Powietrze pachniało latem. Czarne włosy potargał podmuch wiatru, unosząc je wysoko na tyle, że przysłoniły bladą, jasną twarz Lwicy, każąc zgadywać kolor jej oczu. Nie był to zwykły wiatr - towarzyszyło mu zawołanie drapieżnego ptaka, szelest długich, srebrzystych skrzydeł i odczucie docierające każdego z nerwów skóry, napotykającej zaostrzone, mocne szpony. Bolało pomimo grubej, skórzanej rękawicy okrywającej lewą dłoń, ale Calanthe zbyt kochała sokoły, by kiedykolwiek narzekać na ich siłę i impet, z jakim zwykły lądować po odbyciu wyczerpującego, widowiskowego lotu po królewskich błoniach.
- Skąd wiesz, kiedy wyląduje? - zapytała jasnowłosa księżniczka, niższa od Calanthe, ale znacznie bardziej kobiecej sylwetki. Jej lico było zaróżowione w najpiękniejszy ze sposobów, przypominało kwiat rozwijający płaty, by przyciągać swoim czystym, nieskazitelnym powabem wzrok.
- Nie wiem, po prostu to czuję, Meve. Czuję, że nadlatuje jeszcze na długo przed tym, jak przemyka przed moją twarzą i składa płynnie skrzydła. To tak, jakby był częścią mnie.
Bystre żółte oczy wpatrzone w Calanthe odwracały uwagę od myszy podtrzymywanej silnym, intuicyjnym uchwytem. Cintryjka przyjęła szczodry dar - odebrała ze szpon polnego gryzonia i pogładziła sokoła po drobnej, szarej główce.
- Udane polowanie zawsze poprawia nastrój, prawda? - zagadnęła powietrznego drapieżnika, podnosząc głowę ku niebu. Zaczynało się ściemniać.
- Czas wracać. Meve gdzie jesteś?
Jasne włosy barwy popielaty blond zamigotały tuż przed Calanthe. Meve złapała ją za rękę, obróciła w tańcu nucąc jedną z ballad, które śpiewali w jej towarzystwie bardowie. Calanthe nie lubiła bardów. Ich pieśni są o przeszłości pełnej nostalgii wyśpiewanej smętnie, niemal żałobnie. Meve ich kochała, żyła nimi i nieustannie śniła o marzeniach na jawie. Jej jednej, pragmatyczna i stąpająca twardo po ziemi Calanthe gotowa była wybaczyć podobne głupstwa. Sokół wzbił się do lotu, spłoszony nagłym ruchem. Księżniczka napotkała zdziwione szmaragdowe oczy, lecz ich spojrzenie nie było groźne, jak zwykli mówić szlachcice i ubogi lud o Calanthe z Cintry. Wróciły do pałacu zanim noc przegnała skrawki dnia. Zakończyło się panowanie świetlistej kuli na nieboskłonie, a one trzymały się za ręce, gdy obie przemierzały labirynty wąskich ścieżek pokrytych kalateą. Nadano mi imię od nazwy kwiatu, to zupełnie do mnie nie pasuje; mam ręce nawykłe do miecza i serce mocne jak hartowana w ogniu stal.
- O czym będzie kolejna ballada na chwałę lwicy z Cintry? Opowie o twoich podbojach? Może tym razem podbojach serca? - roześmiała się Meve, a Calanthe przewróciła tylko oczami.
- Nie potrzebuję tego, miłość gubi człowieka i sprawia, że myli osąd. Zaciemnia rozsądek. Miłość to boska kara.
Stanęły przed bramą pałacu, powitane przez sennie służących gwardzistów. Calanthe skinęła ku nim głową, wdzięczna wieczornej eskapadzie i Meve za garść chwil, w których mogła zapomnieć, że Cintra i jej tron należą do niej.
Lwica rozsiadła się na łożu, podpierając głowę zgiętą w łokciu ręką; Meve zaczęła grać na harfie stojącej w najbardziej rozświetlonym kandelabrami miejscu sypialni.
- Nazwali mnie Białą Królową w balladzie, to nie to samo, co lwica ale przyznasz sama, że nie ma nieprzychylnego wydźwięku. Może któregoś dnia i ja wezmę udział w bitwie?
- Bogowie niech cię bronią! - Calanthe zareagowała ostro. Syknęła niczym najprawdziwsza lwica, rozjuszona stadem górskich kozic, które cudem i szybkością kopyt w walce o przetrwanie zdołały rozbić szyk stada polujących lwic. - Wojny nie przynoszą ani honoru, ani nie są piękne, pieśni kłamią. Straciłam trzy tysiące zbrojnych, każda bitwa to straty, a najstraszliwsze w nich jest to, że któraś okaże się tą ostatnią. Bywa, że bitwa zwiastuje koniec świata, Meve i proszę bogów, byś nie musiała nigdy walczyć w żadnej z nich.
Poczuła jej dotyk; muśnięcie delikatnych palców dworskiej, roztańczonej panny.
- Życie polega na znalezieniu kogoś, przy kim nawet koniec świata przestanie budzić w tobie lęk. Skończy się świat, wszystko wokół ciebie będzie płonąć, a ty zaciśniesz mocno palce na jednej dłoni i nie będziesz już więcej się bać. Rozumiesz?
***
Świat kończy się niespodziewanie, z całą nagłością jednego tchnienia zemsty skrywanej głęboko w sercu drażniącą, niepozwalającą zaznać już nigdy snu zadrą. Królowa zadarła z Emhyrem van Emreisem - człowiekiem, który zapragnął stawać się na jej oczach zdobywcą, cesarzem a w końcu najprawdziwszym bogiem. Powinnam była ściąć mu obmierzły, przekleństwem zhańbiony łeb gdy miałam ku temu sposobność. Jacy bogowie zdołali mnie wtedy powstrzymać? Dziś szczała już na tych bogów, ale nie miało to znaczenia, bo wysokie, czerwone płomienie ogarniały Cintrę dalekim, jakby odległym od królewskich murów o tysiące mil swądem ciał i echem nieludzkiego krzyku, który niósł w sobie wespół gniew wobec Calanthe za to, że potrafiła zapobiec nadchodzącej rzezi oraz żal wobec jej ciętego słowa i porywczości w otwartych, choć bezkrwawych konfliktach. Lwica zwykła bowiem ubliżać każdemu, kto nie zdobył jej szacunku, a ona sama nie lubiła udawać ani wdzięczności, ani radości ze spotkania. Taka już była; życie nauczyło ją zaciekłości a ona pozwoliła jej się prowadzić niczym w dworskim, łabędzim tańcu. Na polu bitwy Calanthe udowodniła swoje umiejętności stosunkowo wcześnie. Miała piętnaście lat dowodząc armią Cintry w bitwie pod Chociebużem. Rozgromiła oddziały nilfgaardzkiej prowincji Nazairu, zdobywając najsłynniejszy ze swych przydomków - Lwica z Cintry. Pierwszy raz, świat rządzony przez mężczyzn musiał dostrzec jej pazury zawsze w gotowości rozszarpania przeciwnika, harde serce wojowniczki i kły, niebezpiecznie błyskające w dzikim, pełnym, szczerym uśmiechu. Zaczęto również rozpowiadać o Calanthe historie - barwne, zasiane gdzieś w połowie żartem, a w połowie kpiną pomówienia, a one następnie żyć zaczynały swoim własnym życiem. Tak oto, jak w latach wczesnej młodości plotkowano o zażyłości Lwicy z Meve, jej własną kuzynką, tak teraz po bitwie śpiewano ballady o odwadze Calanthe wspomaganej jej wielkim mieczem i bynajmniej nie szła rzecz tu o stal, bo bardowie Nilfgaardu otwarcie przygrywali, że nowa pani Cintry nie potrzebuje męża, bo sama ma już kutasa. Uwielbiali o niej mówić, dostarczała im nieustannie ku temu powodów swoim trudnym charakterem i surowym obyciem.
Jestem waszym wrzodem na dupie, byłam i będę aż do mojej śmierci.
***
Zaśmiała się gorzko. Nie przychodziło jej to wcale łatwo ze względu na rozległość i głębokość ran na całe cztery palce. Sprawdziła. Odniosła już wiele ran w walce, ale dotąd nie pokrywały szat gęstą, czerniejącą krwią. Nie wygrała starcia z Nilfgaardem, prawdę mówiąc straciła wszystko, nawet Eista. A teraz straciła również i całą nadzieję, bo tli się w niej ognista żałoba płonącej Cintry.
- Myślę o tym... wiedźminie. Najpierw kazałam mu wypierdalać, bo wiedziałam, że przyszedł po wszystko, co mam. Kiedy dotarło do mnie, że zawsze wróci jak zbłąkany, głodny pies zamknęłam go w najgłębszym z naszych lochów. Jak ktoś taki może być ostatnią szansą na przetrwanie mojej krwi?
- Życie bywa przewrotne, Wasza Wysokość.
- Mów mi po imieniu, jesteśmy sami. Uciekł, prawda?
Myszowór potwierdził w milczeniu ledwie skinieniem głowy. Na wysokości twarzy królowej była teraz siwa broda - ta sama, która, Calanthe mogła przysiąc, była jeszcze przed kilku dni czarna jak krucze pióra.
- Więc jeszcze jest dla nas nadzieja. - odpowiedziała lwica i zacisnęła mocno palce na ramieniu druida, nie zamknęła jednak oczu, jakby chcąc do zrozumienia dać mu, że nie zmieniła zdania w kwestii zaklęcia wprowadzającego w stan snu.
- Wychowałaś Ciri po śmierci jej rodziców, ty jedna wiesz najlepiej, że jabłko nie pada daleko od jabłoni. Ciri przetrwa, a wraz z nią także i Cintra.
- Nie wyleczysz mnie. Przestań tracić na to siły, to śmiertelne rany, Ermionie. Służyłeś mi dobrze i wierzę, że kiedyś spotkamy się znowu. Może w tym twoim kamiennym, zimnym Skellige?
Uśmiechnął się słysząc jej słowa i swoje własne imię, to prawdziwie, które prawdopodobnie znała już tylko ona. Nie przestawał mruczeć zaklęć, rozprowadzając po ciele Calanthe przyjemnego ciepła, jakże silnie kontrastującego teraz z lodowatym sztyletem nadchodzącej śmierci.
- Lepiej nie. Skellige dawno już nie nadaje się na moje stare kości. Moim domem stała się Cintra, wiesz o tym, Calanthe. - Myszowór poprawił skraj złotego sukna tuniki przepasanej brązowym, grubym skórzanym pasem. Jego duże zielono - szare oczy przepełniała mądrość i spokój, którego Calanthe nieustannie mu zazdrościła; spokój, którego nie bardzo rozumiała ona sama, prowadzona żywiołem ognia i walką we krwi. Usiadł przy niej. Roztoczył wokół siebie znajomy, ciepły zapach korzeni i ziół, a kiedy lwica podniosła na druida oczy, pomyślała, że nawet kiedy trwa wojna jej doradca stara się wyglądać nienagannie z gładko zaczesanymi do tyłu włosami i wygodną kitką związującą dłuższe, niesforne pasma z tyłu głowy. To dlatego ty uczyłeś moją małą Ciri manier i etykiety, kiedy ja chciałam już tylko kląć na nią uciekającą na plac, by grać z chłopcami w kości, a stęskniony i znudzony śmiertelnie Eist wypływał okrętem na wyspy. Miałeś cierpliwość tam, gdzie traciłam ją już dawno ja.
- Nabrałam sentymentu do tych stromych fjordów i wysokich, strzelistych gór tonących w chmurach, kojarzą mi się dobrze. Kiedy pierwszy raz opuściłam statek i wyszłam na wschodni brzeg, zobaczyłam skały i morskie ptaki Aen Skellig. Wyszedł do mnie mężczyzna w długiej, szarej tunice i białych niedźwiedzich skórach, miał postrzępioną, gęstą brodę i zmierzwione wiatrem północy włosy do ramion. Myślałam, że jest moim jarlem. Ukłoniłam mu się nisko, spojrzałam mu prosto w oczy, by ujrzał we mnie lwicę. Powiedział mi, że jest tylko posłańcem, a ja obraziłam się na niego śmiertelnie pewna, że ze mnie drwi.
Może powinnam słuchać przeznaczenia i wpuszczać je, kiedy rąbie w moje drzwi i nie chce odejść przeganiane tysiąckrotnie?
- Calanthe... Nie wyobrażasz sobie, ile kosztowało mnie to, pozornie niewinne nieporozumienie najlepszego Ale, srogich uwag królewskiego brata i nieprzychylnych spojrzeń! - zauważył druid, a wokół jego oczu pojawiły się roześmiane, podłużne zmarszczki, ledwie widoczne przez mocny, zakrywający niemal połowę męskiej twarzy zarost.
- Eist ci w końcu wybaczył.
- Musiał. Byłem doradcą i druidem jego starszego brata, Brana, a wyspy nie potrzebowały wojny domowej- druid uniósł brwi, przyglądał się długi czas królowej badawczo, aż dodał z powagą: - Wyspiarze nieraz pobili się o łupy i historie ich zwyczajów obejmują napadanie nawet sojuszników, ale byłby to pierwszy raz, gdy twardym, północnym karkom poszło o lwicę.
- Dobry byłby z ciebie jarl. - szepnęła, a zaraz potem zadrżała z zimna i gorączki. Skuliła się niczym lwica raniona po najcięższej z walk, która marzy tylko o zaszyciu się w ciemnościach, by wylizać odniesione krwawe rany i prosić bogów o jeszcze jeden ranek dla siebie, zanim przyjdzie jej dać się otulić przez mrok.
- Nie poddawaj się. To do ciebie niepodobne. - skarcił ją, ale zrobił to bardzo łagodnie.
- Zimno mi.
Czoło królowej okrył lepki, zimny pot. Ciałem wstrząsnął silny dreszcz, a oczy, dotąd harde i pełne dumy lśniły od zmęczenia bólem. Zakaszlała, usiłując zmienić pozycję z leżącej na siedzącą i zrezygnowała; nie musiała nawet patrzeć na plamę krwi rozkwitającą na oliwkowej, przylegającej do ciała tunice. Czarne spodnie z bydlęcej skóry zatrzeszczały, a lwica ledwie odwróciła się twarzą do wyspiarza.
- Przytul się do mnie. Rankiem będę leżała martwa, a moje zimne zwłoki będą gwałcić nilfgaardccy żołdacy, im niższej rangi tym brutalniej. Potem, van Emreis każe zbudować mi piękny grobowiec, żeby zachować twarz i stać się dobrym, nowym panem podbitego ludu. - Słowa Calanthe były gorzkie. Wypełniała je świadomość tego, co się wydarzy i głęboki, przenikający całe lwie serce smutek. - Niech nasi uciekają przez Jarugę do Sodden i Brugge. Brugge jest lennem Foltesta, nie odmówi im schronienia. Gwardia wie, że ma przydzielić zapasy każdemu, kto zechce uciekać. Tym, którzy się boją... dwórki dają truciznę.
Łoże zatrzeszczało. Ułożył się przy Calanthe, przylgnął mocno do niej, znacząc złotą tunikę królewską krwią, ale nie zrobiło to na nim nijakiego wrażenia, bo jakże by mogło, skoro to on leczył jej obfite krwawienia co księżyc i ostre jak zadane sztyletem bóle wywołane dawnymi licznymi poronieniami? Przywykł do jej krwi.
- Życie polega na znalezieniu kogoś, przy kim nawet koniec świata przestanie budzić w tobie lęk. Skończy się świat, wszystko wokół ciebie będzie płonąć, a ty zaciśniesz mocno palce na jednej dłoni i nie będziesz już więcej się bać. Niczego.
Rozumiesz?
Myszowór rozumiał to lepiej niż inni; lepiej niż pierwszy król Calanthe, Roegner poślubiony głównie dlatego, że Cintrą nie mogła władać kobieta w koronie samotnie. Dał Calanthe Pavettę, a jednocześnie sprzedał ją za ratunek z wilczego dołu i była w tym pewna ironia Prawa Niespodzianki, którego lwica otwarcie nienawidzi. Zmarł podczas zarazy, gdy dosięgła go ospa. A może prawdą są słowa szeptane na obu dworach i to Calanthe sięgnęła Roegnera pojąwszy, że dosyć ma jej jałowego łona i planuje skrycie morderstwo żony, by następnie zaznać ojcostwa męskiego dziedzica u boku innej, młodszej i bardziej płodnej łani? Calanthe nigdy nie była łanią. Eista Tuirseach odrzucała trzykrotnie, choć był młodszym bratem króla Skellige i władał flotą wysp ze swojego własnego drakkaru, słynnego na wodach z odwagi i licznych łupów. Zgodziła się ostatecznie, sama przyznając mu, że robi to, by wspomóc mocnym sojuszem Cintrę. Ermiona wzięła za jarla widząc go pierwszy raz na Skellige i od tamtej pory, nieodmiennie dostrzegała w nim więcej, niż potrafiła, czy może raczej chciała, zobaczyć w innych. Może to właśnie dlatego, tracąca przytomność lwica zobaczyła wspomnienie nie dotyczące Roegnera, ani nie Eista, tylko właśnie Myszowora.
***
- Wszystkie urządzane przeze mnie uczty kończą się niemałą jatką. Powiedz mi no, Eist czy to może być znak od tej twojej bogini? Freya chce mi coś powiedzieć?
- Ty powinnaś wiedzieć to lepiej, lwico; Freya zwyczaj ma podróżować po świecie pod postacią sokoła, wtedy widzi wszystko z góry, sięga ludziom do serc...
Calanthe poruszyła się niespokojnie. Gorset sukni wpijał jej się boleśnie w talię. Uciskał jak siedem piekieł, a ona marzyła tylko o tym, by przeciąć rzemienie i wygnać ów gorset poetycko w mityczną krainę pizdu.
- Czyj to był pomysł ten przeklęty gorset? Natychmiast dopisz go na listę zachwianego zaufania, bo działał na szkodę królestwa. - szeptem postanowiła królowa, pewna już, że po pierwszych toastach na jej cześć w dzień narodzenia zniknie i przebierze się w wygodniejszą suknię, albo w tunikę, skórzane spodnie. Jeśli jej irytacja sięgnie zaś zenitu - nie będzie trudnić się kurtuazją i przyoblecze swój królewski zad w zbroję. Zaczęli grać. Nie jeden bard, lecz czterech minstreli z najdalszych stron mroźnej, hardej północy. Morskie pieśni przeplatali opowieściami rozsławionymi na cały kontynent i Calanthe byłaby zapomniała o przeklętym gorsecie, gdy stała się najprawdziwsza katastrofa; najgorsza od czasu Koniunkcji Sfer. Spędzono wszystkich gości na drewniany podest do wspólnego tańca.
- Kurwa. - przewróciła swymi szmaragdowymi oczyma Calanthe i natychmiast przywołała na twarz najpiękniejszy uśmiech, w który może i uwierzyłaby sama, gdy nie te lwie oczy, które zostały surowe, zimne jak stal. Tańczyli szybko, nogi rwały ich do żywego, rytmicznego tańca do pieśni o radosnym dzieleniu łupów z morskiej eskapady i kolejnym chwytaniu wiatru w żagle drakkarow. Lwica nawet roześmiała się, patrząc na Eista i Cracha uginających się do taktu, prowadziło ich wino i dzikość ludzi z wysp, kiedy podskakiwali trzymając się za ramiona w całym wdzięcznym, roztańczonym kręgu.
- Damy do środka! Tak, pani i ty także!
- Kurwa. - szepnęła cicho, jeszcze raz czując się jak lwica w potrzasku. Zaczęto przygrywać na lutni i harfie. Tej pieśni Calanthe nie rozumiała, ponieważ była w dialekcie Skellige. Zamknęła oczy, pozwoliła nieznanemu językowi prowadzić się, bo co innego jej pozostało? Poczuła jak większa, przyjemnie ciepła dłoń oplata jej własną, bladą i delikatną.
- Bogowie. Zrobiłeś to celowo? Jeśli tak, będziesz układać odtąd runy z okruchów chleba w cintryjskich lochach. Jeżeli nie spętają cię i nie wyślą w dolnym pokładzie ze szczurami na wyspy.
- Rozszalałe gniewem morze nie rozerwie sojuszu serc; tego co błogosławieństwem słońca, księżyca i gwiazdozbiorów jest. Oceany ugną się przed tym, co natura uznała dawno już za swe; niczego w życiu, co nie jest tobą nie chcę mieć.
- Poetycko. Godne wyrycia na nagrobku, który będzie niewielki, bo Eist rozerwie cię na strzępy i wytarga za siwą szczotkę zwaną przez ciebie górnolotnie brodą. Myślisz, że stanę wówczas między tobą a Eistem? Z mieczem? Może wyciągnę sztylet skrywany pod kiecką?
Wyuczony, niski ukłon Myszowora odnalazł odpowiedź w wdzięcznym dworskim geście królowej Calanthe. Uśmiechnął się na wspomnienie tego samego okazania szacunku w Skellige, kiedy zobaczyła go pierwszy raz.
- Nie godzi się krzywdzić ani posłańca, ani tłumacza, pani. - skarcił ją żartobliwie, unosząc brwi. Nabrał powagi gdy spojrzał w oczy Calanthe i uniósł prawą rękę ugiętą w łokciu, delikatnie krzyżując ją z ręką swojej pani wykonującej dokładnie ten sam gest. Znasz ten taniec. Na ilu bywałeś dworach, ty stary draniu?
Swobodny krok w bok, wyciągnięte ręce, dotykające się w lekkim jak płynny jedwab splocie. Krok w drugą stronę. Rozdzielenie i wzajemny, grzeczny ukłon. Myszowór, podtrzymując lewą rękę za plecami, ujął palce Calanthe i uniósł ich złączone ponownie ręce wysoko ponad głowy tańczących. Opuścił je, po dłuższym czasie, niż należało, rozłączył ich palce i ukłonił się jeszcze raz. Lwica, ujęła poły sukni, opuściła wzrok, okrążając druida, lecz nie było to skromnością, a przemyślaną grą. Zatrzymała się, pozwalając mu zrobić to samo, zgodnie z etykietą. I z gracją łabędzicy, już nie lwicy, przechyliła się mocniej niż wymaga dworska etykieta; czarne włosy musnęły jego twarz, uwydatniła się biel długiej szyi.
- Twoja królowa bardzo lubi wyspiarzy, zdaje się, że znajduje wspólny język z twoim doradcą.
- Jej też doradza. Zażyłość jest drugą stroną monety zaufania. - skwitował oszczędnie Eist, chociaż zakuło go serce. - Korona jest ciężka, to jej święto. Z kim tańczyć jeśli nie z przyjacielem i doradcą dworu Cintry?
- Mówią, że doradza jej nie tylko w kwestiach polityki, ale i pozycji w królewskim łożu. Dlatego nie doczekałeś się syna, Eist? Bo twoja królowa pieprzy druida?
Nie dał się sprowokować, nalał jedynie do kielicha więcej wina. Wypił zawartość kielicha jednym haustem, a potem odłożył z impetem złoty puchar.
- Jeśli przemawia przez ciebie zazdrość, druhu i sam chcesz przekonać się, jakie sztuczki znają druid i jego magiczna kuśka, podejdź do niego i zapytaj, czy też możesz go popieprzyć. Może jednak odmówić. Bo widzisz... kto gościem jest w pościeli królowej niezadowoli się potem już więcej byle czym.
Zwykle koi sytuację zamiast je zaogniać, ale tym razem nie pozwoli otwarcie mówić o swojej królowej.
- Jest waleczna. Sprawiedliwa i mądra. Wszystko inne... to jej sprawa.- Eist odchrząknął, klepnął rozmówcę gromko w plecy. - Napijmy się, dziś jest dobry dzień. My wyspiarze czujemy zazdrość, która nas pali od środka jak mocny trunek, ale i wiemy, że lwica na zawsze zostanie, cóż... Zostanie lwicą.
Jarl skinął głową do druida, rozrysował w powietrzu runy:
- Tyle Ale nie masz.
- Ale ona ma. - nadeszła odpowiedź. Eist przewrócił oczami, nalał jeszcze raz wina i roześmiał się naprawdę głośno.
***
W oczach księżniczki Ciri Myszowór nie jest skandalem. Jest jej przewodnikiem po pałacowych konwenansach i magiem uczącym kontroli ogromu mocy, jaka w niej tkwi. Jasnowłosej nie zadziwiła obecność druida, choć Myszowór wstał słysząc jej lekkie, szybkie w emocjach kroki. Calanthe, odzyskawszy jasność umysłu zobaczyła oboje. Przywołała do siebie wnuczkę, choć wcale tego robić nie musiała; Ciri natychmiast zbliżyła do lwicy jasną jak porcelana twarz.
- Słyszałam, że byłaś bardzo dzielna, kochanie.
- Wcale nie byłam! Niecierpliwiłam się czekając na ciebie, zapytaj Myszowora...
Lwica uśmiechnęła się słabo, wsunęła palce w jasne niczym złote łany włosy z dawno zapomnianą lubością. Zaciągnęła się zapachem Ciri, pochyliła ku niej ostatkiem sił i pocałowała w czoło, zamykając oczy. Czerwieniły się szmaragdowe oczy, palce drżały i Calanthe dobrze wiedziała, że widzą się ostatni raz. Chciałaby zatrzymać czas, błagałaby o to swojego druida, ale choć nie władała magią ani jej nie wyczuwała, zwykła zdolność obserwacji wystarczyła, by dojrzeć jego wyczerpanie. Bronił murów cały dzień i całą noc. Nie wyczaruje nawet portalu. To moja wina, powinnam była wysłać go z nią natychmiast. Gładziła Ciri z czułością po głowie, a potem przemówiła do niej cicho:
- Lwiątko wykazuje inną odwagę niż dorosły, silny lew. Będziesz pewnego dnia najprawdziwszą Lwicą z Cintry, a każda lekcja jaką ci daliśmy przygotowywała cię do tego dnia. Cintra jest twoja, będziesz nią władać, kochanie. Mury zostaną odbudowane, wielu mieszkańców dostało czas na ucieczkę. Najważniejsza jesteś ty. Musisz uciekać, Nilfgaard przyszedł po ciebie, po twoją starszą krew i pochodzenie. Zjednoczysz królestwa nie potrzebując ku temu nawet małżeństwa. Ty sama jesteś najmocniejszym splotem i sojuszem. Jesteś wyjątkowa. Jesteś moją krwią. Znajdź Geralta z Rivii, bo on jest twoim przeznaczeniem.
Łzy spływały po twarzy lwicy, znaczyły na jej bladej niczym pergamin twarzy korytarze kręte, jak podziemia królestwa, którymi uciekać będzie Ciri. Lwice zamknęły się w uścisku, wzajemnym i silnym, jak siłę ma w sobie ostatnie pożegnanie i miłość dwóch drapieżnych, pięknych bestii.
- Już czas. Zabierz stąd Ciri. Broń jej jak potrafisz. I przeżyj. To mój ostatni rozkaz.
Moja śmierć przyjdzie, kiedy zechcę tego ja i będzie spektakularna.
(Ensiferum: Run from the Crushing tide)
Nothing, not even a roaring sea, could keep these hearts apart ;
Sun, moon and stars ;
Nature, bless our love ;
All I need is you by my side ;
Oceans, divide!