JustPaste.it
User avatar
Your own personal Jesus @PAGE394 · Apr 14, 2020 · edited: Apr 18, 2020

PERFECT DARK                                                                                                                                  ⁄⁄  000 


unnamed.png

Często wspominał tamten dzień.

To był czwartek. Było zimno i padało, a on nie miał parasola. Początkowo towarzyszyła mu Gwen Cooper ze swoim narzeczonym, kobieta delikatnie napierała na jego ramię, usiłując osłonić go swoim rozłożystym, czarnym parasolem. Trochę jej się udawało, ale drugie ramię osłonięte wojskowym, ciemnym płaszczem, bardzo powoli przesiąkało deszczem. Stopniowo wszyscy zebrani nad delikatną mogiłą zaczęli się rozchodzić. Gwen chyba coś mówiła, niepewnie dotykając jego przedramienia, ale zupełnie jej nie słuchał. Potem odeszła.

Został tylko on.

Nie miał pojęcia, jak długo tam stał, powoli moknąć i patrząc obojętnie w jedną czerwoną różę złożoną pośród mnóstwa innych kwiatów. Zanim ruszył się z miejsca, zdążyło się ściemnić.

Po śmierci Ianto, Jack nie potrafił się pozbierać. Wszędzie go widział. W siedzibie Torchwood Trzy zbyt wiele przypominało mu o jego zmarłym partnerze, dlatego odszedł. A on zawsze odchodził bez pożegnania. Po prostu zniknął

Od tamtej pory tułał się po wszechświecie, szukając sobie jakiegoś zajęcia. Czasem się na coś przydawał, ale nigdzie nie zagrzewał długo miejsca. Był żołnierzem, przyzwyczajonym do akcji, a teraz szczególnie jej potrzebował. Teraz nie wystarczał mu przygodny seks, który zwykle tak chętnie przyjmował. Wolałby wojnę. Był nieśmiertelny, wiedział, że jeśli cokolwiek istniało po śmierci, to nigdy się tam nie spotkają, ale chciałby teraz umrzeć. Raz albo dwa. Może wtedy poczułby się lepiej.

A akcji, jak na złość, wciąż brakowało.


❱❱

Kiedyś wylądował w odległym końcu galaktyki, w barze, którego nazwy nawet nie próbował wymówić. Pierwszy jej człon ━ Aurasos ━ odnosił się do nazwy księżyca, który teraz wisiał nad planetą, roztaczając swoją szaroniebieską poświatę. Lubił to miejsce. Jeśli ktoś szukał najemnika, to z całą pewnością tu się pojawi, a Jack właśnie na to liczył. Jednak tubylcy władali naprawdę popieprzonym językiem i gdyby nie uniwersalny tłumacz,  z jakiego Harkness korzystał, mógłby próbować porozumieć się z nimi przez całą wieczność, a i tak nic by nie osiągnął.

Obracał w palcach czwartego drinka. W kwadratowej szklance na powierzchni jaskrawoniebieskiego płynu unosiły się trzy idealnie okrągłe, śnieżnobiałe bryłki.

Wiedziony instynktem podniósł wzrok i wtedy go zobaczył. Stał w tłumie, sztywno wyprostowany, w swoim brązowym płaszczu narzuconym na prążkowany garnitur.

Doktor.

Jego Doktor.

Kapitan Jack Harkness nie musiał podchodzić, nie musiał go wołać. Oddzieleni kilkoma metrami, rzędami ludzi i dwoma płaszczyznami zaokrąglonego baru, rozumieli się bez słów.

To było pożegnanie.

Jego Doktor umierał. Kiedy wróci, będzie już jakimś innym Doktorem. Z inną twarzą i innymi zwyczajami. Jack pewnie go nie pozna, kiedy się znów zobaczą. Kto wie, czy w ogóle się zobaczą.

Mężczyzna uniósł dłoń, przykładając dwa palce do czoła, a Jack odpowiedział pełnym salutem, ciężko przełykając ślinę.

Kolejne pożegnanie.

Patrzył, jak jego przyjaciel w końcu powoli się odwraca i odchodzi. Znika w tłumie. Harkness znów wbił wzrok w szklankę, a kiedy przyłożył ją do ust, w dwóch łykach przełknął wszystko.

Jeszcze jednego ━━━ rzucił do barmana podnosząc wzrok, a wtedy kątem oka dostrzegł znajomą postać. ━━━ Hej, i jeszcze kuanalumar dla niego ━━━ wskazał lekkim ruchem głowy mężczyznę, który akurat teraz patrzył w innym kierunku. Harkness był pewien, ze te oczy, które tak świetnie pamiętał, jeszcze niedawno były wycelowane w niego.

Powoli zsunął się z wysokiego barowego stołka, o obszedł owalny bar, zatrzymując się u jego szczytu. Teraz już Jack się uśmiechał w ten swój zawadiacki sposób, jakby całe jego życie było niczym innym jak zabawą.

━━━ Teraz mnie śledzisz, John? ━━━ bez zaproszenia usiadł tuż obok.