
𝕸𝖆𝖑𝖚𝖒 𝕸𝖆𝖑𝖚𝖘
CHAPTER ⋆ III |
ノ⠀⋆⠀BUT OF THE FRUIT OF THE TREE, THE FALSE GOD SAID, YE SHALL NOT EAT OF IT, NEITHER SHALL YE TOUCH IT, LEST YE DIE.
|
⠀⠀⠀Wyzywająca postawa mężczyzny, którą przyjął usłyszawszy mój głos, rozciągnęła moje czerwone wargi w odsłaniającym zęby, pełnym zadowolenia uśmiechu, skropionym subtelną nutą arogancji. Była to pożądana reakcja, świadcząca o tym, że nie mam do czynienia z pozbawioną wyrazu jednostką, a osobliwe zjawiska towarzyszące nieznajomemu jedynie podsycały moje zainteresowanie, które lawirowało na granicy jawnego ukazania i skrycia. Właściciel eleganckiej fedory nieznacznie zmniejszył dystans między nami, a kiedy kolejna z błyskawic przecięła ciemny nieboskłon, mojej uwadze nie umknął grymas, który na krótki moment wykrzywił jego twarz.
⠀⠀⠀Nie pozostałam bierna na ruch mężczyzny; ja również poczyniłam kilka kroków do przodu, aby w końcu zatrzymać się i przekrzywić nieznacznie głowę w bok. Każdorazowa interakcja była dla mnie niczym gra w szachy - wszelki ruch musiał być uprzednio przemyślany, a jednocześnie zaznaczający w jakiś sposób pozycję gracza; najlepiej na jego korzyść. Słysząc twardą odpowiedź dotyczącą prezentowanych umiejętności, zacmokałam cicho, nie tracąc rezonu.
── Ośmielę się nie zgodzić. ── odparłam, zerkając przez ramię na zniewolonego przez czar śmiertelnika, aby następnie ponownie skupić swoją uwagę na stojącym przede mną mężczyźnie. ── Strach nie wyklucza zainteresowania. Au contraire. Te dwie rzeczy bardzo często idą ze sobą w parze... i równie często prowadzą do tragicznych w skutkach działań. A kto, jak nie ludzie, mają największą predyspozycję do niszczenia wszystkiego, czego się dotkną?
⠀⠀⠀Przez stulecia zdążyłam się o tym przekonać. W moim umyśle, jak na zawołanie, pojawiły się niepożądane obrazy dotyczące procesów czarownic, przy których Salem było jedynie niewinnym zbiegowiskiem. Walające się wśród tłumu gapiów, pozbawione tułowia głowy, do których bez chwili zawahania podbiegały wałęsające się szczury, podgryzając poszarpane nierównym cięciem fragmenty skóry; woń posoki i gnijącego mięsa unosiła się w powietrzu, sycąc je metalicznie słodkim zapachem, wzmaganym przez charakterystyczną dla regionu wilgoć. Ciała będące jedynie odpadami, przez krótką chwilę drgały w konwulsjach, aby następnie stać się pozbawionym duszy workiem padliny i kości, przeznaczonym wijącemu się w ziemi robactwu. I nawet Szatan, którego nasz rodzaj wysławiał nade wszystko, nie uratował skazanych na stracenie, zapewne oczekując swych wasali w piekielnym królestwie.
⠀⠀⠀Doskonale pamiętałam każdy proces oraz bluźniercze myśli, które przemykały wówczas przez moją głowę. Rozdarta na plecach skóra, spływająca ciepłym, lepkim szkarłatem juchy, była karą za zwątpienie w naszego Mrocznego Pana. Oddanie części swych wyznawców żądnym krwi śmiertelnym musiało być jednym z jego wielkich planów, którego nigdy nie powinnam była kwestionować.
⠀⠀⠀Czując palącą potrzebę dostarczenia organizmowi nikotyny, sięgnęłam do kieszeni futra, wyjmując z niej srebrną papierośnicę. Wsuwając fajkę między usta, odpaliłam jej koniec wyczarowanym na czubku wskazującego palca płomieniem, głęboko zaciągając się dymem. W tej samej chwili leżący na ziemi aparat uniósł się, a kiedy mężczyzna w fedorze zacisnął dłoń w pięść, urządzenie stało się jedynie pomiętym fragmentem metalu. Kąciki moich ust nieznacznie drgnęły, ostatecznie powstrzymując się jednak od uśmiechu.
── Próby zniewolenia również leżą w ich naturze. Chcą czerpać ze wszystkiego. Roszczą sobie prawo do wszystkiego, kreując się na bogów. Pragną panować nad całym światem, każdą żywą istotą, a w szczególności wybitnymi jednostkami, które - gdy stają się niewygodne - chcą eksterminować. Zresztą kto, jak nie Ty, wie to najlepiej...
⋆ ℛ𝒽𝑒𝒹𝒶-𝒲𝒾𝑒𝒹𝑒𝓃𝒷𝓇𝓊̈𝒸𝓀 ノ 𝟣𝟫𝟦𝟣 ⋆
⠀⠀⠀214782. Każdy z nadanych numerów miał za zadanie pozbawić oznakowaną nim osobę człowieczeństwa. Tuż obok cyfr znajdowała się pieczątka z godłem III Rzeszy, pod którą ktoś - zapewne Neumayer - niechlujnie zapisał nazwę obozu zagłady oraz nieznane mi dotychczas imię i nazwisko. Dr. Klaus Schmidt. Otworzyłam teczkę, a moim oczom ukazała się czarno biała, niewyraźna fotografia przedstawiająca młodego chłopca, wpatrującego się w obiektyw spojrzeniem, wobec którego nie można było pozostać obojętnym. Z tyłu głowy, jak mantrę, wciąż powtarzałam rzecz, którą obiecałam sobie kilka stuleci temu. Nie mieszaj się w sprawy śmiertelników, Spellman. Chcąc wyrzucić z głowy obraz osobliwego dzieciaka, odłożyłam zdjęcie na bok, aby pochwycić kolejne; widniała na nim wychudzona kobieta w pasiaku, której głowa owinięta była brudną chustą - zapewne ukrywającą niechlujnie ogolone przez pracowników obozu włosy. Wydedukowałam, że musi być ona matką chłopca o przyciągającym, magnetycznym spojrzeniu.
⠀⠀⠀Przesunęłam fotografię, kładąc ją tuż obok poprzedniej, po czym pomijając pierwszą stronę raportu, która zawierała dane osobowe nieletniego, pozwoliłam swoim palcom wodzić po tekście w idealnej synchronizacji ze wzrokiem, uważnie śledzącym każde zapisane w języku obcym słowo. Wstępny opis uwzględniał informacje dotyczące pochodzenia rodziny chłopaka, jednak okoliczności znalezienia się w obozie - jak mniemałam - umyślnie pominięto. Dokumentujących, jak i odbiorców zawartych w teczce danych, nie interesowała matka, ojciec i mała siostra. Liczył się tylko on, a raczej to, co było w jego posiadaniu. Ściągnęłam brwi, kiedy moje spojrzenie powiodło po kolejnych akapitach opisujących zjawiska, o których nigdy, przez całe swoje długie życie, nie słyszałam nawet pogłoski.
⠀⠀⠀Erste manifestation. Solidna, skonstruowana z metalu brama, która została niemalże zmięta, gdy oddzielono matkę od syna. Pod spodem zapisany w pośpiechu komentarz, zakładający konieczność pilnej obserwacji więźnia 214782 oraz spekulujący, jakoby za przejawem niezwykłych mocy, stał odczuwany przez chłopca stres. Nie wiedzieli z czym mają do czynienia. Nazywali go czarownikiem, potworem, a nawet samym diabłem. Doskonale wiedziałam jednak, że dzieciak nie jest żadną z tych rzeczy. Był czymś więcej.
⠀⠀⠀Przekręciłam stronicę. Podejmowano wiele prób wywołania kolejnej manifestacji nadnaturalnych zdolności nieletniego, jednocześnie poddając go licznym eksperymentom. Chciano przekonać się ile jest w stanie znieść jego organizm, który po zaaplikowaniu horrendalnych ilości trucizn, nadal funkcjonował ku sadystycznej uciesze obozowych lekarzy. Wciąż chcieli więcej. Pławili się w dotychczasowych dokonaniach, raz za razem przekraczając kolejne granice.
⠀⠀⠀Okłamując samą siebie, że śmiertelny szczeniak niewiadomego pochodzenia mnie nie interesuje, odczuwałam jednocześnie frustrację spowodowaną świadomością karmienia samej siebie złudnym przekonaniem o własnej ignorancji. Czytając szczegółowe opisy poczynań konowałów na rozkazach Rzeszy, moja krew wrzała, a obecne w pomieszczeniu przedmioty i meble ponownie poruszyły się, dając wyraz gnieżdżącego się w sercu gniewu.
⠀⠀⠀Dotarłszy do ostatnich stronic moje dłonie, spoczywające do tej pory względnie spokojnie na blacie biurka, zacisnęły się w pięści, uprzednio ryjąc paznokciami po solidnym blacie, na którym pozostawiły swój ślad. Udało im się. Dostali to, czego chcieli, a domysły z pierwszych zapisków okazały się być prawdą. To stres wyzwolił jego umiejętności. Gniew. Ból. Widok padającej od strzału matki nieodwracalnie przebudził skrywane we wnętrzu demony...
── Zelda. ── twardy głos przeciął panującą w willi ciszę, a mój wzrok, uniósłszy się znad stosu dokumentów, dostrzegł srebrną lufę pistoletu, która pobłyskiwała w świetle księżyca, wpadającego przez niezasłonięte ciężką firaną okno.
⠀⠀⠀Powoli podniosłam się z krzesła, wysuwając przed siebie dłoń w poddańczym geście. Palec Niemca zadrżał na spuście, kiedy z nieudolnie skrywaną paniką, uważnie śledził każdy mój ruch. Wiedziałam, że w tym właśnie momencie zakończyła się moja rola jako słodkiej, naiwnej idiotki i pomimo nakrycia mnie w chwili, gdy ani trochę się tego nie spodziewałam, poczułam ulgę. Gra pozorów na dłuższą metę stawała się męcząca.
── Johann, runter mit der Waffe. / Johann, opuść broń. ── zwróciłam się do niego powoli, spokojnie, dając mu tym samym ostatnią szansę na załatwienie tego w sposób subtelny, który jednocześnie nie należał do moich ulubionych.
── Du Verräterin! / Zdrajczyni! ── wysyczał SS-man, a jego twarz ze złości przybrała paskudny kolor czerwieni.
⠀⠀⠀Westchnęłam ciężko, wywracając przy tym teatralnie oczami, co najwyraźniej zbiło Johanna z pantałyku; podobnie jak moje kolejne słowa, które padły w niezrozumiałym dla niego języku oraz ich następstwo, kiedy chłodna broń zgrabnie wylądowała w mojej smukłej dłoni. Przyjrzałam się pistoletowi z wyraźnym znudzeniem, aby następnie przenieść niewiele bardziej zainteresowane spojrzenie na oblicze Niemca.
── W porządku. ── rzuciłam krótko, wolnym krokiem obchodząc biurko, a następnie kierując się w stronę mojej ofiary.
⠀⠀⠀Kiedy znalazłam się tuż przed nim, jego ramiona drgnęły, niezdolne jednak do wykonania jakiegokolwiek ruchu bez mojej zgody. Zacmokałam z rozbawieniem i przyłożywszy dłoń do policzka mężczyzny - zbyt gładkiego jak na mój gust - wymruczałam pod nosem krótką inkarnację. Na efekt nie musiałam czekać długo; już po chwili oczy Neumayera spowiła błoga mgła nieświadomości.
── Bardzo nie podoba mi się fakt, że zataiłeś przede mną przyjęcie na zamku. Czyżbyś chciał udać się na nie ze świętej pamięci małżonką... która aktualnie troszczy się o dwójkę Twoich dzieci podczas, kiedy trzecie jest w drodze? ── nie otrzymawszy odpowiedzi, poklepałam go po policzku, uśmiechając się triumfalnie. ── Ach, no tak. W jej stanie nie powinna się przemęczać. Cóż za faux pas.
⠀⠀⠀Podchodząc z powrotem do biurka, sięgnęłam po leżącą na nim paczkę papierosów i wysunąwszy jednego, odpaliłam go wyczarowanym płomieniem. Z satysfakcją obserwowałam jak źrenice Johanna rozszerzają się na widok owego zjawiska.
── Widzisz, Neumayer... zostałeś moim zwierzątkiem. Coś dociera do Twojej głowy, jednak wolna wola znajduje się w moich rękach. Nie musisz jednak się martwić... ── zaciągnęłam się dymem, kreując dramatyczną pauzę, a wypuściwszy go spomiędzy warg, ponownie się uśmiechnęłam. ── To nie potrwa długo. Kiedy przestaniesz być użyteczny, po prostu Cię zabiję. Przynajmniej mogę być pewna, że oszczędzisz mi tej żenującej gadki o dzieciach i żonie. Mamy wojnę... ludzie giną każdego dnia, to strasznie przykre, że akurat Ciebie będzie musiało to spotkać. ── ton mojego głosu nawet w najmniejszym stopniu nie wskazywał na to, że faktycznie odczuwałam z tego powodu jakiś żal.
⠀⠀⠀Delektując się aktem niepodważalnej dominacji, podeszłam do okna i wyglądając na zewnątrz, prosto w upstrzone gwiazdami niebo, dodałam:
── Zanim jednak wybije Twoja godzina, zabierzesz mnie do Wewelsburga. Chciałabym, abyś zapoznał mnie z Dr. Klausem Schmidtem. Wydaje się być bardzo... interesującą jednostką.
⠀⠀⠀Nieoczekiwanie w moim umyśle pojawił się obraz zatroskanego chłopca o magnetycznym spojrzeniu. Miałam nadzieję, że żyje.
⋆
── ...prawda, Eisendhart? ── zapytałam, wzrokiem odnajdując te same oczy, które kilkadziesiąt lat temu smutno spoglądały na mnie z fotografii dołączonej do teczki, zawierającej opis przed chwilą zamanifestowanej umiejętności. Czubkiem szpilki trąciłam będącą niegdyś aparatem bryłę, a ta potoczyła się w bok, ustępując mi z drogi.
── Szantażu? ── powtórzyłam, nie kryjąc przy tym rozbawienia, kiedy zrobiłam kilka kolejnych kroków do przodu. ── Wybacz, ale nie zwykłam posuwać się do tak uwłaczających metod. Nie mam w zwyczaju stawiać ultimatum, prosić. Nie jestem typem negocjatorki.
⠀⠀⠀Zignorowałam pytanie o moją tożsamość, spoglądając na ciemne niebo; burza zdawała się powoli odpuszczać. Uniosłam dłoń, między której palcami spoczywał odpalony papieros, aby zaciągnąć się nim po raz kolejny, kiedy z ust mężczyzny padło nazwisko. Spellman. Mój wzrok momentalnie odnalazł jego - który przez lata nabrał znacznej ostrości - jednocześnie starając się nadal utrzymać fasadę niewzruszenia. Milczałam, mrużąc oczy w podobny do niego sposób, kiedy moje spojrzenie badawczo śledziło każdą najmniejszą zmianę w mimice jego twarzy. Uznając jednak, że podobna próba charakterów mogłaby trwać w nieskończoność, postanowiłam odsłonić część kart.
── Cwany ruch, Eisendhart. Myślę jednak, że nie jest to temat przeznaczony dla uszu osób trzecich. ── nie odrywając wzroku od mężczyzny, strzeliłam palcami, a klęczący do tej pory śmiertelnik podniósł się i krokiem lunatyka oddalił w kierunku, z którego przyszedł, po drodze wpadając na latarnię.
⠀⠀⠀Kretyn.
── Jak sam zauważyłeś, ja również zostałam... z braku lepszego słowa: obdarowana nienaturalnymi umiejętnościami. Różnią się one od Twoich w wielu kluczowych aspektach, jednak nie zmienia to faktu, że śmiertelnicy zwykli wrzucać wszystko do jednego worka z napisem "magia". ── moje wargi wykrzywił grymas, który jawnie zdradzał co o tym sądzę. ── Nie spodziewałabym się czegoś bardziej ambitnego ze strony tak wąskich umysłów.
⠀⠀⠀Zaciągnęłam się papierosem i dopalając jego resztkę, rzuciłam go na ziemię, przygniatając czubkiem szpilki.
── Telekineza jest użytecznym darem, przyznaję. Muszę jednak powiedzieć, że to Twoje umiejętności zdecydowanie bardziej rzucają się w oczy. Zwłaszcza w Argentynie, gdzie większość to katolicy, którzy obsesyjnie widzą wszędzie działanie Księcia Ciemności. Nie, żebym nie pochwalała Twojego wyczynu. Zasłużyli na to. ── wzruszyłam ramionami z wyraźną nonszalancją, odgarniając z twarzy kilka rudych kosmyków, które burzowy wiatr wyswobodził ze starannie ułożonych włosów.
── Czego od Ciebie oczekuję? Widzisz... mój rodzaj miewa prorocze sny; takie, które mają jakieś znaczenie dla nas samych, bliskich lub otaczającego nas świata. Ten, o którym mówię, ma dla mnie szczególną miarę i cóż - brałeś w nim pośrednio udział. Wiąże się on z niechlubnym rozdziałem w historii gatunku ludzkiego, kiedy osoby pokroju Dr. Schmidta, którego czarującą osobowość oboje mieliśmy okazję poznać, podniosły rękę na takich jak Ty... i takich jak ja. ── Bliskie mi osoby, dodałam w myślach. ── Quid pro quo. Skąd znasz moje nazwisko?
⠀⠀⠀Okoliczności poznania jego historii postanowiłam - póki co - zachować wyłącznie dla siebie.