JustPaste.it

CATS AND CARDS VIII

User avatar
xSHAIDENx @xSHAIDENx · Aug 19, 2024 · edited: Mar 22, 2025

1000066031.png


CHAPTER VIII

Słysząc, że jego niedoszłej konkurentce w walce o zdobycie rubinu nic poważnego się nie stało, Gambit popatrzył na nią uważniej. Nie dało się nie zauważyć, że to, co powiedziała, nie do końca pokrywało się z tym, jak się prezentowała.

– Drżysz, chère… – położył dłoń na jej ramieniu w uspokajającym geście. – Już dobrze, ta gadzina więcej problemów nam sprawiać nie będzie – zapewnił i pomógł jej wstać, a po jej kolejnych słowach uśmiechnął się pod nosem.

– Cóż… prawda, że niezbyt lubią mnie w kasynach, jednak tylko dlatego, że ich ogrywam. Podczas gry jestem grzeczny i niczego nie wysadzam – uniósł lekko obie ręce, niczym w obronnym geście, mówiącym "co złego, to nie ja", zsuwając po chwili spojrzenie na skórzany bat, który Kocica schowała do jednego z noszonych przez nią wysokich butów.

– Pazurki ci się trochę stępiły, ale widzę, że masz też i inne zabawki, hmm? Niczego sobie ten pejczyk – stwierdził nie przestając się uśmiechać kątem ust, po czym zerknął w stronę Percivala. Ten wyglądał najgorzej z ich ocalałej trójki, słaniał się na nogach i najwyraźniej nieźle oberwał, jednak był jak najbardziej żywy. Pytanie teraz tylko, czy to dobrze dla dwójki złodziei, którzy, jakby nie patrzeć, przybyli z zamiarem obrabowania jego grobowca, czy jednak niekoniecznie. Felicia zdawała się być nastawiona do niego niezbyt pozytywnie, co potwierdziły po chwili jej słowa o tym, że obudzony z długiego snu wojak do nich nie pasował. Cóż, LeBeau nie mógł się z nią nie zgodzić, przynajmniej jeśli brać pod uwagę pierwsze wrażenie. To jednak, jak wiedział z doświadczenia, potrafiło być mylne, toteż postanowił, że poczeka z jakimś bardziej konkretnym osądem do czasu, aż poznają Czarnego Rycerza lepiej, o ile oczywiście będzie im to dane.

– Świętojebliwy… – powtórzył po niej i parsknął krótkim śmiechem, kręcąc głową. – Podejrzewam, że trochę czasu spędzonego w naszym towarzystwie mogłoby zmienić go nie do poznania – zażartował, wyczuwając w złodziejce podobną mu niepokorną duszę, niestroniącą od uciech i dobrej zabawy. Tak właściwie nie miał pojęcia, jak powinni obchodzić się z Percivalem, który jak do tej pory nie był zbyt rozmowny. Musieli poważnie zastanowić się, co w ogóle z nim zrobić. Skoro obudziło go ich pojawienie się, to i odpowiedzialność za niego spoczywała na nich obojgu. Rzecz jasna Cajun mógłby skorzystać z pierwszej, nadarzającej się okazji, by dyskretnie zmyć się z podziemi, jednak uznał, że nie wypadało zostawiać damy samej w potrzebie. Co prawda jego słabość do płci pięknej już nie raz i nie dwa stała się przyczyną kłopotów, jednakże nijak nie potrafił w tej kwestii uczyć się na błędach.

– Jakby nie patrzeć, poza nami nie ma tu innych chętnych, by robić za przewodnika wycieczki… więc zgaduję, że zabieramy go ze sobą, gdziekolwiek by to nie było – przytaknął po chwili, choć włączenie się do rozmowy Czarnego Rycerza sugerowało, że to prędzej on chciałby zabrać gdzieś ich.

– Ruszymy…? Z naciskiem na "my"? – złodziej uniósł brwi, nie spodziewając się, że Percival będzie miał na "dzień dobry" jakieś konkretne plany. Jak było widać, Kocica także była jego słowami… zaskoczona. Delikatnie mówiąc. Słysząc jej komentarz i widząc, z jaką miną wyminęła rycerza, przystawił zaciśniętą w pięść dłoń do ust i odchrząknął, by stłumić wesołość, która go na ten widok ogarnęła.

W ferworze walki ze smokiem żadne z nich nie zauważyło, że z kieszeni płaszcza wypadł Cajunowi rubin. Teraz leżąc na kamiennej, zbryzganej smoczą juchą posadzce, był jakby nierzeczywisty. Jeszcze całkiem niedawno spoczywał w chronionej alarmami gablocie muzeum, które to muzeum zdawało się być zupełnie innym światem, a wszystko, co stało się na górze parę godzin wstecz, wydawało się dziać tak dawno temu, że wręcz w innym życiu.

Obydwoje z jasnowłosą niemal jednocześnie dostrzegli zgubę, jednak to ona pierwsza ją podniosła, po czym oddała Czarnemu Rycerzowi. Gambit miał już zaprotestować i stwierdzić, że przecież rubin był jego. Wylądował w końcu koło jego buta. Nie zdążył jednak niczego powiedzieć, bo Percival najwyraźniej doskonale wiedział, do czego owa błyskotka służyła. A takiego jej przeznaczenia żadne z dwójki złodziei by się nie spodziewało. Wciąż jeszcze do wielu rzeczy musieli najwyraźniej przywyknąć.

Merde… – LeBeau zamrugał kilka razy widząc, jak naścienna płaskorzeźba zaczyna drżeć, by następnie z chrzęstem przesuwanych kamieni tworzących ścianę, zacząć osuwać się w dół i niknąć w posadzce. Cała sekwencja powolnego ruchu wzbudziła chmurę wiekowego kurzu, a gdy ten opadł, złodzieje mogli zobaczyć, że po ścianie nie było już śladu, zaś w jej miejscu widniało przejście do miejsca, którego istnienie przeczyło prawom fizyki, logiki i w ogóle wszystkim prawom zwyczajnego świata. Wielce prawdopodobne, że w ogóle do tego świata nawet nie należało.

– Co to za miejsce…? – Gambit zapytał szeptem, jakby z obawy, że to tylko iluzja, która zniknie, gdy podniesie się głos. Grota, do której po swoistym 'zwodzonym moście' jako pierwszy śmiało wszedł Percival, posiadała sklepienie wyrzeźbione i przyozdobione tak, że przywodziło na myśl prawdziwe niebo. Gdzieś z bliżej nieokreślonych punktów w górze spływały z szumem kaskady wody, tworząc cztery wodospady i łącząc się pośrodku w formie okazałej, pokaźnych rozmiarów fontanny, mogącej śmiało pomieścić dorosłego człowieka. Złodzieje popatrzyli po sobie zaskoczeni i po chwili także przeszli kładką. Miejsce, w którym się znaleźli, zachwycało i bezsprzecznie wzbudzało respekt niczym swego rodzaju świątynia. Od czasu, gdy kilka godzin temu podłoga muzeum zaczęła się zapadać pod ich stopami, wciąż i wciąż wydarzało się coś nowego, co nie pozwalało im wyjść z szoku nawet na chwilę, tu zaś, jak się zdawało, mogli wreszcie odpocząć, poczuć dziwny wręcz spokój. Być może wpływ na to miała kojąca obecność wody, która prawdopodobnie zwykłą wodą nie była.

Cajun z rodzajów magii najlepiej orientował się w voo-doo, w końcu wychował się w Nowym Orleanie, poza tym nieobce były mu przykłady magii białej, którą władała jego bliska przyjaciółka. Tutaj także można było wyczuć magiczne wpływy, jednak nie było to nic, z czym zetknąłby się wcześniej. Tyle dobrego, że było tu w miarę bezpiecznie, co też udowodnił im Czarny Rycerz, który pozbywszy się zbroi oraz ubrania, jakby nigdy nic wszedł do wody, oznajmiając, że potrzebuje regeneracji.

– Świętojebliwy, co? Tak bardzo, że zrzuca ciuchy przy obcych – Gambit mruknął do towarzyszki.

– Chyba nie oczekuje, że do niego dołączymy, non? To przypomina wstęp do jakiegoś różowego filmu… – rzucił jeszcze skonsternowany, przenosząc spojrzenie na Kocicę, rzecz jasna woląc patrzeć na nią, mimo że była w pełni ubrana.

Odpowiedzi na wcześniejsze pytanie dostarczył sam Percival, który w końcu wynurzył się na powierzchnię, wyglądając teraz zdecydowanie lepiej, niż gdy widzieli go kilka chwil wcześniej. Woda faktycznie musiała mieć lecznicze właściwości, bo wojak wyglądał na zrelaksowanego i wypoczętego, jakby właśnie wrócił z tygodniowego urlopu, co potwierdził, zachęcając nowych towarzyszy do kąpieli.

– Może i wyglądem przypominam demona, ale jednak całkiem zwyczajny ze mnie złodziej, monsieur chevalier. Duszy zaś jeszcze w pokera nie przegrałem, więc ma się nieźle, merci odparł patrząc uważniej na Percivala, który kończąc się ubierać, przysiadł na niskim murku. Jego słowa go zastanowiły. Skąd wiedział, kim Cajun był? I do tego wspomnienie o duszy. LeBeau skłamałby, gdyby stwierdził, że nigdy nie zastanawiał się nad tą kwestią. Wszak niektóre z wyborów, jakich dokonał w życiu, mogłyby posiadanie owej duszy kwestionować. Masakra Morlocków… Gambit na chwilę zamknął oczy, gdy w głowie samoistnie mignęło mu kilka scen z tamtego parszywego dnia. Przecież przebudzony z dosłownie kamiennego snu rycerz nie mógł wiedzieć takich rzeczy. Ostatecznie Gambit postanowił nie kontynuować rozmowy i poprzestać na obserwowaniu go, zaś widząc, że jasnowłosa skorzystała z jego zachęty, postanowił, że i on także spróbuje. Nachyliwszy się, nabrał trochę wody w dłonie i przez moment po prostu na nią patrzył, zanim również przemył sobie twarz. Po walce ze smokiem nie tylko Percivalowi przydałaby się kąpiel, jednak złodziej uznał, że dla jedynej w towarzystwie kobiety widok kolejnego nagiego faceta z rzędu to byłoby zbyt dużo. Tak więc poprzestał na obmyciu twarzy, a nawet zaryzykował kilka łyków przyjemnie chłodnej wody, która faktycznie zdawała się przywracać nadwątlone starciem siły.

– Gardło przepłukałem, choć nie wiem, czy woda dotarła także do duszy – skomentował po chwili. – Ale jest całkiem niezła – dodał jeszcze, obserwując, jak jasnowłosa pomagała Percivalowi przy zakładaniu zbroi. Ten zaś wyjaśnił im pokrótce, w czym tak właściwie kilkanaście chwil temu wzięli udział i nie brzmiało to zbyt optymistycznie, bo wiele wskazywało na to, że coś mocno zaburzyło znaną im rzeczywistość. Coś, albo ktoś.

– Czyli twoi koledzy pilnowali Graala… TEGO Graala? I on tu gdzieś jest…? – Remy zamrugał kilka razy, niepewny, czy dobrze usłyszał.

Chyba nie było nikogo, kto by nie znał legend o Świętym Graalu, mistycznym przedmiocie mającym zapewnić jego posiadaczowi szereg korzyści, takich jak szczęście, bogactwo, a nawet nieśmiertelność. Graala często łączono z historią Jezusa, gdzie miał być kielichem wykorzystanym podczas Ostatniej Wieczerzy, bywał też utożsamiany z kamieniem filozoficznym, umiejącym zmieniać metale w złoto. Nie wiadomo było, jaką postać miał naprawdę, jednak w każdej legendzie tkwiło ziarno prawdy, więc skoro nadarzała się okazja, by się o prawdziwości owej legendy przekonać…

Kącik ust złodzieja uniósł się w uśmiechu. Teraz cała ta zabawa zaczęła nabierać zupełnie innego wymiaru, a uganianie się za mitycznym rycerzem po podziemiach muzeum mogło przynieść realne, materialne korzyści. Rzecz jasna nie można było też zapomnieć o sprawie trefnego zlecenia, na które zdecydowanie nieprzypadkowo został wysłany w parze z Kocicą. Był wszak Księciem Złodziei, tymczasem ktoś postanowił zabawić się jego kosztem. Honor złodzieja nie pozwalał mu zostawić tego bez stosownej odpowiedzi. Tak więc cóż, wyglądało na to, że szykował się naprawdę długi dzień.

Na słowa Kocicy powoli pokiwał głową. Zapewne dobrze myślała, sam także zaczął mieć podejrzenia od chwili, gdy tylko zorientował się, że nie jest w muzeum jedynym włamywaczem. Pytanie tylko, co było przedmiotem zlecenia tak naprawdę. Graal czy Ebony Blade, dzierżony przez Percivala. Tego jeszcze musieli się dowiedzieć.

– Od razu uznałem, że to nie może być przypadek. No, chyba że nasz zleceniodawca cierpi na ostrą postać sklerozy i zapomniał, że jedno z nas już wynajął… – skrzywił kpiąco wargi. – Prawda jest taka, że ktoś chciał nas wykorzystać przeciwko sobie, Kocico. I teraz będzie tego pomysłu żałował… przekona się z kim zadarł – uśmiech Cajuna stał się nieprzyjemny, a zmrużone oczy przez ułamek sekundy rozbłysły czerwienią, dopóki nie napotkał spojrzenia jasnowłosej – wtedy jego własne złagodniało. Musiał przyznać, że pozytywnie zaskoczyła go szczerość złodziejki, doceniał to, że wyznała mu, kim jest. Do tego nie zauważył, by, jak to bywało z nowopoznanymi ludźmi, choć w najmniejszym stopniu się go obawiała. Przeciwnie, bez strachu patrzyła mu w oczy, a to nie zdarzało się często.

– Cóż, dziwne przypadki urozmaicają życie. Ja tam lubię, gdy się dużo dzieje. Lady Luck jest po mojej stronie, więc nawet pechowe czarne koty mi niestraszne – puścił do niej oko i uśmiechnął się pod nosem. – Widzę, że moja reputacja mnie wyprzedziła… ale mimo to… – ująwszy dłoń złodziejki pochylił głowę i pocałował jej wierzch. – … Remy LeBeau, do pani usług – przedstawił się oficjalnie.

Czasu na rozmowę nie mieli jednak za wiele, bo już chwilę później ich przygoda rozpoczęła się na dobre, gdy jeden z wodospadów okazał się skrywać tajemne przejście. Zaintrygowani podążyli za Percivalem, wspinającym się po kamiennych stopniach, które wyłoniły się zza ściany wody. Ich oczom ukazał się widok jasno wskazujący, że zdecydowanie nie znajdowali się już w muzeum ani tym bardziej w Nowym Jorku.

– Nie przypominam sobie, żebyśmy zamawiali taxi do samego Camelotu… – Cajun zagwizdał cicho, rozglądając się z uwagą po komnacie, w której właśnie się znaleźli. W żadnym razie nie mogło być mowy o tym, by była to tylko inscenizacja albo jedna z tematycznych salek muzeum. Złodziejowi przyszło zwiedzieć wiele nietypowych, czy nawet dziwnych miejsc, ale jeszcze nigdy takiego. W centralnej części sali znajdował się imponujący okrągły stół. Ten Okrągły Stół. Legendarny. Na posadzce wyryte były imiona zasiadających przy nim rycerzy, sam blat zaś zdobiony był celtyckimi runami

Na komentarz Kocicy, Remy zerknął na nią kątem oka.

– Takie ładne usta, a tak brzydko mówią… – zacmokał z dezaprobatą, jednak cały czas się przy tym uśmiechał, co kazało przypuszczać, że nie był do końca w swoim komentarzu poważny.

– Myślę, że nasz rycerz przywykł do trochę innego słownictwa. I chyba teraz to my będziemy musieli dostosować się do tutejszych realiów… bo coś mi mówi, że Nowy Jork to to już nie jest – stwierdził podchodząc bliżej stołu i przesunął dłonią po chłodnym, kamiennym blacie, opuszkami palców muskając wgłębienia tworzące runy. Po chwili zatrzymał się przy wyróżniającym się spośród pozostałych siedzisku, będącym najpewniej miejscem zajmowanym przez samego króla Artura podczas zebrań i narad z jego rycerzami. Nikogo jednak poza ich trojgiem w sali nie było, toteż Gambit pozwolił sobie na owym tronie nie tylko usiąść, a wręcz konkretnie się rozsiąść. Był w końcu Księciem Złodziei.

– Już czuję się jak król – skomentował szczerząc zęby w uśmiechu, po czym przeniósł spojrzenie na Czarnego Rycerza. – Czego dokładnie od nas oczekujesz, mon ami? Bo jak rozumiem, nie przyprowadziłeś nas tutaj bez powodu, n’est-ce pas? – zapytał, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że przejście, którym się tutaj dostali, zniknęło bez śladu. Byli więc poniekąd zdani na łaskę ich przewodnika, jednak Cajun nie zamierzał się na razie tym martwić.

– Wiesz, masz przed sobą profesjonalistów… a profesjonaliści nie są tani.