— Sally Face! Sally Face! — Uniósł głowę, nawet nie siląc się na cień nadziei, że chodzi o cokolwiek innego, niż zwykłą zaczepkę. Szczególnie, że głos należał do wysokiego blondyna, który pewnym krokiem zmierzał w jego kierunku, jak zwykle otoczony grupką najbliższych przyjaciół. Głos blondyna – Jacka Carpentera – niósł się po korytarzu, sprawiając, że kilkoro uczniów oderwało się od swoich pochłaniających przerwę zajęć, by zobaczyć nadchodzące wydarzenia, licząc na kolejny darmowy pokaz, nawet jeśli podobny odbywał się niemal dzień w dzień. — Sally Face! — powiedział Jack raz jeszcze, zatrzymując się przed ławką, na której siedział Sal. Blondyn oparł dłonie na biodrach, przywołując na twarz szeroki, nie zwiastujący niczego dobrego uśmiech, patrząc z góry na młodego Fishera. — Gdzieś ty się ukrywał? Szukałem cię prawie całą przerwę.
Sal dość ostentacyjnie rozejrzał się po korytarzu, po czym ponownie spojrzał na Jacka, zadzierając głowę, nie zwracając uwagi na chichoty otaczających chłopaka kolegów.
— Rzeczywiście niemal środek korytarza to dobre miejsce na kryjówkę. Świetna dedukcja — rzucił, a chichoty momentalnie ustały. Kąciki ust Jacka drgnęły niepewnie, ale chłopak najwyraźniej nie załapał ironii, tak samo jak jego kumple, a nawet jeśli – niczego nie dali po sobie poznać. Sal wzruszył ramionami i opuścił głowę, wracając do książki, którą miał rozłożoną na kolanach, ignorując tłoczące się nad nim postacie. A przynajmniej robił to, dopóki Jack nie wyrwał mu lektury. Sally podniósł się z ławki niemal z rezygnacją, choć sam doskonale wiedział, że nie zrobi to na Carpenterze żadnego wrażenia; Sal jak na swój wiek był dość niski, przez co ledwo sięgał Jackowi do ramienia. — Oddaj mi książkę, jest moja.
— Wydaje mi się, że teraz należy do mnie — odparł chłopak, po czym otworzył ją na pierwszej stronie i na chwilę zamarł, wpatrując się w odręcznie napisane, lekko pochyłe litery. Nie trwało to jednak długo, bo na jego twarzy raz jeszcze pojawił się przebiegły uśmiech i zerknął na Sala. — Zawsze wiedziałem, że coś z tobą nie tak, Fisher, ale nie sądziłem, że aż tak. Najwyraźniej oprócz twarzy brakuje ci czegoś jeszcze, skoro nazywasz się Diane — powiedział, wyraźnie akcentując imię, co wzbudziło ogólne rozbawienie wśród jego grupki. — Niemal mi przykro, kolego. Znaczy się… koleżanko.
— To książka mojej mamy — wyjaśnił, niewzruszony zaczepką, właściwie nigdy nie przejmując się kwestią swojej płci, a właściwie tym, za kogo biorą go inni.
— Przecież ty masz tylko starego. — Jack, najwyraźniej lekko zirytowany, że jego żart nie zrobił na ofierze żadnego wrażenia, głośno zamknął książkę, gniewnie marszcząc przy tym czoło.
— Ale zanim umarła, ta książka należała do mojej mamy — odpowiedział, wzruszając ramionami. Widział, że Jack usilnie stara się wymyślić coś jeszcze, jednak ogólne rozbawienie zniknęło.
— Stary, może oddaj mu tę książkę i spadamy, zanim zjawi się tutaj jakiś nauczyciel — powiedział cicho, dość niepewnie jeden z kumpli Carpentera i choć Jack z początku zmierzył go nienawistnym spojrzeniem, tak w końcu wepchnął książkę z powrotem do rąk Sala, po czym odwrócił się na pięcie i bez słowa odszedł, a reszta jego grupki, niczym uwiązane na smyczach psy, potruchtała za nim, również pozostawiając tę sytuację bez żadnego komentarza.
Przerzucił kartkę, próbując nadążyć z notowaniem, jednak stary Harrier zdawał się nie zwracać większej uwagi na to, że ktokolwiek próbuje sporządzać notatki na jego lekcjach, zachowując się wręcz, jakby jedynie chciał odbębnić przygotowany materiał i mieć kolejną godzinę lekcyjną z głową. Później mszcząc się na uczniach, że nie poświęcają jego przedmiotowi zbyt dużo uwagi, przygotowując rozbudowane sprawdziany, które przeważnie były katorgą dla każdego. Cokolwiek by jednak nie mówić, Harrier w swoich ocenach zawsze był sprawiedliwy, nie patrząc na nikogo przez pryzmat własnych spostrzeżeń, uczciwie wynagradzając dobrą oceną tych, którzy przyłożyli się do nauki, ale również bez żadnych skrupułów, wręcz bezdusznie uwalając tych, którzy wykazali się jawną ignorancją.
Sal był całkiem dobrym uczniem, nie wybitnym, ale przeważnie nie miał problemów z opanowaniem wymaganego materiału. Miał całkiem dobrą pamięć, więc często wystarczyło mu jedynie zajrzenie do notatek przed sprawdzianem, by zdobyć zadowalającą ocenę, ale nigdy nie starał się robić nic ponadto. Właściwie nie lubił się wychylać, szczególnie że nie widział ku temu takiej potrzeby, jednak większość nauczycieli, w tym również stary Harrier, być może całkiem słusznie twierdzili, że zwyczajnie brakuje mu ambicji, choć ma potencjał. Sal zazwyczaj komentował to wzruszeniem ramion, co najczęściej ucinało dyskusję, skwitowaną bezradnym westchnięciem nauczyciela.
Przekreślił źle napisane słowo, zaraz pisząc je poprawnie i już miał unieść głowę, słysząc że nauczyciel przeszedł do tłumaczenia zapisanego na tablicy przykładu, ale w tym momencie na jego ławce wylądowała zwinięta w kulkę kartka. Sally przez chwilę wpatrywał się w nią, po czym odłożył długopis i wreszcie sięgnął po nią i rozwinął. Tak, jak się spodziewał, była to krótka wiadomość i doskonale wiedział, kto był jej nadawcą.
Przebiegł wzrokiem po krótkiej notatce, informującej go, że Jack zamierza się z nim „rozliczyć” po zajęciach, po czym spojrzał na nabazgrany w rogu kartki obrazek, prawdopodobnie mający przedstawiać jego samego, a właściwie to, co ukrywała jego proteza. Sal uśmiechnął się do siebie, bo zniekształcona twarz, narysowana przez Carpentera nawet w połowie nie odzwierciedlała rzeczywistych obrażeń, jakie kryły się za maską. Optymista, pomyślał, zwijając kartkę ponownie w kulkę i wsunął ją do kieszeni spodni w momencie, gdy zadzwonił dzwonek, tym samym oznajmiając koniec ostatniej tego dnia lekcji.
Sally lekko przechylił głowę w bok, wpatrując się w swojego ojca, który nerwowo odchrząknął, wyraźnie nie wiedząc, co zrobić z rękami, więc ostatecznie ułożył je płasko, wierzchem do góry, na blacie stołu przy którym siedzieli naprzeciw siebie.
— To wcale nie tak, że wierzę w podobne rzeczy, Sal — powtórzył po raz trzeci. — Po prostu… Nasza sąsiadka, pani Hill, powiedziała, że lepiej się upewnić, skoro twierdzi, że u niej dzieją się takie rzeczy. Zresztą ci ludzie i tak u niej będą, a poprosiła mnie, żebym jej przy tym towarzyszył, to mogą przecież zajrzeć i do nas, prawda? Do domu obok też mają zajrzeć, to coś jak… rutynowa kontrola. — Uśmiechnął się, jednak bez przekonania. — Nie musisz się martwić, Sal, ale mimo wszystko wolałbym, żeby nie było cię przy tym, tak na wszelki wypadek, chociaż to naprawdę nie oznacza, że wierzę w takie rzeczy.
— Wiem, tato — odpowiedział, a na twarzy Henry’ego Fishera pojawił się cień nadziei. — Gdzie mam wtedy być?
Tym razem mężczyzna uśmiechnął się szczerze, choć wciąż trochę niepewnie i sięgnął po leżący niedaleko notes, z długopisem wsuniętym pomiędzy kartki. Henry otworzył go na wybranej stronie i z powrotem zerknął na syna.
— Państwo Warrenowie, bo to właśnie z nimi skontaktowała się pani Hill, powiedzieli, że na ten moment nie są w stanie określić, ile czasu może to zająć, ale wspomnieli za to, że mają syna mniej więcej w twoim wieku, który obiecał mieć na ciebie oko przez ten czas. Nie mieszkają tak daleko od New Jersey, podróż zajmie ci raptem parę godzin.
Sal kiwnął głową na znak, że zrozumiał. Zdążył się już nauczyć, że sprawy dorosłych przeważnie wymagały nieobecności nieletnich i prawdopodobnie mógł nie być to jedynie pomysł jego ojca. Szczególnie zważając na wrodzoną ciekawość Sally’ego.
— Kiedy mam się pakować? — zapytał po chwili, domyślając się, że będzie musiał wziąć kilka najpotrzebniejszych rzeczy, skoro na dobrą sprawę nie miał pojęcia, jak długo będzie poza domem.
— Najlepiej jeszcze dzisiaj. Jutro odwiozę cię na pociąg — odpowiedział Henry, a Sal raz jeszcze kiwnął głową, po czym, uznając rozmowę za zakończoną, podniósł się z krzesła z zamiarem pójścia do swojego pokoju. Zatrzymał go jednak jeszcze głos ojca, więc odwrócił się w jego kierunku, ponownie lekko przechylając głowę w bok. — Tylko to naprawdę nie tak, że wierzę w podobne rzeczy.
Sal nie wytrzymał i zwyczajnie roześmiał się, co ostatecznie rozgoniło dotąd utrzymującą się ciężką atmosferę. Starszy Fisher uśmiechnął się szeroko, wyraźnie zadowolony z takiego zakończenia rozmowy.
— Wiem, tato — odpowiedział, po czym zniknął w swoim pokoju.
Wpatrywał się w mijane domy, zbyt zaciekawiony nową okolicą, by czytać książkę. Co prawda, musiał przerwać w ciekawym momencie i wysiadając z pociągu na odpowiedniej stacji, miał nadzieję, że w taksówce uda mu się dokończyć dany rozdział, ale gdy tylko auto ruszyło, Sal zapatrzył się przez okno, kompletnie zapominając o spoczywającej w plecaku lekturze. Nie zwracał uwagi nawet na taksówkarza – starszego mężczyznę, który raz po raz zerkał na niego w lusterku z wyraźnym skonfundowaniem. Na początku nawet próbował zagaić rozmowę, wyraźnie starając się wypytać o maskę, ale typowe dla Sally’ego przeważnie krótkie i konkretne odpowiedzi, najwyraźniej go zniechęciły i teraz jechali przez kolejne przecznice jedynie w akompaniamencie trzeszczącego samochodowego radia.
Cała podróż minęła mu całkiem szybko; rano Henry Fisher, zgodnie z obietnicą, odwiózł go na peron, upewniając się, że jego syn bezpiecznie znajduje się w odpowiednim pociągu. I choć z początku Salowi wydawało się, że czas będzie mu się niesamowicie dłużył, tak dość szybko zorientował się, że akcja książki zainteresowała go na tyle, by odrywał się od niej tylko po to, by zobaczyć, na jakiej właśnie znajduje się stacji. Wydawało się, że również jazda taksówką przebiegnie bezproblemowo i właściwie po chwili Sal upewnił się w tym przekonaniu.
— Jesteśmy na miejscu — powiedział mężczyzna, wyrywając go z myśli, i zaparkował przed odpowiednim budynkiem. Nastolatek spojrzał na numer domu, po czym sięgnął po pieniądze, żeby zapłacić za kurs. Następnie złapał swój plecak i wysiadł z samochodu, pewnym krokiem ruszając w kierunku domu. Dopiero znajdując się przed drzwiami, zawahał się przez chwilę.
Zastanawiał się, jakim człowiekiem okaże się czekający na niego chłopak. Sal doskonale wiedział, że nigdy nie był i prawdopodobnie nie będzie zbyt lubianą osobą; przez noszoną protezę oraz swoje dość specyficzne zachowanie większość zwyczajnie wolała trzymać się od niego z daleka, nawet nie próbując nawiązać jakikolwiek kontaktu. Co prawda, w tym przypadku również nie liczył na odmienne traktowanie, kierując się dość rzeczywistym podejściem; Sal mało kiedy chodził z głową w chmurach i czasami aż do przesady był realistą. Nie oznaczało to jednak tego, że czasami zwyczajnie marzył o tym, by mieć, może nawet nie przyjaciela, ale chociaż jedną osobę, z którą mógłby najzwyczajniej w świecie porozmawiać.
W końcu uniósł rękę, przy okazji poprawiając przewieszony przez ramię plecak i wcisnął dzwonek do drzwi, ciekaw tego, co czeka go w najbliższych godzinach.