JustPaste.it
User avatar
Your own personal Jesus @PAGE394 · Dec 15, 2019 · edited: Apr 3, 2020

ℭ𝔥𝔞𝔭𝔱𝔢𝔯 VI 

pasek.gif

kostek4.gif

𝕷𝖊𝖔𝖓𝖆𝖗𝖉 𝕸𝖈𝕮𝖔𝖞 & 𝕿𝖍𝖊 𝕯𝖔𝖈𝖙𝖔𝖗 

Doktor naiwnie wierzył, że się uda. Lekarz wydawał się przekonujący, chociaż to pierwszy oficer był zobligowany służyć radą swojemu kapitanowi i to po nim Władca Czasu spodziewał się raczej głosu rozsądku. Ale ten Wolkanin był najwyraźniej przyzwyczajony do poczynań Jamesa Kirka, albo bardziej do niego podobny niż ktokolwiek z nich sądził. Ostatecznie jednak okazało się to bez znaczenia, kto ma w obowiązkach służbowych mówienie z sensem, bo pozostała część zwiadu ewidentnie miała w obowiązkach służbowych ignorowanie dobrych rad.
Już miał zaoponować wobec wzywania jakiegokolwiek wsparcia – żadna broń nie była skuteczna w walce z Dalekami – ale okazało się to zbędne. Byli odcięci.

Zacisnął usta w wąską, bladą linię, przerabiając w głowie kilka różnych scenariuszy. Nie ważne kto tutaj uważał się za dowódcę, kto jakiego koloru miał mundur i jakie szkolenie przeszedł – Doktor uważał się odpowiedzialny za tych ludzi. Nie mógł pozwolić, żeby coś im się stało, ale na planecie z przynajmniej jednym Dalekiem to zadanie już było wyjątkowo trudne. A tutaj poza przynajmniej jednym Dalekiem mieli na karku rośliny Varga.

Słowa lekarza go nie zaskoczyły. Odszukał jego oczy, ciemne i łagodne, pełne niepokoju, przez najwyżej kilka sekund patrząc na niego całkowicie pewnie i zdecydowanie. Plan oczywiście wymyślał na bieżąco, ale nie zamierzał tego dać po sobie poznać. Ludzie zawsze traktowali go jak przywódcę, bo zdawał się wiedzieć co robi. I przecież zawsze się udawało. Setki lat.
– Blokują nam sygnał, musimy zniszczyć nadajnik bo inaczej się stąd nie wyniesiemy. Lepiej być cicho i zachować ostrożność. I niczego nie dotykać – zakończył szybko. Doktor był nieodpowiedzialny i często działał bez planu, ale czuł, że ten tu obecny James Kirk wymagał dodatkowych ostrzeżeń. Już kiedyś podróżował z kimś podobnym, kto wprawdzie nie był nigdy żadnym kapitanem, ale bardzo wiarygodnie się za niego podawał.
– Dalekowie… te istoty, nie mogą nas zobaczyć. A nadajnik powinien być – urwał, rozglądając się. Wodził chwilę wzrokiem po otwartej przestrzeni, aż dostrzegł w którym kierunku odszedł przedstawiciel wrogiej rasy – tam – zakończył, wskazując na płaską, jednopiętrową budowlę. Nie było widać stąd drzwi, a budynek kojarzył się z zewnątrz z ruiną. Niestety wokół rosło całkiem sporo wysokich, kolczastych roślin o grubych gałęziach.
Ale mężczyzna sprawiał wrażenie pewnego tego, co robi, kiedy ponownie ruszył, prowadząc za sobą trzech oficerów Gwiezdnej Floty. Poruszał się szybko i pewnie, póki słyszał za sobą echo ich kroków, aż przestał na nie zwracać uwagę.
I to był błąd.
– Tam! To musi być to! – usłyszał nagle głos kapitana i cichą, stłumioną odpowiedź jego pierwszego oficera, który wprawdzie próbował go powstrzymać, ale w ciągu kilku sekund stwierdził, że bezpieczniej było po prostu podążyć za blondynem. Doktor w ostatniej chwili odwrócił się i złapał lekarza, który był najbliżej, za rękaw munduru, zanim i on uległ temu szaleństwu. Władca Czasu czuł, że nie potrafi dostrzec czegoś ważnego. Umykało mu coś oczywistego, ale czuł też, że musi zachować ostrożność.
– Z tego będą kłopoty, jak dwójka z nas się w coś wpakuje, to pozostali będą w stanie pomóc. To chyba lepsze wyjście – zauważył, siląc się na racjonalność. Wrak był dobrze ukryty i gdyby nie to, że przypadkiem znaleźli się wystarczająco blisko, żeby dostrzec delikatny kształt, mogliby go minąć. Kiedy w końcu puścił rękaw lekarza, poprowadził go bliżej, wyjmując z wewnętrznej kieszeni długiego, brązowego płaszcza, śrubokręt soniczny. Cicho badał zewnętrze wraku, mamrocząc do siebie. Starał się jednocześnie nasłuchiwać czy nikt się nie zbliża, ani czy McCoy się nie oddala – miał złe przeczucia odnośnie tego wraku.
Doktor lubił się pchać w sam środek niebezpieczeństwa, ale tym razem coś go powstrzymywało.
– Leonard, nie – syknął, uprzedzając ruch mężczyzny i cofnął się o krok – to nie był przypadek, że go znaleźliśmy. Zastanawiam się czy Dalekowie przypadkiem nie… – zaczął, ale niespodziewanie ukucnął za najbliższym krzewem, szarpnięciem zmuszając McCoya, żeby się zbliżył. Z wraku powoli wyłonił się jeden kosmita, potem gęsiego dwaj mężczyźni, jeden w błękitnym, drugi w złotym mundurze. Tę krótką kolumnę zamykał drugi przedstawiciel obcej, wrogiej rasy.
Doktor delikatnie, powoli położył dłoń na ramieniu lekarza, zanim ten jakkolwiek zareagował.
– Muszą potrzebować ich żywych, skoro nadal żyją. Zaraz za nimi pójdziemy, odpowiedzi będą w ich bazie, musi być jakieś tylne wejście – mrugnął do niego, podrzucając w wolnej dłoni śrubokręt soniczny i wstał, kiedy tylko zostali sami.
– Nie mogą nas zauważyć – rzucił cicho, przez chwilę patrząc mężczyźnie w oczy zupełnie poważnie a zaraz potem pomknął przodem, od teraz już ufając, że McCoy pójdzie za nim. 

pasek.gif