Nowy Orlean po zmroku ukazywał swój realny urok i potencjał, którego niewrażliwe na piękno oko mogło z ogromną łatwością przeoczyć za dnia. Owładnięte nocą ulice Francuskiej Dzielnicy tętniły życiem bardziej, niż zazwyczaj, przesycone zapachem apetycznej, kreolskiej kuchni, dobiegającym z licznych restauracji usytuowanych wzdłuż deptaka, a także duszącą wonią papierosowego dymu, gdzieniegdzie wymieszaną ze słodkim, ziołowym aromatem palonej konopii. Całokształt wzbogacały głośne rozmowy, głównie w języku francuskim, które sączyły się spomiędzy uchylonych drzwi i okien, urozmaicane tu i ówdzie jazzowymi brzmieniami; bowiem to nimi, w dużej mierze, stała cała Luizjana.
Mogłoby się zdawać, że ktoś taki jak Agatha Harkness będzie preferował opuszczone miejsca gdzieś na odludziu, w których zapach mokrej ziemi i pleśni mieszałby się z aurą wszechobecnego mroku, mistycyzmu oraz śmierci. Nic bardziej mylnego. Ciemnowłosa wiedźma żywiła ogromny sentyment do tego żywotnego, pełnego skrajności, a jednak w jakiś sposób zescalającego to wszystko w składną jedność miasta. I choć wspomnienia z nim związane jawiły się w głowie kobiety wyjątkowo żywo, tym razem nie była w stanie odczuć jakiejkolwiek emocji, która w normalnych okolicznościach zagościłaby w jej skrytym sercu. Harkness nie wykluczała, że jej mniej lub bardziej świadomy wybór destynacji jest związany nie tylko z wszechobecną magiczną energią, roztaczaną zapewne przez czarownice voodoo, która w specyficzny sposób potęgowała jej własną, ale i podświadomą próbą wykrzesania z samej siebie choć grama uczuć, które jasno zaznaczyłyby jej minimalną niezależność i wolność; choć ta, swego czasu, jawiła jej się zgoła inaczej, bardziej jako stan apatycznej nieświadomości.
Ona również, podobnie jak ludzie w dole, niegdyś przemierzała żywą ulicę, ocierając się o ściśle skupionych przechodniów. Próbowała gumbo w małej, lokalnej restauracji, w duchu zachwycając się jego wyrafinowanym smakiem, tak odmiennym od tego, co zwykła dotychczas kosztować. Wieczory zaś spędzała w jednym z klubów jazzowych i podczas wsłuchiwania się w kolejne dźwięki saksofonu, które wyjątkowo ją odprężały, sączyła rum i paliła papierosa, szczupłymi palcami gładząc pod stołem udo swojej towarzyszki. Na ustach Rio Vidal - mimo współdzielonej z Agathą niechęci wobec zbytniego spoufalania się z ludźmi i pogardy wobec płytkiej doczesności, w jakiej żyli - co jakiś czas pojawiał się cień uśmiechu; mrocznego, acz szczerego, a ten wyjątkowo rzadko pojawiał się na twarzy kobiety.
Harkness kochała ten uśmiech lecz teraz na jego wspomnienie nie czuła absolutnie nic. Zero charakterystycznego ukłucia w okolicy serca, które utwierdziłoby ją w przekonaniu, że podjęte przez nią decyzje nie były trafnymi. Piękne wspomnienia, które po śmierci Nicholasa budziły w niej dwojako tęsknotę oraz gniew, teraz jak wszystko inne, były jedynie pustym filmem, który przesuwał się w umyśle Agathy klatka po klatce, nie wywołując w niej jednak jakichkolwiek emocji. Stała się pusta na własne życzenie, kiedy jej dłonie pierwszy raz spoczęły na Darkholdzie. Wówczas liczyła na to, że pozyskując Księgę Przeklętych, będzie zdolna pomnożyć swoją potęgę na tyle, aby wyrwać małego Nicholasa z ramion śmierci; oszukać ją, ośmieszyć i zaznaczyć własną dominację na tym mistycznym polu. Najczarniejsza z magii zweryfikowała jednak relatywnie szybko czcze pragnienia kobiety, zatruwając jej serce i profanując każde wspomnienie okrągłej, roześmianej buzi chłopca. To, o co miała w zamiarze tak zawzięcie walczyć, stało się kolejną wyblakłą kartką w jej historii, nieznaczącą wiele więcej, niż poprzednie. Miłość była słaba w obliczu ciemności, która za sprawą Darkholdu owładnęła Agathą, otulając jej serce mroczną mgłą - upośledzającą uczucia, budzącą wyłącznie pragnienie pogłębiania tego stanu do momentu, aż manuskrypt i wiedźma staną się nierozłączną jednością. Nawet niebieskie oczy Nicky'ego, tak podobne do jej własnych, a jednak w jakiś sposób różniące się diametralnie, wpatrujące się w nią z uczuciem tak ciepłym, że mogłaby zatracić się w nich na zawsze, nie sprawiały jej bólu, z którym przed pozyskaniem Darkholdu niemal nie mogła żyć. Czarnomagiczny twór zdjął z ramion Harkness niemożliwy do podźwignięcia ciężar emocjonalny, oferując jej to, czego jak sądziła pragnęła najbardziej - ukojenie. Jeśli nie mogła mieć ukochanego syna przy sobie, żywego i szczęśliwego jak zawsze, równie dobrze mogła utonąć bezpowrotnie w morzu najczarniejszej magii, sięgając po potęgę, którą ze sobą niosła. Ona dawała coś księdze, księga dawała coś jej. Darkhold spowijał mrok, którym mamił duszę Agathy, jednocześnie niekiedy nakłaniając się do jej woli w sposób, którego wiedźma nie mogła jednak wyłapać. Ironicznie zapewniał jej też bezpieczeństwo, choć naiwnym byłoby twierdzić, iż manuskrypt z troską obchodził się z dzierżącą go osobą. Starożytne zło pragnęło bowiem rozprzestrzeniać się i niczym czarna śmierć, zbierać obfite żniwo w postaci kolejnych umysłów. Tym razem postanowił zrobić jednak wyjątek.
✶
Pierwsze ostrzeżenie objawiło się nieznaczną wibracją, której wiedźma nawet nie wyczuła. Jak gdyby nigdy nic, nadal sączyła rum, choć i ta prozaiczna czynność straciła na swym uroku, odkąd charakterystyczne palenie w gardle stało się dla niej niemal nieodczuwalne. Brunetka wlepiała bystre spojrzenie niebieskich oczu w telewizor, na którego ekranie dwoje aktorów prowadziło wyjątkowo burzliwą konwersację. Harkness słyszała niemal każdą inwektywę padającą raz z ust jednego, raz drugiego mężczyzny mimo, iż głośność urządzenia ściszyła do minimum; chciała po prostu zabić czas. Kobieta przekrzywiła delikatnie głowę, wzdychając pod nosem - czuła ogarniające ją zmęczenie, będące wypadkową kilku nieprzespanych nocy, podczas których wyjątkowo uważnie studiowała Darkhold.
W chwili, w której powieki Agathy zaczęły robić się coraz cięższe, a szklanka z rumem nieomal wysmyknęła się z uchwytu wiedźmy, pomieszczeniem szarpnął gwałtowny wstrząs. Harkness gwałtownie poderwała się na nogi, ściskając zalegające w dłoni szkło na tyle mocno, że pękło ono w jej uścisku; ciepła i lepka krew spłynęła wąską strużką po zgrabnych palcach wiedźmy, zatrzymując się przez krótką chwilę na ich czubku, aby następnie leniwie skapnąć na podłogę. Niezdolna do odczuwania bólu, nie zwróciła uwagi na ów fakt, zamiast tego rzucając szybkie spojrzenie na kotłujących się w dole przechodniów - żaden z nich nie zdawał się być poruszony, a zatem mogła wykluczyć hazard sejsmiczny. A zatem co, do cholery, wywołało wstrząs?
Krokiem lekkim i cichym, niczym kot, przeszła do sypialni, wiedzona bardziej instynktem, niżeli świadomością. Tuż obok dużego łoża w renesansowym stylu, na stoliku stylem nie odbiegającym od sąsiadującego z nim mebla, spoczywał Darkhold. Księga, która zwykle mieniła się przytłumionym, pomarańczowo-czerwonym światłem, tym razem rozbłyskiwała na fioletowo w sposób, którego nie dało było zignorować. Emanowała od niej dziwna energia, którą Harkness bez problemu połączyła z incydentem sprzed paru chwil; gwałtowna, wzbudzająca niepokój, alarmująca. To było ostrzeżenie. Ale przed czym? Wiedziała, że żadna znana jej osoba, bardziej lub mniej przychylnie do niej nastawiona - choć ta druga kategoria obfitowała w zdecydowanie liczniejsze grono - nie była w stanie jej odnaleźć. Mrok, który spowijał jej osobę, zrodził bowiem barierę nie do przełamania. A przynajmniej tak jej się wydawało.
Wyraźnie skonsternowana, Agatha wycofała się z powrotem do salonu, usiłując doszukać się w półciemni jakiejkolwiek anomalii, która mogłaby potwierdzić, iż ostrzeżenie z Księgi Grzechu było rzeczywiście zasadne. Znalazła je szybciej, niż mogłaby się tego spodziewać. W kącie pokoju, nieopodal ciężkich zasłon, które delikatnie falowały na wpadającym przez otwarty balkon wietrze, zauważyła dwa czerwone punkty oraz zarys postawnej sylwetki. Harkness nie pozwoliła sobie jednak na przyglądanie się owej zjawie, celem dostrzeżenia większej ilości szczegółów; chwila zawahania mogła kosztować ją to, co najcenniejsze. Dlatego też w momencie, w którym czerwone punkty zwróciły się w stronę wejścia do sypialni kobiety, Agatha zebrała w dłoni magiczną energię buzującą żywym, fioletowym blaskiem z elementami niedostrzegalnej w ciemni czerni i wystrzeliła jej promień w kierunku intruza.
Jakikolwiek unik byłby bezcelowy, bowiem pocisk nie uderzył w sylwetkę mężczyzny, a rozproszył się na kilka wiązek, które owinęły się wokół jego nadgarstków i kostek. Poruszając miarowo palcami u obydwu dłoni, w tej chwili przypominającymi bardziej odnóża pająka przędzącego sieć, aby tak jak ona pochwycić ofiarę, Harkness ściaśniła więzy.
─── Wybrałeś zły dom, synku. ─── warknęła w kierunku przybysza, choć w jej głosie dało się wyczuć nutę sadystycznego triumfu. ─── Podłym złodziejaszkom zwykłam ucinać łapy przy samych łokciach, a...
Nim kobieta zdążyła dokończyć swą myśl, z przeciwległego końca pokoju dobiegł ją kolejny hałas; rozdzierający uszy huk, a następnie znajome bzyczenie. Nie przerywając zaklęcia pętającego, Harkness podążyła wzrokiem za owym dźwiękiem, dostrzegając skrzącą się na żółto kropkę, która coraz bardziej zwiększała swój promień.
─── Co do cholery? ─── mruknęła pod nosem, ściągając przy tym brwi, jednak nim zdążyła jakkolwiek zareagować, pozornie niewinnie wyglądające światełko, które nietrafnie uznała za sztuczkę przybyłego znienacka towarzysza, przeistoczyło się w portal.
Jego próg przekroczyła zakapturzona postać w szkarłatnej szacie, całkowicie zakrywającej szczupłą i wysoką sylwetkę. Kiedy nieznajomy machnął krótko skrytą pod długim rękawem dłonią, w tej momentalnie zmaterializowało się ostrze.
─── Chyba sobie, kurwa, żartujecie. ─── rzuciła w kierunku obydwu intruzów ostrym tonem, wyraźnie rozjuszona patową sytuacją, w jakiej się znalazła. ─── Przyprowadziłeś kolegę? ─── zerknęła krótko na złodzieja o czerwonych tęczówkach. ─── Nie, żebym to szczególnie lubiła, ale niech będzie... w takim razie zabawimy się we troje.
Usta Harkness rozciągnęły się w pełnym samozadowolenia i bezgranicznej wiary w siebie uśmiechu, gdy zwolniła pętające pierwszego z przybyłych więzy, jednocześnie kumulując coraz więcej magii w obydwu dłoniach, która zapewne pod wpływem ekscytacji nadchodzącym starciem, zaczęła skrzyć się niczym błyskawice na letnim niebie. Pierwszy snop magicznej energii wystrzeliła w kierunku zakapturzonej postaci, jednak ta momentalnie go odbiła, tworząc coś na kształt tarczy. Czarodziej? Jak ją znalazł? Nim wiedźma zdążyła rozważyć każdy możliwy scenariusz, byt w szkarłatnej szacie rzucił się z nożem w kierunku czerwonookiego mężczyzny. Ostrze o bogato zdobionej rękojeści błysnęło w blasku magii Agathy, coraz bardziej zbliżając się do szyi złodzieja numer jeden, lecz pomieszczenie rozświetliło się fioletowym światłem - to brunetka posłała następną wiązkę magicznej energii, która trafiła w rękę zakapturzonego intruza, wypalając w niej dziurę. Złodziej w szkarłacie wypuścił z dłoni sztylet, sycząc przy tym z bólu, jednak broń nie zdążyła upaść na podłogę i odbić się od niej z typowym, głuchym odgłosem. Zamiast tego ostrze w jednej chwili znalazło się w dłoni Harkness podczas, gdy druga wciąż kontrolowała skumulowaną weń moc. Ni stąd, ni zowąd, Szkarłatny rozpłynął się w powietrzu, pozostawiając ich dwójkę samych sobie.
Tchórz.
Z uśmieszkiem pełnym jawnego samozadowolenia, Agatha ponownie użyła magii, aby unieruchomić czerwonookiego; tym razem jednak zaklęcie związało plecy mężczyzny ze ścianą. Brunetka bez chwili zawachania zmniejszyła dzielącą ich odległość, przykładając wcześniej zdobyty sztylet do szyi mężczyzny. Pod wpływem dociśniętego do skóry ostrza, na jej powierzchni pojawiło się kilka kropli krwi, co jedynie spotęgowało eksytację wiedźmy.
─── Teraz już nikt nie będzie nam przeszkadzał, mon mignon. ─── wyszeptała, z trudem tłumiąc diaboliczny chichot, który usiłował wyrwać się z jej gardła. ─── Zapytałabym cię o imię, bo powód twojej wizyty jest dla mnie całkiem jasny... jednak czy znajomość twojego nazwiska zrobi jakąkolwiek różnicę? Nie sądzę.
Już miała przeciągnąć ostrzem po całej długości szyi mężczyzny, gdy nagle jej czaszkę rozdarł trudny do wytrzymania ból. Wiedźma krzyknęła przeraźliwie, łapiąc się za głowę i osuwając na ziemię. Powieki Agathy zacisnęły się mocno, kiedy chowając głowę między kolana, wydzierała się ile sił w płucach nawet nie kwapiąc się, aby w jakikolwiek sposób zapanować nad przeszywającym rwaniem. Nie była w stanie. Miała wrażenie, jak gdyby ktoś wyrywał jej mózg - odcinał miękki organ od przyłączonych do niego tętnic rozżażonym nożem, robiąc to nieudolnie i usiłując poprawić swe niedociągnięcie, począł nim szarpać na prawo i lewo. Równie szybko jak ból się pojawił, tak szybko zniknął. Dysząc ciężko, Harkness powoli podniosła się z podłogi zdając sobie sprawę, że stojący przed nią mężczyzna - niespętany już zaklęciem, którego w stanie sprzed chwili nie była zdolna utrzymać - nadal jej towarzyszy. Nie postanowił jej zabić mimo, iż ona była skłonna to zrobić... dlaczego? Z łatwością mógł ukrócić jej żywot, a następnie iść do sypialni, żeby zabrać...
─── Darkhold! ─── wykrzyknęła z przerażeniem i rzuciła się w kierunku pomieszczenia, w którym powinna znajdować się Księga Przeklętych.
Powinna, bowiem jej wcześniejsza obecność na szafce nocnej Agathy stała się jedynie wspomnieniem. Brunetka powróciła do salonu i nie patrząc na czerwonookiego, schyliła się po leżący na podłodze sztylet, który wcześniej, przez nagłą falę bólu, najwidoczniej musiała upuścić. Dopiero teraz zauważyła, iż bogato zdobiona rękojeść nie przedstawia żadnych konkretnych obrazów, a runy. Harkness przesunęła po nich bladymi palcami podczas, gdy na jej twarzy coraz to bardziej wzmagała się wyraźna konsternacja. Umieszczone na drewnianej rączce symbole miały bowiem za zadanie stworzyć iluzję; ułudę, która pomogłaby dzierżącemu sztylet niepostrzeżenie osiągnąć swój cel.
─── Sukinsyn! ─── krzyknęła Agatha, w nerwach odrzucając od siebie ostrze, które wbiło się w ścianę za głową jej towarzysza. ─── Nie uciekł... on zniknął... ukrył się i zabrał...
Bełkot Harkness był nieskładny, podobnie jak i jej myśli, które z prędkością światła przemykały przez głowę kobiety. Wiedźma nagle urwała, odwracając się przodem do czerwonookiego. Nie sprawiał wrażenia osoby, która chciałaby kogokolwiek skrzywdzić, jednak Agatha jak nikt inny wiedziała, że zawierzanie pozorom może okazać się zgubne.
─── Nie był twoim wspólnikiem. ─── zabrzmiało to bardziej jak stwierdzenie, niż pytanie. ─── I ty przybyłeś tu, aby odebrać mi Darkhold... dlaczego? Kto cię wysłał? Wypatroszę ich szybko i skutecznie.