Zbyt wiele razy.
Ilekroć spokojny sen przeobrażał się w nasączony krwią koszmar, a zielone oczy otwierały się nagle, w popłochu rozglądając się po pokoju w poszukiwaniu czyhającego na jego życie przeciwnika, a na dziecięcej twarzy odmalowywał się niepokój, gdy wśród mroków tańczące cienie swym kształtem budziły groźne skojarzenia. Gdy szukając choć nikłej pociechy kierował kroki tam, gdzie wiedział, że nie powinien, a ostre spojrzenie karciło, gdy cichym głosem mówił: Orochimaru-sama, miałem koszmar, podczas gdy myśli nawoływały: Ojcze, miałem zły sen, pozwól mi skryć się w twoich ramionach, gdzie poczuję się bezpiecznie.
Za każdym razem, gdy zielone oczy z zachwytem przyglądały się tak uwielbianym przez niego kwiatom, podczas gdy jego mistrz zdawał się niewzruszony na ich piękno. Choć miał ochotę zebrać je wszystkie, tak dużo, ile tylko zmieściłby w dziecięcych ramionach, by później podbiec ze słowami: Orochimaru-sama, zobacz, jakie zebrałem piękne kwiaty, gdy prawdziwe znaczenie brzmiałoby: Ojcze, spójrz, zebrałem dla ciebie to, co uważam za najpiękniejsze na tym świecie, jako wyraz podziwu.
Zawsze, gdy rozwijająca się w jego ciele choroba dawała się we znaki, gdy kolejne plamy krwi znajdowały się na wnętrzu jego dłoni, którą przysłaniał usta podczas kaszlu, gdy czuł się coraz gorzej, a badania, które nigdy nie miały sprawić, że wyzdrowieje, mówił: Orochimaru-sama, wiem, że przyjdzie mi umrzeć, przepraszam, że niszczę twoje plany, wybacz mi, podczas gdy w myślach prosił: Ojcze, tak bardzo się boję umierać, proszę, potrzymaj mnie za rękę, potrzebuję, by ktoś był przy mnie.
W chwilach, gdy poszukiwał sensu życia, gdy wszystko na tym świecie zdawało się być go pozbawione, gdy nie widział powodu, dla którego w ogóle żyje, w momentach zwątpienia, podczas których uważał, że niepotrzebnie się urodził. Gdy przeklinał los, przeznaczenie i wszystko, co tylko mógł za kekkei genkai, które musiało wybrać akurat jego, przyczepiając się do niego, niczym niechciany pasożyt, gdy obwiniał swój klan za dzieciństwo spędzone jak więzień, gdy zastanawiał się, czemu tak wiele empatii musiało zagnieździć się akurat w nim, tak dużo niepotrzebnych emocji, których łatwiej byłoby się wyzbyć, gdyby tylko potrafił, pytał: Orochimaru-sama, jaki jest sens życia?, chociaż myśli mówiły: Ojcze, proszę, wskaż mi mój cel, wskaż cel, do którego będziemy dążyć razem, ramię w ramię.
I wtedy, gdy śmierć wyciągała po niego ręce, gdy zaciskała palce na jego ramionach, czając się tuż za jego plecami, gdy czuł jej przepełniony zgnilizną oddech na karku. Gdy wiedział, że zmierza do krainy wiecznego snu, do świata zapomnienia, gdzie tak dobrze znana mu ciemność otuli go po raz ostatni, nie wypuszczając już nigdy, mówił: Orochimaru-sama, jestem gotowy umrzeć dla ciebie, gdy w myślach błagał: Ojcze, proszę, nie pozwól mi umrzeć.
Zbyt wiele razy. Zawsze.