JustPaste.it
User avatar
ʜᴀʀᴅʏ @meaniexfeline · Aug 16, 2024 · edited: Sep 18, 2024
                                
                                      ♦   Tʜᴇ    wildest    card     𝗋𝗎𝗇 𝗍𝗁𝖾​ ɢᴀᴍᴇ      


                                                         𝖢𝖺𝗇'𝗍 𝗌𝗍𝖺𝗒 𝗍𝗁𝖾 𝗌𝖺𝗆𝖾 𝗂𝗇 𝗍𝗁𝗂𝗌 𝗐𝗈𝗋𝗅𝖽 𝗈𝖿 𝖼𝗁𝖺𝗇𝗀𝖾;                                            
𝖣𝗈𝗇'𝗍 𝖿𝖾𝖺𝗋 𝗍𝗁𝖾 𝗉𝖺𝗂𝗇, 𝗃𝗎𝗌𝗍 𝖻𝗋𝖾𝖺𝗄 𝗍𝗁𝖾 𝖼𝗁𝖺𝗂𝗇  
             

376061da674a227994754aaf85927744.png

 

THE WILDEST CARD

Avalon

Jako dumne ucieleśnienie siedmiu grzechów głównych, stała się personifikacją każdego z nich. Teraz, dominował spośród nich jednak gniew, rozbrzmiewając dźwięcznym, metalicznym szczękiem dziesięciu wysuwanych czterocentymetrowych skalpeli. Były one obosieczne i doszczętnie połamane. Zbliżywszy dłonie ku własnej twarzy, przyglądała się uważnie tytanowemu tworzywu, ale nie trwało to nader długo, bo usłyszała głos Gambita i uśmiechnęła się, wyczuwając jego spontaniczną ciekawość powlekaną prawdziwą troską. Nie tego się spodziewała. Prawdę mówiąc, była absolutnie pewna tego, że będą walczyć do upadłego, jakby jutro miało nie nadejść. Tak się jednak nie stało i Czarna Kotka spróbowała sobie przypomnieć wszystko, co wydarzyło się w muzealnym podziemnym korytarzu. Sporo. Gambit, miał ją przechytrzyć i zostawić z niczym, a tymczasem, znajdował się tuż obok niej. Osłonił ją. Nikt wcześniej nie zrobił dla niej niczego podobnego i w tym drobnym geście, Cajun zyskał w Kotce kogoś innego, niż rywalkę. Uznała go za prawdziwie równego sobie; towarzysza nieróżniącego się wiele od kotów ulicy, z którymi nauczyła się współgrać. Lojalność kota stanowi tajemnicę, ale znacznie bardziej skomplikowaną i niepewną walutą jest szczere oddanie złodzieja. Święty Graal; wszyscy o nim słyszeli, wielu o nim marzy, ale nikomu nie było dane dotknąć struktury i sprawdzić, czy istnieje naprawdę. Złodzieje zwykle działają solo, bo nie potrafią powierzyć komuś obcemu siebie dla idei złudnego bezpieczeństwa. Zaufanie jest zupełnie jak naładowany magazynek karabinu szturmowego; ktoś pakuje w ciebie całą serię jednocześnie, rozrywa aorty i nie dba, chociażby o stłumienie dźwięku wystrzału. Stoisz nieruchomo i jest w tym pewien masochizm, bo przecież sam się o to prosisz. Nikt cię nawet nie żałuje. Wyjątek stanowią gildie, ale oni w niej nie byli. To, co sprawiło, że ścieżki obojga się skrzyżowały to wyłącznie rywalizacja, a teraz... Teraz, Kotka nie wiedziała już nic. Gambit przyniósł ze sobą chaos.
- Zdaje się, że nadal mam komplet moich dotychczasowych kocich żyć - odparła z lekkością, ale jej ciało drżało i nie sposób jednoznacznie poddać klarownej klasyfikacji, czy więcej miała w sobie paraliżującego mięśnie przerażenia atakiem mitycznego gada, a może zwyczajnie zrezygnowała z ukrywania czystej, euforycznej ekscytacji, bo była odurzona adrenaliną - Trik z wybuchającymi kartami był naprawdę niezły. High Roller z ciebie, ale w kasynach to chyba cię nie lubią, co?
Nie potrafiła dziękować. Przynajmniej nie wprost, ale zdecydowanie szanowała go, a złodzieje bardzo rzadko dzielą się miłymi słowami. Dzieląc teren, rywalizują o niego i nie mają sentymentów. Okazując wdzięczność, Hardy zapewniła towarzysza, że nawet jeśli zaufanie nie jest w ich profesji mocną stroną, to swoim pokerowym manewrem znacznie wpłynął on na kapryśne prawdopodobieństwo zachowania bezpiecznych pleców bez wbitego weń noża. Czy poczuł się swobodniej, bo straciła szpony, a nierówne odłamki pazurów skryły się głęboko w postrzępionej skórzanej rękawicy? Kątem oka, wciąż bardzo czujna jak kot, obserwowała Gambita. Złożyła solidny, skórzany bat i naprawdę bardzo wymownie, zanurzyła ponownie w wysokich butach zakrzywione, srebrne noże. Nie była bezbronna, ale nie ostrza stanowiły jej prawdziwą obronę, ani nie był to bat. Mogła wyjawić swoje prawdziwe zdolności, a jednak tego nie zrobiła. Może nie ufała mu jeszcze na tyle, a być może po prostu nie chciała, ponieważ Felicia Hardy doskonale wie, jak mocno oddziałuje manipulacja prawdopodobieństwem na ludzi, stając się sugestią.
Winią ją za wszystko. Mówią, że im przynosi tylko pecha.
- On do nas nie pasuje. Wygląda mi na takiego, wiesz... prawego świętojebliwego i kiedy tylko zorientuje się, kim jesteśmy, to sam nas zabije. Co z nim zrobimy? - zapytała cicho, obserwując jak Percival podnosi się wprawnym, choć ociężałym ruchem, wyrywa z gruzowiska ostrze miecza i pozwala, by oręż znów przyjął krótki kształt sztyletu. Schował broń i popatrzył na nią, zdejmując z głowy hełm. Jasne włosy przyległy mu do twarzy, a on, przetarł czoło z krwi. Mieli podobne, jasne włosy, ale radykalnie odmienne rysy. Żywy, nawet obecnie przywodził na myśl marmur szlachetnościami i regularnościami. Patrzyła długo. Percival nie wydawał się zakłopotany jej spojrzeniem, ale Felicia szybko poczuła się nieswojo. Czuła się winna. Nie mógł jej usłyszeć gdy rozmawiała z Cajunem, to niemożliwe, człowiek nie dysponuje tak perfekcyjnym słuchem, ale z drugiej strony... niecodziennie rycerze budzą się z kamiennego snu, więc kto wie, co potrafi. Widziała w nim potencjał, ale różnił się od niej zbyt bardzo, by chciała potencjał ten teraz zgłębiać. Może kiedy uda im się opuścić katakumby, sprawdzi, kim Percy może się stać i czy dobrze wygląda w koszuli i dżinsach. Teraz, odwróciła jednakże tylko wzrok na smoka, podniosła wysoko głowę, patrząc na niestabilne sklepienie i wykonała krok, równając się znów z Gambitem. Smocze cielsko zdawało się jarzyć od środka gardzieli ogniem, jakby wciąż tliło się życie pod skorupą zwartych szczelnie łusek. Przechodząc przez bestię, Felicia nie miała pewności, czy ogon wyposażony w kolce zaraz znów się nie podniesie i cała ta ponura, wybuchowa impreza nie zacznie się od nowa. Wolałaby nie.
- Musimy stąd wyjść. Jedna droga powinna prowadzić w górę, ale nie wybierałabym jej. Idźmy dalej, smok musiał czegoś strzec, a my i tak ze spalonym kontraktem nie mamy wiele do stracenia. Co myślisz? - zadała pytanie Gambitowi, przykucnąwszy jednak do smoka. Przesunęła palcami po łuskach i obserwowała ich refleksy w nikłym świetle. - Boję się tego miejsca, przeraża mnie. 
Nigdy wcześniej nie mierzyła się z przeciwnikiem porównywalnej postury, a teraz kiedy złodziej przyjrzeć mógł jej się z bliska, nietrudno było mu dostrzec, że wbrew pozorom nie jest ona wcale wysoka i dotychczasowe wrażenie to wyprostowana, nienaganna poza oraz nieodłączne, długie, ostro zakończone szpilki. Hardy, dotąd profesjonalna i wyniosła, była drobna i zdezorientowana; nie wiedziała, gdzie zaprowadzą ich podziemia, ani jakie napotkają jeszcze na swojej drodze przeciwności. Przewróciła oczyma w odpowiedzi na błyskotliwą - nawiązującą rzecz jasna do jej kobiecej próżności - uwagę o gadziej skórze. Nie była pomysłem Gambita szczególnie urzeczona. Prawdę mówiąc, nigdy tak blisko jak tamtego dnia nie była jeszcze, żeby zostać radykalnym wyznawcą sekty wege. 
- Nie wiem, czy chcę mieć torebkę z czegoś, czego flaki mam na twarzy. 
Percival ze Skandii odwrócił się ku płaskorzeźbie nie bez nostalgii. Przedstawiała przecież największą stoczoną walkę rycerza i nie wiedzieć dlaczego, stoczyć przyszło mu ją samotnie. Patrzył daleko poza horyzont wykutych w kamieniu rycin, a jego umysł zdawał się błądzić pośród własnych, odległych wspomnień, ale twarz wyrażała wiele myśli. Czy walczył sam, bo był ostatnim z rycerzy Camelotu?
- Spokojnie, już nie walczysz sam, Percy. To twój grobowiec, prawda? Albo więzienie.
- A jaka jest właściwie różnica? - odpowiedział, patrząc na nią. Rycerz był jak otwarta księga, a tym, co zmieniło podejście Felici do niego nie okazały się umiejętności bojowe. Widziała w nim początkowo pewną komplikację. Potem, dostrzegła w nim przewodnika, którego cel pozostaje niejasny, podobnie jak intencje, ale gdy nie masz zbyt wielu innych opcji, po prostu bierzesz, co jest. Przyglądając się wojownikowi z arturiańskich legend, pomyślała, że w innych muzeach, klasztorach i zapomnianych twierdzach kamiennych obrońców z pewnością jest podobnych mu znacznie więcej, a oni czekają na znany tylko im znak. Zaklęcie, albo obietnicę, że są potrzebni. Czasem, to jedno i to samo. Obudziła Percivala za wcześnie. Albo za późno. Może nie powinno się zbudzać rycerzy takich, jak on w zasadzie wcale, bo ktoś zamknął ich w kamiennym więzieniu celowo i chodziło o to, by pamięć o nich wszystkich również obróciła się w kamień? Jeżeli uwięziono ich za karę albo ku przestrodze, to rzeczywiście, trudno wyobrazić sobie bardziej dotkliwą zemstę; Percival zatrzymał się pomiędzy życiem a śmiercią, nieskończonością cierpienia w oczekiwaniu na świt, bez gwarancji, że pewnego dnia noc się skończy i nadejdzie pierwszy promień słońca, rozświetlając nadzieją twarz.
- Gdzie są pozostali? - zapytała, ale on, skupiony na innym zadaniu zupełnie ją zignorował. Był ranny. Spod zbroi sączyła się po nogach krew. Zdawał się znacznie bardziej prawdziwy niż dwaj rycerze pokonani przez smoka, ale Felicia nie wiedziała już, gdzie w tym przeklętym, tajemniczym miejscu leży granica pomiędzy rzeczywistością a snem. Piekło, było prawdziwe, zwabiła ich w nie chciwość. Percival mógł okazać się demonem, ostateczną karą albo posłańcem bogów złodziei. Mógł być każdym, może nawet wcale nie istniał i w katakumbach ogarniał ludzi w końcu obłęd?
- Potrzebuję Pieczęci Pendragonów. Musiano ją zabrać, a bez niej nie ruszymy.
- Jasne kochanie mówisz i masz, kurwa, już szoruję do sklepu z pamiątkami - syknęła rozjuszona Felicia, przepychając się przez rycerza z wysoko uniesionymi rękami, jakby nawet zrządzeniem przypadku nie chciała go dotknąć. Kocie teatralne rozgoryczenie spod znaku: nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, twoja obecność strasznie mnie męczy, nie znaczyło, że naprawdę nienawidzi Percivala. Oznaczało tylko, że była rozczarowana, bo liczyła, że ich stamtąd szybko i bezpiecznie wyprowadzi, a tymczasem okazało się to znacznie trudniejsze, niż sądziła. Mieli pecha.

Pecha, którego przyniosła samej sobie podejmując się zlecenia. 

Rubin iskrzył się na ziemi. Tuż pod stopą Gambita. Cajun pomyślał o tym samym. 
- Jak wygląda ta twoja pieczęć? - zapytała szeptem, a potem szybko schyliła się po pięciokąt i przyglądała mu się, szukając znaku smoka charakterystycznego dla rodu Pendragonów. Nie znalazła. Podając szkarłatną błyskotkę Percivalowi, zrobiła to dość bezwiednie. Odwróciła wzrok.

Usłyszała szczęk unoszącej się kładki, otworzyły się ukryte we wnęce drzwi. 

Spodziewała się usłyszeć klasyczny tekst w stylu: panie przodem, na który mogłaby odsyknąć, równie standardowo: wal się. Nie powiedziała ani słowa. Zamarła w milczeniu. Zachłysnęła się pięknem szumiących wód wodospadów, nieskazitelnym i czystym, a jej oczy, nieustannie pragnęły więcej. Sala podziemna miała półkuliste sklepienie sięgające wyrytych w kamieniu gwiazdozbiorów, z każdej z czterech stron świata ze ścian wylewała się spokojnym nurtem rozpieniona woda. Serce było najpiękniejsze; przyciągało wzrok. Misa, niska i szeroka, jednoczyła cztery spady i zdobna inksrypcjami symbolizującymi żywioły natury, podtrzymywała naczynia; cztery księżycowe, marmurowe półokręgi napełniające się w nieskończoność wodą. Fontanna Cudów. Szczyt wodospadu wysuniętego na północ różnił się od pozostałych trzech, woda spływała nierówno, jakby taflę zakłócał zanurzony głęboko obiekt. Kotka, nie zwróciła na to większej uwagi, bo przed jej oczyma, na ziemi, również wyrytej w symbole lunarne, stopniowo układały się poszczególne elementy zbroi.
- Wybaczcie, potrzebuję natychmiastowej regeneracji ciała - oświadczył rycerz, a Felicia zakryła usta dłonią. Odsunęła się, robiąc krok w tył. Spojrzała na Gambita, by upewnić się, że widzi to samo, co ona; Percival zanurzył się w wodzie. Wypłynął po długiej chwili, a gdy to zrobił, jego ciało nie nosiło zupełnie śladu ran po walce ze smokiem, pozostałości kamiennego snu, jak ziemista cera i podkrążone oczy zniknęły, a on sam, stał się niemniej ludzki i prawdziwy, co dwójka złodziei stojąca tuż przed nim. 
- Raczej nie pisałam się na striptiz - wyszeptała Hardy, zamrugawszy kilkakrotnie. Wyszedł z wody, a ona, pierwszy raz w całym swoim życiu, odwróciła wzrok. Z szacunku? Wstydu? Czy koty w ogóle wiedzą, co to jest? On naprawdę był perfekcyjny, ale ona, taktownie wolała tym razem to przemilczeć.
- Lepiej? Odświeżony? To super tylko następnym razem uprzedź, że skaczesz na waleta. 
Nakładając zbroję, potrząsnął głową. Krople wody z włosów rozbudziły posadzkę, kamienne znaki przeszyły barwne, złote detale i wówczas, Felicia zrozumiała, że znajdują się w czymś w rodzaju sanktuarium i woda, która ich otacza, posiada pewne lecznice właściwości. Zanurzyła powoli dłonie i obmyła twarz, z lekkim uśmiechem obserwując teraz już obu mężczyzn.
- Czuję się znowu żywy - odparł Percy, przysiadając na niskim murze i skinieniem głowy dał Gambitowi znak, że może tutaj czuć się swobodnie - Woda uzdrawia ciało, może to jedyna okazja przekonać się, czy łotrzyk ma duszę. Śmiało, nie spali was, nie jest święcona. 
Kiedy się śmiał, wyglądał znacznie młodziej. 
- Smok byl strażnikiem Fontanny, pozostali dwaj to sir Meriadeuc i sir Gaus - wyjaśnił, pozwalając by platynowowłosa pomogła mu zapiąć naramienniki i metalową osłonę szyi. Czarna zbroja meteorytu była zimna, nie pasowała już do niego - Zaatakowali was z nieznanego mi powodu. To ja ich tu umieściłem niedługo po sprowadzeniu Graala, ale jak dotąd nastawieni byli pokojowo. Walka ze smokiem uwieczniona w płaskorzeźbie była próbą sił, pojedynkiem o dominację. Był moim kompanem, ale najwyraźniej coś zakłóciło równowagę. Nie przybyliście po Graala, nie powinni się przebudzić. 
- Ktoś nas tu przysłał z premedytacją, dobrze wiedział, że wszystko tu spartoli  - mruknęła kobieta, zbliżając twarz do spokojnej, czystej tafli wody i nagle, wyprostowała się, przywołując do siebie Gambita. Nie chodziło o rubin, to oczywiste. Kotka jednak zaczęła nabierać pewności, o co naprawdę chodzić mogło. - Słuchaj... Tu chodzi o Graala, albo on po prostu chce dostać ten miecz. Myślę, że jest cenny ale to coś więcej, niż zysk. Nie wiem, po co chce go dostać, ale zaczynam myśleć, że wybrał naszą dwójkę, licząc, że pozabijamy się nawzajem, a on wejdzie tutaj i wyjmie Ebony Blade z naszych zimnych, zdrętwiałych palców. Obudziłam Percivala przypadkiem, ale to może mieć jakiś sens. 

Przynoszę pecha. Innym, ale nigdy nie sobie, bo czarny kot taki właśnie jest. 

Już taka jestem, Remy; manipuluję rzeczywistością, ściągam dziwne przypadki. Po prostu tak mam. Jestem mutantem tylko, że tego po mnie nie widać - wyznała nieoczekiwanie i spojrzała Gambitowi w oczy. Karmazynowe i ostre nie były dla niej ani przerażające, ani osobliwe. Raczej charakterystyczne. 
- Rozpoznałam cię po oczach i po kartach - chapeau bas

Percival zniknął, lecz nie na długo. Zachodni wodospad ustał. Stopniowo, woda przeszła w lekką mżawkę, by ostatecznie zamilknąć całkowicie i właśnie tam, po kamiennych stopniach przemieszczał się mężczyzna Camelotu. Lekki i zręczny przywykł do zbroi, była dla niego niczym druga skóra.
- Następnym razem ty budzisz z kamienia. Kogoś normalnego. Pasuje? - zagadnęła, a potem pobiegła za jasnowłosym średniowiecznym wojem i kiedy już znalazła się na miejscu, nie przebierała w słowach ani trochę. 
- Ja pierdolę... 

Przed nimi, rozpościerał doskonałość okręgu legendarny stół Camelotu.