⠀⠀⠀♦ On a 𝑧 𝑒 𝑝 𝑝 𝑒 𝑙 𝑖 𝑛 ride;
meow.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀12 godzin wcześniej. ⠀⠀
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀
Nie uwiodła swojego najnowszego zleceniodawcy. Porzuciła podobnie ryzykowną myśl, kłębiącą się w jej głowie jeszcze wcześniej, niż kot rozciąga całokształt czterech zwinnych kończyn w gotowości na poranne łowy. Ugrałaby więcej gotówki uzależniając mężczyznę od słodyczy swoich perfum i kocich feromonów podkręconych chemicznymi związkami i być może zyskałaby cennego wielbiciela, ale tym razem tajemniczy koci zmysł podpowiadał Hardy, że to niebezpieczne nawet dla kogoś takiego, jak ona. Mister E ją przerażał. Przedstawiał się personaliami pracownika NASA, Louisa Tuttle, astrofizyka i obsesjonisty literatury staroangielskiej kolekcjonującego artefakty. Nie potrafił kłamać, ale może to uliczne doświadczenie złodziejki raz jeszcze postanowiło ochronić Hardy przed pokazaniem kokieteryjnie pazurków i zaciągnięciem Pana E do łóżka. Szedł za nim cień.
Zieleń laserów przecinała się z gęstniejącym dymem, na głównym parkiecie robiło się coraz głośniej wraz z przybyciem kolejnych dziewcząt. Kolorowe drinki podawano na prostokątnych, długich tacach wraz ze słonymi przekąskami. Drinki zdobiły neonowe wykałaczki o zaostrzonych parasolkach, a one współgrały z równie jaskrawymi, przylegającymi do ciała sukienkami klubowych tancerek, witających każdego z bogatszych i bardziej wpływowych gości. Barman nie odchodził zza lady, kątem oka jedynie obserwując otoczenie, a wraz z nim płynność wewnętrznych, brudnych interesów. Klub Jezebel słynie z nocnych spotkań nasyconych wonnym kadzidłem kuszenia - tak głosi przynajmniej rozwieszony na jednym z wieżowców baner, oferujący wyzywające gotyckie demonice stojące na autostradzie do samego piekła. Rzeczywistość była inna. Zachowano wyłącznie garażowe detale nawiązujące do ezoteryki i starożytnej historii legendarnego Babilonu, podczas gdy wszystko inne opierało się na łatwej kasie, prochach spod lady i znudzonych dziwkach. Jak niemal wszystko inne w NY City, klub był po prostu przereklamowany. Wystarczyło wejść do środka, żeby to zrozumieć.
Black Cat charakteryzuje bardziej wykwintny gust, ale nie odmawia, kiedy ktoś inny płaci za drinki.
Białe futro otula jasne ciało, zlewając się z platynowym odcieniem długich, prostych włosów. Syntetyczna, przyjemna miękkość materiału stanowi pewnego rodzaju protekcję, a przynajmniej pewną ułudę bezpieczeństwa dla kota niepewnego, jak wiele jeszcze mu zostało z katalogowych dziewięciu żyć. Felicia wchodzi na podest krokiem kobiety lekkiej, pewnej swojej siły i nie ustępuje wdziękiem innym tancerkom na tyle, by postronni uwierzyli w jej zuchwałe zapewnienia, że to właśnie ona jest tytułową Jezebel; nieśmiertelną kobietą otrzymującą czego chce.
- Chcę żebyś uświadomiła sobie wagę przedsięwzięcia i nauczyła się widzieć w nim nie sposób zarobku, a misję, czy rozumiemy się... Jezebel? - kpiąco, nazwał ją dokładnie tak, jak ona sama nazywać chciała się teraz w swoich myślach. Lewa półkula, a więc logika wyjaśniała, że facet po prostu nawiązuje do neonowego, migającego nad klubem szyldu, ale za to półkula prawa nie była wcale taka pewna. Czy aby ten cały Louis, prawie Armstrong z NASA, nie wdziera się do głowy?
- Zapłacisz pół, a ja dam z siebie wszystko, jak zawsze - odparła nieostrożnie Kotka, bagatelizując kaznodziejski ton i właśnie wtedy popełniła błąd. Nie wiedziała o tym, podsunęła alternatywną ofertę:
- Kasa z góry, a dokonam cudów żebyś dostał to czego chcesz jeszcze przed północą.
Jego ton ciął niczym stal, najgorsze były jednak w nim jego martwe, mętne oczy.
- Dokonasz cudu i bez zaliczki kiedy powiem ci z czym będziesz musiała się zmierzyć i jak wielką ma wartość, rozumiemy się kiciu? - Louis znalazł się blisko Kotki. Schylił się ku niej, a wtedy kobieta dostrzec mogła jego oczy; składające się wyłącznie ze źrenic, które nieustannie znajdowały się w spokojnym ruchu, jakby były niczym innym, jak sadzawką i coś w nich pływało. Te źrenice, wpatrywały się w nią złowieszczo i ostatnie słowa; słowa prawdziwej, nieskrępowanej garniturem groźby, wypływały już mu z oczu niczym czarne, gęste opary.
- Nie jesteś samobójczynią, wiem że mądrze nie położysz na tym łapek. Kot lubi przygody, ale przecież nie wpycha chudego pyska w objęcia śmierci, prawda? - ostrzegł Hardy, a ona w odpowiedzi ułożyła dłonie na kolanach. Poczuła pod palcami skrzypiącą skórę spodni, bo dla ostrożności pod romantycznym białym futrzanym wdziankiem miała swój kombinezon. Patrzyła na Mister E z góry, a jemu się to nie spodobało. Symbiotyczne, nieregularne wstęgi wyłoniły się z oczodołów, już nawet nie zachowując ludzkich pozorów i wtedy kot zrozumiał, jak bardzo znalazł się w potrzasku. Nie okazał jednak strachu większemu od siebie drapieżnikowi, nauczył się przecież, że pewna siebie zagrywka, wykrzywiony kręgosłup w łuk i syk to jakieś 85% sukcesu. Albo szansa na ucieczkę.
- Nie interesuje mnie twoja ideologia, kochanie mnie interesuje tylko kesz.
Zaatakował ją. Ostre kły nie przypominały żadnej żyjącej bestii, jaką mogła znać choćby z ulicznych horrorów na dobranoc, lecz to nie one były najgorsze, a wydłużające się macki, sięgające zachłannie jej twarzy. Zaciskały się po bokach szyi, dotykały ust, bez trudu odwróciły jej głowę ku sobie.
- Coś mi się wydaje, że ty nie jesteś kolekcjonerem sztuki, skarbie... - wyszeptała, patrząc mu w oczy.
*** ⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀
Metropolitan Museum of Art okazało się miejscem marzeń, bo tylko tak określić można miejsce mieszczące równo siedemnaście tematycznych, przestronnych wydziałów, dających wspólnie ponad dwa miliony dzieł sztuki pochodzących z najdalszych krańców ziemskiego globu. Spełnienie złodziejskich snów. Poznany ostatniej imprezy, poprzedzającej zlecenie zadania przez Mister E, młody i naiwny asystent kustosza, odbywał praktyki na poziomie Sztuka Afrykańska, a zatem dokładnie tam musiał pozostać, kiedy przestał już być potrzebny. Nie skrzywdziła go; związała mu ręce i nogi w przegubach grubą liną, zamykając jego uroczo pryszczatą twarz w masce wojennej. Charakterystyczne rogi i szczecina peruki wielu gam siwości oraz brązu to Maska Dogona, Hardy zna ją doskonale i rozpoznałaby ją wszędzie. Killmonger wykradł ją kilka lat temu z brytyjskiego muzeum, a ono, w wyrazie wdzięczności, oddało ją Amerykanom. Za co ta wdzięczność Hardy do końca nie pamiętała, ale jakie to miało znaczenie? Killmonger był poszukiwany wszędzie. Jej ulubiony bad boy. Gdyby żył, a ona go nie okradła po zleceniu, do którego ją wynajął to kto wie, może byłaby dziś Wakanda Queen? Dość sentymentów. Asystent nie zasługiwał na wyrazistą osłonę afrykańskiego wojownika plemiennego, ale liczył się czas i efektywność. Zresztą, jeśli znajdzie rubin, odda Stevensowi hołd i zabierze maskę razem ze sobą jako nagrodę za dotrzymanie umowy. I pożydzenie zaliczki. Strażnicy zmieniają wartę nieodmiennie o tej samej porze, a to stanowiło ogromne ułatwienie.
Młody kustosz nie zda tych praktyk, choć ma wiedzę. Próbując ją wyrwać, powiedział Black Cat, że eksponaty afrykańskie pojawiły się wraz z Nelsonem A. Rockeffelerem, filantropem zdecydowanym ofiarować muzeum prywatną kolekcję. Trzy tysiące sztuk masek, bębnów, statuetek. Informacja za darmola, bo student uwierzył, że Felicia widzi w nim kogoś wyjątkowego. Wzruszające! Nadal musiała przedostać się do głównej sali wystawowej, a nie wszyscy wartownicy zostali jej przez słodkiego kustosza przedstawieni. Wystarczy, że jeden z nich zechce sprawdzić dokumenty archiwistki Julie Stone i jest bezapelacyjnie, totalnie, bezpowrotnie spalona. Nadeszła tym samym pora na sławetny Plan B - Felicia stanie się najprawdziwszym, poruszającym się bezszelestnie, nieobecnym kotem; stworzeniem pragnącym ruszyć przed siebie własną ścieżką bez wpatrujących się weń oczu.
Zero głaskania, bez kici-kici. ⠀
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀
Dotarła na miejsce, wymijając kamery i raz jeszcze pozorowane zainteresowanie sztuką okazało się zbawienne, bo młody praktykant, chcąc zafascynować kobietę sobą, pokazywał jej eksponaty z każdego wydziału muzeum, a jedna taka wycieczka wystarczy złodziejce w zupełności, by zapamiętać rozstawienie kamer, ocenić które z nich to atrapy oraz zmierzyć wizualnie, tym bystrym okiem profesjonalistki, jaki mogą mieć szacowany zasięg. Każdy ma metody, takie są moje - działają, bo wciąż się wywijam i jestem na wolności, a nie w pudle. Rubin robił wrażenie. Był potężnych gabarytów, wręcz przypominał klasyczny, przerysowany diament, jakim obdarowuje się królową całego świata, a ona nakłada pierścień na palec, stwierdza, że jest on zbyt ciężki i odkłada go, a potem zamyka szczelnie w skarbcu. Stał teraz na piedestale; ułożony na białej poduszce, lekko jak na puchu, pozornie nie wyróżniając się szczególnie spośród innych dzieł sztuki. Przyciągał wzrok, ale Black Cat nie rozumiała o co tyle zachodu.
Nie musiała rozumieć. Wystarczy, że jej zapłacą.
Podwójne salto przybliża kotkę do celu, utrzymuje się blisko ścian, unikając zasięgu kamer głównej. Dwie pozostałe rejestrują tylko cień czarnego lateksu i błysk okrągłego medalionu zawieszonego na chokerze, ale nie zobaczą co na nim jest, nie rozpoznają nawet kształtu. Kocie nieszczęścia, słynne czarne fatum pozostawi zaledwie świetlną łunę, oślepiającą oczy, jak rzucane lustrem refleksy. Długie palce zbliżają się do białego marmuru podwyższenia i w tym momencie zaczyna działać pech; oko kamery zaczyna trzeszczeć przez sekundę, a zaraz potem zamiera, zapętlając obraz sprzed kilku minut. Ostrza spod czarnych rękawic wysuwają się jak kocie pazury, podważają one kratkę zabezpieczeń, doprowadzają do zwarcia, ale obserwujący rubin ochroniarz jest leniwy, nie chce mu się wstać z wygodnego fotela, zwala wszystko na błąd systemu - skoro nie ma intruza, to nie ma i zagrożenia. ⠀
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀
Pojawia się problem. Kotka nie jest sama.
Świadomość ta, wyostrza jej wzrok i teraz naprawdę ma w sobie wiele z kotki gotowej na wiele, by przepędzić ze swojego terytorium niechcianego gościa.
- Nikt cię nie zapraszał! - syknęła, dając tym samym do zrozumienia, że o nim wie. Przekręca pokrywę zabezpieczającą szklaną kopułę chroniącą rubin, bo zaraz może zrobić się tu naprawdę tłoczno, ale Hardy się tym nie martwi; zapamiętała kilka awaryjnych dróg ucieczki. Czuje na szyi oddech konkurenta. Jeden ruch, jedno sięgnięcie ręką dzieli ją od obietnicy dużej forsy. Nie zwleka, nie ma na co czekać.
C u r i o s i t y k i l l e d t h e c a t
Podniesienie rubinowej błyskotki podnosi alarm, ale jeszcze nie ten w całym muzeum, bo to sama kotka zaczyna rozumieć, że coś jest nie tak. Nie dzieje się zupełnie nic.
- To atrapa? Kurwa mać! - ledwie werbalizuje się jej przekleństwo, bo musi ratować się skokiem w prawą stronę; platforma posadzki, na której dotychczas stała osuwa się bezgłośnie w przepaść. Kolejny skok. Mostek w tył. Rubin ląduje na ziemi, toczy się równią pochyłą w kierunku mężczyzny w długim płaszczu, ale czy to ma teraz znaczenie skoro niezależnie od tego, jak przedstawił się zleceniodawca, zostali oboje oszukani? Posadzka rozpada się całkowicie, odsłaniając pod sobą podziemny korytarz, a sakralne rzeźby w ścianach zdradzają dawne klasztorne przeznaczenie. Sensu nabiera opowieść praktykanta o rozdzieleniu zabytków sztuki europejskiej na dwa wydziały, muzealny wewnętrzny oraz dobudowany w innym okresie klasztor i otaczające go ogrody.
Wzięła głęboki oddech.
Nie patrząc za siebie, skoczyła w ciemność.