JustPaste.it
User avatar
𝓵umihiutale @LAWFULXEVIL · Aug 17, 2020 · edited: Aug 28, 2020

⠀⠀⠀Byłam skłonna go udusić. Zacisnąć chłodny łańcuch mocniej na szyi, którą niegdyś z uwielbieniem graniczącym z czcią, muskałam ustami, pozostawiając sine ślady. Doprowadził mnie do ostateczności, w której sentymenty, niegdyś grające pierwsze skrzypce w teatrze mojej duszy, przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Osobliwy koncert, rodzący w mojej głowie chaos i multum sprzeczności, nagle umilkł za jego sprawą. Odczuwałam dziką satysfakcję, spowodowaną nie tylko faktem, iż w tej chwili był zdany na moją łaskę - choć w innych okolicznościach uznałabym to za afrodyzjak - ale przede wszystkim świadomością, że to ja, nikt inny, mogę odebrać mu życie w tej właśnie chwili, jeśli tylko tego zapragnę. Mój oddech gwałtownie przyspieszył, napędzany adrenaliną, od której szumiało mi w uszach. Resztki świadomości dopuściły do moich uszu chrapliwy głos małżonka. Nie miałam najmniejszego zamiaru spełnić jego prośby. Wiedziałam, że to sztuczka. Kolejna, cholerna sztuczka, mająca dotknąć tej struny, która wydawała najwyższy dźwięk; moich uczuć. Zacisnęłam zęby, przymykając powieki.

⠀⠀⠀ Tak wiele bym oddała, żeby to wszystko potoczyło się inaczej, Faustusie. Tak wiele...

⠀⠀⠀ Życie jednak szybko zweryfikowało moje pragnienia, kiedy stało się jasne, że obrana przed laty wspólna droga, będzie prowadziła nas po krętej, wyboistej ścieżce, prosto do momentu, w którym jedno zadecyduje o losie drugiego w ostateczny sposób. Nie chciałam być stroną, która przypieczętuje przeznaczenie. Nie chciałam też, aby to Faustus nią był. Oboje, od wieków przekonani o własnej wielkości, staliśmy się niczym więcej jak marnymi pionkami w grze Mrocznego Pana. Grze będącej karą za dopuszczenie się jednej z najgorszych abominacji naszej wiary; tej, której nazwy nie byłam w stanie przywołać nawet w głowie, czując strach i niesmak, wymieszane w idealnie równej proporcji. Wciąż słyszałam słowa Blackwooda. Wiedziałam, że nie są one skierowane do mnie, a do gnieżdżącego się w jego duszy pasożyta, będącego niegdyś obiektem naszego kultu. Nie wiedziałam o co takiego poprosił go Mroczny Pan, że on - najwierniejszy jego sługa - sprzeciwił się rozkazowi. Przełknęłam głośno ślinę, czując dziwną suchość w oczach. Nie powinno mnie to interesować. Nie powinnam się nad tym rozwodzić. Faustus Blackwood, mężczyzna, którego niegdyś darzyłam uczuciem, odszedł. A ja miałam zamiar ostatecznie mu w tym pomóc.

⠀⠀⠀ Palce trzymającej łańcuch dłoni zacisnęły się, powodując złowieszczy szczęk ogniw wykonanych z damasceńskiej stali. Sądziłam, że to wystarczy; mój ruch miał wydusić z małżonka resztki życia, tym samym zniewalając w jego martwym ciele Lucyfera. Nie przewidziałam jednak tego, że goszczący we wnętrzu byłego Arcykapłana byt, będzie usilnie starał się bronić i nie pozwoli swojemu naczyniu zostać tak łatwo zniszczonym. Złowieszcze warknięcie opuściło usta Blackwooda, a w następnej chwili łańcuchy mocniej zacisnęły się na moim ciele, wydzierając z mojego gardła syk i skutecznie mnie unieruchamiając. Stał przede mną - dumny, ze swoją laską, będącą jego nieodłącznym dodatkiem, w dłoni i przypatrywał się moim nieudanym próbom wyswobodzenia się z dziką satysfakcją. Ogniki, które rozbłyskały w oczach Faustusa, były jednak obce, mające swoje źródło w infernalnej sile. Chociaż starałam się ignorować jego słowa, chcąc skupić się na planowaniu ucieczki i ostrzeżeniu nie tylko własnej rodziny, ale i dzieci Arcykapłana, na wspomnienie przez Mrocznego Pana Leticii zamarłam.
Prędzej zdechnę, niż... ─── nie dane mi było dokończyć; długie palce mojego małżonka zacisnęły się na mojej szyi, pozbawiając mnie tchu.
⠀⠀⠀ Ileż to razy wykonywał podobny ruch w chwilach, kiedy nasze ciała, złączone w jedno, poruszały się w dzikim tańcu namiętności. Pozbawiona dopływu powietrza i podekscytowana brutalnością, jaką przejawiał, szczytowałam jak nigdy przedtem, z nikim innym. Owe słodkie wspomnienia były teraz niczym; zdawały się być jedynie fałszywym wspomnieniem, które ktoś umieścił w mojej głowie. Wyjątkowo paskudny ból, który przeszył moją szyję, okazał się być niczym innym, jak wynikiem wbijających się w delikatną skórę paznokci Blackwooda. Z jednej strony pragnęłam, aby zabił mnie tu i teraz łudząc się, że ów czyn nasyciłby jego żądzę krwi na tyle, iż poprzestałby wyłącznie na tym. Wiedziałam jednak, że tak się nie stanie; nawet jeśli Faustus nie miał w intencji krzywdzić swoich dzieci, Lucyferowi było wszystko jedno. Prędzej czy później znajdzie sposób, aby wydostać się z ciała byłego Arcykapłana, a wtedy najpewniej zabije i jego, tym samym wymazując ród Blackwood z kart historii raz na zawsze.

⠀⠀⠀ Zacisnęłam wargi w wąską linię, tym samym kończąc swoje żałosne próby zaczerpnięcia choć minimalnego haustu powietrza. Poddańcza postawa wywołała u mnie nieopisaną wściekłość, wzbudzając pokłady nienawiści wobec samej siebie. Niemoc była uczuciem, które przez stulecia odpychałam od siebie najbardziej jak się da, za każdym razem łudząc się, że mam pełną kontrolę. Obecna sytuacja była niczym siarczysty policzek - nagła, powodująca całkowite zamroczenie. Poczułam na swoich policzkach osobliwą wilgoć; lepką, gęstą, sunącą powoli po rozpalonej skórze, aby następnie spłynąć po szyi i zniknąć w dekolcie. Łzy. Nie były one jednak tymi, do których przywykłam; wylanymi w obliczu śmierci Edwarda, podczas nieprzespanych nocy nad kołyską Sabriny, kiedy przychodziło zwątpienie, konieczności oddania Leticii Desmeldzie. Metaliczny zapach szybko mnie w tym uświadczył. Krew. To ona plamiła moją alabastrową skórę.

⠀⠀⠀ Odczuwany ból nagle zelżał, a dociskająca mnie do twardej powierzchni sylwetka mojego małżonka nagle zniknęła przy akompaniamencie trzasku ciężkich drzwi. Z mojego gardła wydarł się pełen wściekłości krzyk, kiedy dłońmi zaczęłam uderzać w kamienną posadzkę, raniąc delikatną skórę.

─── NIENAWIDZĘ CIĘ BLACKWOOD, SŁYSZYSZ? NIENAWIDZĘ CIĘ! NIENAWIDZĘ! NIENAWIDZĘ!...

 

 

 

 

─── Nienawidzę... nie... nienawidzę...

⠀⠀⠀ Mój cichy pomruk roznosił się po celi, przytłumiony przez podciągnięte pod brodę kolana, w które wtulałam twarz. Odgłos spadających kropli, które rozbijały się o wystające kamienie, idealnie synchronizował się z powolnym rytmem mojego serca. Sekundy zamieniały się w miesiące, zaś minuty w lata. Ciche szepty, czające się w mrokach lochu, zdawały się niemal muskać moją sylwetkę, próbując wedrzeć się w mojej głowy, aby zacząć siać w niej spustoszenie. Jedyną rzeczą, która utrzymywała mnie na powierzchni resztek zdrowego rozsądku, była nienawiść. Każdorazowe przypomnienie sobie sylwetki Faustusa i słów, które padały z jego ust, na nowo rozpalały ogień w moich żyłach, powodujący nagły wzrost adrenaliny; jej wyrzut w postaci pełnego wściekłości krzyku, odbijał się od chłodnych, wilgotnych ścian echem, nie wydobywając się jednak poza nie. Wizje podsuwane mi przez targające mną emocje, zawsze dotyczyły jego. Różniły się przebiegiem, jednak zawsze kończyły się tak samo - śmiercią małżonka z mojej ręki, delektowaniem się widokiem jego krwi na dłoniach, którą następnie rozcierałam po policzkach, wzdychając w morderczej ekstazie...

⠀⠀⠀ Szczęk zamka wyrwał mnie z rozważań, powodując odruchowe cofnięcie się wgłąb celi. Spodziewałam się usłyszeć stukot laski i chłodny, zadowolony z siebie ton. Niemalże czułam jego dłonie zaciskające się na mojej szyi, nadgarstkach, zmuszające mnie do poddańczości, z której czerpałby satysfakcję na każdym polu. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że w drzwiach nie stoi szczupła, wysoka sylwetka, a zdecydowanie niższa i pulchniejsza; jej widok wywołał u mnie nagłe, nieopisane uczucie komfortu.

─── Hildie... ─── wychrypiałam, wyciągając w jej kierunku jedną z poranionych, pokrwawionych dłoni, którą moja siostra momentalnie ujęła, mamrocząc pod nosem doskonale medyczne zaklęcia; tępy ból momentalnie ustał, a szramy zasklepiły się, pozostawiając po sobie jedynie nieznaczne zaczerwienienia.

─── Zelds... Prudence i Ambrose... Blackwood ich wezwał, przybyli z bliźniakami... ─── blondwłosa czarownica wyrzucała z siebie słowa z prędkością światła, nie łapiąc przy tym oddechu, co zaowocowało momentalną zadyszką.

─── Wiem, dlatego nie mamy zbyt wiele czasu. Musisz mnie uwolnić, Hildie. Uwolnić i zabierać się stąd... To nie Faustus. To Lucyfer. To on go kontroluje.

⠀⠀⠀ Reakcja mojej siostry była daleka od tej, której się spodziewałam. Nie pisnęła, zakrywając usta dłonią, wywołując tym samym u mnie chęć wywrócenia teatralnie oczami. Jej mimika była poważna, nieprzenikniona i samo to wywołało u mnie spory niepokój.

─── Hildo... wiedziałaś o tym?

─── Domyśliłam się. W chwili, kiedy zobaczyłam Nicholasa u boku Sabriny stało się jasne, że Mroczny Pan znalazł sobie nowe, tymczasowe naczynie. A Faustus... on... ostatnio zbliżył się do Ciebie...

⠀⠀⠀ Machnęłam nonszalancko ręką, przerywając jej wywód. Nie miałam najmniejszej ochoty na dyskusję dotyczącą natury mojego związku z Blackwoodem.

─── Tak, tak ─── warknęłam, manifestując tym samym moje zniecierpliwienie. ─── Priorytetem jest zapewnienie dzieciom bezpieczeństwa. Ja sama się z nim rozprawię... jestem pewna, że na coś wpadnę...

─── Ach, no właśnie. Pamiętasz, kiedy Lilith wręczyła nam sztylety, które miały pokonać Mrocznego Pana i... cóż, nie zrobiły mu żadnej krzywdy...

─── Hildo! Do rzeczy!

─── Tak... ach, no i Mroczny Pan wspomniał wtedy o Włóczni Longinusa...

─── Genialnie, siostro ─── mruknęłam z ironią, unosząc oczy ku niebu. ─── Jest jednak jeden, malutki szczegół... ta cała włócznia zaginęła całe stulecia temu i nikt nie ma pojęcia gdzie jest...

─── Zgadza się, Zelds... też tak myślałam, ale wtedy wpadłam na coś, kiedy ostatnio przeglądałam rzeczy mamy i taty...

─── Jestem przekonana, że matka i ojciec mieli dużo rewelacyjnych bibelotów, jednak...

─── ZELDO! ─── piskliwy, zniecierpliwiony okrzyk Hildegardy przeszył powietrze, powodując moje momentalne zamilknięcie. ─── Pamiętasz to... pióro, które należało do mamy? Tata trzymał je w swoim gabinecie, kiedyś się nim zainteresowałaś i...

─── Doskonale pamiętam. ─── wtrąciłam się nie chcąc rozwodzić się nad awanturą, którą urządziła mi moja rodzicielka.

⠀⠀⠀ Obserwowałam z pewną dozą zniecierpliwienia, jak Hilda zaczyna grzebać w kieszeni swojego swetra, wyciągając wspomniany przedmiot.

─── Siostro... nie wiem czy zauważyłaś, ale to nie jest najlepsza pora na rodzinne wspominki...

─── Zelds, to jest Włócznia Longinusa. ─── widząc moje nieprzekonane spojrzenie, kontynuowała. ─── To rodzinna pamiątka mamy. Trzymali ją z ojcem w zamknięciu, bo była zbyt niebezpiecznym przedmiotem, mogącym sprowadzić na naszą rodzinę zagładę... jednocześnie brak wiedzy o miejscu jej spoczynku chronił Mrocznego Pana od stuleci, kiedy to... cóż, pióro, było przekazywane z pokolenia na pokolenie...

─── Hildo.

─── Tak?

─── Rozkuj mnie.

⠀⠀⠀ Już po chwili ciężkie kajdany otworzyły się, opadając z hałasem na posadzkę. Nie roztarłam jednak poranionych od metalu nadgarstków. Momentalnie pochwyciłam złote pióro, wpatrując się w nie z niedowierzaniem. Czułam jak chłodny metal wibruje pod naciskiem moich palców. Bijąca od niego aura była specyficzna, lecz wytłumiona; zupełnie tak, jakby Włócznia chroniła samą siebie przed odkryciem. Opuszkami wyczułam nieznaczne zgrubienie, które wyglądało na coś w rodzaju przycisku. Nie miałam zamiaru go naciskać - nie teraz.

─── Hildo? Jeśli przebiję nią Faustusa... czy coś... ─── głos uwiązł mi w gardle, jednak blondynka doskonale wiedziała co mam na myśli.

⠀⠀⠀ Rozłożyła jedynie ręce z wyraźnie strapioną miną.

─── Nie mam pojęcia, Zelds.

⠀⠀⠀ Skinęłam głową, zaciskając wargi w wąską linię, a moje nozdrza nieznacznie zadrżały.

─── Za mną. Nie mamy czasu.

 

 

 

 

⠀⠀⠀ Lament Judasa, który roznosił się po korytarzach Akademii Sztuk Niewidzialnych, wywołał ciarki na całym moim ciele. Pchnęłam ciężkie, przeszklone drzwi, prowadzące do dyrektorskiego gabinetu - mojego gabinetu - w którym rozgrywała się mrożąca krew w żyłach scena. Ambrose i Prudence w jednej chwili zostani przygwożdżeni do ściany oraz pozbawieni głosu. Syn Blackwooda krzyczał ile sił w płucach, wierzgając rączkami i nóżkami, będąc opozycją dla wyjątkowo spokojnej Judith, która nieświadoma niczego, wpatrywała się w ostry paznokieć ojca, nieznacznie wbijający się w jej szyjkę.

─── Faustusie... ─── mój łamiący się, pełen desperacji głos był jedną z tych rzeczy, których były Arcykapłan nigdy nie doświadczył z mojej strony. ─── Opamiętaj się. Walcz. To Twoje dzieci... Błagam Cię, odłóż Judasa i odsuń się od Judith... ─── specjalnie użyłam imienia dziewczynki, które jej nadał licząc na to, że ów drobny szczegół pomoże mu przebić się przez aurę Mrocznego Pana.

⠀⠀⠀ Zeldo. Na krótki moment przeniosłam pełne złości spojrzenie na moją siostrę i dopiero wtedy, kiedy nasze tęczówki spotkały się, dotarło do mnie, że kobieta przemawia do mnie za pomocą telepatii. Dzieci. Użyłam zaklęcia podmiany w chwili, kiedy Prudence i Ambrose szli z nimi do gabinetu. Judas i Letty znajdują się w Twojej komnacie z Sabriną. No tak. Dopiero teraz dostrzegłam, że mojej bratanicy nie ma w biurze. Poczułam nieopisaną ulgę na myśl, że Hilda wszystko jej wyjaśniła. Musisz go stąd odciągnąć, Zeldo. To zbyt niebezpieczne... jeśli Mroczny Pan uwolni swoją siłę tutaj, w Akademii... Nie musiała mówić nic więcej. Unosząc dłonie  ku górze, zrobiłam kilka kroków w kierunku Blackwooda, starając się zachować na swojej twarzy pełną paniki ekspresję.

─── Faustusie, błagam Cię... mogę błagać na kolanach... weź mnie, jeśli chcesz. Możesz zabić mnie tu i teraz, nie będę się bronić. Ale proszę, zostaw Judasa i Judith... nie rób im krzywdy... ─── moja dolna warga nieznacznie zadrżała, a w oczach, pod którymi nadal widniały ślady zaschniętej krwi, zaczęły formować się łzy.

⠀⠀⠀ Znalazłszy się tuż przy nim, wyciągnęłam dłoń, kładąc ją delikatnie na jego ramieniu. Do moich uszu dobiegł szelest; to Ambrose próbował wyswobodzić się z pętającego go zaklęcia. Nie odwróciłam się jednak, aby sprawdzić, czy mam rację. Zamiast tego uniosłam tęczówki na bladą twarz Blackwooda i w chwili, gdy odnalazły one jego chłodne, niebieskie oczy, moje palce zacisnęły się na jego ramieniu.

⠀⠀⠀ Płacz Judasa gwałtownie ucichł, kiedy powitał nas silny, chłodny podmuch wiatru, targający korony pobliskich drzew. Polana, na której lata temu zarówno Faustus, jak i ja, wpisaliśmy swoje imiona do Księgi Bestii, stając się pionkami w grze Lucyfera, była pierwszym miejscem, które przyszło mi do głowy w momencie teleportacji. Mój wzrok powiódł w kierunku ramienia mężczyzny, gdzie teraz zamiast dziecka, spoczywała szmaciana lalka - jedna z uszytych przez Hildę dla Sabriny. Niewiele myśląc zacisnęłam dłoń w pięść i zamachnąwszy się nią, uderzyłam w policzek małżonka. Musiałam działać nie tylko szybko, ale przede wszystkim sprytnie. Niewidzialna siła pchnęła go na stojący pośrodku polany ołtarz, który od zarania dziejów służył wyznawcom Szatana do wszelkiego rodzaju rytuałów; nie tylko Mrocznego Chrztu. Łącząc ze sobą palce sprawiłam, że ręce Faustusa zostały unieruchomione tuż nad jego głową. Zbliżywszy się do niego, zacisnęłam jedną dłoń na jego szyi, zaciskając coraz mocniej.

─── Już nigdy więcej nie podniesiesz na nikogo ręki... Nigdy więcej mnie nie oszukasz... ─── warknęłam, sama nie do końca wiedząc, do którego z nich kieruję te słowa.

⠀⠀⠀ Starałam się dobyć pióro, które ukryłam za paskiem pończoch, jednak nim moje palce dotarły do krawędzi sukienki, plecami uderzyłam o coś twardego i chłodnego. Ołtarz. Pieprzony gnój... odwrócił moje zaklęcie...