Roegner był wysoki i barczysty, jego twarz zdobiły wygolone boki i finezyjny, gruby jasny warkocz, luźno sunący wzdłuż kręgosłupa. Był wspaniały w oczach swoich ludzi, kochali go i obawiali się jego gniewu. Calanthe dobrze wiedziała, że niełatwo będzie go usadzić pod pantofel, by rządzić samej mając jedynie u boku słomianą kukłę. Silny i stanowczy, domagał się egzekwowania swoich praw, a nie otrzymując, czego chciał, stawał się brutalny. Zadrapania na skórze mieli zatem oboje; jedyna córa króla Dagorada, podobna ojcu w otwartym sprzeciwie, pewności swoich racji i nieustępliwości nosiła na przedramionach purpurowe sińce po zbyt mocno zaciśniętych na nich, męskich rękach i bynajmniej nie były to oznaki miłości. Roegner mawiał, że bogowie nie dali mu szczęścia do kobiet, a Calanthe zasiadała tuż obok niego i przewracała wymownie zielonymi, znużonymi oczyma. Zawsze miała w zanadrzu wymuszony uśmiech. W alkowie szeptem zapewniała go, jak bardzo go nienawidzi i nie była to miłosna gra kochanków, lecz najszczersza z prawd. Malował na twarzy starożytne runy, pragnął być wojownikiem i władały nim wielkie ambicje, a królowa wysoko unosząca głowę nie mogła pozwolić mu ich spełnić. Próbował ją złamać, a ona, na przekór jemu, zawsze wstawała silniejsza.
- Gdyby mój ojciec żył, połamałby ci obie nogi i rzucił psom - szeroko uśmiechnięta królowa pozdrawiała mieszczan, czując, jak król zaciska boleśnie palce na jej ramieniu, prowokując łzy i grymas bólu. Bezskutecznie.
- Zdechł i gryzie ziemię, mała lwia suko a z zaświatów ciężko będzie ci pomóc, kiedy wrócimy z tej farsy i rzucę cię ja. Na twardą ziemię.
Odwróciła się ku niemu, napluła mu z nienawiścią w twarz. Zgodziła się na małżeństwo, bo miała na ślicznym, smukłym gardle nóż i jak przychylni nie byliby doradcy dotąd dbający o interesy królestwa i jej ojca, widzieli dla młodej królowej tylko trzy możliwości. Pierwsza, czyli abdykacja nie odpowiadała jej wcale. Zaproponowano jej ustąpienie, a ona, lwica z Cintry wzięła w dłonie najbliżej ułożone niej dokumenty i podrzuciła je wysoko nad swoją głowę i nad ich głowy, nawet nie patrząc krzywych spojrzeń dezaprobaty.
- Ani mi się kurwa śni.
Opcja druga, wojna domowa pomiędzy tymi, dla których znaczenia nie ma, czy władający monarcha ma między nogami kij, czy też nie a konserwatystami brzmiała nie lepiej i stąd, Calanthe ulec musiała trzeciej propozycji, która bolała ją równie dosadnie, co dwie poprzednie, bo oznaczała wymuszoną uległość.
- Kim jest ten cały Roegner i gdzie, kurwa leży ta zapadła dziura Ebbing?
Znudzony głos Calanthe odbił się echem od ścian zdobnych freskami i eleganckimi udrapowaniami, bo choć miała w sercu wdzięczność za służbę jej drogiemu ojcu, w jej oczach i przed obliczem praktycznego zagrożenia, cały ten tłum doradców zdawał się być gówno warty.
- Jest diukiem, pani. Pokochasz go, ma odwagę w sercu i hart ducha podobny twojemu, to najlepszy wybór dla ciebie na małżonka i króla.
- To jedyny wybór, bo nikt inny nie chce. Nilfgaard zadbał o to doskonale; w balladach na każdym dworze i w każdej mieścinie śpiewają, że lwica walczy jak mąż mieczem, bo ma kuśkę i dzieli łożnicę z kuzynką. Wiem o tym, może jestem młoda, ale z pewnością nie jestem głupia.
***
Jedno Roegner zrobił jak należało i teraz, Calanthe uśmiechała się tajemniczo, ledwie otwierając usta, gdy patrzyła na jasnowłosą Ciri. Pavettę musiała pochować, uczyniła to z największymi zaszczytami i dozą sztuki, którą jedyna córka królowej szczerze umiłowała. Rzecz jasna, pochowała ją daleko od Roegnera, chociaż marmurowy nagrobek poświadcza zgoła inaczej. Lwica pierwszego męża pogrzebała w skale, na samym dnie i nakazała związać jego ciało łańcuchem, upewniając się, że nigdy nie wypełznie ze swojej dziury, zostając na zawsze w ciemnościach samotni. Pogrzebała go, bo tak kazał jej obyczaj. Gdyby decydowała sama, rozdarłyby go kruki. Z zamyślenia wyrwał lwicę cieniutki, wesoły głos dziewczynki. Zdarte kolana trzylatki kontrastowały z niemalże białymi, popielatymi długimi włosami związanymi w warkocze; Ciri wyglądała jak Pavetta w dzieciństwie, a dzięki temu Calanthe łatwiej było wychowywać ją bez jeszcze większego bólu. Tym razem miała u boku kogoś znacznie lepszego niż Roegner. Nawet dwóch. Eist został królem Skellige i Cintry, odkąd jego brat, Bran ustąpił korony wysp, mimo atrybutu wieku. Uczynił to na zaślubinach Eista z Calanthe, nakładając bratu koronę przy udzielaniu mu błogosławieństwa, a decyzję swoją uzasadnił tym, że Skellige nigdy jeszcze nie posiadało tak mocnego i trwałego sojuszu. Wówczas, królowa zapytała go z przekąsem, czy oznacza to, że ślubuje także i on nigdy nie napadać jej ziemi. Z cieni przyglądał się pani zamku druid. Czarna broda błyskała w świetle świec i tego jednego wieczoru zdawał się mniej wesoły, niż zwykle. Nie odmówił tańca. Czarne, długie włosy opadały z lekkością na oliwkową tunikę, a szare oczy były martwe. Miękkie, ciepłe palce druida nie nosiły odcisków od miecza, Myszowór polegał na magii i runach. Rysował je teraz na czole Calanthe; podwójny proporzec na dwóch liniach, runa łącząca. Małżeńska. Wiedziała, co to znaczy, wystarczyło, że widziała, jak druid na nią patrzy. Popatrzyła na niego uważnie, szepnęła:
- Naucz mnie.
- Mannaz. Ujął ostrożnie jej nadgarstek, a ona złożyła palce tak, by wskazującym nakreślić na czole druida to, za czym prowadził jej dłoń.
- Przeznaczenie zawsze znajdzie drogę - urwane słowa pieśni barda zadudniły Calanthe w uszach, zakotwiczyły się z nieprzyjemnym jęczeniem dud i powracały później za każdym razem, gdy leżała na poduszkach obok Eista. Medycy objaśnili, że przyczyną odmowy królowej jest ból powstały po licznych utratach ciąży, nagłość i przemoc Roegnera i obfite krwawienia co księżyc. Myszowór zaradził na większość z nich, ziołami i runami. Na te, które pozostały głęboko cierniem, zaradził inaczej; dobrocią, łagodnością i obecnością.
- Kochasz mojego druida? - zapytał którejś nocy jarl, gdy napotkał odwrócony wzrok. Wciąż był pochylony nad Calanthe, sięgając jej szyi ustami i muskając unoszących się niespokojnie, krągłych piersi oddechem. Zadrżała, nie ze wstrętu i nie z emocji. W oczach Eista zobaczyła zrozumienie. - Którego wtedy poślubiłaś, jego czy mnie? Westchnął tylko.
- Idź do niego. Skellige i Cintra przypieczętowały sojusz, nieważne jak.
***
OBECNIE
Iglaste drzewa przetykały się z prastarymi dębami.
- Magia otacza nas zewsząd; jest w każdym potoku, szepczą o niej wzajemnie między sobą drzewa. Zamknij oczy, sięgnij do źródła i weź dla siebie wedle potrzeby. Jeśli sięgasz po zbyt wiele, poczujesz pewnego rodzaju wyczerpanie, a wtedy potrzebować będziesz czasu na powrót do stanu początkowego, nazywamy to regeneracją sił. Podejdź teraz do najstarszych, pradawnych dębów Ciri. Dotknij kory. Co czujesz?
- Czuję, że jestem głodna, Myszowór możemy już wracać?
Spod gęstej brody dostrzec mogła lekki, serdeczny uśmiech niezdradzający na dobrą sprawę zbyt wiele, ale gdy tylko Calanthe ruszyła przed druidem i wnuczką w stronę cintryjskiego pałacu, Myszowór pochylił się do dziewczynki.
- Wyczuwasz magię jak podmuch wiatru; nawet najlżejszy zefir nie umknie twojej uwadze, jesteś bardziej wrażliwa ode mnie a to niespotykana niezwykłość, gdy porówna się mój wiek i twój. - Pochylił się do Ciri, zapytał szeptem: - Dlaczego ukrywasz przed babcią swój dar?
Milczenie trwało długo, towarzyszyło obojgu aż do krużganków, a potem, przeszło w gęstniejącą atmosferę nieporadności. Ostatecznie, zaufanie do druida przezwyciężyło dziecięce wątpliwości i księżniczka powiedziała prawdę:
- Nie chcę żeby wysłała mnie do Aretuzy. Chcę być z wami, Myszowór.
Dziedziniec skąpany w świetle dnia, nabierał jeszcze więcej magii. Promienie załamywały się, tworząc misterne, trudne do rozszyfrowania kształty na rozległych paletach witraży, a droga prowadzącą poprzez wysokie, wysmukłe kolumny powstrzymujące krzyżowy strop wydłużała się. Pierwszy raz od dawna Cirilla pragnęła, by krużganki były krótsze. Druid roześmiał się gromko, ów wybuch wesołości tylko pogorszył sprawę. Szare oczy śmiały się jeszcze długo, karcone oczyma urażonego dziecka.
- Żartujesz sobie? Calanthe spaliłaby całą Aretuzę i zrównałaby ją z ziemią, gdyby miała chociaż cień podejrzenia, że czarodziejki chcą jej cię odebrać. Jesteś dla niej wszystkim, nigdy cię nie odda!
Jasna twarz rozjaśniła się, dziewczynka stanęła hardo przed największym z witraży, przedstawiającym ogromnego lwa prężącego grzbiet na wysokim wzgórzu; upamiętnienie zwycięstwa Lwicy pod Chocieburzą. Zamknęła oczy, skinęła głową mówiąc tym samym: Jestem gotowa. Zaczynaj. Druid uśmiechnął się, widząc, że bardziej lub mniej świadomie wybrała właśnie ten szklany witraż, będący w istocie bardziej niż ozdobą, pionowym czakramem, miejscem skumulowanej mocy. Uderzenie magii przywodzi na myśl mgłę w pierwszym stadium, kiedy lekka jak pajęczyna mleczna biel, naznacza najniższy woal doliny; powierzchnię porastającą drobnym kwieciem. Lampiony tuż nad głową Ciri zachwiały się, jakby wprawił je w ruch wahadłowy podmuch wiatru i lwiątko, bez chwili zawahania uniosło rękę, wskazując palcem ów kierunek.
- Dobrze. - Zachęcił księżniczkę aprobatą druid, a jego głos, nagle słyszalny w krużgankach pałacu skupił na sobie całą uwagę Calanthe. Królowa przystanęła przy jednej z kolumn, obserwując odtąd poczynania maga i jego uczennicy. Kolejne muśnięcie magii zawirowało w kosmykach włosów czarnowłosej lwicy, a było doznaniem na tyle przyjemnym, że pani zamku zmrużyła nieznacznie oczy z cichym pomrukiem; ciepło i miękkość delikatnego aksamitu dotknęła jej twarzy, gładząc każdy centymetr skóry jednocześnie.
- Umizgujesz się do mojej babci. Fuj.
Reakcja okazała się szybka, nagła i ciężka tak bardzo, że zmusiła kolana Ciri do ugięcia się, pod naporem; plecy dziewczynki znalazły oparcie w witrażu, a ona sama nie zdołała określić, skąd dobiega tym razem magia, ponieważ skoczyła ona na nią ciężarem ogromnego, szarego wilczyska. Gruby ogon, masywna szara kita, poruszał się energicznie, a długi pysk dotykał radośnie twarzy mokrym nosem. Ciri pisnęła cieniutkim, dziecięcym głosem i zaraz zaczęła gładzić futro, otwierając oczy. Calanthe skrzyżowała ręce na piersi, odetchnęła z ulgą, patrząc na nich i kolejny raz, utrata Pavetty bolała ją nieco mniej, bo patrzyła na to wszystko, co jej pozostało po córce, a w oczach małego dziecka, będącego lustrzanym odbiciem swojej matki, widziała najprawdziwsze, beztroskie szczęście.
***
- Myszowór powiedz mi, czy to prawda, że ty nigdy nie miałeś taty?
- Prawda. A teraz śpij, księżniczko. - Nie zaprzeczył, odnosząc się do niej bardzo łagodnie, dawno już pogodzony z tym, co niosła jego trudna przeszłość i zamknął księgę z baśniami i legendami. To, co usłyszał chwilę później, zatrzymało mu w piersi dech, grzęznąc w gardle pod postacią słów, z których chciał wypowiedzieć wiele, a jednak wydusić nie mógł żadnego.
- ...to dlaczego dla mnie jesteś najlepszym tatą na świecie?
Ciri nie mogła być jeszcze świadoma w pełni zakłopotania, w jakie niechybnie wprawiła swojego towarzysza, a jednak, z właściwym jej wdziękiem i niewinnym urokiem, prędko odwróciła kartę; poprawiła jednym, dworskim gestem jasne włosy swobodnie sunące po barwnych, miękkich jak puszyste chmury poduszkach, bo rzecz jasna, księżniczka wyłącznie na takich potrafi zaznać snu. Nie był to jednakże jedyny warunek: Ciri musiała nieodmiennie mieć przy sobie kompanię.
- Proszę, wyczaruj mi jednorożca. - Poprosiła Myszowora, igrając z warkoczem łączącym pasma biegnące nad jej wysokim, mądrym czołem. Druid wstał z ustawionego tuż przy łóżku księżniczki krzesła, w szarych oczach malować zaczęło się pewne zrezygnowanie, jakby oczekiwał zgoła innej prośby, aniżeli tej samej od kilku długich miesięcy. Przyglądał się teraz dziewczynce, lekko przygarbiony. Ręce puścił wolno, jakby niósł w nich ciężar będący ponad wszelkie siły - nawet jego.
- Jednorożca? Znowu? Mówiłem ci już, księżniczko: naturą tych magicznych stworzeń nie jest służyć nikomu w charakterze przytulanki, nawet księżniczkom Starej Krwi. - Jego głos, choć złudnie poważny, niósł w sobie lekkość i zrozumienie powracających marzeń, jako druid dostrzegał w nich przeznaczenie oraz głębszy sens, ale Ciri była wciąż zbyt mała, by zrozumieć w pełni jego domysły. Przykucnął zatem i zapytał:
- Masz w końcu dla niego imię, Ciri?
- Kelpie.
- Kelpie... - powtórzył w zamyśle, wypełnił płuca powietrzem, wypuszczając je miarowo i spokojnym, wyważonym rytmem. Rozczapierzył palce obu dłoni, prawą rękę przesunął w poziomie, jakby projektując w myślach upragnione stworzenie. Oczy Ciri otworzyły się szeroko. Pisnęła z euforią, widząc, jak jej Kelpie, zyskawszy imię, zyskał także i zupełnie inną, bardziej rzeczywistą formę. Utkany z podobnej tkaniny, co jej poduszki, białej i delikatnej, zyskał powłokę rannej, subtelnej mgły. Jego kopyta wierzgały, jeden róg iskrzył w nikłym płomieniu świecy.
- Czy to Kelpie? Pokiwała szybko głową, wyszła z łóżka sennie i objęła go, mruczącego:
- Tak? Więc pora spać, księżniczko.
***
Zasnęła, śniąc o jednorożcu, którego maść w obcym, nienaturalnym świetle magicznych oparów poddawała się iluzji burej szarości. Ciri widziała go wyraźnie, choć zaledwie z dystansu, pędząc na grzbiecie karej klaczy. Opisywała mityczne, piękne stworzenie po przebudzeniu zwykle w ten sam sposób, wspominając o niedużej głowie, długiej nienaturalnie szyi, chudych pęcinach i grubym, dorodnym ogonie. Myszowór wiedział, że podobnych znaków nie powinno się lekceważyć, więc także i tej nocy, kiedy Ciri zamknęła oczy, Skellijczyk przeszedł przez próg łączący komnaty i zrównał się z siedzącą tuż przy oknie królową. Wspierała w zamyśleniu podbródek na dłoniach, ułożonych na oparciu zdobionej ławy; wyczuła od razu jego obecność, jakby właśnie na niego czekała. Odwróciła się do Myszowora, a widząc jego twarz, uśmiechnęła się.
- Znowu to samo? Jak myślisz, co to może znaczyć?
Mężczyzna przystanął przy Calanthe, jedną ręką przesunął po jej włosach. Zebrał kilka kosmyków, zbliżył ku pękowi włosów twarz, zaciągając się ich zapachem.
- Istnieje naprawdę i nawiązali ze sobą połączenie, które w przyszłości zmieni życie ich obojga. Podejrzewam, że Kelpie i jednorożec to dwie odrębne istoty, jedna jest magiczna, druga po prostu jej bliska. Ocali ją, a może ona jego.
- Albo oboje siebie nawzajem. - Szepnęła, podnosząc się i patrząc mu w oczy, wyręczyła Myszowora w rozpinaniu drobnych guzików złotej tuniki.
***
Królowa poruszyła się gwałtownie. Sięgnęła długimi palcami do druida, ale miejsce obok było puste. Usiadła na łożu, okryła się jasną, ciepłą skórą gronostaja. W bladym księżycowym blasku dostrzegła, że Myszowór już wstał, narzucił na siebie koszulę i spodnie, nie wiążąc jednak włosów w wygodny węzeł.
- Co się stało? - Zapytała go, zaspana i instynktownie przylgnęła do jego pleców, spoglądając w tym samym kierunku, w który wpatrywał się on, niczego jednak nie widząc.
- Zmierza tutaj. Czarodziejka. Jej magia mocno pachnie... Pachnie agrestem i bzem.
- Powiedz jej, w imieniu korony Cintry i królowej, swoją magią, że może wypierdalać. - Zaoferowała hardo, z nienawistnym, lwim warknięciem terytorialności i zarazem, zawierając w słowa te całą miłość, jaką miała do swojego doradcy i kochanka.
- Nie mogę. - Odparł, ujmując twarz Calanthe kojącym dotykiem trzech ledwie palców; środkowy i wskazujący oparł na jej prawym policzku, kciuk zaś na lewym. - Jako twój namiestnik nie mogę pozwolić, byś zgubiła Cintrę i siebie, tworząc sobie zaciekłego i potężnego wroga. Wysłali najlepszą możliwą dla nas czarodziejkę; Yennefer z Vengerbergu, kobietę, z którą łączy przeznaczenie Ciri. Calanthe usiadła na łożu, prowadzona za rękę przez druida. On, usiadł tuż przy niej.
- Przez Geralta, mojego starego druha, tego...
- ...na którego nasłałam ośmiu zabójców. - dokończyła ona, a w tym samym czasie, unosząc obie brwi wysoko, dopowiedział również i on: - ...z którym dorastałem, nim został wiedźminem.
Namiestnik spojrzał na swoją panią z przyganą.
- Szukaj przyjaciół, nie wrogów. Jako namiestnik Cintry sugeruję ci otworzyć Yennefer główną bramę i traktować ją jak gościa korony, kto wie, co przyniesie nam przeznaczenie?
Idealne łuki brwi i prosty nos zdobiły rysy, nadając porcelanowej twarzy charakteru, a czarne włosy kontrastowały z mleczną, bladą cerą; właśnie to jako ostatnie zobaczył Myszowór, gdy Calanthe wstała, zaciągnęła ciężkie, potężne kotary w oknie i wróciła na przyjemnie ciepłe posłanie jedwabiów Cintry i skór Skellige. Musnęła jego wargi pierwszy raz, zobaczyła jeszcze jego uśmiech, szczery i ukazujący białe zęby, a razem z ustami, zmieniły się i oczy; nabrały wokół zmarszczek, szarość przeszła w inną gamę, zbliżoną bardziej do błękitu.
- Znam moje przeznaczenie. Odkąd jest obok mnie... - Z drugim pocałunkiem usiadła mu na kolanach, dotknęła jego twarzy i zaczerpnęła głęboko powietrza: ...nie boję się żadnego innego.