ℭ𝔥𝔞𝔭𝔱𝔢𝔯 II
𝕷𝖊𝖔𝖓𝖆𝖗𝖉 𝕸𝖈𝕮𝖔𝖞 & 𝕿𝖍𝖊 𝕯𝖔𝖈𝖙𝖔𝖗
Doktor wysłuchał uwagi kapitana i jednego z towarzyszących mu mężczyzn, a z każdym usłyszanym słowem jego brwi unosiły się coraz wyżej.
A potem się rozejrzał.
– Och, jak mogłem tego nie zauważyć! – zbeształ głośno samego siebie – Głupi, ślepy, Doktor! – kontynuował tyradę. Rośliny, które dostrzegał, pozostawały nieruchome i osoba, która pojawiłaby się pośród nich w tej chwili, nie zauważyłaby nic podejrzanego, ale Władca Czasu widział. I wiedział, że jego nowi kompani również.
Najgorszą informacją było dla niego to, że droga do TARDIS była całkowicie odcięta. Obawiał się, że póki nie rozwiąże tego roślinnego problemu, nie będzie miał jak się stąd wynieść – wprawdzie nigdy nie uciekał przed problemem i nie zamierzał opuścić członków Gwiezdnej Floty, ale uniemożliwienie dostępu do statku o kształcie niebieskiej budki telefonicznej uniemożliwiało im także przeniesienie się gdziekolwiek.
Bez względu na to jaka droga ich teraz czekała, musieli ją przebyć pieszo.
– Skoro wasz oficer zwariował po, jak to trafnie określiłeś, nadzianiu się na jedną z tych roślin, to proponuję badać je na odległość – zauważył w końcu.
– Obawiam się, że to rośliny Varga – Nie chciał nikogo niepokoić, ponieważ nie miał specjalnie dobrego doświadczenia z ludźmi działającymi pod wpływem stresu. Ale obecnie miał do czynienia z dwójką bardzo dobrze wykształconych ludzi i jednym Wolkaninem, więc obawiał się, że nawet, kiedy ich nie ostrzeże, stopniowo będą łączyć wątki i wszystko sami rozgryzą.
– Zamienia swoje ofiary w mordercze maszyny – resztę pozwolił sobie chwilowo chociaż przemilczeć. Mógł się mylić, ale podejrzewał, że tych roślin Gwiezdna Flota nigdy nie skatalogowała, bo każdy zespół badawczy musiał znikać, kiedy podejmował próby. Ten, z którym Doktor się zetknął, pewnie też by mógł, Władca Czasu wciąż nie mógł im zagwarantować, że przeżyją. Że on sam przeżyje. Prawie na pewno przemiany nie mógł zatrzymać ani cofnąć dzięki swojej zdolności regeneracji.
Otóż po ukłuciu kosmiczną rośliną, ofiara stawała się jej posłuszna. O ile doktor się nie mylił, oficer Mallory niedługo znów do nich wróci, nie mając już kształtu człowieka, a zamiast fazera zacznie korzystać z takich samych kolców jak otaczające ich stworzenia. Doktor nie chciał nikogo straszyć, ale jeśli nie będą ostrożni, sami staną się częścią zielonego kręgu, który bardzo powoli zmieniał swój układ.
– Chwilowo radzę się… wycofać – podjął więc ostateczną decyzję, postępując kilka kroków w tył. W końcu odwrócił się i rzucając typowe dla siebie polecenie „Biegnijcie!”, rzucił się pędem przez zarośla w tę stronę, na której horyzoncie chwilowo nie dostrzegał zagrożenia.
Musieli się stąd wynieść, ale do tego należało opracować plan. Doktor wiedział, że jeśli były tutaj rośliny Varga to musiały być istoty o wiele gorsze. O wiele bardziej niebezpieczne. I nie zamierzał odchodzić. O ile jego nowi kompani przygody mogli się teleportować, sam ani myślał, był gotów zablokować własny sygnał, gdyby kapitan Kirk się z nim w tej kwestii wykłócał – jeśli w ogóle byli w stanie się teleportować. Doktor nie mógł tego sprawdzić ale obawiał się, że, skoro już zostali zauważeni, ich ucieczka zostanie udaremniona.
Doktor biegł przez chwilę, jego szybkie, mocne kroki tłumiła piaszczysta, nieurodzajna ziemia, aż zupełnie gwałtownie się zatrzymał, rozkładając szeroko ramiona, by powstrzymać swoich towarzyszy.
Uprzedzając czyjkolwiek sprzeciw bądź pytanie, w milczeniu wskazał przed siebie. Na odsłoniętej części planety badawczo zatrzymała się istota zamknięta w niskim, metalowym pojeździe przywodzącym na myśl ciężki czołg w kształcie ściętego ostrosłupa, z licznymi półkulistymi wypustkami na całym kadłubie.
Istota stała przez chwilę, obserwując zarośla, jakby wiedząc, że ktoś się ukrywa pośród zieleni, aż w końcu ruszyła, odchodząc w sobie tylko znanym kierunku.
Doktor odetchnął.
– Jeśli możecie, radzę wam uciekać. Ja muszę się dowiedzieć, co knują – poinformował w końcu półgłosem. Kwestia czasu, aż jego TARDIS zostanie zauważona i wtedy już nie będą przypadkowymi intruzami. Staną się zagrożeniem. A Dalkowie, niestety, zamiast uciekać, zewrą szyki wobec swojego najgorszego wroga.