JustPaste.it
User avatar
𝓵umihiutale @LAWFULXEVIL · Sep 28, 2020 · edited: Sep 29, 2020

⠀⠀⠀Szum smaganych październikowym wiatrem koron drzew oraz głuchy trzask niemogących wzbronić się przed siłą żywiołu gałęzi, skutecznie zagłuszał ciężki oddech uciekającego w popłochu śmiertelnika. Szelest runa, usłanego rdzawoczerwonymi liśćmi, których dusząca woń, powstała pod wpływem wszechobecnej wilgoci, wzbogacała naturalny zapach lasu, był jednak zdradliwy. Wpasowując się w kompozycję dochodzących zewsząd odgłosów, w istocie stanowił element, który nie sposób było zignorować. Uciekinier raz po raz oglądał się przez ramię, czując spływające po jego twarzy krople potu; znalazłszy swoje źródło w okolicy linii włosów, słone, wilgotne cząsteczki, tworzyły abstrakcyjne ścieżki, przebijające się przez warstwę kurzu i sączącej się z rany na łuku brwiowym krwi. Ciche stęknięcia ginęły na ryczącym wietrze, tym samym jednak skutecznie ograniczając percepcję młodego mężczyzny. Nie zaprzestając biegu, jeszcze mocniej zacisnął palce na dzierżonej w dłoniach broni. Strzelba, będąca w stanie rozerwać mięsień leśnej zwierzyny i śmiertelnie wkręcić się w jej ciało, okazała się jedynie bezużytecznym fragmentem drewna i stali. Niczym dziecięca zabawka, stanowiła komiczny pokaz siły.

⠀⠀⠀ Kolejne zerknięcie przez ramię; uciekinier dostrzegł ruch po swojej prawej stronie. A może to jego umysł płatał mu figle? To nie mogło się dziać naprawdę. Nie mogło. Doskonale pamiętał opowieści dziadka, który pociągając solidne łyki ze szklanki, hojnie wypełnionej burbonem, wykrzywiał wargi w wyrazie zniesmaczenia, opowiadając mu o tym. O zjawiskach nie z tego świata, stanowiących dla nich zagrożenie; będących wynaturzeniem, które należało zlikwidować. Niezapisany edykt, który jednak - jeśli wierzyć staremu pijaczynie - przewijał się na kartach historii, stał się elementem jego jestestwa. Celem, który nadał jego egzystencji rozruchu, poczucia istotności. Misji. Gorejące z ekscytacji serce popychało go ku spełnieniu, jednakże to w ostatecznym rozrachunku okazało się zgubne. Gwałtowne uderzenie wydusiło z jego płuc resztki powietrza. Wypuszczając z dłoni broń, złapał się za nos, starając się odzyskać widzenie; nagłe zamroczenie w żaden sposób nie poprawiało sytuacji. Mrugając szybko, zaczął dostrzegać zbliżający się w jego kierunku kształt. Ciemna, zamazana plama, stała się sylwetką. Wyjątkowo zgrabną sylwetką, opatuloną w czarną sukienkę z białym - co zauważył dopiero po chwili, w świetle czerwonego księżyca, które przez moment skutecznie go zmyliło - kołnierzykiem, przywodzącą na myśl pozornie elegancki, lecz przez swą długość wyzywający, mundurek ze szkół dla wysoko urodzonych dam, o których mężczyzna jedynie pośrednio słyszał, bywając na targach. Kolejne mrugnięcie zdawało się przywrócić mu pełną zdolność widzenia; dostrzegł bladą twarz, otuloną burzą rudych loków. Już po chwili znalazła się ona na równi z jego umorusanym obliczem, a rubinowe wargi kobiety rozciągnęły się w pełnym paskudnej satysfakcji uśmiechu.

─── Chciałeś uciec, gołąbku? ─── cichy pomruk wydobył się spomiędzy wyrażających szczególne zadowolenie ust, kiedy młoda kobieta - wizualnie niewiele starsza od niego - osunęła się prosto na jego kolana, dosiadając go okrakiem. 
⠀⠀⠀ Jej drobne dłonie przesunęły się po klatce piersiowej, coraz niżej, aby finalnie spocząć na twarzy uciekiniera. Zielone, bystre tęczówki spoglądały na ranę, z której nadal sączyła się jucha, z jawnym zainteresowaniem i błyskiem, którego emocjonalnego źródła mężczyzna nie chciał znać.

─── Niegrzecznie jest odwracać się do damy plecami... jeszcze mniej grzecznie jest strzelać do niej, jak do jakiegoś zwierzęcia, ale masz dzisiaj szczęście. ─── niski głos kobiety sprawił, że pod jego skórą rozlała się gorąca kropla podniecenia; strach zdawał się jedynie potęgować to uczucie, kompletnie pustosząc umysł śmiertelnika z jakichkolwiek resztek logiki. ─── Uwielbiam niegrzecznych mężczyzn oraz kiedy atmosfera staje się... dzika.

⠀⠀⠀ Rudowłosa wyjątkowo dokładnie zaakcentowała ostatnie słowo, a tuż po jego wypowiedzeniu, zbliżyła swoją twarz. Jej gorący oddech omiótł  skórę młodzieńca, powodując ciarki. Miękkie wargi początkowo jedynie musnęły ranę, a kolejną rzeczą, którą poczuł, był wilgotny język przesuwający po lepkiej stróżce krwi. Z gardła kobiety wydobył się pełen rozkoszy pomruk.

─── Czy tak nie jest przyjemniej...?

─── Zeldo, przestań bawić się jedzeniem.

⠀⠀⠀ Uciekinier gwałtownie podskoczył, dostrzegając stojącego nieopodal, opartego w nonszalanckiej manierze o pień drzewa, młodego mężczyznę o szlachetnych rysach twarzy. Jego czarne włosy podkreślały grozę spojrzenia, które w tym momencie wbijał prosto w leżącego na ziemi śmiertelnika. Rudowłosa kobieta westchnęła ciężko, teatralnie wywracając oczami. Nowo przybyły poczynił pierwsze kroki w ich kierunku.

─── Chociaż wiesz, że uwielbiam, kiedy to robisz. ─── znalazłszy się przy siedzącej na łowcy niewiaście, wsunął dłoń w jej płomienne loki i gwałtownie szarpnął, odsłaniając szyję, którą musnął wargami. ─── Mam ochotę zatopić wtedy zęby w pierwszym, lepszym ciele. A jestem bardzo wybredny...

⠀⠀⠀ Mówiąc to, czarnowłosy mężczyzna ugryzł mlecznobiałą szyję kobiety, pozostawiając na niej czerwony ślad. Spomiędzy ust rudowłosej wydobył się jęk, który z kolei wywołał u uciekiniera falę chorego podniecenia. W żaden sposób nie niwelowała ona jednak chęci ucieczki. Wiedział kim, albo raczej czym, są. Wiedział, jak kończą tacy jak on. I wiedział też, że jego sytuacja jest patowa. Korzystając z chwilowego rozkojarzenia górujących nad nim drapieżników, najdelikatniej jak mógł, przesunął dłoń w kierunku upuszczanej wcześniej broni. Wystarczyły milimetry, kiedy przed oczami uciekiniera objawił się czarny, elegancki but, z impetem miażdżący mu palce. Donośny, pełen bólu krzyk, wywołał na bladym obliczu czarnowłosego czarownika brutalny, zadowolony uśmiech.

─── Mówiłem ci, Zeldo. Dobry śmiertelny to martwy śmiertelny. Nie posiadają manier, więc nie musisz się z nimi pieprzyć, żeby dostarczyć sobie rozrywki... choć z pewnością byłoby to wyborne przedstawienie.

⠀⠀⠀ Nacisk wywierany na pogruchotane kości łowcy przybrał na sile, powiadając kolejny okrzyk. Kątem oka dostrzegł srebrny błysk - ostrze, które rudowłosa wiedźma przekładała między szczupłymi palcami jak ulubioną zabawkę, patrząc prosto na niego z enigmatycznym uśmiechem na wargach.

─── Cholerna szkoda. Mogło być tak miło, von Kunkle...

─── Idźcie do diabła! ─── wykrzyknął uciekinier, nie odrywając wzroku od sztyletu, który Zelda uniosła nad głowę.

⠀⠀⠀ W tym samym momencie silne palce ujęły podbródek łowcy, zwracając go w kierunku wykrzywionej, zadowolonej z siebie twarzy czarnoksiężnika, która znalazła się tuż obok.

─── Och, pójdziemy. Tego możesz być pewien. ─── odpowiedział z rozbawieniem.

⠀⠀⠀ W tej samej chwili rozległ się świst, a osobliwy ból, przypominający rozlewający się pod skórą wrzątek, wypełnił całe ciało uciekiniera. Momentalnie poczuł smak krwi na języku, zbyt jednak zaaferowany rozciągającym się przed nim widokiem, aby móc analizować naturalne reakcje swojego ciała; następstwa wbijającego się w jego brzuch ostrza. Siedząca na nim czarownica jako pierwsza sięgnęła do rozprutej skory, pod którą w świetle księżyca mieniły się organy i zaciskając palce na jednym z nich, wyrwała go, momentalnie wpychając sobie do ust. Jej towarzysz dołączył bez chwili zawahania, przymykając oczy wraz z każdym kolejnym kęsem. Łowca nie czuł bólu; stał on się na tyle dojmujący, że zdawał mu się być wyłącznie abstrakcją - prawdopodobnym wynikiem rzuconego uroku, który miał na celu przejąć kontrolę nad jego umysłem. Powoli odpływał, a kiedy wydał z siebie ostatni, chrapliwy oddech, Zelda zaprzestała łapczywej konsumpcji kolejnych elementów śmiertelnego.

─── Faustusie... on nie żyje. ─── nie było to przerażone stwierdzenie; wypowiedziane obrażonym tonem, który jedynie podkreśliła wysoko uniesiona brew, zdawało się swoistym dowcipem - na tyle nieśmiesznym, że mógłby uchodzić za hermetyczny żart ich dwójki.

⠀⠀⠀ Czarownik wyjątkowo obsceniczne oblizał palce z juchy i resztek poszarpanej przez ich dwójkę wątroby, wzruszając przy tym ramionami.

─── Lepiej on niż my. Łowcy czarownic, jak sama widzisz, nie potrafią się bawić, kiedy owa zabawa nie odbywa się na ich warunkach. Jednak dobrze się składa...

⠀⠀⠀ Jego palce zacisnęły się na rudych falach, gwałtownym szarpnięciem zmuszając ją do spojrzenia wprost na niego. Nos, podbródek, policzki i usta młodego mężczyzny zdobiła szkarłatna ciecz, tworząca na jego bladej skórze abstrakcyjne wzory. Zelda przełknęła ślinę, czując znajome uczucie, które bezustannie towarzyszyło jej w jego obecności. Mogła się założyć, że jej oblicze prezentowało się równie wybornie.

─── Nigdy więcej nie baw się w ten sposób ze śmiertelnym na moich oczach. Zwłaszcza z brudnym łowcą czarownic. ─── warknięcie Faustusa, które jednocześnie zmroziło i zagotowało krew w jej żyłach, zostało zwieńczone brutalnym, miażdżącym wargi pocałunkiem.

⠀⠀⠀ Było coś niezwykle ekscytującego w tym, że pragnie ją wziąć tu i teraz - w wilgotnym lesie, nad ciałem śmiertelnika, którego nie zdążyli nawet w pełni skonsumować; umorusani jego krwią, której metaliczny posmak wzmagał uniesienie. Sama myśl, tańcząca w umyśle wiedźmy ogniste tango, zdawała się zbliżać ją do szczytu. W ułamku sekundy palce zamieniły się w szpony, rozrywające kolejne warstwy ubrań. Chłodny wiatr muskał jej pokrytą krwią i błotnistym, leśnym podłożem skórę, a pełen ekstazy krzyk przebił się przez donośne dźwięki lasu.

⠀⠀⠀ Samhain jeszcze nigdy nie było tak udane.