JustPaste.it

(N.Ś.-3) - W środku- (2)

c.d. i już...

c.d. i już...

 

Czy jest jej łyso?

Próbuje to analizować.

Topielec jakoś ją nazwał, postać dochodzi więc do wniosku, że nie była mu obca. Świadczy też o tym pozbawiona włosów głowa, chociaż u niej, całkowicie podobna tamtym głowom nie jest. Ciągle trzyma na niej dłoń, czując szorstką powierzchnię. Tamci trzej mieli je całkiem gładkie, a ten utopiony jakby czymś umazaną.

Na pewno byli podobni. Może i prawie tacy sami jak ona. Tylko dlaczego była dla nich taka niewidoczna? Nijaka, niepotrzebna, niewarta nawet spojrzenia? Dopiero w chwili rozpaczy i przerażenia jednego z nich, jemu zdająca się zaistnieć... A ona mu nie pomogła...

Czuje dyskomfort z tego powodu, rozumiejąc jednocześnie, że gdyby w tej chwili tonął kolejny, zachowałaby się identycznie.

Wychyla się poza krawędź pomostu, w strasznej czeluści wody poszukując alibi dla swego zachowania. I znajduje je. Czarna tafla, choć kusi, przeraża ją i jedynym, co z niej potrafi wyczytać, jest stan zagrożenia. Widziała, jak ta się potrafi zamykać. I ostatecznie.

Wzdycha zrezygnowana, tęskniąc za chłodem wody już z chwilą odwrócenia od niej wzroku. Bierze do ręki tkaninę.

Obmacując ją, napotyka na kilka twardych przedmiotów. Trochę nerwowo i w zniecierpliwieniu znajduje przestrzeń, której nie nazywa kieszenią i zaczyna wyjmować jej zawartość na deski.

— Nikczemnik... — mruczy pod nosem, z głupkowatym uśmiechem oznaczającym zadowolenie.

Srebrny prostokąt, który można zmieścić bez trudu w zamkniętej dłoni, jednym ruchem kciuka, pozbawia osłony w kształcie kapturkowatej klapki i naciska mały przycisk. W narożnym okienku ukazuje się płomień. Odkłada przedmiot delikatnie, z namaszczeniem, na wszelki wypadek przyciskając go kolanem. Następny jest czarny, matowy, w chwili wzięcia do ręki, nagle ożywający twardym, napastliwym głosem:

— Dosyć, kurwa, tej sielanki! Płyniemy po ciebie! Słyszysz...?! Go...! — prócz pierwszych czterech, kolejne słowa padają już podczas lotu prostokąta do wody. A ostatnie jest przez nią przerwane i zagłuszone. Beztroski wyraz twarzy postaci ulega zmianie.

Ostatnią rzeczą wyjętą z kieszeni, okazuje się wielonarzędziowy scyzoryk. Nie nazywa go wprawdzie w taki sposób, bo i nie nazywa go wcale, ale wie doskonale, co trzyma w ręku. Pośpiesznie zgarnia tkaninę, chowa skarby na powrót w kieszeni i nie zapominając o swojej gałęzi, wycofuje się do lasu.

Nie wchodzi głęboko w gąszcz, ledwie na kilka kroków. Tam kuca i po kilku chwilach znajduje miejsce, skąd sama ukryta, widzi dokładnie cały, obrębiony skałami i lasem, akwen. Nieruchomieje i czeka.

Las działa kojąco. Nie jest głodna ani spragniona. Pomimo nagości nie odczuwa także chłodu. Uczucie permanentnego zagubienia powoli przemija. Postać jest w tej chwili bardziej czujna aniżeli na nowo rozbita i przerażona. Rozumie także, że przedmioty topielca, które pozyskała, są jej bezwarunkowo potrzebne do przeżycia i że będzie, jeżeli zajdzie taka potrzeba, o zachowanie ich walczyć.

><><><

Do niepokoju wywołanego oczekiwaniem nie dochodzi.

Warkot rozlegający się zrazu cicho niesie się po wodzie i odbija echem od skał. Nie od razu ukazuje się jego źródło, a gdy do tego dochodzi, postać widzi, wyskakującą ze skały łódź.

Dopiero zaskoczona tym nagłym wypadem, uświadamia sobie, że woda zaburzyła jej perspektywę postrzegania i że ciąg pionowych grani, tonących w wodzie, nie jest lity. Że widzi jedynie małą cząstkę jeziora, rozlewającego się wśród lasów i wzgórz na niewiadomym obszarze.

Pozostawia mgliste rozważania, koncentrując uwagę na zbliżającej się szybko łodzi. Ta płynie prosto do pomostu. Przybija, a z pokładu wychodzi nań cztery postaci.

Dwie ubrane są w identyczną tkaninę jak ta topielca. Dwie inne, a także jedna pozostająca na pokładzie łodzi, zupełnie inaczej. Ci ostatni różnią się także tym, że głowy przyozdabiają im bujne czupryny.

Odległość dzieląca przybyłych od obserwatora wynosi kilkadziesiąt kroków i zaczyna się zmniejszać. Szybko pokonują pomost i zatrzymują na brzegu. Rozstawieni w wachlarz, milcząco się rozglądają.

Na ich twarzach, widoczne są niepokój i zaskoczenie.

Jedna z owłosionych bierze się pod boki, druga przytupuje stopą w widocznym zniecierpliwieniu. Łysi odmiennie. Wlepiają wzrok w las, najwyraźniej próbując, coś z niego wyczytać.

Po kilku minutach jednak to łysy odzywa się jako pierwszy. Zaraz po tym, jak rusza śladem pobratymca, obierającego kurs na zarośla.

— Wyłaź pojebańcu! — wrzeszczy gniewnie, na twarzach pozostających z tyłu wywołując grymas zniesmaczenia.

— Słyszysz, głupi chujku?! — przyłącza się drugi. — Dosyć już tego zakochania...! — dodaje z pogardliwą kpiną.

Teraz i oni biorą się pod boki, zatrzymując się o kilka kroków od leżącej i nasłuchując odzewu. Jakiegokolwiek dźwięku, który da im odpowiedzi na nurtujące ich pytania. Postać, nie do końca zdając sobie sprawę ze swojej decyzji, postanawia się ujawnić.

Nie obawia się, że może być nieprzyjaźnie potraktowana. Znacznie bardziej, ciekawi ją i martwi jednocześnie, czy zostanie zauważona. Podnosi się i wychodzi na otwartą przestrzeń.

Odruchowo zasłaniając ciało tkaniną, wypowiada jedno słowo.

— Utonął.

><><><

Przybyli oglądają się po sobie. Nawet ten trzeci wychodzi z łodzi i przyłącza do towarzyszy. Patrzą otwarcie, wzrokiem wyrażającym zdziwienie, zaciekawienie i zakłopotanie. Łysi, z kolei, zerkają spode łbów. Są wściekli.

Jakby zgodnie i w zmowie nie odzywa się żaden. Postać, doświadczając ponownego odrzucenia, a pragnąc za wszelką cenę wywołać jakiś kontakt, kontynuuje:

— Był daleko... — Wskazuje ręką miejsce utonięcia. Ku jej zadowoleniu, pięć głów reaguje spojrzeniem w kierunku przez nią wskazanym. Postać odczuwa to jako zaistnienie. Wie, że jej słuchają. I wolno, ukrywając lekkie wzruszenie, mówi dalej: — Znał mnie i do mnie wołał — informuje. — Chciał pomocy, ale to mnie przeraża. — Patrzy na jezioro ze smutkiem. — Krzyczał, że naz... — waha się i zająkuje. — Nazywam się Nikczemnik...? — pyta, popatrując po nich z nadzieją, nerwowo oczekując na potwierdzenie.

Reakcją jest śmiech. Całej piątki

.><><><

Owłosieni reagują nim powściągliwie. Są bardziej zdumieni niż rozbawieni. Łysi rechoczą otwarcie i pogardliwie.

— Wyszło lepiej, niż ktoś by pomyślał... — stwierdza jeden. — Nikczemnik! — zanosi się śmiechem. — A to i suka wymyśliła...!

Drugi przestając się śmiać, wcelowuje w nią palec.

— To ty go utopiłaś! — rzuca oskarżenie. — I okradłaś, nikczemna suko! — krzyczy.

Zaatakowana, w pierwszej chwili odczuwa przykrość. Bardziej rani ją przy tym ton wypowiedzi, aniżeli treść zarzutu. Nie trwa to jednak długo.

Niesprawiedliwość i jad tamtych zaczyna wydobywać z niej potrzebę do natychmiastowej obrony. I nie przychodzi jej do głowy tej forma bierna. Rozeźlona przykrym wyrazem twarzy łysych, upuszcza tkaninę i rusza na nich, ze wzniesioną do uderzenia gałęzią.

Zatrzymuje się zaraz, niezdecydowana, kiedy ci tchórzliwie uciekają, kryjąc się za odmiennymi towarzyszami i chichocząc nerwowo.

— Odpływajmy! — rzuca jeden.

— Tak — popiera go natychmiast drugi.

— A ona? — pada zaskoczone pytanie, ze wskazaniem na postać. — Nie możemy jej tutaj zostawić.

— Raczej nie możemy tej suki zabrać! — brzmi pełna nienawiści odpowiedź. — Została skazana. Dziwne, że jeszcze żyje... Że tu dotarła...

— A ten wasz? — pyta inny. — Może ona kłamie...?

— Pieprzony miłośnik przyrody. — pada pogardliwe. — Można uznać, że dostał, co chciał... — Obaj łysi rechoczą. — A ta, nie kłamie — odpowiada w przypływie nagłej szczerości. — Nie potrafi... Tak, jakby...

Postać chwyta za gardło paniczny strach. Powoli przypomina sobie ból samotności, który jawi się jej bezkształtną, ciemno-szarą plamą. Zaczyna rozumieć, że nie może pozwolić im na odpłynięcie. Ponownie wyrywa do przodu.

— Stój!!! — rozlega się z pięciu ust. Jednocześnie w dłoniach owłosionych ukazują się przedmioty, na których widok ona martwieje w przestrachu.

Trzymane mocno prostokąty z umocowanymi do nich pustymi oczodołami, celującymi w jej twarz, stanowią zagrożenie znacznie poważniejsze od jej drąga. Po prostu to wie.

Postać tkwi w miejscu, a oni wycofują się, nie spuszczając z niej badawczych, pełnych obawy spojrzeń. Nie ma już w ich oczach zakłopotania czy współczucia. Zastępuje ją niechęć, lęk i pogarda. Wsiadają pojedynczo do łodzi.

Ponownie rozlega się warkot i łódź bezzwłocznie odpływa. Postać, bezradnie stojąc na brzegu, patrzy za nimi jeszcze długo po zamilknięciu pomruku silnika.

C.d.- W środku- (3)

-------------------------------------------

P.s. Jeżeli ktoś ma ochotę przeczytać inne, moje opowiadanie (zamknięte)- http://www.opowi.pl/bitwa-literacka-skladu-oceniajacego-2-a36593/ - ostrzegam- ponad 25 tys. zzs.