JustPaste.it
User avatar
ʜᴀʀᴅʏ @meaniexfeline · May 3, 2024 · edited: Sep 18, 2024

♦ 𝙶𝚘𝚝 𝚗𝚘 𝚏𝚎𝚊𝚛 𝚝𝚘 𝚑𝚒𝚍𝚎

                             𝚆𝚑𝚎𝚗 𝚒𝚝'𝚜 𝚍𝚘 𝚘𝚛 𝚍x𝚎

253ccfa3e8cc7fec100117c3cfa4d708.png

 

UNCHARTED
Metropolitan Museum of Art. Katakumby.


Zrobił na niej doskonałe wrażenie, po prostu wiedziała, że nie może mu ufać, ponieważ byli z jednej branży. Złodzieje i sentymenty? W bezpośrednim połączeniu to nigdy nie prowadziło do niczego dobrego. Hardy wiedziała, że tym razem wcale nie będzie inaczej i właśnie dlatego, ruszyła swoją własną drogą, zostawiając Gambita w tyle. Fotograficzną pamięcią, wyuczoną latami złodziejskiej praktyki, sięgała wstecz, odtwarzając w kocim, czujnym umyśle dotychczasowe wskazówki, a zdecydowanie miała w czym szukać inspiracji na kolejny krok, bo zauroczony włamywaczką młody uczeń kustosza podzielił się z nią niemałą wiedzą, która teraz, być może pozwoli jej przeżyć. Wygrana dawno straciła na znaczeniu, odkąd zmianie drastycznie uległy reguły gry. Platynowa związała włosy w niedbały kucyk, podtrzymując dłuższe pasma wsuwką. Opuściła nisko głowę, zacisnęła mocno powieki. Ruszyła ostrożnie przed siebie, zsuwając jednym, wprawnym gestem noktowizory na ponownie otwarte, zielone oczy przyzwyczajone już bardziej do roztaczającej całun ciemności. Przytwierdzone na elastyczną opaskę gogle noktowizyjne założone na głowę, przypominały uszy kota, nawiązując bezpośrednio do jej artystycznego aliasu, dzięki czemu kotka stawała się charakterystyczna. Koci strój rozpoznawali zarówno rywale, jak i potencjalni zleceniodawcy, bo najlepsi w miejskim fachu nie muszą nawet się przedstawiać. Felicia Hardy natychmiast poznała Gambita; jego sięgający niemal kostek trencz, dość długie i nastrodzone, ekstrawaganckie włosy upięte opaską i kij, ale nie spodziewała się, że zobaczy księcia gildii na jednym terenie. Teren nie zapewniał ułatwień, oboje będą musieli mocno się postarać, robiąc użytek ze złodziejskich błyskotek. Ona, bardzo lubiła wojskowe flary za ich jaskrawe światło i przyjemną, otaczającą niczym pochodnia łunę, ale teraz wcale ich nie potrzebowała; koty widzą w mroku. I polują. Rubin nie istniał, okazał się wyłącznie sposobem na rozbudzenie złodziejskiej chciwości i wykorzystaniem niemożliwego do ugaszenia pragnienia sięgnięcia tego, co pozostaje dla innych nieuchwytne. Oszukano ich. Zwabiono i zamknięto w podziemnej klatce, z której prawdopodobnie istnieje tylko jedna, pieczołowicie przewidziana i wyreżyserowana droga ucieczki. Nic nie szkodzi, 

kotka przywykła do pułapek i potrzasków.

Rozdzielili się, ale mężczyzna musiał wciąż być bardzo blisko; słyszała przecież wyraźnie jego głos. Ona, w przeciwieństwie do Cajuna, w pracy nie była rozmowna. Przynajmniej nie na początku. Cicha i skryta w przyjaznym sobie zmierzchu, podążyła w lewo, ale wybór ten był czystą intuicją kota. Nie wiedziała, co ją spotka na końcu obranej drogi i nie interesowała się zleceniodawcą więcej, niż odczuwając obecnie silną, urażoną kobiecą dumę, bo jeszcze nigdy nikt nie zatrudnił dla niej konkurenta. Choć kotka znała pojęcie dywersyfikacji inwestycji, czyli inaczej rzecz ujmując, zróżnicowania albo rozproszenia, ona sama wolała podobne nieuczciwości nazywać zupełnie inaczej:

Na przykład podłym skurwysyństwem.

Odwróciła się płynnie. Dostrzegła świetlistą, płomienną racę i zatrzymała się w fascynacji. Zmrużyła kocią manierą oczy, a potem, uśmiechnęła się na powstały w ognistym okręgu kształt. W oddali, błysnęła pokerowa, nieduża karta. Do tej pory mogła mieć domysły, teraz była już pewna. 
- Nowy Orlean jest daleko, co ty tu robisz, Cajunie? - zapytała w myślach samą siebie; Gambit był sławny, ale szerzej niż twarz, znane stały się jego wyczyny, zarówno w gildii, jak i już zupełnie solo. Ukłoniła się dworsko, bynajmniej nie w ironii, ale daleka była od okazania podziwu dla jego książęcej mości złodziei; chwilowo nie miała czasu, a jej myśli, oddech i uderzenia serca koncentrowały się na znalezieniu drogi na powierzchnię. Koty nie lubią zapachu ziemi, trudno jest im znieść uparcie powracającą świadomość możliwości bycia pogrzebanymi żywcem. Hardy zawsze wolała drogę górą.
Otoczona wysokimi, strzelistymi kolumnami dostrzegła nad sobą kopułę z głęboko wyrytymi inskrypcjami. Podeszła bliżej, podkręcając ostrość widzenia noktowizorów, włączyła automatycznego tłumacza AI i nabrała powietrza w usta, po czym zdmuchnęła kurz z drugiej kamiennej płyty, ułożonej już bardziej na poziomie jej wzroku. Ostrożnie, z iście profesjonalnym wyczuciem już nie złodzieja, a niemal konserwatora dzieł sztuki, zebrała jasny piach ujawniając nazwisko, a wraz z nim, przeznaczenie miejsca, w którym się znalazła. Podłużna płyta głosiła, że katakumby stanowią ostatni spoczynek Czarnego Rycerza, sir Percivala ze Skandii, towarzysza Króla Artura Pendragona. Rzeźba rycerza zachowała marmurową biel, a zachowane detale sprawiły, że przez ciało Kotki przeszedł nieprzyjemny, lodowaty dreszcz. Odziany w długą, szczegółowo wykończoną tysiącami metalowych splotów kolczugę wyglądał niczym pogrążony we śnie. Płytowa, pełna zbroja spoczywała tuż pod nim; zdobiony smoczym symbolem królewskiego rodu Pendragonów kirys, naramienniki, nagolenniki, wysokie buty. Brakowało tylko broni. Felicia odsunęła się powoli od grobowca i intuicyjnie odczuwała, że nie powinna pod żadnym pozorem niczego w tej sali dotykać. Nie musiała;  kamienna dłoń dotknęła jej pierwsza, zaciskając się mocno na delikatnym, kobiecym nadgarstku.
- Nie oddawaj mu ostrza - głos zahuczał złodziejce w głowie. Spróbowała się wyrwać z uścisku, rozsypując platynowe włosy na twarz. Hardy zaparła się nogami o ziemię, pochyliła całym ciałem i zrobiła salto, pozostawiając w uścisku cenną czarną, skórzaną rękawicę. Rzuciła się do ucieczki, a wtedy zrozumiała, że nie była od początku sama. Przed nią zmaterializował się potężny, stojący twardo na dwóch nogach smok. Postrzępione, zielone skrzydła wprawiły powietrze wokół niej w wir. Zaraz po ruchu błoniastych kończyn nastąpił głośny, przerywający ciszę, gadzi skrzek. Zawołanie, berserk, może nawoływanie sojusznika. Niewiele myśląc, Felicia wskoczyła na marmur grobowca, butami uderzając w złożone niczym do modlitwy ręce, próbując odzyskać swoje tytanowe, mocne pazury zapewniające tytanowe ostrza i jednocześnie osłonę ręki. Nie udało jej się, więc w ostateczności sięgnęła po swój skórzany bat. W drugiej ręce trzymała spluwę. Strzeliła, odchodząc w tył. Naboje odbijały się od łusek smoka, a gdy skończyły się już wszystkie i tylko jedna kula sięgnąć zdołała miękkiej, podatnej na zranienie skóry brzucha, Hardy wskoczyła znów na kamienny posąg i mocno do niego przylgnęła, sycząc:
- Percy, kurwa, bądź rycerzem Disneya w lśniącej zbroi i zrób coś! - w akcie desperacji, przesunęła dłońmi wzdłuż jego sylwetki, sama nie wiedząc w zasadzie, co nadzieję ma znaleźć, ale była to nadzieja z tych absolutnie ostatnich. Rysy twarzy sir Percivala były delikatne, miał wysokie czoło uznawane w średniowiecznym rzeźbiarstwie za symbol roztropności i mądrości. Jego nos był długi i prosty, ale teraz, w wieku XXI co najmniej jedna współczesna kobieta miała ochotę złamać mu ten perfekcyjny, kamienny nos. - Tak, wiem; do rycerza nie tym tonem, ale jestem tylko dziewczyną z Queens i nie zrozum mnie źle, ale bardzo przyda mi się twój miecz. 
Przypomniała sobie słowa ucznia kustosza i legendę o rycerzach, którzy przybędą w największej potrzebie, a wtedy, odpowiedzą na wołanie, zbudziwszy się z kamiennego snu. Było to ostatnie, co jej powiedział, zanim kotka poczuła, że mimo wiedzy jest on wybornie nużący. Pozbyła się go, pewnie nadal wije się w swoim ciasnym schowku, gdzie liczył na kocie łakocie, ale się przeliczył. 
- Jestem Ręką Przeznaczenia, przybywam, by ocalić Camelot! - krzyknęła, zaraz potem ześlizgując się z posągu na ziemię w nagłym, ostatecznie udanym uniku przed płomieniem smoczego oddechu. Lądując, obtarła skórę ręki, ale tam gdzie adrenalina, nie ma wstępu jeszcze ból. Przylgnęła do marmurowego hełmu, przemykając w stronę prawego łokcia rycerza i poczuła wówczas, jak spod kamiennego wojownika wysuwa się ukryta dotąd, pozioma platforma. Długi sztylet o czarnym, obsydianowym ostrzu spoczywał na niej, kusił i wabił; słyszała w głowie jego szept. 
- Ebony Blade. Doombringer... - szepnęła, patrząc na Percivala i pierwszy raz od niepamiętnych czasów, a być może nawet zupełnie od nigdy, ukłuło ją tam, gdzie dotąd przekonana była, że tkwi wyłącznie nieczuły kamień. W sercu. - Dzięki, skarbie. Oddam ci go, kiedy... skończę.

Biegła przed siebie, za nią przedzierał się smok, zamaszystym, szerokim skrzydłem niwecząc w kamienny pył kunszt historycznej architektury. 
- Padnij! - krzyknęła, dostrzegając Gambita i wtedy, dotarło do niej, że korytarze stanowią naczynie połączone. Zielony smok szybował nad jej głową, a potem gładko wylądował pomiędzy Gambitem, a ścianą z wytrwałymi, kamiennymi rycerzami. Hardy, dostrzegła wspólny punkt marmurowego posągu Percivala z pozostałymi - był to czerwony rubin. Nie potrafiła jednak jednoznacznie określić, dlaczego ten, który widziała, wyglądał na grobowiec, podczas gdy posągi z kamienia obecne w komnacie sakralnej były w pozycji stojącej. 
- Rubin to chyba klucz. - powiedziała krótko, zielone oczy utkwiła w Gambicie i odruchowo, cofnęła się w stronę muru. W jednej ręce trzymała mocno bat, w drugiej czarny sztylet. 
- Słuchaj, wiem kim jesteś. Legendą. Zanim zaczniemy gadkę, wolałabym upewnić się, że zostaniesz żywą legendą. Sama też nie bardzo pamiętam, ile mi zostało z tych dziewięciu żyć, bo widzisz... prowadzę życie szybkie, pełne adrenaliny i mierzę wysoko. Bo lubię, jestem kotem. 
Wypowiadając ostatnie słowo, podniosła sztylet. Kątem oka dojrzała, jak rycerze uwalniają się z marmuru. Jeden dobył buławy, drugi wyszarpał długi miecz. Przed sobą, zobaczyła nieoczekiwanie sir Percivala; szybkiego, zręcznego, w hełmie nakładanym na jasne włosy. Wyglądał inaczej, zbroja którą teraz nosił przybrała obsydianową, połyskującą barwę meteorytu, którym mógł być legendarny Starstone; głaz, z którego Artur Pendragon wyciągnął Excalibura.
- Hej, walczysz ze mną? - Zapytała głośno, jakby proponowała mu w barze drinka, ale zanim odpowiedział, rzuciła mu instynktownie Ebony Blade. Ostrze w rękach Percivala leżało pewnie, rękojeść czernią współgrała z jego rękawicami. Broń przeszła w potężny, półtoraręczny miecz. Kotka, spojrzała na rycerza, zaświeciły się jej oczy, ale szybko skierowała całą uwagę na Gambita.
- Nie bardzo wiem, kto tu jest po czyjej stronie, ale coś mi mówi, że zaraz będzie naprawdę gorąco.
Ja tam lubię, a ty?

To jak, rozdajesz karty?