JustPaste.it
User avatar
𝓵umihiutale @LAWFULXEVIL · Sep 10, 2020 · edited: Sep 12, 2020

⠀⠀⠀Wiedziałam, że Szatan potrafi być litościwy. Nigdy, rzecz jasna, nie przyznałabym tego na głos, mając pełną świadomość, iż moje słowa zostałyby uznane za abominację. Nie mogłam pozwolić sobie na podobne, ohydnie oczywiste potknięcia; była to domena mojej siostry, której słaba wiara kładła się cieniem na honorze naszego szanowanego rodu, wywołując u oddanych wyznawców Księcia Ciemności pobłażliwy, prześmiewczy uśmiech. Niejednokrotnie próbowałam nawrócić Hildegardę na odpowiedni tor ścieżki mroku, której zwieńczeniem miała być wieczna egzystencja u boku Lucyfera; skąpanie się w blasku jego nieograniczonej mocy, uszczknięcie choć odrobiny otaczającej go piekielnej chwały. Podobna wizja, niezwykle kusząca, była głównym motorem napędowym moich działań. Bezbłędnie wyznając żelazne dogmaty, na których zostały wzniesione fundamenty Kościoła Mroku, bez wahania wypełniałam wolę Szatana, nie tylko uchodząc, ale przede wszystkim mając samą siebie za najwierniejszą jego wyznawczynię.

⠀⠀⠀ Zabijałam więc swoją siostrę wiedząc, że postępuję słusznie. Za każdym razem, kiedy dłoń Hildegardy przebijała wilgotną, czarną Ziemię Kaina, łudziłam się, że będzie to moment, w którym pulchna blondynka stanie dumnie u mego boku i oczyszczając swoje imię, również zostanie oddaną służebnicą Księcia Ciemności. Każdorazowy zawód powodował gorycz, a smak tej niepożądanej, cuchnącej porażką emocji zdążyłam poznać już wystarczająco dobrze. Odkąd tylko moja samoświadomość zaczęła funkcjonować na najwyższych obrotach, byłam przekonana, iż za sprawą Lucyfera permanentnie wyzbyłam się lęku ze swojej duszy. Za każdym razem jednak, kiedy mój bystry wzrok spoczywał na sylwetkach rodzeństwa, bezgraniczna wiara w ową kwestię była wystawiana na próbę.

⠀⠀⠀ W wybijaniu mi z głowy podobnych myśli, zdradzieckich wobec Mrocznego Pana, pomagał lęk i respekt, jaki wzbudzałam wśród społeczności Kościoła Nocy; pozycja Edwarda nie miała w tym przypadku żadnego znaczenia. Korytarz, który kilka stuleci temu zaczęłam ozdabiać butami swoich ofiar, był wystarczającym świadectwem tego, że nie byłam typem czarownicy, która wycierałaby sobie gębę kapłańskim tytułem brata. Nie potrzebowałam niczyjej ochrony, ani zgody, a doprowadzona do ostateczności działałam szybko, sprytnie i skutecznie. Stąd też, ilekroć w moim sercu pojawiała się zadra zwątpienia wobec odczuwanych lęków, karmiłam się wybornie podanym kłamstwem, łechtającym moje ego. Minęło wiele lat nim, tuż po śmierci matki, uświadomiłam sobie swój pierwszy lęk, który usilnie starałam się ukryć nie tylko przed resztą świata i Szatanem, ale przede wszystkim przed samą sobą.

⠀⠀⠀ Bałam się klatki, a choć ta nie miała jasno określonych granic, zdawała się dusić moją osobowość niewidzialnymi prętami. W tym przypadku więzieniem było urokliwe Greendale; miasto, w którym przyszło mi dorastać, a które od samego początku tłamsiło mnie swoją miałką aurą. Nie miałam zbyt wielu przyjaciół, nad czym nie ubolewałam, od dziecka preferując samotność, niżeli obcowanie z czarownicami o wąskich umysłach. W przeciwieństwie do pozostałych czarownic w Akademii Sztuk Niewidzialnych, nie potrzebowałam nawiązywać silnych więzi z innymi studentkami. Jedyną osobą, która była godna, aby móc mianować się moim przyjacielem, był Faustus Blackwood. On, Edward i Hilda byli jedynym, co scalało mnie z tą przeklętą prowincją i jednocześnie jedynym, co było w stanie mnie od niej oderwać. Kiedy więc mój brat wyjechał do Nekropolii Watykańskiej, aby otrzymać należne święcenia kapłańskie, siostra wróciła do Anglii, chcąc zająć się osieroconym w wyniku ataku Łowców Czarownic Ambrosem, zaś Faustus poślubił Constance, wszelkie powody przestały istnieć.

⠀⠀⠀ Nie miałam najmniejszego zamiaru pozostać w domu z ojcem, którego dni zostały już dawno policzone; nigdy niczego mi nie dał, od urodzenia traktując jak niewartego uwagi intruza. Nie żywiąc wobec niego żadnych zobowiązań, z nieskrywaną satysfakcją przekazałam opiekę nad wpół świadomym Francisem Spellmanem jednej ze starszych czarownic z sabatu, która posiadała wystarczające doświadczenie, a sama jeszcze tego samego wieczoru spakowałam swoje rzeczy, gotowa zerwać okowy dotychczasowego przywiązana i czując zew wolności na karku, ruszyłam w świat. Byłam niczym dzikie zwierzę, które dotychczas chowanie w niewoli, wreszcie zaznało tego, do czego było stworzone. Każde nowe doświadczenie było powiewem świeżego powietrza; pierwszym jego haustem, zapisującym się trwale w pamięci. Delektowałam się otwartością i wyzwoleniem egzotycznych sabatów, kulturę których poznawałam z charakterystyczną dla mnie zachłannością. Nie myślałam o pozostawionej za sobą rodzinie; rodzinie, która dawała o sobie znać w postaci listów spisanych niechlujnym pismem Hildy, o dziwo docierających zawsze w moje ręce, bez względu na lokalizację. Nie wróciłam na pogrzeb Francisa. Zignorowałam powrót siostry do Greendale. Dopiero wówczas, gdy dotarła do mnie informacja o inauguracji Edwarda jako nowej głowy Kościoła Nocy, zdecydowałam się ponownie zawitać w rodzinne progi, choć na krótką chwilę.

⠀⠀⠀ Odziana na czarno, zasiadłam w pierwszej ławce w Sprofanowanym Kościele, celowo obierając tą, w której nie siedziała Hilda. Unikałam jej spojrzenia, które zdawało się wypalać na mym ciele podszyte troską dziury. Spotkanie z nim oznaczało ponowne zniewolenie, a na to nie mogłam sobie pozwolić. Tuż po ceremonii opuściłam więc dobytek sabatu, nie dając ani siostrze, ani bratu szansy na to, by choć ująć mnie za dłoń. Musiałam uciec jak najdalej. Biegnąc przez świat, odnaleźć samą siebie.

 

 

 

 

⠀⠀⠀ Niedopałek papierosa zniknął pod czubkiem błyszczącej, czarnej szpilki, która wgniotła go ciemny żwir. z cichym chrzęstem. Poprawiając czarny kapelusz z dużym rondem, osłaniający moją twarz przed słońcem, niespiesznie ruszyłam w kierunku wznoszącej się na tle lasu posiadłości, emanującej przytłaczającym, rodzinnym ciepłem. Zbliżywszy się do ganku, w moje nozdrza uderzył zapach kardamonu i cynamonu; ulubionych przypraw Hildy, które dodawała do niemalże wszystkiego. Chłodny metal staroświeckiej klamki zawibrował pod moimi palcami; zupełnie tak, jakby dom na swój szczególny sposób witał mnie z powrotem. Głuche skrzypnięcie drzwi przerwało spokojną aurę, kiedy przekroczyłam próg, niemalże wpadając na postać o postawnej sylwetce, która stała tuż za nimi.

Postanowiłaś wrócić na dobre, czy znów masz zamiar zniknąć? ─── chłodny, acz cichy głos Edwarda nie pozostawiał złudzeń; był poirytowany.

⠀⠀⠀Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, po przedpokoju rozniósł się pisk, który sprawił, że moje wargi wykrzywiły się w wyrazie zniesmaczenia. Już po chwili ramiona pulchnej blondynki obejmowały moją wychudzoną sylwetkę, niemalże miażdżąc mi żebra. Spomiędzy warg młodszej czarownicy wypływało tyle słów, że finalnie łączyły się one w jedną, długą paplaninę bez początku i końca, przerywaną od czasu do czasu tym idiotycznym zdrobnieniem, które nadała mi już jako małe dziecko. Zelds. I choć w normalnych okolicznościach odepchnęłabym ją od siebie, tym razem zdobyłam się na relatywnie czułe poklepanie jej po plecach. Odpychając formujące się w moim sercu ciepło, westchnęłam ciężko czując, że powoli przegrywam tę walkę.

─── Tak. Tak, wróciłam. ─── odparłam, dając pociągnąć się świergotającej Hildzie w kierunku kuchni; mijając pozornie nieprzejednaną sylwetkę brata, dostrzegłam na jego ustach szczery uśmiech.

 

 

 

 

⠀⠀⠀ Tańczące w kominku płomienie finezyjnie podkreślały szlachetność bursztynowej barwy whisky, która leniwie kołysała się w mojej szklance wraz z każdym, najdrobniejszym ruchem dłoni. Leniwym ruchem unosząc drugą, na której palcu wskazującym spoczywał elegancki, wiktoriański uchwyt na papierosa, objęłam filtr ustami i głęboko zaciągnęłam się gorzkim dymem. Czując jak każdy, nawet najbardziej spięty mięsień relaksuje się zarówno pod wpływem alkoholu, jak i dostarczonej nikotyny, odchyliłam głowę w tył, opierając ją o zagłówek kanapy i przymknęłam oczy. Stan błogiego spokoju nie trwał jednak długo; do moich uszu dotarły bowiem zbliżające się w kierunku salonu kroki. Nie były one skoczne, jak w przypadku Hildegardy, ani ciężkie, którymi charakteryzował się Edward. Te były szurające, niemalże leniwe i przede wszystkim obce. Nawet wówczas, gdy wyczułam cudzą obecność na progu pomieszczenia, nie otworzyłam oczu, od niechcenia odgarniając pojedynczy kosmyk rudych włosów, który wysmyknął się z idealnie ułożonej fryzury.

─── Wiem, kim jesteś. Dzieciakiem Thomasa, którego moja słodka siostra postanowiła rozpieścić do granic możliwości, dzięki czemu przez najbliższe siedemdziesiąt lat będziesz odpokutowywał skutki głaskania po głowie w murach tego domu. ─── przerwałam ciszę niskim, nieco zachrypniętym głosem, wieńcząc swoją wypowiedź dramatycznym westchnięciem. ─── Edward opowiadał mi o tobie, gdy Hildegarda raczyła w końcu zaprzestać dręczenia mnie swoimi durnymi pytaniami. Nie jest zadowolony z twojej obecności. Ironiczne, prawda? Splamiłeś honor rodziny, a teraz będziesz żył pod jednym dachem z reprezentantem Mrocznego Pana na ziemi... masz zamiar usiąść, czy chciałeś się tylko przywitać?

Tym razem otworzyłam oczy i rzucając mu przez ramię wymowne, twarde spojrzenie. W jednej chwili w mojej dłoni znalazła się złocona papierośnica, którą Edward podarował mi na zakończenie Akademii. Otwierając pudełeczko jednym, zgrabnym ruchem, wysunęłam je w kierunku Ambrosa.

─── Palisz? A może Hilda już zdążyła sprać ci umysł swoimi wyssanymi z palca dyrdymałami o szkodliwości palenia?