączył się i ruszył przed siebie. Ten budynek był mniejszy od poprzedniego, więc miał nadzieję, że uda się im szybciej go przeszukać. Musieli jeszcze wrócić do kryjówki i lepiej, by zrobili to zanim zrobi się całkiem ciemno, a przecież czekała ich długa droga okrężną trasą, jako że tym samym mostem co poprzednio raczej przejechać już nie będą mogli.

Przemierzając kolejne sale, Gambit zaczynał odczuwać już lekkie zmęczenie. Ten dzień trwał zdecydowanie zbyt długo, a jeszcze nieprędko miał się skończyć.

Przed wejściem do kolejnego pomieszczenia przystanął nasłuchując. Ktoś już tam był. Ostrożnie zajrzał do środka przez uchylone drzwi, widząc pochylającą się nad jedną z rozbitych gablot kobiecą postać. Dość wysoka, o ciemnych włosach przystrzyżonych na irokeza, stała bokiem, więc bez problemu mógł dostrzec blask typowej dla androidów diody na jej skroni. Z pewnością była uzbrojona, więc należało rozegrać to tak, by nie narobić hałasu i nie ściągnąć tu innych.

Złodziej ostrożnie wszedł do sali i zamknął za sobą drzwi, po czym ruszył w kierunku kobiety. Musiał przyznać, że androidy miały świetny słuch, bo ciemnowłosa niemal od razu wyprostowała się i odwróciła w jego stronę, dzięki czemu zobaczył, że drugą połowę jej częściowo ogolonej głowy pokrywał misterny tatuaż, ciągnący się także na szyi i znikający pod ubraniem.

– Kim jesteś i co tu robisz? – nieznajoma zmrużyła jasne oczy, a w jej dłoni nie wiadomo skąd pojawił się pistolet, który od razu wycelowała w Gambita. Ten jakby nigdy nic posłał jej jeden ze swoich uśmiechów i lekko uniósł ręce.

– Spokojnie, chère… Nie musisz się mnie bać ani tym bardziej do mnie strzelać – odparł, nawiązując z kobietą kontakt wzrokowy i raz jeszcze próbując skorzystać ze swoich umiejętności, które nie podziałały na pierwszego, przesłuchiwanego przez nich kilka godzin wcześniej androida.

– A kto powiedział, że się boję? Marnego, ludzkiego śmiecia? – skrzywiła się pogardliwie.

– Widzisz? Nie mam broni. Nie strzelisz więc do mnie, prawda? – kontynuował niezrażony, wciąż idąc powoli w jej kierunku. – Chciałbym cię o coś zapytać…

Androidka zamrugała kilka razy i zmarszczyła brwi. Nie opuściła co prawda broni, jednak dłoń lekko jej drgnęła, jakby się zawahała.

– Jesteś człowiekiem i nie powinno cię tu być – warknęła, choć w jej głosie nie było już słychać wcześniejszej pewności siebie.

– Zaraz sobie pójdę, tylko o coś cię zapytam – powtórzył, zatrzymując się tuż przed nią, na odległość wyciągniętego pistoletu, celującego teraz w jego klatkę piersiową. Miał zamiar jeszcze coś powiedzieć, gdy jego uwagę przykuł błysk na szyi ciemnowłosej. Ta nosiła łańcuszek, na którym wisiał mały, złoty kluczyk. Dokładnie taki… jaki tkwił w figurce słowika.
Złodziej ściągnął brwi, wracając zaraz spojrzeniem do oczu androidki, która w końcu opuściła rękę z bronią.

– Widzisz? Tak jest o wiele lepiej – uśmiechnął się kątem ust i wyciągnął ku niej dłoń, muskając palcami jej policzek. Nie zaprotestowała, więc był to dobry znak. Znak, że można posunąć się dalej.

– Pytaj… I stąd idź… – przymknęła oczy, a jej mina wyrażała coś zupełnie przeciwnego niż słowa. Zadowolony zaś z siebie Cajun przysunął się bliżej i pochyliwszy głowę, pocałował ciemnowłosą. Jednocześnie przesunął dłoń z jej policzka na skroń z diodą, w jednej chwili przepuszczając przez palce sporą dawkę energii, która już raz sprawdziła się podczas dezaktywacji androida. Kobieta wypuściła pistolet z dłoni, zaczynając dygotać, złodziej więc objął ją drugą ręką, dociskając do siebie i unieruchamiając, wciąż przy tym zwiększając dawkę energii, która przenikała przez jej ciało. Oderwał się także od jej ust, czekając już tylko, aż dioda zmieni barwę z niebieskiej na czerwoną. Po kilku chwilach w końcu się tak stało. Ciemnowłosa znieruchomiała i z zamkniętymi oczami zawisła bezwładnie w jego objęciu. Remy pochylił się z nią, kładąc ją na posadzce, po czym sięgnął do jej szyi, zrywając łańcuszek z kluczykiem. Podrzucił go w dłoni i schował w wewnętrznej kieszeni płaszcza, wyraźnie dumny z siebie. Nie miał co prawda pojęcia, co kluczyk robił na szyi androidki, przeszukanie jej zaś niczego więcej mu nie przyniosło, jednak był to już jakiś postęp. Zabrawszy jeszcze jej pistolet, który wsunął za pasek spodni, ruszył do wyjścia z pomieszczenia. Całkiem możliwe było, że to androidy miały coś wspólnego ze zniknięciem słowika. A może istniało ich więcej? Wciąż mieli więcej pytań niż odpowiedzi.

Po drodze skontaktował się z Barnesem, a dowiedziawszy się, w której sali ten się znajdował, od razu się tam udał, docierając na miejsce, na szczęście już nie niepokojony przez nikogo. 

– Załatwiłem jedną. Patrz, co przy sobie miała to powiedziawszy, wyjął z kieszeni kluczyk na łańcuszku i pokazał go kompanowi. – Wygląda znajomo, non? Coś mi mówi, że nasza zguba może być w rękach tych blaszaków. Sprawdziłeś tych swoich, czy mieli przy sobie coś ciekawego? – zapytał jeszcze, a dowiedziawszy się, że przy wspomnianych dwóch androidach James nie znalazł niczego wartego uwagi, obaj doszli do wniosku, że pora była najwyższa, by wrócić do czekających na nich ludzi Daniela.

Po opuszczeniu budynku okazało się, że zdążyło się już mocno ściemnić. Miasto, mimo że praktycznie pozbawione ludzkiej obecności, sprawiało złudne wrażenie tętniącego życiem, a wszystko za sprawą kolorowych neonów i świateł, które w sporej części nie uległy jeszcze zepsuciu ani nie zostały zniszczone. Złudzenie jednak prędko znikało, gdy tylko rozejrzało się po pustych ulicach i chodnikach, nad którymi co jakiś czas migotał blask latarni.

– Zabierajmy się stąd. Mam nadzieję, że tamten most nie był jedyną drogą łączącą obie części miasta – rzucił do towarzysza, gdy zajęli już swoje miejsca w aucie. Jako że to Bucky miał mapę, Cajun ponownie zasiadł za kierownicą, ostrożnie wyjeżdżając z zaułka, w którym zaparkowali.

– I najlepiej, żeby była to jakaś krótka trasa. Nie mamy za wiele paliwa – dodał, zerkając na wskaźniki, na desce rozdzielczej.