JustPaste.it
User avatar
𝓵umihiutale @LAWFULXEVIL · Aug 23, 2020 · edited: Aug 28, 2020

⠀⠀⠀Chłodny, jesienny wiatr szargał delikatnymi gałęziami drzew, gnąc je według swojej dzikiej wizji, podrywając jednocześnie zagrabione dzień wcześniej, wysuszone liście. Pod wpływem wilgoci, spowodowanej coraz częstszymi opadami deszczu, cuchnęły one stęchlizną. Zapachy towarzyszące tej porze roku zawsze kojarzyły mi się z czymś przyjemnym. Zakończeniem pewnego etapu, wejściem w kolejny - radością w kolorze rdzawozłotym. Wszechobecny chłód, stanowiący przygotowanie przed srogą zimą, nie był dla mnie niczym kłopotliwym; wręcz przeciwnie: zbawiennym, kojącym okresem odpoczynku po upalnym lecie, które jednak rzadko zdarzało się w tej części kraju. Poruszywszy się niespokojnie w zajmowanym przeze mnie fotelu, podciągnęłam kolana pod brodę. Popiół z trzymanego pomiędzy palcami papierosa, spadał samoistnie na drewniane deski, które tworzyły podłoże ganku.

⠀⠀⠀ Która to paczka? Piąta? Szósta? Już dawno straciłam rachubę. Szczupłe, blade palce rozwarły się, aby po chwili zacisnąć się mocniej na obnażonych łydkach; resztka niedopałka upadła na ziemię, poszerzając grono tych już tam obecnych. Mój oddech gwałtownie przyspieszył, a tama, którą przez ostatnie kilka dób udało mi się utworzyć w moim umyśle, zdawała się powoli kruszyć. Nawet wbijające się w alabastrową skórę paznokcie, pod którymi pojawiły się pierwsze krople krwi, nie mogły zakotwiczyć mnie w stanie zawieszenia, który pomimo bycia bezbarwnym, obecnie był dla mnie jedyną opcją; jedyną alternatywą normalnego funkcjonowania. Zachłanne nabranie w płuca powietrza okazało się być złym pomysłem; momentalnie mnie zemdliło, ale nie to było najgorsze. Zapach stęchlizny. Pieprzona woń, niegdyś wprawiająca w wesołe podekscytowanie, teraz kojarzyła mi się wyłącznie z ulotnością. Ze śmiercią.

⠀⠀⠀ Przeszywający płacz dziecka przerwał panującą w ponurym domostwie ciszę. Zacisnęłam zęby, zakrywając dłońmi uszy - nagle, szarpiąc przy tym rude kosmyki, które jako jedyne prezentowały teraz przykład idealnego ułożenia. Ból był jedyną rzeczą, która utrzymywała mnie na powierzchni zdrowego rozsądku. Jedyną rzeczą, której pragnęłam i na którą w pełni zasługiwałam. Przeraźliwy krzyk niemowlęcia wzrósł o kilka oktaw, powodując wydarcie się z mojego gardła dziwnego, zwierzęcego odgłosu. Czy ona musi tak wyć? Płacz, uczucie smutku - były to jak najbardziej naturalne reakcje, postrzegane jednak przeze mnie jako słabość. Dobiegający z wnętrza domu lament bratanicy powodował na moim ciele nieprzyjemne dreszcze, które oprócz współczucia dla spoczywającego w kołysce maleństwa, potęgowały we mnie uczucie tęsknoty. Wtedy też bariera została przełamana.

⠀⠀⠀ Potężny szloch wstrząsnął całą moją posturą. Ukrywszy twarz w kolanach, zagryzłam wargi na tyle, aby poczuć na języku metaliczny posmak krwi. Ból fizyczny przestał dla mnie istnieć w chwili, gdy odebrałam w nocy telefon. Ten telefon, informujący mnie o śmierci ukochanego brata i jego małżonki. Rozdrapując paznokciami delikatną skórę na ramionach i pozwalając ciepłej posoce spływać po niej, a następnie skapywać na podłogę, nie czułam niczego poza pustką. Jak można cokolwiek czuć, kiedy serce przestaje istnieć? Ciepłe łzy tworzyły kręte ścieżki na moich policzkach, a gdy przywołałam w umyśle wspomnienia pięknych chwil, które ja, Edward i Hilda spędziliśmy razem nie tylko w Greendale, spomiędzy moich zaciśniętych warg wydobył się żałosny, zbolały jęk.

⠀⠀⠀ Ileż to razy kłóciłam się z bratem o błahostki? Wyprowadzałam się, wprowadzałam, niejednokrotnie usiłowałam sprawdzić na nim działanie Ziemi Kaina w naszym ogrodzie. Ile razy wykrzyczałam mu, że go nienawidzę? Podobnie jak z papierosami - straciłam rachubę. Nie chciałam żyć. Gdyby nie mała istota z okrągłą, rumianą twarzyczką, która przypatrywała mi się z uwagą za każdym razem, kiedy pojawiałam się w jej polu widzenia, już dawno... Do moich uszu dobiegł odgłos wolnych, nieco szurających kroków. Hilda. Otarłam oczy wierzchem dłoni, nie dbając o to, że tym samym rozmazałam zdobiący moje rzęsy tusz. Obraz nędzy i rozpaczy. Chwilę później zauważyłam burzę blond włosów, wychylającą się z wnętrza domu.

Zelds?

⠀⠀⠀ Nie patrząc na moją siostrę, sięgnęłam po leżącą na stoliku obok paczkę papierosów i wsuwając jednego pomiędzy spierzchnięte usta, odpaliłam go. Gęsta chmura dymu zasnuła moją postać.

─── Czego? ─── wychrypiałam najbardziej nieprzyjemnym tonem, na jaki w tej chwili było mnie stać.

⠀⠀⠀ Konieczność patrzenia na Hildę, aby wyczuć ból, który sprawiałam jej swoją postawą, była zbyteczna. Blondwłosa kobieta emanowała wachlarzem emocji, co czyniło z niej łatwą ofiarę i słabą czarownicę. Nieproszona towarzyszka wzięła głęboki wdech, zanim zaczęła mówić, ostrożnie dobierając słowa.

─── Nie możesz izolować się od nas wszystkich. To ci w niczym nie pomaga, Zelds... Sabrina cię potrzebuje. Nie możesz...

─── Co? Czego nie mogę? ─── wysyczałam zza zaciśniętych zębów, w końcu zwracając ostre spojrzenie zielonych tęczówek na moją siostrę.

⠀⠀⠀ Spodziewałam się, że moja reakcja wprawi ją w zakłopotanie. Liczyłam na ujrzenie malującego się przerażenia na jej pulchnym, uroczym obliczu. Rzeczą, której  nie podejrzewałam tam zobaczyć, była determinacja i czysta złość.

─── Świetnie. Możesz utonąć w smutku, a następnie zapić się na śmierć, skoro tak bardzo tego pragniesz... siostro. ─── stanowczy ton Hildy był czymś tak rzadkim, że nie byłam w stanie ukryć zaskoczenia, które w subtelny sposób objawiło się delikatnie rozchylonymi wargami, spomiędzy których wydobywał się dym z poprzedniego zaciągnięcia.

⠀⠀⠀ Moje zdziwienie szybko ustąpiło miejsca wściekłości, jaką spowodowało protekcjonalne potraktowanie mnie przez młodszą czarownicę. Jak ona śmie zwracać się do mnie w ten sposób? Zacisnęłam lewą dłoń w pięść, bez słowa mierząc ją wzrokiem. Miałam ochotę ją zabić. Nie oczekiwałam od nikogo współczucia, nie pragnęłam również wykładów z radzenia sobie ze stratą. Nie chciałam niczego od nikogo, jednak moja siostra najwyraźniej nie potrafiła zaakceptować podobnego stanu rzeczy. Rozważając różnorodne metody pozbawienia jej życia, zdałam sobie sprawę z tego, że Hilda w istocie na tą chwilę stanowiła jedyną rozsądną osobę w tym domu, która usiłowała utrzymać naszą rodzinę w ryzach. Wykonywała zadanie, które tak naprawdę spoczywało na moich barkach. Rzecz jasna nigdy nie miałam zamiaru tego przyznać. Wykrzywiłam więc wargi w grymasie, który miał przypominać ironiczny uśmiech; po ekspresji blondynki zdałam sobie sprawę z tego, że ani trochę mi nie wyszło.

─── Świetnie. ─── powtórzyłam przyciszonym głosem, przenosząc wzrok na korony drzew, targane przez gwałtowne podmuchy wiatru. ─── Taki właśnie miałam plan.

⠀⠀⠀ Wiele rzeczy można było powiedzieć o Hildegardzie Spellman, ale zawsze doskonale wiedziała, kiedy kłamię. Tym razem miała pełną świadomość, że moje słowa mogą zostać wcielone w życie. I to ją przerażało. Otulając się szczelniej puchatym, różowym szlafrokiem, który przyprawiał mnie o mdłości, odwróciła się do mnie plecami, aby wrócić do środka. Zatrzymawszy się jednak przez krótką chwilę na progu, rzuciła mi ostatnie, smutne spojrzenie.

─── Zrobisz co uważasz, Zelds... ale nie tylko ty straciłaś brata.

 

 

 

 

⠀⠀⠀ Otulona w wszechobecny zapach palonego opium, tlącego się tytoniu oraz seksu, z dumnie uniesioną głową wkroczyłam na ścieżkę autodestrukcji, podążając nią z dziką ochotą. Miękkie, kobiece wargi drażniły moją odsłoniętą szyję, zaś silna, męska dłoń, sunęła po wewnętrznej stronie mojego uda coraz wyżej, jedynie na moment zatrzymując się przy pasku od pończoch. Przez krótką chwilę pozwoliłam sobie na delektowanie się doznaniami, których nieznane z nazwiska małżeństwo dostarczało mi przez ostatnie kilka minut, ostatecznie uznając, że jestem na to wszystko jeszcze za trzeźwa. Jednym ze wspaniałych darów, którymi Książę Ciemności obdarowywał swoich wyznawców, była szybka przemiana materii, kiedy chodziło o wszelakie substancje odurzające, a choć przede mną na stole leżały usypane ścieżki z najwykwintniejszej, kolumbijskiej kokainy, był to wciąż tylko dodatek ze świata śmiertelników, działający doraźnie.

⠀⠀⠀ Otrzymany przez Lucyfera dar od śmierci brata traktowałam jak przekleństwo. W tej jednej kwestii zazdrościłam ludziom - ich odlot trwał długo, intensywnie. Odpychając z frustracją dłoń amanta, pochyliłam się do przodu i zatykając jedną dziurkę od nosa, wciągnęłam pokaźną kreskę, zaś resztkę białego proszku starłam wskazującym palcem, który następnie wsuwając sobie do ust, rozprowadziłam po dziąsłach, czując przyjemne mrowienie. Kolejną dawkę, podobnie jak poprzednią, popiłam szkocką, ponownie opadając na miękką, stojącą w mroku sofę.

Może chciałabyś spróbować czegoś nowego? ─── wymruczał mi do ucha potencjalny kochanek, a moje wargi mimowolnie wykrzywiły się w osobliwym grymasie. ─── Mam tu coś specjalnego... jeśli lubisz dziką, nieokiełznaną jazdę...

─── Tak... tak, to dobry pomysł... ─── wymamrotałam czując, jak ponownie wypełnia mnie uczucie euforii; może Nowy Orlean nie był taką nudną dziurą, za jaką uważałam to miasto do tej pory.

⠀⠀⠀ W dłoni czarownika pojawiły się dwie fiolki - jedna z czerwonym proszkiem, zaś druga z zieloną, gęstą cieczą.

─── Czerwona rtęć. Najlepszy odlot w życiu... i smocze łzy. Odlecisz, ale nigdy nie zejdziesz na ziemię... ─── niewiele myśląc, pochwyciłam obydwa pojemniczki, przyglądając im się z bliska. Kiedy jednak mężczyzna nachylił się w moim kierunku, gwałtownie się odsunęłam. ─── Nie jestem w nastroju. Spróbuję wszystkiego i odnajdę cię... ciebie również, mon amour. ─── zwróciłam się do kobiety, spomiędzy której warg wydobyło się tęskne westchnienie.

⠀⠀⠀ Para oddaliła się bez cienia protestu, co na trzeźwo przyjęłabym z ulgą, jednak w obecnym stanie... było mi wszystko jedno. Z papierośnicy, która przez powierzchowne pieszczoty wsunęła się pod moje udo, wyciągnęłam jednego papierosa i wsuwając go między spuchnięte od wcześniejszych pocałunków wargi, odpaliłam jego końcówkę jednym, krótkim zaklęciem. Smukła dłoń powędrowała w kierunku ust, które otuliły filtr i zaciągnąwszy się głęboko dymem, dostrzegłam stojącą przede mną sylwetkę młodego chłopaka. Był ubrany wyjątkowo ekstrawagancko, przez co zdecydowanie wyróżniał się z tłumu. W normalnych okolicznościach uznałabym jego obecność za pomyłkę - wiekowo odstawał od zgromadzonego towarzystwa. Może tutejsze Sabaty pozwalały młodszym ich członkom partycypować w orgiach?

⠀⠀⠀ Musiałam przyznać przed samą sobą, że pojawienie się nieznajomego młodzieńca wzbudziło we mnie pewne podekscytowanie; egzotyczny element, który aż chciało się odkryć. Kiedy przemówił, uśmiechnęłam się enigmatycznie, opierając wygodniej na poduszkach. Kolejne słowa chłopaka utwierdziły mnie w tym, że nie mam przed sobą czarownika. Czyżby więc był śmiertelnikiem? Albo - co gorsza - śmiertelnym katolikiem? Mój umysł wysnuwał kolejne pytania dotyczące tożsamości chłopaka z prędkością światła, ostatecznie jednak stwierdzając, że nie ma ona większego znaczenia. Liczyła się tylko i wyłącznie zabawa, a skoro ta szczególna persona postanowiła pojawić się w tym miejscu z własnej, nieprzymuszonej woli... kim byłam, aby mu tego zabronić? Może szukał doskonałego towaru, który przeniósłby go do innego świata? A może oczekiwał znaleźć tu pieprzenie stulecia? Tak, czy inaczej - trafił doskonale.

─── Sekta? ─ powtórzyłam i ni stąd, ni zowąd, wybuchłam perlistym śmiechem, kręcąc przy tym głową. ─── To nie sekta, a... magiczne stowarzyszenie osób, które cenią sobie dobrą zabawę z dala od pruderyjnych spojrzeń. Jeśli i ty to sobie cenisz... witamy w naszych wyjątkowo nieskromnych progach. Nie krępuj się... ─── wskazałam na dwie ostatnie kreski kokainy, które widniały na stoliku, wręcz prosząc się o ich zażycie.

⠀⠀⠀ Tuż obok postawiłam dwie fiolki, uprzednio odebrane czarownikowi, uśmiechając się pod nosem.

─── Mam tu coś mocniejszego, jednak muszę cię ostrzec: nigdy nie miałeś do czynienia z takim odlotem. Dzisiaj jestem wyjątkowo hojna... jeśli jednak mam się dzielić... nazywam się Zelda Spellman. A ty? ─── uniosłam delikatnie jedną brew, przypatrując mu się uważnie.