JustPaste.it

CRIMSON ALIENATION II

User avatar
xSHAIDENx @xSHAIDENx · Jun 11, 2022 · edited: Mar 22, 2025

1000066036.png

 


CHAPTER II

 

Zajmowanie się złodziejskim fachem zdecydowanie nie jest dla każdego. Należy mieć do tego odpowiedni spryt, inteligencję, a także dobrze rozwinięty zmysł planowania i myślenia strategicznego. Do tego przydaje się duża doza cierpliwości i opanowania, nie wspominając już o niezbędnej kondycji fizycznej. LeBeau posiadał to wszystko, a nawet więcej. Jego, początkowo uznawana za przekleństwo, czy nawet brana za dowód na demoniczne pochodzenie, mutacja okazała się nadspodziewanie przydatna w fachu, którego uczył się już od najmłodszych lat. Zwiększone wytrzymałość, zwinność oraz celność i refleks, stanowiły niewątpliwy atut. Jeśli dodać do tego zdolność wytwarzania i kontroli nad energią kinetyczną, a także posiadanie głosu o właściwościach hipnotycznych, w efekcie otrzymywało się złodzieja doskonałego. Gambit był w stanie dostać się wszędzie i zabrać stamtąd cokolwiek zechciał, a do tego, w większości przypadków, opuścić miejsce zdarzenia bez pozostawienia po sobie najmniejszego śladu. Nie bez przyczyny więc nazywany był Księciem Złodziei i cieszył się poważaniem w branży, nie tylko w swojej rodzinnej Luizjanie. Wynająć jego usługi chciało wielu. Głównie byli to miłośnicy dzieł sztuki, którzy w nie do końca legalny sposób zdobywali okazy do swoich kolekcji, zdarzali się osobnicy próbujący dostać w swoje posiadanie magiczne artefakty, bywały też sprawy bardziej przyziemne, dotyczące raczej zwyczajnych rzeczy, mających zazwyczaj wartość jedynie dla ich posiadaczy. W końcu, trafiały się także zlecenia dziwne i frapujące. Jak choćby właśnie... to.

To jakaś... pozytywka...? – Cajun uniósł brwi, gdy spojrzenie czarnych oczu o czerwonych tęczówkach spoczęło na jednym z trzech zdjęć przedstawiających przedmiot, który miałby wykraść tym razem.

Fotografia przedstawiała niedużych rozmiarów złotego ptaka stojącego na także złotym, wysadzanym drobnymi klejnotami, najpewniej rubinami, postumencie. Z grzbietu zaś wystawał mały kluczyk, przez co złodziej skojarzył przedmiot z pozytywką. Na myśl przyjść mogła jeszcze dziecięca zabawka, jednak takowa nie byłaby tak starannie wykonana, nikt też raczej nie użyłby do jej zrobienia drogocennego kruszcu ani kamieni.
Można tak powiedzieć – z krwistoczerwonych ust siedzącej naprzeciwko niego kobiety padła krótka odpowiedź. Klientka była niewysoką, elegancko ubraną blondynką, o spokojnym acz stanowczym głosie. Jasnoniebieskie oczy przez całe spotkanie uważnie śledziły każdy ruch potencjalnego zleceniobiorcy.
Złoty słowik to bardzo stara, rodowa pamiątka, która przez zawirowania losu została odebrana mojej rodzinie dawno temu. Po latach udało mi się ją namierzyć, jednakże obecny właściciel nie chce nawet słyszeć o oddaniu mi jej. Nie poskutkowały ani prośby, ani niemała kwota, którą zadeklarowałam się wyłożyć, byleby tylko ją odzyskać...
I dlatego zdecydowała się pani powierzyć zdobycie jej mnie – Gambit dokończył i upił łyk kawy.
Siedzieli przy stoliku w jednej z licznych knajpek znajdujących się w Dzielnicy Francuskiej. Było jeszcze wcześnie, o tej porze nie było tu zbyt dużego ruchu, z głośników cicho sączyła się typowa dla Nowego Orleanu jazzowa muzyka, mogli więc spokojnie porozmawiać. Cajun zaś będąc u siebie czuł się swobodnie i nie musiał ukrywać tego, kim był, zbędne więc tym razem okazały się holosoczewki, zmieniające kolor całych oczu, które zwykle wkładał na okazje rozmów ze zleceniodawcami.
Jest pan moją ostatnią nadzieją, panie LeBeau – błękitne spojrzenie na dłuższy moment skrzyżowało się z czerwonym. Jego posiadacz uśmiechnął się nieznacznie kątem ust. Ludzie zwykle unikali patrzenia mu w oczy, szczególnie obcy. Jasnowłosa kobieta jednak strachu nie okazywała. Wręcz przeciwnie, w jej spojrzeniu można było dostrzec coś na kształt... zainteresowania?
Nie pożałuje pan, dobrze zapłacę – dłoń o smukłych palcach, przyozdobionych kilkoma złotymi pierścionkami, spoczęła na leżącej na blacie stolika kopercie, z której Remy wcześniej wyjął zdjęcia. Polakierowane na czerwono, długie paznokcie, postukały o jedno z nich.
Umiem okazywać wdzięczność – pełne wargi rozciągnął znaczący uśmiech, a palec wskazujący lekko pogładził po łebku złotego ptaka ujętego na fotografii.
W to nie wątpię, mademoiselle... – włamywacz uśmiechnął się pod nosem.


Kilka kolejnych dni LeBeau spędził na obserwacji miejsca, w którym miał znaleźć przedmiot jego nowego zlecenia. Dom znajdował się w Lafayette i okazał się być prawdziwą rezydencją z wielkim ogrodem. Ktokolwiek w nim mieszkał z pewnością wiedział jak zadbać o ochronę. To jednak tylko dodawało sprawie atrakcyjności. Remy lubił wyzwania i towarzyszącą im adrenalinę, od której był niemalże uzależniony, a złodziejskie rzemiosło, z którego słynęła gildia jego przybranego ojca, wyniósł do rangi sztuki.
Wciąż przy tym zastanawiało go, co takiego wartościowego miała w sobie pozytywka ze złotym słowikiem, że jego klientce aż tak zależało na jej zdobyciu. Niekoniecznie wierzył w wersję o rodzinnej pamiątce, wprawdzie kosztownej, lecz mającej dla kobiety wartość głównie sentymentalną. Jean-Luc często powtarzał mu, że dla profesjonalisty motywy klientów nie powinny mieć znaczenia, dopóki ci odpowiednio płacą, Remy jednak uważał, że czasem dobrze było mieć wątpliwości i zastanowić się nad przyjmowaną sprawą. Jak miało okazać się w najbliższym czasie – słusznie.

 

Dostanie się do budynku nie nastręczyło mu większych trudności, nawet mimo spacerującego po okolicy ochroniarza. Jego obecność nie dziwiła Cajuna – ten specjalnie wybrał na wykonanie misji dzień, w którym właściciel domu wyjechał w podróż służbową, by mieć spokój i swobodę w działaniu.

Wielki dom urządzono z przepychem i w całkiem niezłym guście. Podczas poszukiwań słowika włamywacz natrafił na co najmniej kilka innych, interesujących przedmiotów, które śmiało mógłby określić jako o wiele cenniejsze niż pozytywka, po którą tu przybył. Jakież więc było jego zdziwienie, gdy nie znalazł jej nigdzie po drodze a dopiero w osobnym pomieszczeniu, gdzie znajdowało się także kilka innych eksponatów. Sprawa musiała tyczyć się czegoś więcej niż tylko rodowej pamiątki. To jednak nie było jedyne zaskoczenie, jakie go spotkało. Ktoś poza nim przebywał nie tylko w rezydencji, ale właśnie w pokoju ze słowikiem. I wcale nie chodziło o ochronę.

Gambit bezszelestnie wszedł do środka i przyczaił się, uważnie obserwując z półpiętra skradającego się na dole osobnika. Ściągnął brwi, gdy stało się jasne, że ten niewątpliwie zmierzał w stronę gabloty z pozytywką. Sytuacja niecodzienna i zdecydowanie podejrzana. Jako że nie miał zamiaru pozwolić, by ktokolwiek zgarnął mu zlecenie przed nosa, postanowił w tym przeszkodzić. I zrobił to w swoim stylu. Nieznaczny ruch nadgarstka i w jego dłoni pojawiła się jedna z kart, które zawsze miał przy sobie. Kogoś, kto bez problemu mógł dotykiem przemienić energię potencjalną obiektu w energię kinetyczną, talia kart niedużych rozmiarów czyniła posiadaczem pięćdziesięciu dwóch niebezpiecznych pocisków. Jeden z nich właśnie, rzucony celnie, poszybował wprost pod nogi drugiego, tajemniczego włamywacza i eksplodował.

Tu cię mam, ptaszku... – Cajun mruknął pod nosem, obserwując reakcję wyraźnie zaskoczonego mężczyzny. Wybuch nie był silny, wszak nie chciał aktywować alarmu, którego przez wzgląd na nieproszonego gościa nie zdążył rozbroić, ani też uszkodzić eksponatu. Niestety, wybuchająca karta nie odstraszyła konkurenta na długo, ba, sprawiła nawet, że ten przeszedł do kontrataku, rzucając w niego nożem. Wyjątkowo celnie, jak na panujące w pomieszczeniu ciemności, co w Remym, słynącym ze świetnej precyzji, wzbudziło swego rodzaju uznanie. Czyżby przypadkiem trafił na godnego przeciwnika?

Najbliższe minuty pokazały, że owszem. Poza tym najwyraźniej ów przeciwnik nie był do końca człowiekiem, o czym LeBeau przekonał się dobitnie w chwili, gdy palce tamtego zacisnęły się na jego ramieniu z siłą przewyższającą typowy, ludzki uścisk.

Przepychanki przy gablocie ze słowikiem trwały dłuższą chwilę i niestety dla obu walczących zakończyły się koszmarem każdego włamywacza – włączeniem alarmu. Potem zaś... potem było tylko gorzej.

 

Gambit nie miał pojęcia ile czasu był nieprzytomny, ani co tak naprawdę się stało. Gdy świadomość do niego wróciła, ostatnim co pamiętał był wybuch, po którym wszystko ogarnęły jeszcze głębsze ciemności. Teraz zaś... teraz obudził się w jakimś dziwnym, bliżej nieokreślonym miejscu, które jednak z całą pewnością nie było pokojem w rezydencji bogacza, skąd miał wykraść pozytywkę. Do tego nie był tu sam, bo towarzyszył mu jego niedawny przeciwnik, obecnie zatykający mu usta dłonią i nakazujący w ten sposób zachowanie ciszy. Cajun zamrugał kilka razy, ale pozostał cicho, dopóki nieznajomy się nie cofnął i nie odezwał pierwszy.

Androidy...? – powtórzył pytająco, oglądając się na wylot zaułka, w którym się znajdowali, a następnie wrócił spojrzeniem do rozmówcy. Nie bardzo rozumiał jego podekscytowanie zaistniałą sytuacją, bo jego samego bardziej w tej chwili interesowało gdzie i dlaczego wylądowali. Oraz to gdzie był złoty słowik.

Głowa mnie boli – mruknął sięgając dłonią do wspomnianej, bolącej części ciała, wyczuwając na skórze wilgoć. – Merde... – westchnął, patrząc na lepkie od krwi palce i wytarł je o spodnie, po czym z pomocą ściany, przy której leżał, powoli się podniósł. Zachwiał się lekko, ale ostatecznie udało mu się utrzymać równowagę i nie powrócić do parteru.

A teraz mów, kim jesteś i co tu się właściwie odwala. Gdzie jest słowik? – zwrócił się do nieznajomego, mrużąc oczy, które na ułamek sekundy błysnęły czerwienią, zdradzając zniecierpliwienie i narastającą zaistniałą sytuacją irytację.

Niestety, jak się okazało po chwili, na odpowiedź musiał jeszcze trochę poczekać.

Ponownie dało się słyszeć zbliżające się w stronę zaułka kroki, tym razem też towarzyszyły im odgłosy rozmowy. Mężczyźni nie mieli czasu na żadną reakcję, a i też możliwości były ograniczone, jako że znajdowali się w dość wąskim zaułku, z którego jedyne wyjście prowadziło na ulicę. Z przeciwnej strony zaś, drogę zagradzało wysokie ogrodzenie z metalowej siatki.

Jeszcze moment i u wylotu ich tymczasowej kryjówki pojawiło się czworo ludzi, czy raczej istot jak ludzie wyglądających. Od przedstawicieli homo sapiens wizualnie odróżniały ich tylko dziwne koliste znaki, które każde z nich miało na skroni.

Dobra... przedstawisz mi się później – Remy rzucił do ciemnowłosego i zmierzył wzrokiem zbliżające się do nich postaci, które musiały być ni mniej ni więcej tylko wspomnianymi wcześniej przez jego towarzysza androidami. Grupkę stanowiło trzech mężczyzn i jedna kobieta.

To ludzie. Obcy – kobieta zwróciła się do swoich towarzyszy.

Pójdziecie z nami – odezwał się jeden z mężczyzn, wysoki blondyn o krótko ostrzyżonych włosach, i ruszył w kierunku dwóch niedoszłych złodziei złotego słowika, a za nim podążyli pozostali.

A co jeśli nie zechcemy? – Cajun utkwił w zbliżających się postaciach uważne spojrzenie, jednocześnie sięgając do wewnętrznej kieszeni swojego trencza.

Nikt nie pyta was o zdanie – odparł drugi z mężczyzn, ciemnoskóry z włosami zaplecionymi w dredy, wyciągając zza paska pistolet, który odbezpieczył.

Skoro tak... - LeBeau nie czekając aż grupka podejdzie bliżej, wyciągnął rękę, w której zalśniły trzymane przez niego karty. Na pierwszy rzut oka niegroźne kartoniki, celnie rzucone, poleciały pod nogi zbliżających się androidów. Eksplozja rozjaśniła zaułek, a jej siła odrzuciła napastników. Ci jednak szybko się pozbierali i jak się okazało, nie tylko czarnoskóry miał przy sobie broń.

Mam nadzieję, że zostało ci jeszcze trochę tych nożyków – zerknął na nowego kompana, po czym wyciągnął ze specjalnej szlufki przy pasku bo-staff. Odpowiedni nacisk palców i broń rozsunęła się na pełną długość 1.80m. Widząc, że trzeci z androidów, niewysoki o azjatyckich rysach twarzy, który pozbierał się najszybciej, mierzy do nich z pistoletu, złodziej zakręcił staffem przed sobą, chroniąc w ten sposób także stojącego obok towarzysza. Zrobił to w odpowiedniej chwili, bo humanoid wystrzelił w ich kierunku kilka pocisków. Te, odbite rykoszetem przez niezwykle szybko obracający się metalowy kij, poleciały ze świstem w różnych kierunkach, a jeden z nich trafił blondyna w ramię. Ten zaklął, łapiąc się za zranione miejsce, zaś spod jego zaciśniętych palców pociekła posoka zdecydowanie nienaturalnego, bo ciemnoniebieskiego koloru.

No proszę, mamy tu arystokrację... – Gambit mruknął sarkastycznie.

Pożałujecie tego! – ranny warknął w odpowiedzi.

To chyba jednak nie są ludzie... – swoje wątpliwości wyraziła jedyna w gronie napastników kobieta.

Nieważne, kim są. Weszli na nasz teren i za to zapłacą – wtrącił się ciemnoskóry i przeładował broń.

Cajun nie zamierzał czekać na kolejne strzały – cisnął w kierunku przeciwników jeszcze kilka eksplozywnych kart, choć wiedział już, że na długo ich to nie zatrzyma, podobnie jak noże ciemnowłosego.

Chyba dłużej na audiencji nie zostaniemy – dodał zaraz i pociągnął towarzysza za ramię, biegnąc w kierunku ogrodzenia. Starcie bezpośrednie odpadało, przynajmniej dopóki napastnicy mieli naładowane pistolety, a i też nie było pewności, co potrafiliby zrobić gołymi rękami i jaką siłą dysponowali. Tym bardziej, że do czwórki, z którą mieli do czynienia, dołączyło kilka innych androidów, zapewne ściągniętych do zaułka przez huk wystrzałów i wybuchów.

Spadamy z tej imprezy – zakomenderował, zaczynając wspinać się na siatkę. Szło mu to szybko, miał już w końcu niemałą wprawę. Jak się okazało, jego nowy znajomy też dobrze sobie radził, bo prędko się z nim zrównał.

Jedno spojrzenie w dół wystarczyło, by zorientować się, że nie mieli wiele czasu. Grupka humanoidów zbierała się z popękanych od wybuchów płyt chodnika, z zamiarem kontynuowania pościgu. Był tylko jeden sposób, by spowolnić ich konkretnie. LeBeau popatrzył w prawo na jeden z budynków, których ściany tworzyły ich zaułek, i niewiele myśląc sięgnął po swoje karty.

Będzie duże boom – ostrzegł ciemnowłosego, po czym naładował karty i rzucił nimi w ścianę budynku. Nie czekając na efekt końcowy przeskoczył na drugą stronę ogrodzenia, a gdy towarzysz do niego dołączył, obaj puścili się biegiem przed siebie odprowadzani przez ogłuszający huk eksplozji i falę rozbłysku, które zalały zaułek w momencie zetknięcia się kart z murem. Ściana budynku runęła, siejąc wkoło cegłami i szklanymi odłamkami strzaskanych okien, zasypując grupkę androidów i dając tym samym uciekinierom czas na swobodne oddalenie się w bezpieczniejsze miejsce.