
THE VALAR BLESSING
- Jak on wygl膮da? - Ostrze lodu zapad艂o si臋 w bezg艂osie jasnych komnat, nie doczekawszy si臋 upragnionego echa. Lady Nargothrond zwr贸ci艂a oczy ku dw贸rce, d艂onie za艣, skierowa艂a na spotkanie p艂on膮cym ogniom kominka. Nie napomnia艂a m艂odej elfki o odpowied藕 na zadane przez siebie pytanie, lecz jej lico zdradza艂o zniecierpliwienie. Beltaine, cho膰 pe艂ni艂a obowi膮zki pani twierdzy, nade wszystko by艂a jednak wojowniczk膮. Nie lubi艂a czeka膰. Ostro偶nie, obr贸ci艂a jasne d艂onie. Na zewn臋trznej cz臋艣ci delikatnej sk贸ry poczu艂a 偶ar. Bia艂e kwiecie misternymi splotami zdobi艂o jasne drewno umeblowa艅, na 艣cianach rozpo艣ciera艂y si臋 srebrzyste kompozycje. Misterne kamienne 艂uki uszlachetnia艂y komnat臋, wizualnie czyni膮c jej wn臋trze pe艂niejszym i okazalalszym, za艣 spl膮tane korytarze sprawia艂y, 偶e twierdza zdawa艂a si臋 niczym nieprzenikniona warownia z艂o偶ona z tysi臋cy sekretnych sal, do kt贸rych nie istnieje sposobno艣膰 natrafi膰 ponownie; labirynt srebra zdobie艅, szklanych kielich贸w, roziskrzonych 艣wiec na wysokich kandelabrach i ksi臋偶yca, kt贸ry ulubowa艂 sobie wdzieranie si臋 przez wysokie, eleganckie okna. Odbudowane Nargothrond rozkwita艂o kryszta艂ow膮 tafl膮 dziedzi艅cowych fontann za dnia, noc膮 za艣, s艂u偶ki roz艣wietla艂y bia艂y kamie艅 mur贸w latarenkami podobnymi do filigranowych, male艅kich wr贸偶ek zakl臋tych w zdobnych kielichach. 艢wiat艂o by艂o tu nawet noc膮, jakby czyni膮c przekor臋 tym, kt贸rzy przed laty zburzyli mury i przynie艣li ze sob膮 nieprzenikniony mrok. Orkowie. Nargothrond, cho膰 starannie zbudowane w zgodzie z naturaln膮 ska艂膮, doszcz臋tnie zosta艂o spalone jako akt odwetu. Przyleg艂e skalne od艂amki roztrzaskano niby szk艂o i por膮bano silny pie艅 starego buku. Zgas艂y 艣wiat艂a, wysch艂y fontanny, a ka偶dego, kto pozosta艂 w twierdzy, wyp臋dzono nieprzerwan膮 do 艣witu ob艂aw膮. Wielk膮 cen臋 obra艂 sobie Morgoth za sojusz lorda Nargothrond, Finroda Felagunda z Berenem i nigdy wcze艣niej - ani, niech Valarowie strzeg膮, by nigdy p贸藕niej - nie obr贸cono w py艂 twierdzy za okazan膮 艂ask臋. Felagund ocali艂 ze szpon 艣mierci syna cz艂owieka, kt贸rego Morgoth szczerze darzy艂 nienawi艣ci膮 i nie wr贸ci艂 za to nigdy ju偶 do swego domu ani on, ani nikt z jego rodu. Nie mieli dok膮d; Beltaine dorasta艂a w Lothlorien, ale doskonale wiedzia艂a, 偶e upadek Nargothrond zawdzi臋cza dow贸dcy Adarowi. Najokrutniejszej i najbardziej zajad艂ej bestii ze wszystkich.
Psu Wojny.
Odbudowawszy wspania艂o艣ci twierdzy, dotrzyma艂a zatem najwi臋kszych stara艅, by ujrza艂 pi臋kno jej komnat.
- Pyta艂am o naszego szlachetnego go艣cia. - Sykn臋艂a Beltaine, zatraciwszy cierpliwo艣膰 艂agodnego os膮du. Ostatnie s艂owa zaakcentowa艂a drwin膮. Zapami臋ta艂a ka偶d膮 ze swych dw贸rek, zna艂a ich pochodzenie, imiona oraz natur臋, lecz nigdy dot膮d spogl膮daj膮c w ich oblicza, nie dojrza艂a podobnej odrazy ni strachu. Nie wini艂a ich. By艂y m艂ode. Nie zazna艂y bitwy, nie trzyma艂y w r臋ku or臋偶a; Beltaine nie gardzi艂a nimi, ale sama, do艣wiadczywszy zgie艂ku bitewnego frontu, wola艂a towarzystwo strateg贸w ani偶eli bardek. Dzieci Iluvatara nosi艂y w sercu muzyk臋; jedno艣膰 p艂yn膮cej nurtem melodii otaczaj膮cego ich 艣wiata, ale Beltaine ilekro膰 zamyka艂a oczy, nie czu艂a niczego. Tylko wojn臋. I gniew.
Dotykaj膮c kory roz艂o偶ystego H铆rilorna, zamkn臋艂a oczy raz jeszcze. Drzewo, prastare i mocne, odrodzi艂o si臋 z g艂臋boko wnikaj膮cego w ziemi臋 korzenia, a teraz, 艂膮czy艂o ka偶d膮 z komnat najni偶szych pi臋ter, przydaj膮c przyjemne ciep艂o czu艂ych wspomnie艅 o przesz艂o艣ci. Przesz艂o艣ci, kt贸r膮 Beltaine musia艂a porzuci膰, by przetrwa膰, bo na jej dom natar艂 maszynami obl臋偶niczymi ten, kt贸ry dzi艣 le偶y na jej 艂asce w jej w艂asnych sypialniach i oddycha powietrzem natchnionym ja艣minowymi p艂atami. Oto jej zemsta. Gorsza ni偶 艣mier膰.
- Pani, dlaczeg贸偶 pytasz, skoro ty sama sprowadzi艂a艣 na nas tak potworn膮 istot臋?
Przyszed艂 na 艣wiat jako elf, jego oczy widzia艂y 艣wiat艂o Valinoru. Nie wyobra偶asz sobie, co prze偶y艂.
Pomy艣la艂a Beltaine i si臋 u艣miechn臋艂a, lecz grymas ten, przy wsp贸lnym stole nie zasiada艂 przenigdy z weselem. Spojrza艂a w oczy swej dw贸rki i pierwszy raz od czasu s艂u偶by, elfie dziewcz臋 ujrze膰 mog艂o w jasnych, szafirowych oczach up艂ywaj膮cy czas. Dojrza艂o艣膰 wyostrzy艂a jej rysy, ale wci膮偶 by艂a pi臋kna. Bia艂a.
- Pami臋tam tylko wod臋 balii, a w niej krew. C贸偶 z nim, czy偶 obra艂 dla艅 zdrowie膰, czy mo偶e postanowi艂 ostatnim tchnieniem jadu zdechn膮膰 w progach moich komnat? Bogowie! Ile jeszcze ten brudny ork, plugawe dzieci臋 mroku, nadu偶ywa膰 b臋dzie naszej go艣cinno艣ci?
Galan - Mai widzia艂a Drug膮 Er臋 i widzia艂a r贸wnie偶 tymi samymi, zakl臋tymi kl膮tw膮 nie艣miertelno艣ci oczyma, udr臋k臋 elf贸w zbudzonych na piaszczystych brzegach Cuivi茅nen. Nie wiedziano jak liczne by艂o potomstwo Iluvatara, bogowie sami zliczy膰 nie zdo艂ali bowiem tych, kt贸rych pierwszy odnalaz艂 Morgoth. Prze偶y艂o trzynastu. M贸wiono o nich, 偶e przykuci cia艂em do ska艂 stuleciami tracili zmys艂y w wymy艣lnych m臋kach niemaj膮cych ani pocz膮tku, ani kresu. Torturowa艂 ich sam b贸g, a gdy znu偶y艂 si臋 swoim kaprysem, pozostawi艂 szczep swojemu zdolnemu uczniowi, a on ponad wszystko zapragn膮艂 mu dor贸wna膰. Sauron by艂 jeszcze gorszy. Gdy 艂ama艂, kaleczy艂 cia艂o, ale zawsze chodzi艂o mu o dusz臋. Cz臋艣膰 pochodzi艂a z Teleri, trzeciego szczepu elfich w臋drowc贸w osiad艂ych w granicach Beleriandu, ale p贸藕niej, nazywano ich ju偶 tylko Moriondor; Synami Mroku. Zbudzi艂o ich 艢r贸dziemie, ale inne ni偶 ciep艂e p艂omienie s艂o艅ca odbijaj膮ce refleksy w贸d; z oczu Pierwszych Dzieci Eru pr臋dko zgas艂o 艣wiat艂o drzew Valinoru.
- Odmawia jad艂a, pani.
- Nie szanuje mnie jako pani domu? 艢cierwo. Pewnikiem t臋skno mu do padliny i surowych 艣ciegien. Rozm贸wi臋 si臋 z nim. Upewnij si臋, by nikt mi nie przeszkadza艂.
Gdy Beltaine zobaczy艂a Adara, pami臋ta艂a tylko blizny i krew. Nakaza艂a dw贸rkom obmy膰 jego cia艂o, a one odm贸wi艂y. Nie wygna艂a swych s艂u偶ek, rozumia艂a ich wstr臋t i strach. Blada sk贸ra zdawa艂a si臋 martwa, ale nie by艂o to b艂ogos艂awie艅stwo, jakie m臋偶czyzna otrzyma艂. Bogowie przed艂u偶yli mu udr臋k臋 i nakazali 偶y膰.
- C贸偶 uczyni艂e艣 mu za zdrad臋, za kt贸r膮 uwi臋zi艂 ci臋 wt贸ry raz i otworzy艂 twoje rany, by skusi膰 zwierzyn臋 na 偶er? - Szepn臋艂a elfka, zwi膮zawszy swoje d艂ugie, niemal bia艂e w艂osy. Uj臋艂a w r臋ce mi臋kkie sukno, zanurzywszy je w wonnych olejkach. Zapachnia艂o cedrem. Zni偶y艂a si臋 do m臋偶czyzny, z delikatno艣ci膮 uzdrowicielki przemywaj膮c wpierw jego twarz; w膮skie usta zaschni臋te od krwi. Twarz przecina艂y blizny. Tworzy艂y na sk贸rze konstelacje i rozpo艣ciera艂y si臋 ku szyi. Oparzenia i bitewne pami膮tki po ci臋ciach miecza 艂膮czy艂y si臋 w jednym, trwa艂ym mozaicznym kunszcie i blizny te, wystarczy艂y Beltaine, by oceni膰 preferowany przez genera艂a styl walki. Brutalny, nieczysty, oparty na bezwzgl臋dnej sile jak偶e daleki zda艂 jej si臋 od finezji i lekko艣ci elfich pobratymc贸w! Nabra艂a ochoty, by splun膮膰 na jego twarz. Wezbra艂 w niej gniew.
- Poradz臋 sobie sama. Wyjd藕. - Skarci艂a ostatni膮 dw贸rk臋 i wsta艂a, zamykaj膮c drzwi. Stan臋艂a nad czarnow艂osym urukiem i dostrzeg艂a w nim elfa. Upad艂ego, z艂amanej woli obietnicami pochodz膮cymi z ciemno艣ci, lecz wci膮偶 swego brata; pierwsze dzieci臋 Valar贸w. Przykl臋kn臋艂a przy nim, przesuwaj膮c d艂ugie palce wzd艂u偶 ramienia. Dotyka艂a jego szorstkiej sk贸ry; ro艣linnego ornamentu pl膮taniny oparze艅, wy偶艂obionych g艂臋bokich ci臋膰 zagojonych z czasem w nier贸wno艣ci podobne do uwypuklonych, nabrzmia艂ych trwa艂ym okaleczeniem 偶y艂.
- Iston i n卯f l卯n! / Znam twoj膮 twarz! Nienawidz臋 ci臋, bo spali艂e艣 mi dom i wierz mi, zabi艂abym ci臋, gdyby艣 si艂y mia艂 unie艣膰 miecz. A jak膮偶 to 艣miertelnie urazi艂e艣 zdrad膮 JEGO orku, skoro przyku艂 ci臋 w miejsce ka藕ni dwukrotnie? - Zapyta艂a, ciep艂em oddechu muskaj膮c spiczaste ucho. Nie by艂o ono elfie, nawet jego p艂atki zosta艂y spaczone kalectwem Morgotha, a jednak zaostrzona ma艂偶owina czyni艂a m臋偶czyzn臋 podobnego do tego, kim dawniej by艂; pobratymca. Beltaine traktowa艂a Adara z godno艣ci膮, lecz nie zapomnia艂a, kim jest i co jej uczyni艂. Pachnia艂 cydrem i pi偶mem. Jego odzienie; czarna tunika i zbroja roznosi艂y za艣 wo艅 sk贸ry i krwi.
- Wol臋 okre艣lenie... uruk. - Wycharcza艂 oci臋偶ale. W w膮skich oczach, kt贸re wcze艣niej uzna艂a za ca艂kiem czarne, zieleni艂y si臋 ciekawo艣膰 i buta. Zaintrygowanie pojawi艂o si臋 dok艂adnie w chwili, kt贸r膮 szorstki, lodem skuty g艂os przeci膮艂 pe艂n膮 napi臋cia cisz臋 i przypomnia艂 Adarowi, kim rzeczywi艣cie jest w Nargothrond.
Je艅cem.
- Nie interesuje mnie, co wolisz. Uruk.
Spojrzenie uruka by艂o jasne i przeszywaj膮ce jak stal p贸艂torar臋cznego miecza, kt贸rym si臋 pos艂ugiwa艂. Jego g艂os, cichy i st艂umiony, tonem wymusza艂 szacunek. Adar nie musia艂 podnosi膰 g艂osu, by wyda膰 rozkaz ani nie istnia艂a potrzeba, by m贸wi艂 wi臋cej ani偶eli niezb臋dne, aby zosta膰 wys艂uchanym. Teraz, nie wypowiedzia艂 cho膰by jednego s艂owa, a ona rozumia艂a pope艂niony b艂膮d.
Nazwa艂a go wedle jego 偶yczenia.
Kr臋te schody prowadz膮ce na najwy偶sz膮 wie偶臋 by艂y w膮skie i utkane w litej skale. Niewielu wiedzia艂o o istnieniu podniebnej biblioteki, by艂a to jedna z tajemnych sztuczek ukazanych Finrodowi przez zaprzyja藕nionych mu budowniczych khazad贸w. Ksi臋偶yc wdziera艂 si臋 przez strzeliste portalowe okna, za艣 nazw臋 sw膮, ksi臋gozbiory zawdzi臋cza艂y swej mnogo艣ci; zwoj贸w i ksi膮g by艂o zn贸w wi臋cej, ani偶eli rozleg艂a sala zbudowana na polu czworok膮ta mog艂a pomie艣ci膰 i spos贸b, jaki obmy艣lono na zgromadzenie bogactwa w jednym miejscu, opiera艂 si臋 strukturze podobnej do kom贸rek pszczelego ula. Portale wype艂nione po brzegi ksi臋gami zape艂nia艂y wie偶臋, za艣 w sercu komnaty sta艂 drewniany st贸艂 z wiklinow膮 艂aw膮. Zawieszone nisko lampiony o艣wietla艂y spokojn膮 twarz Beltaine, gdy wspi臋艂a si臋 na palce, rozpoczynaj膮c swe poszukiwania. Nie zaj臋艂y one nazbyt wiele czasu, elfka zna艂a uk艂ad ksi膮g. Ballady Beleriandu umieszczono na wy偶szym pi臋trze, a pani膮 twierdzy dzieli艂y teraz od nich kamienne schody. Pokona艂a je po艣piesznie, cho膰 noc przed ni膮 ledwie rozwin臋艂a ca艂un, uj臋艂a ksi臋g臋 na r臋ce, ocieraj膮c zdobn膮 ok艂adk臋 d艂ugimi r臋kawami bia艂ej sukni. Przemkn臋艂a przez wartownik贸w, pozdrowiwszy ich skinieniem g艂owy. Znali zami艂owanie swej pani do dyskrecji, nie przydawali zatem jej trosk i zamiast troszczy膰 si臋 o pow贸d odwiedzania je艅ca, odwracali pos艂usznie wzrok.
Pierwsze noce by艂y ciche. Adar odmawia艂 otwierania ust i odwraca艂 g艂ow臋, ukazuj膮c lew膮 stron臋 twarzy. Przywodzi艂a ona na my艣l st艂uczon膮 na drobne od艂amki porcelan臋; szlachetn膮 i pi臋kn膮, lecz okaleczon膮. Beltaine nauczy艂a si臋 na ni膮 patrze膰. Musia艂a si臋 tego nauczy膰.
- Ay, mana lye vanwa, uruk? / C贸偶 utraci艂e艣, uruku?
- Ilqua. / Wszystko. - Jego g艂os, niski i szorstki, jawi艂 si臋 wobec bog贸w blu藕nierstwem i Beltaine, wsta艂a gwa艂townie, zmuszaj膮c uruka do uniesienia wysoko g艂owy, je偶eli chce na ni膮 spojrze膰. Spojrza艂.
- Urazi艂e艣 Valar贸w m贸wi膮c, 偶e odebrali ci wszystko, wci膮偶 zachowa艂e艣 bowiem swoje 偶ycie! - Skarci艂a go, str膮caj膮c przygas艂膮 艣wiec臋 i odwr贸ci艂a wzrok. - Nie blu藕nij wi臋cej.
Pocz膮tkowo, nasyca艂a po偶ywny i lekki elfi chleb s艂odycz膮 letniego wrzosowego miodu, a usta zwil偶a艂a delikatnym mlekiem. Nie ufa艂 jej, wi臋c odt膮d, zasiadaj膮c przy 艂o偶u, czyta艂a mu przy przygaszonym 艣wietle, bli偶szym mrokom orkowych warowni, ksi臋gi. Zna艂 wi臋kszo艣膰 z nich i sam r贸wnie偶 potrafi艂 czyta膰, a Beltaine poj臋艂a, 偶e wykszta艂cenie jest tak偶e zami艂owaniem. Adar preferowa艂 okre艣lanie go urukiem i preferowa艂 r贸wnie偶 poezj臋. Po艂膮czenie to zdawa艂o si臋 dla Beltaine wielce osobliwe, ale wi臋cej zadziwia艂a j膮 jego pewno艣膰 siebie i bezczelno艣膰, z jak膮 zawsze patrzy艂 prosto w jej oczy.
Nadesz艂y d艂u偶sze noce. Wartownicy nie odwracali ju偶 oczu od Beltaine, nawykli do jej lekkiego chodu, pi臋kna sukien i gorset贸w oraz do u艣miechu. Czasem, czyta艂 on, a ona zasiada艂a na brzegu ogromnego 艂o偶a i patrzy艂a, jak jej go艣膰 wprawnie przesuwa si臋 w stron臋 wezg艂owia, a jego mi臋艣nie nie s膮 ju偶 s艂abe i zastane.
- Haryaly毛 hwarin tecco, uruk. Ec毛 nin? / Uruku, masz okropny akcent. Mog臋 teraz ja?
Pozwoli艂 jej, lecz wcale nie s艂ucha艂.
- To twoje ma艂偶e艅skie 艂o偶e. Z kim mia艂a艣 je dzieli膰? Nie czuj臋 innego zapachu ni偶 tw贸j.
Zamilk艂a i od艂o偶y艂a powoli ksi臋g臋, nie zaznaczaj膮c ostatniej przeczytanej stronicy, poniewa偶 wiedzia艂a, 偶e nie ma to dla niego najmniejszego nawet znaczenia. Zna艂 histori臋 Dzieci Hurina z Pierwszej Ery, za to interesowa艂o go co艣 innego. Prawda. Prawda o niej.
- Czuj臋 tylko ciebie. I mnie. - Doda艂, jednocze艣nie opieraj膮c wygodnie plecy. Zawsze wyprostowany w wojskowej postawie, patrzy艂 na Beltaine spod zmru偶onych badawczo, w膮skich i dzikich oczu. Przypomina艂 jej wilka, gdy patrzy艂 w podobny spos贸b; nieprzejednan膮, niebezpieczn膮 i nieprzewidywaln膮 besti臋. Mog艂aby przysi膮c na Valar贸w, 偶e u艣miechn膮艂 si臋, gdy przez jej cia艂o, pod sukni膮 przeszed艂 dreszcz.
- Z kr贸lem. - Zacz臋艂a m贸wi膰, a on, pochyli艂 si臋 do niej. S艂ucha艂 uwa偶nie. Bia艂a suknia zaszele艣ci艂a, d艂ugie palce si臋gn臋艂y dw贸ch kryszta艂贸w i rozla艂o si臋 wytrawne, czerwone niby krew wino.
- Napij si臋 ze mn膮. - Zaoferowa艂a, sama umoczywszy w szkar艂acie usta. Usiad艂a obok niego, m贸wi膮c:
- Zerwa艂 zr臋kowiny, gdy go zdradzi艂am, to chcia艂e艣 us艂ysze膰? Zdradzi艂am go, pomog艂am zbiec jego wi臋藕niom a on, patrzy艂 od tamtej pory na mnie tak, i偶 po stokro膰 wola艂abym uderzenie w twarz. Prze艂o偶y艂am nade艅 to, co w jego oczach jest abominacj膮. M贸wi o nich z pogard膮 gnomy, lecz by艂y to krasnale; khazadzi.
Ty i ja mamy zami艂owanie do tych, kt贸rych inni nienawidz膮.
U艂o偶y艂a si臋 tu偶 obok niego; g艂ow膮 przy ramieniu, srebrzystymi w艂osami przy szyi. Mieli nad sob膮 wysoki sufit zwie艅czony przejrzyst膮 kopu艂膮, na niebie gwiazdy. Zamkn臋艂a oczy i pierwszy raz nie przesz艂a przez wartownik贸w o 艣wicie wcale.
- Jak on wygl膮da? - Ostrze lodu zapad艂o si臋 w bezg艂osie jasnych komnat, nie doczekawszy si臋 upragnionego echa. Lady Nargothrond zwr贸ci艂a oczy ku dw贸rce, d艂onie za艣, skierowa艂a na spotkanie p艂on膮cym ogniom kominka. Nie napomnia艂a m艂odej elfki o odpowied藕 na zadane przez siebie pytanie, lecz jej lico zdradza艂o zniecierpliwienie. Beltaine, cho膰 pe艂ni艂a obowi膮zki pani twierdzy, nade wszystko by艂a jednak wojowniczk膮. Nie lubi艂a czeka膰. Ostro偶nie, obr贸ci艂a jasne d艂onie. Na zewn臋trznej cz臋艣ci delikatnej sk贸ry poczu艂a 偶ar. Bia艂e kwiecie misternymi splotami zdobi艂o jasne drewno umeblowa艅, na 艣cianach rozpo艣ciera艂y si臋 srebrzyste kompozycje. Misterne kamienne 艂uki uszlachetnia艂y komnat臋, wizualnie czyni膮c jej wn臋trze pe艂niejszym i okazalalszym, za艣 spl膮tane korytarze sprawia艂y, 偶e twierdza zdawa艂a si臋 niczym nieprzenikniona warownia z艂o偶ona z tysi臋cy sekretnych sal, do kt贸rych nie istnieje sposobno艣膰 natrafi膰 ponownie; labirynt srebra zdobie艅, szklanych kielich贸w, roziskrzonych 艣wiec na wysokich kandelabrach i ksi臋偶yca, kt贸ry ulubowa艂 sobie wdzieranie si臋 przez wysokie, eleganckie okna. Odbudowane Nargothrond rozkwita艂o kryszta艂ow膮 tafl膮 dziedzi艅cowych fontann za dnia, noc膮 za艣, s艂u偶ki roz艣wietla艂y bia艂y kamie艅 mur贸w latarenkami podobnymi do filigranowych, male艅kich wr贸偶ek zakl臋tych w zdobnych kielichach. 艢wiat艂o by艂o tu nawet noc膮, jakby czyni膮c przekor臋 tym, kt贸rzy przed laty zburzyli mury i przynie艣li ze sob膮 nieprzenikniony mrok. Orkowie. Nargothrond, cho膰 starannie zbudowane w zgodzie z naturaln膮 ska艂膮, doszcz臋tnie zosta艂o spalone jako akt odwetu. Przyleg艂e skalne od艂amki roztrzaskano niby szk艂o i por膮bano silny pie艅 starego buku. Zgas艂y 艣wiat艂a, wysch艂y fontanny, a ka偶dego, kto pozosta艂 w twierdzy, wyp臋dzono nieprzerwan膮 do 艣witu ob艂aw膮. Wielk膮 cen臋 obra艂 sobie Morgoth za sojusz lorda Nargothrond, Finroda Felagunda z Berenem i nigdy wcze艣niej - ani, niech Valarowie strzeg膮, by nigdy p贸藕niej - nie obr贸cono w py艂 twierdzy za okazan膮 艂ask臋. Felagund ocali艂 ze szpon 艣mierci syna cz艂owieka, kt贸rego Morgoth szczerze darzy艂 nienawi艣ci膮 i nie wr贸ci艂 za to nigdy ju偶 do swego domu ani on, ani nikt z jego rodu. Nie mieli dok膮d; Beltaine dorasta艂a w Lothlorien, ale doskonale wiedzia艂a, 偶e upadek Nargothrond zawdzi臋cza dow贸dcy Adarowi. Najokrutniejszej i najbardziej zajad艂ej bestii ze wszystkich.
Psu Wojny.
Odbudowawszy wspania艂o艣ci twierdzy, dotrzyma艂a zatem najwi臋kszych stara艅, by ujrza艂 pi臋kno jej komnat.
- Pyta艂am o naszego szlachetnego go艣cia. - Sykn臋艂a Beltaine, zatraciwszy cierpliwo艣膰 艂agodnego os膮du. Ostatnie s艂owa zaakcentowa艂a drwin膮. Zapami臋ta艂a ka偶d膮 ze swych dw贸rek, zna艂a ich pochodzenie, imiona oraz natur臋, lecz nigdy dot膮d spogl膮daj膮c w ich oblicza, nie dojrza艂a podobnej odrazy ni strachu. Nie wini艂a ich. By艂y m艂ode. Nie zazna艂y bitwy, nie trzyma艂y w r臋ku or臋偶a; Beltaine nie gardzi艂a nimi, ale sama, do艣wiadczywszy zgie艂ku bitewnego frontu, wola艂a towarzystwo strateg贸w ani偶eli bardek. Dzieci Iluvatara nosi艂y w sercu muzyk臋; jedno艣膰 p艂yn膮cej nurtem melodii otaczaj膮cego ich 艣wiata, ale Beltaine ilekro膰 zamyka艂a oczy, nie czu艂a niczego. Tylko wojn臋. I gniew.
Dotykaj膮c kory roz艂o偶ystego H铆rilorna, zamkn臋艂a oczy raz jeszcze. Drzewo, prastare i mocne, odrodzi艂o si臋 z g艂臋boko wnikaj膮cego w ziemi臋 korzenia, a teraz, 艂膮czy艂o ka偶d膮 z komnat najni偶szych pi臋ter, przydaj膮c przyjemne ciep艂o czu艂ych wspomnie艅 o przesz艂o艣ci. Przesz艂o艣ci, kt贸r膮 Beltaine musia艂a porzuci膰, by przetrwa膰, bo na jej dom natar艂 maszynami obl臋偶niczymi ten, kt贸ry dzi艣 le偶y na jej 艂asce w jej w艂asnych sypialniach i oddycha powietrzem natchnionym ja艣minowymi p艂atami. Oto jej zemsta. Gorsza ni偶 艣mier膰.
- Pani, dlaczeg贸偶 pytasz, skoro ty sama sprowadzi艂a艣 na nas tak potworn膮 istot臋?
Przyszed艂 na 艣wiat jako elf, jego oczy widzia艂y 艣wiat艂o Valinoru. Nie wyobra偶asz sobie, co prze偶y艂.
Pomy艣la艂a Beltaine i si臋 u艣miechn臋艂a, lecz grymas ten, przy wsp贸lnym stole nie zasiada艂 przenigdy z weselem. Spojrza艂a w oczy swej dw贸rki i pierwszy raz od czasu s艂u偶by, elfie dziewcz臋 ujrze膰 mog艂o w jasnych, szafirowych oczach up艂ywaj膮cy czas. Dojrza艂o艣膰 wyostrzy艂a jej rysy, ale wci膮偶 by艂a pi臋kna. Bia艂a.
- Pami臋tam tylko wod臋 balii, a w niej krew. C贸偶 z nim, czy偶 obra艂 dla艅 zdrowie膰, czy mo偶e postanowi艂 ostatnim tchnieniem jadu zdechn膮膰 w progach moich komnat? Bogowie! Ile jeszcze ten brudny ork, plugawe dzieci臋 mroku, nadu偶ywa膰 b臋dzie naszej go艣cinno艣ci?
Galan - Mai widzia艂a Drug膮 Er臋 i widzia艂a r贸wnie偶 tymi samymi, zakl臋tymi kl膮tw膮 nie艣miertelno艣ci oczyma, udr臋k臋 elf贸w zbudzonych na piaszczystych brzegach Cuivi茅nen. Nie wiedziano jak liczne by艂o potomstwo Iluvatara, bogowie sami zliczy膰 nie zdo艂ali bowiem tych, kt贸rych pierwszy odnalaz艂 Morgoth. Prze偶y艂o trzynastu. M贸wiono o nich, 偶e przykuci cia艂em do ska艂 stuleciami tracili zmys艂y w wymy艣lnych m臋kach niemaj膮cych ani pocz膮tku, ani kresu. Torturowa艂 ich sam b贸g, a gdy znu偶y艂 si臋 swoim kaprysem, pozostawi艂 szczep swojemu zdolnemu uczniowi, a on ponad wszystko zapragn膮艂 mu dor贸wna膰. Sauron by艂 jeszcze gorszy. Gdy 艂ama艂, kaleczy艂 cia艂o, ale zawsze chodzi艂o mu o dusz臋. Cz臋艣膰 pochodzi艂a z Teleri, trzeciego szczepu elfich w臋drowc贸w osiad艂ych w granicach Beleriandu, ale p贸藕niej, nazywano ich ju偶 tylko Moriondor; Synami Mroku. Zbudzi艂o ich 艢r贸dziemie, ale inne ni偶 ciep艂e p艂omienie s艂o艅ca odbijaj膮ce refleksy w贸d; z oczu Pierwszych Dzieci Eru pr臋dko zgas艂o 艣wiat艂o drzew Valinoru.
- Odmawia jad艂a, pani.
- Nie szanuje mnie jako pani domu? 艢cierwo. Pewnikiem t臋skno mu do padliny i surowych 艣ciegien. Rozm贸wi臋 si臋 z nim. Upewnij si臋, by nikt mi nie przeszkadza艂.
Gdy Beltaine zobaczy艂a Adara, pami臋ta艂a tylko blizny i krew. Nakaza艂a dw贸rkom obmy膰 jego cia艂o, a one odm贸wi艂y. Nie wygna艂a swych s艂u偶ek, rozumia艂a ich wstr臋t i strach. Blada sk贸ra zdawa艂a si臋 martwa, ale nie by艂o to b艂ogos艂awie艅stwo, jakie m臋偶czyzna otrzyma艂. Bogowie przed艂u偶yli mu udr臋k臋 i nakazali 偶y膰.
- C贸偶 uczyni艂e艣 mu za zdrad臋, za kt贸r膮 uwi臋zi艂 ci臋 wt贸ry raz i otworzy艂 twoje rany, by skusi膰 zwierzyn臋 na 偶er? - Szepn臋艂a elfka, zwi膮zawszy swoje d艂ugie, niemal bia艂e w艂osy. Uj臋艂a w r臋ce mi臋kkie sukno, zanurzywszy je w wonnych olejkach. Zapachnia艂o cedrem. Zni偶y艂a si臋 do m臋偶czyzny, z delikatno艣ci膮 uzdrowicielki przemywaj膮c wpierw jego twarz; w膮skie usta zaschni臋te od krwi. Twarz przecina艂y blizny. Tworzy艂y na sk贸rze konstelacje i rozpo艣ciera艂y si臋 ku szyi. Oparzenia i bitewne pami膮tki po ci臋ciach miecza 艂膮czy艂y si臋 w jednym, trwa艂ym mozaicznym kunszcie i blizny te, wystarczy艂y Beltaine, by oceni膰 preferowany przez genera艂a styl walki. Brutalny, nieczysty, oparty na bezwzgl臋dnej sile jak偶e daleki zda艂 jej si臋 od finezji i lekko艣ci elfich pobratymc贸w! Nabra艂a ochoty, by splun膮膰 na jego twarz. Wezbra艂 w niej gniew.
- Poradz臋 sobie sama. Wyjd藕. - Skarci艂a ostatni膮 dw贸rk臋 i wsta艂a, zamykaj膮c drzwi. Stan臋艂a nad czarnow艂osym urukiem i dostrzeg艂a w nim elfa. Upad艂ego, z艂amanej woli obietnicami pochodz膮cymi z ciemno艣ci, lecz wci膮偶 swego brata; pierwsze dzieci臋 Valar贸w. Przykl臋kn臋艂a przy nim, przesuwaj膮c d艂ugie palce wzd艂u偶 ramienia. Dotyka艂a jego szorstkiej sk贸ry; ro艣linnego ornamentu pl膮taniny oparze艅, wy偶艂obionych g艂臋bokich ci臋膰 zagojonych z czasem w nier贸wno艣ci podobne do uwypuklonych, nabrzmia艂ych trwa艂ym okaleczeniem 偶y艂.
- Iston i n卯f l卯n! / Znam twoj膮 twarz! Nienawidz臋 ci臋, bo spali艂e艣 mi dom i wierz mi, zabi艂abym ci臋, gdyby艣 si艂y mia艂 unie艣膰 miecz. A jak膮偶 to 艣miertelnie urazi艂e艣 zdrad膮 JEGO orku, skoro przyku艂 ci臋 w miejsce ka藕ni dwukrotnie? - Zapyta艂a, ciep艂em oddechu muskaj膮c spiczaste ucho. Nie by艂o ono elfie, nawet jego p艂atki zosta艂y spaczone kalectwem Morgotha, a jednak zaostrzona ma艂偶owina czyni艂a m臋偶czyzn臋 podobnego do tego, kim dawniej by艂; pobratymca. Beltaine traktowa艂a Adara z godno艣ci膮, lecz nie zapomnia艂a, kim jest i co jej uczyni艂. Pachnia艂 cydrem i pi偶mem. Jego odzienie; czarna tunika i zbroja roznosi艂y za艣 wo艅 sk贸ry i krwi.
- Wol臋 okre艣lenie... uruk. - Wycharcza艂 oci臋偶ale. W w膮skich oczach, kt贸re wcze艣niej uzna艂a za ca艂kiem czarne, zieleni艂y si臋 ciekawo艣膰 i buta. Zaintrygowanie pojawi艂o si臋 dok艂adnie w chwili, kt贸r膮 szorstki, lodem skuty g艂os przeci膮艂 pe艂n膮 napi臋cia cisz臋 i przypomnia艂 Adarowi, kim rzeczywi艣cie jest w Nargothrond.
Je艅cem.
- Nie interesuje mnie, co wolisz. Uruk.
Spojrzenie uruka by艂o jasne i przeszywaj膮ce jak stal p贸艂torar臋cznego miecza, kt贸rym si臋 pos艂ugiwa艂. Jego g艂os, cichy i st艂umiony, tonem wymusza艂 szacunek. Adar nie musia艂 podnosi膰 g艂osu, by wyda膰 rozkaz ani nie istnia艂a potrzeba, by m贸wi艂 wi臋cej ani偶eli niezb臋dne, aby zosta膰 wys艂uchanym. Teraz, nie wypowiedzia艂 cho膰by jednego s艂owa, a ona rozumia艂a pope艂niony b艂膮d.
Nazwa艂a go wedle jego 偶yczenia.
Kr臋te schody prowadz膮ce na najwy偶sz膮 wie偶臋 by艂y w膮skie i utkane w litej skale. Niewielu wiedzia艂o o istnieniu podniebnej biblioteki, by艂a to jedna z tajemnych sztuczek ukazanych Finrodowi przez zaprzyja藕nionych mu budowniczych khazad贸w. Ksi臋偶yc wdziera艂 si臋 przez strzeliste portalowe okna, za艣 nazw臋 sw膮, ksi臋gozbiory zawdzi臋cza艂y swej mnogo艣ci; zwoj贸w i ksi膮g by艂o zn贸w wi臋cej, ani偶eli rozleg艂a sala zbudowana na polu czworok膮ta mog艂a pomie艣ci膰 i spos贸b, jaki obmy艣lono na zgromadzenie bogactwa w jednym miejscu, opiera艂 si臋 strukturze podobnej do kom贸rek pszczelego ula. Portale wype艂nione po brzegi ksi臋gami zape艂nia艂y wie偶臋, za艣 w sercu komnaty sta艂 drewniany st贸艂 z wiklinow膮 艂aw膮. Zawieszone nisko lampiony o艣wietla艂y spokojn膮 twarz Beltaine, gdy wspi臋艂a si臋 na palce, rozpoczynaj膮c swe poszukiwania. Nie zaj臋艂y one nazbyt wiele czasu, elfka zna艂a uk艂ad ksi膮g. Ballady Beleriandu umieszczono na wy偶szym pi臋trze, a pani膮 twierdzy dzieli艂y teraz od nich kamienne schody. Pokona艂a je po艣piesznie, cho膰 noc przed ni膮 ledwie rozwin臋艂a ca艂un, uj臋艂a ksi臋g臋 na r臋ce, ocieraj膮c zdobn膮 ok艂adk臋 d艂ugimi r臋kawami bia艂ej sukni. Przemkn臋艂a przez wartownik贸w, pozdrowiwszy ich skinieniem g艂owy. Znali zami艂owanie swej pani do dyskrecji, nie przydawali zatem jej trosk i zamiast troszczy膰 si臋 o pow贸d odwiedzania je艅ca, odwracali pos艂usznie wzrok.
Pierwsze noce by艂y ciche. Adar odmawia艂 otwierania ust i odwraca艂 g艂ow臋, ukazuj膮c lew膮 stron臋 twarzy. Przywodzi艂a ona na my艣l st艂uczon膮 na drobne od艂amki porcelan臋; szlachetn膮 i pi臋kn膮, lecz okaleczon膮. Beltaine nauczy艂a si臋 na ni膮 patrze膰. Musia艂a si臋 tego nauczy膰.
- Ay, mana lye vanwa, uruk? / C贸偶 utraci艂e艣, uruku?
- Ilqua. / Wszystko. - Jego g艂os, niski i szorstki, jawi艂 si臋 wobec bog贸w blu藕nierstwem i Beltaine, wsta艂a gwa艂townie, zmuszaj膮c uruka do uniesienia wysoko g艂owy, je偶eli chce na ni膮 spojrze膰. Spojrza艂.
- Urazi艂e艣 Valar贸w m贸wi膮c, 偶e odebrali ci wszystko, wci膮偶 zachowa艂e艣 bowiem swoje 偶ycie! - Skarci艂a go, str膮caj膮c przygas艂膮 艣wiec臋 i odwr贸ci艂a wzrok. - Nie blu藕nij wi臋cej.
Pocz膮tkowo, nasyca艂a po偶ywny i lekki elfi chleb s艂odycz膮 letniego wrzosowego miodu, a usta zwil偶a艂a delikatnym mlekiem. Nie ufa艂 jej, wi臋c odt膮d, zasiadaj膮c przy 艂o偶u, czyta艂a mu przy przygaszonym 艣wietle, bli偶szym mrokom orkowych warowni, ksi臋gi. Zna艂 wi臋kszo艣膰 z nich i sam r贸wnie偶 potrafi艂 czyta膰, a Beltaine poj臋艂a, 偶e wykszta艂cenie jest tak偶e zami艂owaniem. Adar preferowa艂 okre艣lanie go urukiem i preferowa艂 r贸wnie偶 poezj臋. Po艂膮czenie to zdawa艂o si臋 dla Beltaine wielce osobliwe, ale wi臋cej zadziwia艂a j膮 jego pewno艣膰 siebie i bezczelno艣膰, z jak膮 zawsze patrzy艂 prosto w jej oczy.
Nadesz艂y d艂u偶sze noce. Wartownicy nie odwracali ju偶 oczu od Beltaine, nawykli do jej lekkiego chodu, pi臋kna sukien i gorset贸w oraz do u艣miechu. Czasem, czyta艂 on, a ona zasiada艂a na brzegu ogromnego 艂o偶a i patrzy艂a, jak jej go艣膰 wprawnie przesuwa si臋 w stron臋 wezg艂owia, a jego mi臋艣nie nie s膮 ju偶 s艂abe i zastane.
- Haryaly毛 hwarin tecco, uruk. Ec毛 nin? / Uruku, masz okropny akcent. Mog臋 teraz ja?
Pozwoli艂 jej, lecz wcale nie s艂ucha艂.
- To twoje ma艂偶e艅skie 艂o偶e. Z kim mia艂a艣 je dzieli膰? Nie czuj臋 innego zapachu ni偶 tw贸j.
Zamilk艂a i od艂o偶y艂a powoli ksi臋g臋, nie zaznaczaj膮c ostatniej przeczytanej stronicy, poniewa偶 wiedzia艂a, 偶e nie ma to dla niego najmniejszego nawet znaczenia. Zna艂 histori臋 Dzieci Hurina z Pierwszej Ery, za to interesowa艂o go co艣 innego. Prawda. Prawda o niej.
- Czuj臋 tylko ciebie. I mnie. - Doda艂, jednocze艣nie opieraj膮c wygodnie plecy. Zawsze wyprostowany w wojskowej postawie, patrzy艂 na Beltaine spod zmru偶onych badawczo, w膮skich i dzikich oczu. Przypomina艂 jej wilka, gdy patrzy艂 w podobny spos贸b; nieprzejednan膮, niebezpieczn膮 i nieprzewidywaln膮 besti臋. Mog艂aby przysi膮c na Valar贸w, 偶e u艣miechn膮艂 si臋, gdy przez jej cia艂o, pod sukni膮 przeszed艂 dreszcz.
- Z kr贸lem. - Zacz臋艂a m贸wi膰, a on, pochyli艂 si臋 do niej. S艂ucha艂 uwa偶nie. Bia艂a suknia zaszele艣ci艂a, d艂ugie palce si臋gn臋艂y dw贸ch kryszta艂贸w i rozla艂o si臋 wytrawne, czerwone niby krew wino.
- Napij si臋 ze mn膮. - Zaoferowa艂a, sama umoczywszy w szkar艂acie usta. Usiad艂a obok niego, m贸wi膮c:
- Zerwa艂 zr臋kowiny, gdy go zdradzi艂am, to chcia艂e艣 us艂ysze膰? Zdradzi艂am go, pomog艂am zbiec jego wi臋藕niom a on, patrzy艂 od tamtej pory na mnie tak, i偶 po stokro膰 wola艂abym uderzenie w twarz. Prze艂o偶y艂am nade艅 to, co w jego oczach jest abominacj膮. M贸wi o nich z pogard膮 gnomy, lecz by艂y to krasnale; khazadzi.
Ty i ja mamy zami艂owanie do tych, kt贸rych inni nienawidz膮.
U艂o偶y艂a si臋 tu偶 obok niego; g艂ow膮 przy ramieniu, srebrzystymi w艂osami przy szyi. Mieli nad sob膮 wysoki sufit zwie艅czony przejrzyst膮 kopu艂膮, na niebie gwiazdy. Zamkn臋艂a oczy i pierwszy raz nie przesz艂a przez wartownik贸w o 艣wicie wcale.