𝕮𝖔𝖑𝖉 𝖍𝖆𝖓𝖉𝖘 𝖕𝖆𝖗𝖙 ⅩXXV
Owen powiódł wzrokiem po zebranych, kiedy w towarzystwie agenta O niemal prześcigali się w dotarciu przed oblicze swoich niecierpliwych przełożonych. W normalnych okolicznościach wcale by się nie przejął, ale nie potrafił powstrzymać irracjonalnego gniewu, jaki wzbudzało w nich to oceniające spojrzenie całego zespołu Torchwood. Nie dostrzegł nawet ulgi w oczach Ianto Jonesa, który właściwie już był gotów szukać zagubionych członków zespołu na własną rękę.
Kiedy Jack Harkness wziął go na stronę, wsunął dłonie w kieszenie spodni, starając się zapanować nad ich drżeniem. Wydawało się, że intensywnie spędzony czas z agentem O pozwolił mu pozbyć się tego palącej go od środka agresji, jednak samo brzmienie głosu kapitana doprowadzało go do szału.
Właściwie w normalnych okolicznościach byłby mu skrycie wdzięczny za to, że nie próbował robić mu wyrzutów publicznie. Może rzuciłby nawet jakąś zaczepkę w odpowiedzi na temat tego jak Jack spędza czas wolny i jak często sam by się spóźniał, gdyby nie to że większość nocy spędzał po prostu w bazie.
Zamiast tego zacisnął tylko dłonie w kieszeniach, jakby bolesne wbijanie sobie paznokci w skórę było jedynym sposobem by powstrzymać go od mówienia.
━━━ Nawet nie próbuj prawić mi kazań, Jack ━━━ przerwał mu w połowie przewracając oczyma ━━━ Zabijasz naszych cholernych bliskich, żebyśmy narażali się dla twoich popieprzonych misji ━━━ syknął. W półmroku Harkness nie miał prawa zauważyć czerniejących oczu mężczyzny.
━━━ Nie wiem, co się z tobą dzieje, Owen, ale z tej pracy nie możesz tak sobie po prostu odejść. Dobrze wiesz jak to działa ━━━ postąpił krok do tyłu, unosząc dłoń, by kazać kapitanowi milczeć. Odczuwał silną potrzebę uderzenia go, ale wiedział, że nie może tego zrobić. Jack zrozumiał ten gest nieco inaczej, zamierzał po prostu poczekać albo wrócić do tego tematu przy innej okazji, a teraz zająć się misją.
Wolałby tę misję wykonywać sam. Czuł, jak coś próbuje się z niego wyrwać, jakby w jego wnętrzu coś ożyło, paląc go żywym ogniem aż do kości, a może i nawet głębiej.
Milczał, zaciskając zęby. Poczucie odpowiedzialności wobec Torchwood nie pozwalało mu odejść, choć instynkt nakazywał mu uciekać. Podświadomie wiedział, że dzieje się z nim coś, nad czym nie zapanuje.
Ale agent O wciąż mówił.
I mówił.
━━━ Oh, bo na pewno ktoś taki jak ty wie coś o życiu ━━━ warknął w odpowiedzi ━━━ Nigdy nikogo nie chciałeś ocalić, nigdy na nikim ci nie zależało. Wszystko co mam osiągnąłem samodzielnie, nikogo nie musiałem okłamywać, żeby sobie podnieść samoocenę ━━━ z każdą chwilą bardziej podnosił głos. Byli już sami, reszta zespołu rozeszła się by zająć właściwe im miejsca, a ponieważ walki już się zaczęło, potencjalni zainteresowani już dawno nie kręcili się w pobliżu. Ale Owen przestawał o tym myśleć.
Nie powinien się interesować życiem prywatnym agenta O i sam też nie mógł nikomu postronnemu mówić o swojej pracy. Gdyby poznali się poza Torchwood, przecież też by go okłamywał, a jednak nie mógł znieść tej świadomości. Nie myślał logicznie, kiedy sięgał po mężczyznę. Mocno wczepił palce w jego koszulę, chcąc nim szarpnąć, a wtedy dostrzegł, że jego szyja była całkowicie gładka.
Założyłby się o wszystko, że pod koniec ich dzisiejszego spotkania w hotelu, miał w tym miejscu ślady paznokci lekarza.
━━━ Jesteś kłamstwem, J a m e s ━━━ warknął, popychając mężczyznę. Oczy Harpera pociemniały na dobre, chciał teraz tylko jednego. Nawet nie wiedział, kiedy jego dłoń zwinęła się pięść, a ciało ułożyło w pozycji bojowej.
━━━ Nie będę słuchał rad pieprzonego Marsjanina ━━━ wyrzucił z siebie pretensję, która trapiła go od dłuższej chwili, wymierzając partnerowi mocny cios w twarz.
Nie pozwolił mu się zastanawiać. Uderzył go ponownie, a im mocniej i intensywniej atakował, tym bardziej tego pragnął. Cały w środku płonął tym samym intensywnym gniewem, jakiego namiastkę zasmakował wcześniej.