JustPaste.it
User avatar
𝓵umihiutale @LAWFULXEVIL · Jul 16, 2020 · edited: Jul 26, 2020
𝐰𝐨𝐫𝐝   ⋆   𝐅𝐀𝐌𝐈𝐋𝐘

⠀⠀⠀ Radosne kwilenie dziecka przeplatało się z wesołymi okrzykami i salwami męskiego śmiechu, nieodwracalnie burząc mój spokój. Raz po raz zerkałam znad krawędzi gazety na stojącą nieopodal kołyskę, nad którą pochylał się ostatni męski potomek szanowanego rodu Spellman, ukrywając twarz w dłoniach, aby następnie gwałtownie je odsunąć, co - najwyraźniej  - miesięczna Sabrina uważała za wyjątkowo wyszukane poczucie humoru. Wykrzywiłam wargi w wyrazie zniesmaczenia, starając się ponownie skupić na czytanym przeze mnie tekście, choć wypełniające kuchnię odgłosy skutecznie mi to uniemożliwiały, jednak nie tylko one były przyczyną mojego roztargnienia. Uważniej, niż samą Sabrinę, obserwowałam bawiącego się z nią kuzyna. Brak zaufania, którym darzyłam chłopaka, nie był niespodzianką dla nikogo, a w szczególności dla niego samego.

⠀⠀⠀ Ambrose przestał być niewinnym, zagubionym, nieco niesfornym dzieckiem ponad sto lat temu, kiedy zbratawszy się z Aleisterem Crowleyem, podjął się próby wysadzenia Watykanu; ta stała się  permanentną plamą na honorze naszej rodziny, nie dającą się wymazać nawet najznamienitszym przejawem oddania Mrocznemu Panu. To wszystko wina Hildy. To ona lata temu, porzuciwszy swoje dotychczasowe, śmiertelnie nudne życie, udała się do Anglii, aby zaopiekować się osieroconym chłopcem. Brak dyscypliny z jej strony, nie będący dla mnie żadną niespodzianką, zaowocował podsycaniem niefrasobliwości młodego Spellmana, a ta z kolei doprowadziła do nieprzewidywalności, nad którą Hildegarda nie potrafiła zapanować.

⠀⠀⠀ Moje ciężkie westchnienie przykuło uwagę Ambrose'a; posłał mi niepewne spojrzenie znad kołyski. W towarzystwie młodszej siostry zawsze rzucał kąśliwe uwagi pod moim adresem, uśmiechając się przy tym w sposób wewnętrznie doprowadzający mnie do szału. Kiedy jednak pulchna blondynka znikała z pola widzenia, a my pozostawaliśmy sam na sam, jak dzisiejszego popołudnia, czarownik momentalnie tracił rezon, spoglądając na mnie z wyraźnym zakłopotaniem. Napotkawszy jego ciemne tęczówki, momentalnie uniosłam w górę trzymaną przeze mnie gazetę, skrywając się za papierowymi stronicami. Niezręczność, która zapanowała w pomieszczeniu, trudno było zignorować. Związany z nią stres wywołał palącą wręcz potrzebę zapalenia papierosa; elegancka papierośnica spoczywała jednak tuż przy filiżance z chłodną kawą. Sięgnięcie po nią wiązałoby się z opuszczeniem prowizorycznego muru, który oddzielał mnie od młodego Spellmana. Przygryzając policzek od wewnątrz, modliłam się w duchu do Szatana, aby w końcu sobie poszedł; zajął - chociażby - swoimi obowiązkami w kostnicy, pozostawiając mnie z maleńką bratanicą.

⠀⠀⠀ Zanim frustracja związana z obecnością chłopaka całkowicie przejęła stery mojego umysłu, usłyszałam cichy szelest. W następnym momencie stronice gazety ugięły się, a ja zobaczyłam przed sobą twarz Ambrose'a; jego usta wygięły się w nieśmiałym uśmiechu, kiedy wyciągnął w moją stronę pomiętą paczkę papierosów, którą zawsze nosił w kieszeni swojego szlafroka. Przez krótką chwilę zawahałam się, wodząc wzrokiem pomiędzy obliczem chłopaka, a jego dłonią. Finalnie pozwalając sobie na wyjątkowo subtelny uśmiech, odłożyłam gazetę na blat stołu i sięgnęłam po jedną fajkę; umieszczając ją w eleganckim, wiktoriańskim uchwycie, zaczęłam rozglądać się w poszukiwaniu zapalniczki - kolejna rzecz, w której stojący przede mną czarownik mnie uprzedził, wyczarowując płomień podpalający końcówkę papierosa. Przytknąwszy go do ust, zaciągnęłam się gorzkim dymem, aby po chwili wypuścić z impetem szary obłok.

⠀⠀⠀ Z kołyski dobiegło nas pełen niezadowolenia krzyk Sabriny; unosząc swoje drobniutkie piąstki, zaczęła nimi nerwowo wymachiwać, domagając się atencji. Ambrose zareagował momentalnie; znalazłszy się przy dziewczynce, wziął ją na ręce i bujając - co wywołało zachwycony pisk dziecka - przeszedł z nią do salonu. Tej nocy nie mogłam usnąć. Miarowy oddech Hildy nie działał na mnie tak kojąco, jak zwykle, przez co odrzucając kołdrę, zarzuciłam na ramiona jedwabny szlafrok. Wsunąwszy stopy w pantofle i cicho nimi postukując, wyszłam z sypialni, zamykając za sobą drzwi możliwie jak najciszej, aby nie obudzić zarówno siostry, jak i Sabriny.

⠀⠀⠀ Poprawiając otulający moją sylwetkę materiał, ruszyłam w kierunku schodów prowadzących na poddasze. Ambrose był niesforny nawet we śnie, o czym świadczyła skotłowana kołdra, którą zwykł skopywać z siebie każdej nocy. Westchnęłam cicho, podchodząc do legowiska chłopaka; sięgnąwszy po puchowy kawałek pościeli, nasunęłam go z powrotem na jego ciało i odwróciłam się w kierunku wyjścia. Kiedy młody Spellman przekręcił się na drugi bok z cichym pomrukiem, nadal będąc w głębokim śnie, dotarł do mnie jego nieprzytomny szept. Dzięki, mamo.

⠀⠀⠀ Moje wargi momentalnie zadrżały w idealnej synchronizacji z nozdrzami, a oczy zrobiły się dziwnie, uciążliwie suche. Skierowałam się w stronę drzwi z zamysłem udania się do salonu i rozkoszowania wykwintnym smakiem whisky, dopóki dopóty moje powieki okażą się zbyt ciężkie, aby móc dalej wpatrywać się w szalejący w kominku ogień. Zamykając za sobą drzwi, rzuciłam ostatnie spojrzenie w kierunku chłopaka.

⠀⠀⠀ Skazaniec czy nie - Ambrose był mój, a każde czyhające na niego zagrożenie najpierw musiało zmierzyć się ze mną.

⠀⠀⠀ Unosząc się na palcach w górę i w dół, krążąc w tę i z powrotem, próbowałam uspokoić spłakaną, rozpaloną przez gorączkę Sabrinę, której drobne rączki zaciskały się to na moich włosach, to masywnym, złotym naszyjniku, jak gdyby szukała w nich ratunku; potencjalnego źródła ulgi. Nucąc pod nosem melodię, w pierwotnym zamyśle mającą uspokoić dziewczynkę, przeklinałam w duchu jej śmiertelne pochodzenie. To przez nie bowiem, pomimo późnej godziny, moja bratanica łkała żałośnie, raz po raz wycierając zasmarkany nos w moje ramię, jęcząc "Zee" lub "Hilly". Słysząc to drugie przezwisko, które dziecko nadało swojej blond ciotce, wzbierał we mnie gniew; było to zgubne, ponieważ Sabrina, najwyraźniej wyczuwając gwałtowną zmianę nastroju, zaczynała płakać jeszcze głośniej. Pieprzona Hilda. Mrucząc kojące "ciiii" i składając na czubku głowy dziewczynki delikatne pocałunki, wyjrzałam przez okno, z którego pomimo nadchodzącego zmierzchu, dostrzegłam świeżo usypany stos ziemi w Ogrodzie Kaina.

⠀⠀⠀ Moja siostra zawsze taka była - miała irytującą tendencję do wypowiadania nieodpowiednich słów, w nieodpowiednim czasie, a w połączeniu z moją niską tolerancją na jej głupotę, kończyło się to zawsze tak samo. Tego ranka nie było inaczej. Osaczyła mnie w kuchni, wyraźnie naburmuszona twierdząc, że to ja osaczam ją. Te słowa wystarczyły, aby podnieść mi ciśnienie - które i tak było wystarczająco wysokie przez pogarszający się stan zdrowia naszej bratanicy - jednak to kąśliwa uwaga, na którą blondynka pozwoliła sobie chwilę później, przesądziła o jej losie. Zostawiwszy Sabrinę pod chwilową opieką Ambrose'a, za pretekst używając chęć pomocy w ogrodzie, wypadłam z domu i dziko postukując obcasami, dotarłam do pierwszych grządek, pomiędzy którymi krzątała się Hilda. Bez chwili zawahania złapałam za łopatę i zamachnąwszy się, niczym wytrawny bejsbolista, uderzyłam nią o potylicę siostry. Młodsza czarownica momentalnie straciła przytomność, jednak w nagłym przypływie frustracji uderzyłam drugi raz; tym razem łagodniej. Wyprostowawszy sylwetkę, wbijając szpadel w ziemię tuż obok martwego ciała siostry, odgarnęłam z twarzy kilka rudych loków, które podczas chwilowego aktu przemocy, wysmyknęły się z idealnie ułożonej fryzury. Wiedząc, że mój czas jest ograniczony, złapałam za nadgarstki Hildegardy i przeciągnąwszy ją w kierunku kainowej ziemi, czubkiem zdobiącym moją stopę szpilki, wepchnęłam ją do dołu, w którym wylądowała zaledwie trzy dni temu.

⠀⠀⠀ Najwyraźniej tamta lekcja niczego jej nie nauczyła. Hilda nigdy nie była pojętną uczennicą. Teraz jednak, kiedy czerwona buzia Sabriny ponownie wykrzywiła się w grymasie cierpienia, pomoc pogrzebanej Hilly byłaby nieoceniona. Usiadłszy z bratanicą na sofie, ułożyłam ją na sobie i bujając się na boki, szeptałam do jej ucha kojące słowa. Dziewczynka uniosła głowę tylko raz, patrząc na mnie z ekspresją, która przypominała wyrzut, spomiędzy opuchniętych od płaczu powiek. Kładąc dłoń na jej główce, wtuliłam ją w zgięcie między szyją i ramieniem, drugą delikatnie masując jej plecy. Po kilku żałosnych jękach i dziesięciu pociągnięciach nosem, Sabrina w końcu ucichła, a drobne ciałko stało się charakterystycznie bezwładne. Bardzo ostrożnie położyłam się wraz z nią, nie zmieniając jednak jej pozycji; wiedziałam, że jeśli straci ona kontakt z moim ciałem, momentalnie się wybudzi, a tego nie chciałam. Zasługiwała na odpoczynek. Małe biedactwo...

⠀⠀⠀ Obudziły mnie pełne zadowolenia, energiczne okrzyki. Nie czując na sobie ciężaru bratanicy, momentalnie otworzyłam oczy, podrywając się z miękkich poduszek i rozglądając dziko dookoła, w poszukiwaniu dziecka. Znalazłam ją na podłodze, gdzie siedząc wraz z Hildą, śmiała się głośno, niczym demoniczny chór, klaszcząc pulchnymi rączkami. Moja siostra natomiast, strojąc głupie miny, wydawała z siebie dziwne odgłosy, przypominające gaworzenie.

W końcu może z kimś porozmawiać jak równy z równym. ─── mruknęłam ochryple, głosem ociekającym ironią. 

⠀⠀⠀ Hildegarda przesunęła się w moją stronę, po drodze ściągając z fotela paskudny, różowy koc w jakieś ohydztwa, który należał do Sabriny i zarzuciwszy go na moją sylwetkę, okryła mnie szczelnie tuż przy szyi. Jej dłoń powędrowała w kierunku moich włosów, delikatnie je gładząc. Początkowo drgnęłam, czując na sobie nieoczekiwany dotyk, niemniej już po chwili każdy cal mojego ciała zdawał się rozluźniać. Tak wpływała na mnie jej czułość - kojąco. Nie, żebym miała kiedykolwiek się do tego przyznać. Powoli przymykając oczy, ponownie wpadłam w otwarte ramiona Morfeusza, ostatkami świadomości dziękując Mrocznemu Panu za nią - moją Hildie.

Sabrino!

⠀⠀⠀ Mój okrzyk rozdarł panującą w domu ciszę, powodując gwałtowne poderwanie się siedzącej przy toaletce sześciolatki i wypadnięcie tego, co do tej pory trzymała w dłoni: rozdwojony na końcu patyczek od loda, pomiędzy którymi spoczywał zaginiony dzisiejszego ranka papieros. Zawsze zliczałam je skrupulatnie, czasem od niechcenia, kiedy nie miałam chęci słuchać kolejnych wywodów Hildegardy dotyczących zasadności podjętej przez nią decyzji, jakoby nasza bratanica miała kształcić się wśród śmiertelników do czasu swojego Mrocznego Chrztu; na samą myśl o podobnym scenariuszu, który jednak już wszedł w życie, aż mnie mdliło. Otworzywszy papierośnicę podczas porannej kawy, dostrzegłam świecące pustką miejsce, pomiędzy kolejnymi bibułkami wypełnionymi tytoniem. Zaciskając usta w wąską linię, wzniosłam oczy ku niebu; wiedziałam, że Ambrose ma nieznośną tendencję do podbierania mi papierosów zwłaszcza, gdy decydował się na spędzenie nocy w kostnicy, wśród ksiąg i trupów. Początkowo zwracałam mu uwagę, na co chłopak reagował jedynie śmiechem, toteż z czasem przestałam to robić, rzucając mu jedynie pełne dezaprobaty spojrzenia, kiedy siedzieliśmy przy kuchennym stole.

⠀⠀⠀ Nigdy, przenigdy, nie spodziewałabym się jednak, że za tą drobną kradzieżą stoi moja mała bratanica. Podbiegając do niej, przydepnęłam czubkiem szpilki porzuconego na ziemi papierosa, który jednak tlącym się żarem zdążył odbarwić już miejsce, w które upadł. Przenosząc swoją uwagę na siedzącą na stołku sześciolatkę, której duże, ciemne oczy wypełniły się łzami ewidentnego zawstydzenia, o czym świadczył również szkarłatny rumieniec pokrywający jej policzki, momentalnie pożałowałam swojej gwałtownej reakcji. Mała blondynka spuściła głowę, tym samym przerywając kontakt wzrokowy, o którego kluczowej roli uczyłam ją bezustannie, pociągając smętnie nosem. Westchnęłam ciężko. Świadomość, iż stałam się przyczyną jej smutku, wywołała w mej piersi uciążliwy ciężar. Uklękłam przed dziewczynką i chwytając w jedną dłoń jej splecione na kolanach ręce, drugą uniosłam jej podbródek.

─── Nie jestem zła, kochanie. Musisz mi jednak powiedzieć: dlaczego to zrobiłaś? Ambrose Cię namówił? To miał być jakiś żart? ─── zapytałam łagodnym, miękkim głosem, choć na myśl, że to młody czarownik mógł namówić dziewczynkę do podobnego czynu, zagotowało się we mnie.

⠀⠀⠀ Sabrina pokręciła głową.

─── Nie, ciociu Zee. To nie Ambrose...

─── Więc co Cię do tego skłoniło?

⠀⠀⠀ Spomiędzy ust blondynki wydobył się niezrozumiały, pełen nieśmiałości pomruk.

─── Głośno i wyraźnie, moje dziecko.

─── Ja tylko chciałam być taka jak Ty.

⠀⠀⠀ Momentalnie, bez żadnego ostrzeżenia, otuliła mnie fala wzruszenia, która sprawiła, że twarz dziewczynki nagle stała się jedną, wielką, rozmazaną plamą. Zaciskając zęby, aby powstrzymać drżenie dolnej wargi, objęłam Sabrinę, wolną ręką gładząc ją po włosach, kiedy do moich uszu dotarło ciche, żałosne łkanie.

─── Nie jestem zła. ─── powtórzyłam cicho, składając na czubku jej głowy subtelny pocałunek. ─── Ale nie wolno Ci więcej tego robić. Jestem czarownicą, takie rzeczy mi nie szkodzą, ale Ty, moja droga, jesteś w połowie śmiertelna. Dla Ciebie to trucizna. Rozumiesz?

⠀⠀⠀ Odsunąwszy od siebie dziewczynkę na odległość ramion, aby móc na nią spojrzeć, dostrzegłam jak kiwa delikatnie głową.

─── Może kwestię upodabniania się zaczniemy od doboru odpowiedniego koloru szminki? O, ta... ─── sięgnęłam ponad ramieniem dziewczynki, chwytając jedną z pomadek, stojącą wśród licznych flakonów perfum. ─── Proszę, jest Twoja. Będzie idealna.

⠀⠀⠀ Usta małej blondynki rozciągnęły się w radosnym, szczerym uśmiechu.

⠀⠀⠀ Stary, drogocenny wazon Locasty Spellman przeleciał przez pół salonu, roztrzaskując się na przeciwległej ścianie; tuż po tym rozległo się ciężkie westchnienie mojego brata, który przetarł dłonią zmęczoną twarz, utraciwszy cały rezon, towarzyszący mu jeszcze godzinę temu.

Zeldo, proszę. Wiesz, że nie robiłbym tego, gdybym nie musia....

─── I nie musiałeś ─── warknęłam głosem przepełnionym zabójczą wręcz ilością jadu. ─── Nie musiałeś poślubiać śmiertelniczki, robić jej dziecka. Choć raz mogłeś pomyśleć głową, a nie tym, co masz w spodniach!

⠀⠀⠀ Edward poderwał się z fotela, gestem pokazując mi, abym stonowała swój głos; wiedziałam, że w pokoju nad nami śpi moja mała bratanica oraz znienawidzona bratowa. Miałam nadzieję, że ta druga słyszy każde moje słowo.

─── Nie potrzebuję Twojej aprobaty, Zeldo. ─── wysyczał, zbliżając się do mnie niczym wytrawny drapieżnik. ─── Taka była wola naszego Pana, a Ty sprzeciwiając się jej, sprzeciwiając się mnie, stajesz się bluźniercą. Już zapomniałaś co ślubowałaś podczas Mrocznego Chrztu? Zobowiązałaś się wykonywać jego wolę. ─── warknął, chwytając mnie za nadgarstek i przyciągając bliżej. ─── A zatem i moją, jego ziemskiego reprezentanta.

⠀⠀⠀ Uniosłam wolną rękę, której nie zdążył uraczyć miażdżącym uściskiem i zamachnąwszy się, z głuchym plaskiem trafiłam go w policzek. Edward zamrugał, wyraźnie zaskoczony. Nigdy nie uniosłam na niego ręki. Nigdy. Do teraz. Czułam palące łzy, które niespiesznie, niemalże leniwie, zaczęły spływać po moich bladych policzkach, kiedy wlepiałam pełne zawodu zielone tęczówki w brata.

─── Nie poznaję Cię. Jak możesz z taką łatwością oddać duszę swojego własnego, niczego nieświadomego dziecka?

─── Wszyscy Spellmanowie wkraczali na ścieżkę mroku z dumą...

─── Tak, ale Ci wszyscy Spellmanowie robili to z własnej woli!

─── A zatem uważasz, że wola mojej córki może być inna?

─── Nie wiem, Edwardzie. Po prostu... to co robisz... to jest... ─── mój głos załamał się, przez co momentalnie odwróciłam wzrok.

⠀⠀⠀ Edward był jedyną osobą, przed którą nie musiałam niczego ukrywać, jednak widząc z jakim przekonaniem chce przehandlować własne dziecko w zamian za życie ze śmiertelną kobietą, miałam nieodparte wrażenie, że stoi przede mną zupełnie obcy człowiek. Ktoś, kogo tak naprawdę nigdy nie znałam. I to bolało najbardziej.

─── Jeśli się nie zgodzisz, znajdę innego świadka. Myślę, że Faustus będzie miał zdecydowanie mniej obiekcji.

⠀⠀⠀ Słysząc słowa dotyczące jego mentora, a mojego kochanka, prychnęłam z pogardą.

─── Skoro sądzisz, że Faustus zareaguje na podobną propozycję z entuzjazmem, to chyba go nie znasz.

─── Za to Ty znasz go bardzo dobrze. ─── odwarknął Edward; jego szczęka drgnęła nieznacznie, a ja nie musiałam się specjalnie wysilać, aby wyobrazić sobie o czym w tej chwili pomyślał.

⠀⠀⠀ Wyrwałam rękę z jego uścisku, jednak nie cofnęłam się; zamiast tego przeczesałam swoje rude włosy, nerwowo zwilżając wargi. Nieoczekiwanie poczułam na swoim policzku dłoń, która jeszcze chwilę temu oznaczała mój nadgarstek sinymi śladami. Tym razem jej dotyk był delikatny, niemalże czuły.

─── Zeldo, proszę. Jesteś jedyną osobą, której mogę zaufać... powierzyć życie mojej córki. To wszystko dla jej dobra.

⠀⠀⠀ Po tych słowach, trwając chwilę w zadumie, z pełną świadomością, że odczuwana wobec siebie samej nienawiść, jak i wyrzuty sumienia, będą mnie dręczyły przez kolejne kilka stuleci, finalnie skinęłam głową. 

⠀⠀⠀ Cień. Tym właśnie stała się charyzmatyczna Prudence Blackwood, regularnie krocząca za mną krok w krok nawet tam, gdzie nie oczekiwałam jej obecności. Ku mojemu zaskoczeniu, nie wzbudzała tym mojej irytacji. Wręcz przeciwnie. Dziewczyna skrupulatnie wywiązywała się z obowiązków prawej ręki Arcykapłanki, spędzając wraz ze mną długie godziny nad wszelakimi rejestrami, które wcześniej - z równą skrupulatnością - prowadził jej ojciec. Ilekroć jednak nasze spojrzenia spotykały się nad stosami ksiąg i papierów, mulatka momentalnie zwracała swoje ciemne oczy w innym kierunku. To akurat było zastanawiające.

⠀⠀⠀ Prudence nie była nieśmiała i na samą myśl, że ktoś mógłby określić ją podobną cechą, moje wargi rozciągały się w subtelnym, szczerze rozbawionym uśmiechu. Zdawała się nigdy nie tracić brawury, na jedno słowo odpowiadała trzema, często kończąc nimi dyskusję z oniemiałym rozmówcą. Szła do przodu, nie bacząc na przeszkody i ofiary; to musiała być jakaś szczególna cecha członków rodu Blackwood.

⠀⠀⠀ Teraz jednak ta wyszczekana do granic możliwości młoda kobieta, zdawała się być nieśmiałym, przepełnionym bliżej nieokreślonym lękiem dzieckiem, ważącym każdy swój ruch, każde słowo, kiedy znajdowałyśmy się sam na sam. Odsuwając się od tekstu, nad którym trwałam pochylona od ponad pół godziny, wyprostowałam się i oparłam wygodnie w dyrektorskim fotelu, zwracając na siebie tym samym uwagę dziewczyny.

Prudence... ─── zaczęłam łagodnie, ostrożnie, prawdopodobnie czując równie duże skrępowanie podjętą rozmową, jak i ona. ─── Nie wiem co zaszło między Tobą i Ambrosem. ─── słysząc padające z mych ust imię chłopaka, młoda czarownica zacisnęła zęby, uwydatniając tym samym szlachetnie zarysowaną linię szczęki. ─── To nie moja sprawa. Rozmawiałam jednak z Hildą i chciałabym, żebyś wiedziała, że drzwi do naszego domu są dla Ciebie zawsze otwarte...

─── Niepotrzebnie. ─── odwarknęła, przywdziewając maskę arogancji i obojętności, jak to miała w zwyczaju za każdym razem, kiedy w grę wchodziły uczucia. ─── Nie potrzebuję niczyjej łaski. Nawet Twojej.

⠀⠀⠀ Na jej słowa zacmokałam cicho, wywracając teatralnie oczami. Cholerna Hilda i jej cholerne pomysły przeprowadzania cholernych rozmów. Nachyliłam się nieznacznie w kierunku dziewczyny, opierając łokcie na dzielącym nas biurku.

─── Wiem. I to nie jest kwestia łaski. To szczera oferta. Jesteśmy rodziną, Prudence. Nie zapomniałam o tym. ─── odpowiedziałam i nie chcąc dłużej patrzeć na zawstydzenie, które zaczęło coraz wyraźniej malować się na obliczu panny Blackwood, powróciłam do czytanego wcześniej tekstu.

⠀⠀⠀ Dopiero po czasie do moich uszu dotarło krótkie, bardzo ciche: "dziękuję".

⠀⠀⠀ Pełne zachwytu dziecięce okrzyki rozchodziły się po lesie, kiedy raz jeszcze ukrywając się za krawędzią prowizorycznej kołyski, nieoczekiwanie zza niej wyskoczyłam. Mała Letty klasnęła w swoje rączki tylko po to, aby po chwili wyciągnąć je w moją stronę. Szeroki uśmiech nigdy nie schodził z ust dziewczynki i nawet kiedy jej drobną posturą wstrząsał szloch, wystarczyła krótka chwila, żeby łzy i smutek odeszły w niepamięć. Nie mogłam pozostać obojętna na jej prośbę - biorąc więc na ręce najstarsze z bliźniąt Faustusa, otuliłam je futrem, które skutecznie chroniło przed wieczornym chłodem. Zaczęło zmierzchać. Zbliżała się noc, a słodki ciężar Leticii stawał się coraz wyraźniej odczuwalny. Bujając ją w ramionach wiedziałam, że za chwilę uśnie; zawsze to robiła, a ja nie chciałam, aby patrzyła jak odchodzę w przeciwnym kierunku, pozostawiając ją z obserwującą nas spod swojej chatki Desmeldą.

⠀⠀⠀ Wieczorne wizyty były tymi, które - pomimo ogólnego szczęścia - stresowały mnie najbardziej. Wiedziałam, że w każdej chwili Faustus może wezwać mnie do siebie, żebym zajęła się bratem dziewczynki - małym Judasem. Przychodzenie tu zawsze niosło ze sobą ryzyko, że mężczyzna odkryje istnienie swojej córki. Nie mogłam jej narażać. Nie teraz, kiedy w końcu była bezpieczna. Odkładając dziecko z powrotem do kołyski, pogładziłam je delikatnie po policzku, wywołując cichy, senny pomruk. Uśmiechnęłam się ciepło, choć moje serce rozpadało się na kawałki wiedząc, że nigdy nie będzie mi dane ponowne przejęcie pieczy nad małą Letty; obserwowanie jej dzień w dzień jak dorasta, wysłuchiwanie dramatów z tym związanych.

Będzie szczęśliwym dzieckiem, Zeldo Spellman. Zobaczysz. ─── jakby czytając w moich myślach, leśna wiedźma przemówiła swoim chrapliwym głosem, kładąc na moim ramieniu szponiastą dłoń.

─── Mam nadzieję, Desmeldo.

⠀⠀⠀Cichy szelest sunącego po dywanie, bogato zdobionego złotymi nićmi szlafroka, ginął w donośnym krzyku, który wydobywał się z kołyski. Rzuciwszy okiem na śpiącą Prudence - przez swoją wieczorną przygodę z rozwścieczonymi śmiertelnikami zdawała się być kompletnie nieporuszona krzykami swojego brata - przystanęłam przy kolebce, nad którą wisiał odwrócony krzyż. Pomimo panującego w komnacie półmroku, byłam w stanie zauważyć każdą, nawet najmniejszą zmarszczkę na małej buzi chłopca, wykrzywionej w pełnym niezadowolenia grymasie. Judas, dostrzegłszy najpierw fragment garderoby swojego ojca, który otulał moją smukłą sylwetkę, zaczął krzyczeć jeszcze głośniej. Bez względu na to jak wyszukanymi kłamstwami Faustus karmił swoje ego, reakcje małego chłopczyka mówiły same za siebie; nie lubił z nim przebywać. I trudno było mu się dziwić, gdyż Arcykapłan kompletnie nie nadawał się na rodzica. Brakowało mu dosłownie wszystkiego: cierpliwości, choćby i najmniejszej dozy czułości, zrozumienia, opiekuńczości. Przede wszystkim jednak nie miał chęci.

⠀⠀⠀ Całkiem żywo pamiętałam sytuację sprzed kilku tygodni, kiedy pogrążona w zbawiennym śnie, zostałam z niego gwałtownie wyrwana, czując jak moje ciało się rozpływa. W następnej chwili znalazłam się w łóżku Blackwooda. Nie wiedziałam co jest gorsze: przeraźliwe wrzaski Judasa, świadomość późnej pory czy wściekłe spojrzenie Faustusa, świdrujące mnie zupełnie tak, jakby lament jego syna był moją winą. Momentalnie poczułam jak zalewa mnie fala złości. Spychając jednak targające mną uczucia na bok, uniosłam się z miękkiego materaca i podchodząc do kapłana, odebrałam od niego dziecko, udając się do bocznej komnaty. Chłopiec pokwilił jeszcze trochę, aż w końcu jego drobne ciałko zaczęło się rozluźniać i nie minęła chwila, a usnął mi na rękach. Ostrożnie ułożyłam go w kołysce i otulając ciemnym kocem, położyłam dłoń na jego piersi, mrucząc pod nosem zaklęcie; ot, na lepszy sen. Powróciwszy do sypialni, w której byłam uprzednio, dostrzegłam stojącego przy barku ciemnowłosego czarownika. Słysząc moje kroki, odwrócił się z szerokim uśmiechem na ustach; zupełnie jakby sytuacja sprzed chwili była jedynie żartem - wyreżyserowanym przedstawieniem. Wyciągnął w moim kierunku jedną ze szklanek wypełnionych szkocką, jednak odmówiłam. Było warto - chociażby dlatego, żeby zobaczyć jak z jego przystojnego oblicza znika ten charakterystyczny, zadowolony wyraz.

Faustus, na racice Szatana... czy dawałeś mu kozie mleko, tak jak Ci poleciłam? ⠀⠀⠀

⠀⠀⠀  Widziałam, że moje pytanie go rozdrażniło, a jakby na potwierdzenie moich przypuszczeń, mężczyzna odstawił wypełnione bursztynowym trunkiem naczynia z donośnym hukiem na pobliski stolik.

─── Zajmowanie się dzieckiem to domena kobiet, nie mężczyzn...

─── A jednak to Twój syn, który - przypominam Ci - stracił matkę...

─── Była słaba. Dobrze się stało, a Ty...

─── Ja nie jestem jego matką, Faustus! Na litość Lucyfera!

─── A powinnaś być! ─── warknął, na co uniosłam lekko jedną brew; uświadomiwszy sobie co powiedział, szybko się zreflektował. ─── Jesteś jego Nocną Matką, Zeldo. To Twój obowiązek!

⠀⠀⠀ Tamtego wieczoru dziękowałam sobie w duchu, że rzuciłam na chłopca zaklęcie; w przeciwnym razie dzika awantura, którą urządziliśmy sobie z jego ojcem, bez wątpienia wybudziłaby śpiące w kołysce dziecko. Od tamtej pory Blackwood przestał wzywać mnie do swych komnat o każdej porze dnia i nocy, zamiast tego zatrudniając w roli niańki swoją starszą córkę, Prudence. Jeśli wierzyć jej słowom, podejście Arcykapłana wobec syna nie zmieniło się ani trochę.

⠀⠀⠀ Widząc więc teraz jak mały Judas wierzga nóżkami myśląc, że to ojciec stoi nad jego kołyską, moje serce ścisnął trudny do opisania żal. Porwanie Leticii tuż po narodzinach było lekkomyślne, niemniej pozwoliło dziewczynce zaznać ciepła, miłości. Jej śmiech wzbogacał atmosferę domu Spellmanów, ale jej brat... jej brat nigdy się nie uśmiechał. Dziedzic Faustusa przeważnie płakał, a kiedy tego nie robił, leżał bez dźwięku z neutralną miną, przypatrując się otoczeniu swoimi dużymi, smutnymi oczami. Nachyliłam się nad kolebką, wysuwając przed siebie dłoń, aby pogładzić chłopca po rozpalonym policzku. Momentalnie przestał płakać, a zamiast tego spoglądał na mnie z zaciekawieniem. Kilka rudych kosmyków połaskotało go po nosie i to chyba zwróciło jego uwagę, bowiem zacisnął na nich piąstkę i pociągnął delikatnie w swoją stronę, śmiejąc się przy tym.

─── I po co była ta awantura, szatański cherubinku? ─── wyszeptałam, masując go po brzuszku.

⠀⠀⠀ Zacisnąwszy dłoń na kołysce, zaczęłam nią miarowo poruszać, drugą rękę trzymając jednak blisko chłopca. Judas był dzieckiem złaknionym fizycznego kontaktu. Czułości. Poczucia bezpieczeństwa. Kiedy usnął, pomału skierowałam swoje kroki w kierunku sypialni Faustusa, który niewzruszony hałasem dobiegającym z sąsiedniego pokoju, spał w najlepsze. Wychodząc przystanęłam jeszcze przy łóżku Prudence, delikatnie gładząc ją po głowie. Tej nocy dwójka dzieci Blackwooda mogła spać spokojnie, świadoma tego, że obok jest ktoś, kto nad nimi czuwa.