═════════════
Sącząca się krew przesiąkała materiał, a szkarłat barwił ludzką dłoń, gdy tylko sprawdzał, czy aby na pewno należała do niego. To nie dowód na życie, a przypomnienie o braku śmierci. Lustro roztrzaskało się pod siłą uderzenia. To nie on, nie jego oblicze. Kim był?
Wyrwany ze wspomnień, rozejrzał się po pomieszczeniu, by powrócić do rzeczywistości, uciec od wizji ze swojego długiego życia. Nie do końca pojmował dokładnie swoją pozycję, ale starał się robić wszystko, co tylko w jego mocy, by korzystać z tego fragmentu danego mu czasu. Zacisnął bioniczną dłoń i przyjrzał się wytworowi potworów, do których jeszcze niedawno należał. Zabawka wojny, pies gończy, duch... miał wiele imion, ale żadne z nich do niego nie należało, to nie on, nie... Kim był?
Rany goiły się powolnie, co rusz przypominając o tym, czego były dowodami, a z czasem po prostu znikały, ale blizny? Te pozostawały na zawsze.
Kierując się do drzwi, walczył ze sobą, stojąc tuż przed nimi przez dłuższą chwilę. Powinien? Mógł? Nie miał nawet pojęcia, co takiego podkusiło go do wyjścia, a już szczególnie do pojawienia się w kuchni. Po co? Nachylił się nad zlewem i przymknął oczy, by uspokoić umysł przepełniony tak dużą ilością różnych informacji. To wszystko było trudniejsze, bardziej skomplikowane niż można byłoby sobie wyobrazić.
Zacisnął palce na blacie, gdy wyczuł czyjąś obecność. Zaskoczony towarzystwem rudowłosej, wstrzymał na chwilę oddech, ale nie dał po sobie poznać, że zareagował na jej prezencję w jakikolwiek sposób. Jej głos dotarł do jego uszu z delikatnym opóźnieniem, tak jakby głowa próbowała spisać każdą nutę, wykryć, choć odrobinę czegokolwiek innego niż sympatia, której szczerość wciąż podważał. Dobroć, którą okazywała mu kobieta, była nieoceniona. Zagubiony w natłoku myśli nie miał pojęcia, jakim cudem potrafiła odłożyć na bok wszystko, co ich spotkało i po prostu... być. Zatrzymała blondyna, pozwoliła mu zaszyć się w powierzonym mu pokoju, dając mężczyźnie oddech, o który tak walczył i czekała, nie poganiała do niczego... Niczego. Może dlatego tak ciężko było w to uwierzyć?
Odebrał od niej kubek i ściągnął ze sobą brwi, ukazując w końcu jakiekolwiek uczucia, odkąd Romanoff zjawiła się przy nim. Herbata? Dziwne, wręcz zaskakujące, gdyby pomyśleć o ich okolicznościach.
— Czemu nie strzeliłaś? — zapytał, przyglądając się parze uciekającej znad naczynia. To jedno pytanie zalewało teraz jego myśli. Chciał znać odpowiedź, powód. Nie był szczodry, jeśli chodziło o słowa, musiała mu to wybaczyć. Próbował odłożyć kubek, ale nie potrafił się za to zabrać. Czuł coś dziwnego, gdy znajdował się blisko niej, czuł niepewność, której nie doświadczył od bardzo dawna. Gdy odpowiedziała mu cisza, odważył się unieść wzrok, napotykając przy tym jej własny. Kobiece oczy studiowały jego osobę, dokładnie i bardzo szczegółowo, skłamałby, mówiąc, że nie zaciekawiło go to nawet w drobnym stopniu. Upił łyk herbaty, której smak okazał się czymś naprawdę ciężkim do opisania. Kiedy ostatni raz pił coś takiego? Nie pamiętam.
Miał dziwne wrażenie, że powinien powiedzieć coś więcej, może przeprosić? To tego oczekiwała? Może po to tu przyszła? Chociaż drugą i bardziej prawdopodobną opcją były powtarzające się koszmary, tak. Słyszał ją każdej nocy, nie ciężko było domyślić się, jaki był wydźwięk snów, gdy raz po raz wybudzała się z nich całkowicie wystraszona. Jej reakcje mówiły same za siebie, krzyczały. Zupełnie jak jego. Tak, to dlatego tutaj była, a on po prostu znalazł się na jej drodze. Przypadek, zbieg okoliczności, nic więcej.
— Przepraszam — słowo wyrwało się z jego ust, a on od razu odwrócił wzrok. Spłoszył się, zaskoczył samego siebie, nie za bardzo pojmując czemu w ogóle to powiedział.