⠀⠀
⠀♦ Sᴛᴏʟᴇ ᴍᴀɴʏ ᴀ ᴍᴀɴ's sᴏᴜʟ ᴀɴᴅ ғᴀɪᴛʜ
W innym życiu byłaby królową. Mogłaby nią się stać, nie brakowało jej próżnego szyku gracji, ani też nie wykazywała od dawna już oznak niczego, co nieopatrznie uznać można byłoby za szczątkową empatię. Współczucie bywa dla kota zabójcze. Łowca liczy tylko na siebie, polega na targających nim instynktach, wykorzystując wachlarz cech; tak wyuczonych doświadczeniem, jak i wrodzonych. Hardy miała wątpliwy zaszczyt urodzić się z talentem. Otrzymała go po ojcu jako jedyną schedę, ostateczny dar człowieka, którego nigdy przy niej nie było. Potrzebowała go przez krótki czas, jak młode zwierzę łaknące wzoru i oparcia ilekroć otwiera oczy widząc ciemnię. Nie dostała niczego. Nadszedł dzień, w którym przestała wołać i nauczyła się żyć na własny rachunek. Stała się silna. Stała się sobą, bo nie miała innego wyboru i przetrwanie okazało się wszystkim, co ma. Ulica tylko talent ten pomogła jej rozwinąć. Wykorzystywała, co było pod ręką. Brała, co było jej dane, nie narzekała na zasoby, niezależnie od ich ilości, bo gdy zaczynały się wyczerpywać, sięgała po inne źródła. Walczyła o nie. Czasem uciekała, wiedząc, że przeciwnik jest dla niej zbyt silny i nie pokona go jednej nocy, a nim zastawi sidła pułapek i zamknie go pod ostrzami pazurów, musi upłynąć czas. Mrok stał się niezawodną kryjówką, a wąskie uliczki miejskiego zgiełku pozwalały zaszyć się i zniknąć, zapewniając wszystko, czego potrzebuje kot. Sytuacja zwalniała tempa, zagrożenie mijało, a ona obserwowała znowu świat na swoich warunkach; zachowując dystans i patrząc z góry. Planowała, rozkładała siły i zawsze liczyć mogła na szczęście. Szczęście czarnego kota, które odbiera on otoczeniu wzmagając siłę pecha. Rozgrzane słońcem wieżowce utrzymywały temperaturę nawet nocą i metalowe, spójne konstrukcje prowizorycznie chroniły przed wiatrem smagającym niezdrowym, ostrym batem delikatną twarz i później ona zrobiła sobie z tych wszystkich przeciwności broń; skórzaną, mocną linę z zaczepami w postaci haków, co w połączeniu z metalem sztucznych pazurów czyniło ją jeszcze lepszą, szybszą i zwinną na wysokościach. Niepokonaną na dachach. Nieuchwytną.
Nowy Jork nie jest jej do końca ulubioną lokalizacją. W większości klubów rozpoznawalna jest nawet w peruce, a sława zawsze przecież ma dwie strony; dobrą i złą. Dobra, zapewnia kasę i zlecenia. Ta gorsza pozostawia uczucie, że nie jest sama, ktoś za nią podąża i nie odpuszcza. Nauczyła się z tym żyć, przecież taka jest część jej profesji. Czarna Kotka nie przyjmuje każdego zlecenia. Nie musi. Wyrobiła sobie poważną markę w biznesie i znalazła ludzi, którzy niczym alfons broniąc swoją prostytutkę, powiedzą stanowczo dość każdemu, kto spróbuje wymuszać potencjalną zmianę decyzji. Nie nazwie tych ludzi przyjaciółmi. Oni tylko mają wobec niej dług - spłacą go i mogą zniknąć z życia Hardy, bez tęsknoty, wyrzutów sumienia, sentymentów. Przywiązanie dla kota jest początkiem końca; skórzanym paskiem zaciskającym się na wąskiej szyi i wyrokiem, który może nie prowadzi bezpośrednio do śmierci z racji kociej fizjonomii kręgosłupa, ale za to naraża ulicznego drapieżnika na znacznie gorszy los. Przywiązanie to niewola. Koty nie mogą sobie na nią pozwolić.
Mieszkanie Hardy jest proste, minimalistyczne i oczywiście, przypadkowe. Tymczasowe. Nie zostanie z nią na stałe, to zupełnie nie jej styl. Wynajmuje je miły biznesmen, który wierzy, że Felicia jest jego jedyną, albo jest w stanie wierzyć w podobne bzdury dla własnego komfortu. Nie ma znaczenia, zniknie jeszcze zanim wstanie nowy dzień, zostawi go z długiem zaciągniętym na kartę kredytową i złamanym moralnym kręgosłupem. Może się pozbiera, może nie. Czy to ważne? Jedyne, co ma znaczenie to świadomość, że będzie szukał Carmen, słodkiej czarnulki z klubu ze striptizem, a każdy trop, jaki otrzyma okaże się fałszywy, bo ona zapadła się pod ziemię, jakby nigdy nie istniała. Bo przecież naprawdę nigdy nie istniała. Istniało jedynie zlecenie, mające doprowadzić do mężczyzny, uśpić jego czujność i otumanić słodkimi drinkami oraz tak samo słodkimi biodrami obejmującymi go w pasie. Lała mu do ust whisky, mieszała je z pocałunkami pachnącymi mocnymi, orientalnymi perfumami, pętała obietnicami, że będzie obok już zawsze.
Zwinna i platynowa wymyka się oknem sypialni, tak bardzo klasycznie, poetycko i cliche, jak tylko potrafi. Mogłaby wyjść drzwiami, jak ludzie, tylko po co? Dotychczasowy właściciel ma nędzne szanse na powrót w jednym kawałku, miałby większe gdyby siedział cicho i nie naruszał ustaw, na które wrażliwy w niezwykły sposób jest ten, kto płaci Hardy. Imiona nie mają znaczenia, znaczenie ma stawka. Mieszkanie zamienia się w ekskluzywny penthouse przestrzeni okradzionej z mebli i dzieł sztuki współczesnej, nawet nagie ściany mają w sobie teraz już tylko bezduszną pustkę. Wielkomiejska nijakość. Skórzany kostium przylega perfekcją i zdradzałby niedoskonałości ciała, ale sylwetka kota niedociągnięć nie ma. Kot to finezja kształtu, równowaga skoku i miękkość lądowania tam, gdzie kot zechce, a natura stworzyła go doskonałym, pamiętając o tym, jak wiele jest w nim kaprysu.
Kaprysy Czarnej Kotki to świecidełka, błyszczące diamenty, rubinowe kolie, eleganckie obroże wysadzane kamieniami szlachetnymi, których nie znajdzie się nigdzie indziej. Półświatek o tym wie. Zleceniodawcy o długoterminowej współpracy rozpieszczają ją jak księżną, drapią za uchem pochlebstwami i niemal czczą, ale zawsze robią to z dozą ostrożności, z dystansu, jaki ona wybiera sobie samodzielnie. Drapie i wyrywa się, ilekroć naruszona zostaje jej strefa komfortu i choć nie jest idealna i nie jest niezniszczalna, to jest po prostu dobra w swoim fachu. Odważna i bezkompromisowa, jak jej bezpańskie osiedlowe koty.
Jej zleceniodawca jest cierpliwy. Zaczeka. Przed lustrem zdobionym rdzą złotej ramy stoi ucieleśnienie kociej bogini Bastet. Zapina kombinezon ostrożnie, by nie naruszyć białego futra kołnierza i nie pod samą długą szyję. Bedzie zatem dziś negocjować. Ulegnie jej szybko, w zamian dostanie kocie usługi.
Profesjonalizm sztuki złodziejstwa.
Jeszcze nie wie, że to zadanie będzie inne, bo zaangażowano nie tylko ją; jest ich dokładnie dwoje, a zleceniodawca złamał tę samą zasadę, której łamanie dotąd było dewizą Kotki.
Nikt nie gra fair.