ℭ𝔥𝔞𝔭𝔱𝔢𝔯 XX
𝕿𝖍𝖊 𝕸𝖆𝖘𝖙𝖊𝖗 & 𝕿𝖍𝖊 𝕯𝖔𝖈𝖙𝖔𝖗
Powinien czuć się gorzej. Nie rozumiał, dlaczego nie czuł się gorzej.
To nie miało żadnego sensu. Właśnie istniał w swoim ostatnim wcieleniu, nie powinien wcale mieć na zbyciu wystarczająco dużo energii, by goić cudze rany, a Doktor zrobił teraz dużo więcej. Na nowo wzbudził proces regeneracji w dawnym przyjacielu – wiedział o tym. Mistrz niedługo się ocknie i znów będzie sobą.
Przekazał mężczyźnie dość sił witalnych, by być na skraju wytrzymałości, ale czuł się dobrze. Normalnie. Jakby gdzieś w jego wnętrzu ukrywał się ocean gorącej, aksamitnej życiodajnej energii. Nie miał na to żadnych odpowiedzi i nie sądził, żeby ktokolwiek mógł mu ich udzielić. Chyba, żeby plotki o istnieniu Gallifrey miały być prawdziwe, to wtedy, może, kiedyś otrzyma wyjaśnienie. Będzie musiał poczekać, może odszukać zaginioną ojczyznę.
– To samobójstwo, Doktorze – wściekał się Harkness, nie próbując pomagać Władcy Czasu w przetransportowaniu nieprzytomnego Mistrza na TARDIS. Obaj całkiem przemokli. Strugi deszczu spływały im po twarzach, a Doktor zaczynał czuć zimno. Z dodatkowym obciążeniem szli wolniej.
– Nie rozumiesz, że on jest niebezpieczny? Teraz będziemy trzymać seryjnego mordercę w TARDIS? Wiesz co się dzieje, jak on dostaje ten statek w swoje ręce – przypomniał nerwowo, kiedy zamykał za nimi drzwi. Statek wydał z siebie krótki, niemal nerwowy pomruk, kiedy żołnierz zbyt nerwowo zatrzasnął drzwi. Wydawało się, że mężczyzna cicho przeprosił, jakby wiedząc, że wehikuł ma mu to za złe.
– Nie dam mu kontroli nad TARDIS. Nie jestem aż tak szalony – przewrócił oczami Władca Czasu, przechodząc przez główne pomieszczenie – Założę blokadę na konsolę sterującą, pomożesz mi zabezpieczyć jego celę, bo tak, wsadzimy go do celi, wszystko będzie w porządku.
Po przejściu kilku kroków długim korytarzem, Doktor zatrzymał się i spojrzał na towarzysza. Zwykle roześmiany, na krótką chwilę spoważniał.
– On umiera, Jack. Nie chcę znowu patrzeć jak drugi ostatni Władca Czasu umiera, rozumiesz? Nie zgadzam się na to. To, że jesteśmy ostatni to jest w ogóle moja wina, już znasz tę historię. Plotki to jedno, ale namacalny Władca Czasu jest poza mną tylko jeden – wytłumaczył tak cierpliwie jak tylko mógł.
Czasem zdarzało im się przewozić w TARDIS więźniów, których potem zamierzali przekazać władzom, a ci regularnie im z resztą sprawiali dodatkowe kłopoty przez to, że Doktor za wszelką cenę nie chciał być żołnierzem i starał się być ludzki dla wszystkich. Dlatego już jakiś czas temu Jack za jego zgodą zajął się przekształcaniem jednego z pokoi na celę, a TARDIS zgodnie z oczekiwaniami swojego pilota mu to umożliwiała. Władcy Czasu mogli dowolnie przerabiać i manipulować nieograniczoną liczbą pomieszczeń w tym niezwykłym, większym w środku statku, ale to statek sam w sobie miał nad tym prawowitą kontrolę. Mogła się sprzeciwiać a nawet magazynować gdzieś pozornie usunięte elementy.
Doktor nie wyjaśniał dlaczego postanowił się izolować od swojego wroga, ale całą sprawę z przygotowaniem dla niego celi, a potem z dopilnowaniem wszystkiego zostawił na głowie Harknessa. Ten był żołnierzem, więc układ mu odpowiadał. Pewnie mógłby zaakceptować Mistrza jako ich więźnia, gdyby naprawdę nim był. Gdyby go planowali gdzieś odstawić, ale przecież nie mieli gdzie. Doktor nie podejmował żadnej ostatecznej decyzji, jakby licząc, że zamknięcie gdzieś przeciwnika może pomóc. Czasem też gdzieś znikał w przestronnych korytarzach TARDIS, a statek nie pozwalał go odnaleźć, ciągle zmieniając położenie drzwi. Doktor realizował jakiś plan, o którym nie chciał mówić.
Podróżowali więc jakby nigdy nic, a Doktor nie pytał o więźnia, jednak Jack jeszcze kilkukrotnie próbował przekonać partnera, że to był i jest fatalny pomysł.
Władca Czasu postanowił odezwać się w jego sprawie dopiero, kiedy kolejny raz z rzędu Harkness sucho zakomunikował, że Mistrz nadal odmawia jedzenia.
– Jeśli myślisz, że dam ci znowu umrzeć, to się mylisz – powitał Mistrza, przekraczając próg. Zlustrował go uważnym spojrzeniem. Wyglądał gorzej, niż Doktor się spodziewał, ale przynajmniej nadal żył.
– Jeśli nadal będziesz się sprzeciwiał, to mogę zacząć w ciebie to wlewać. Albo poproszę Jacka, żeby cię przytrzymał i będziemy cię karmili siłą – głos miał stanowczy, ale w jego oczach odbijał się kalejdoskop emocji. Współczuł mu. Jak zawsze, kiedy go widział. Mistrz wyglądał na chorego, a Doktor zaraz na ten widok czuł wspomnienie jego martwego ciała w swoich ramionach i nie mógł mu nie współczuć.
Bardzo ciężko jest patrzeć na kogoś i go nienawidzić i martwić się jednocześnie. Doktor żył z tymi przeciwnymi emocjami od setek lat.
– Zacznij jeść – polecił, kładąc tacę z jedzeniem na ziemi, mocno popychając ją w stronę swojego dawnego przyjaciela.
Doktor spodziewał się, że ten strajk głodowy mógł być albo próbą samobójczą albo próbą ściągnięcia tu jego. Jeśli to drugie, to miał nadzieję, że swoją obecnością skłoni go do jedzenia. Jeśli to pierwsze, zamierzał w końcu spełnić swoje groźby.
Podróżnik wiedział, że Mistrz na to zasługuje. Na śmierć, na słabość, na głód i spanie na podłodze. Na swoje stare, zniszczone ubrania, które Doktor więżąc go postanowił mu tylko wysuszyć. Ale zemsta to było pójście na łatwiznę. Ostatnie, czego Doktor by chciał to iść w tym przypadku na łatwiznę. Bez względu na to, jak silną darzył go nienawiścią, nadal żywił do niego te same ciepłe uczucia co wieki temu. Zapomniane i zepchnięte w kąt, ale wciąż żywe.