ℭ𝔥𝔞𝔭𝔱𝔢𝔯 IV
𝕿𝖍𝖊 𝕸𝖆𝖘𝖙𝖊𝖗 & 𝕿𝖍𝖊 𝕯𝖔𝖈𝖙𝖔𝖗
Kapitan Jack Harkness był jedynym znanym paradoksem i prawdopodobnie też jedynym, jaki kiedykolwiek będzie istniał. Doktor często powtarzał, że jest stałym momentem w czasie. Niezmiennym. Doszło do tego już dawno, Jack kiedyś umarł i ktoś przywrócił go do życia. Od tej pory, cokolwiek by się nie działo, nie mógł już umrzeć. W Cardiff czekał na Doktora 150 lat, a kiedy ponownie się spotkali, nawet nic się nie zmienił. Nawet Władca Czasu nie wiedział ile to mogło potrwać, zwłaszcza, że podczas swoich wojaży przez czas i przestrzeń, zdążył już poznać przyszłe oblicze mężczyzny – Jack miał się zmienić, i to bardzo mocno, ale miało mu to zająć miliony lat.
Doktor, który inaczej rozumiał i postrzegał czas, doskonale wiedział, jak niebezpieczne jest w ogóle samo istnienie tego człowieka. TARDIS też to wiedziała, bo podczas ich ostatniego spotkania, próbowała przed nim uciec na koniec wszechświata. Ale ten jeden Władca Czasu nigdy nie przejmował się zasadami tak jak powinien i niemal od zawsze naginał je do granic możliwości, dlatego nie miał oporów przed zaproponowaniem Jackowi wspólnej podróży. Wehikuł czasu faktycznie potrzebował dłuższej chwili, zanim całkowicie zaakceptował obecność żywego paradoksu na pokładzie, ale teraz Harkness był częścią tej małej, obecnie dwuosobowej drużyny i nic nie zapowiadało tutaj zmiany. Zwłaszcza, że nie wiadomo kiedy, dwaj mężczyźni zbliżyli się do siebie tak płynnie, jakby to było dla nich całkowicie naturalne.
Doktor dawno nie miał na pokładzie nikogo tak podobnego do siebie.
Od dłuższej chwili wspólnymi siłami przeszukiwali cyrkowy namiot, a Doktor regularnie próbował coś skanować swoim sonicznym śrubokrętem. Narzędzie uparcie odmawiało współpracy, jakby jego działanie zostało przez coś zakłócone, a Władcy Czasu właściwie ani na chwilę nie zamykały się usta. Kiedy szybko przetwarzał w umyśle wiele różnych informacji, nieustannie je wygłaszał, a teraz naprawdę nic się nie zgadzało.
– Kto, u licha, ma dostęp do takiej technologii? – poskarżył się nagle, obracając w palcach długi, spiralny przedmiot, wyglądem przypominający grubą sprężynę oplecioną drobną pajęczyną obwodów.
– Oczywiście ja, ale jeśli nie zrobiłeś wyprzedaży naszych zabawek to przecież... – wywrócił oczami i westchnął, odkładając przedmiot na miejsce i pochylił się tak bardzo, że niewiele brakowało, a zanurkowałby w pojemnym kufrze stojącym w kącie. Miał mętlik w głowie. Wyglądało to tak, jakby ktoś przyniósł tutaj kosmiczną technologię, jaką można było spotkać na pokładzie TARDIS. Wręcz mógłby się założyć, że ktoś tutaj chowa jakiś statek – teoretycznie oni obaj mogli być teraz w TARDIS z działającym obwodem kameleona, nie byłoby trudnym przystosować jej pierwsze pomieszczenie tak, by także było zamaskowane – ale przecież by to wiedział. Wyczułby innego Władcę Czasu z daleka.
Skupiony na poszukiwaniu jakichkolwiek odpowiedzi, nie zauważył, że ktoś się zbliża. Jack także odwrócił gwałtownie głowę, instynktownie przyjmując nieco agresywną postawę, jakby spodziewał się ataku i był gotów do obrony, ale szczupła dłoń Doktora zdecydowanym, płynnym ruchem zbliżyła się ku niemu i niemal niezauważalnie musnęła jego palce, a Harkness, jak zaczarowany, natychmiast złagodniał. Jack wciąż uwielbiał tytułować się kapitanem, ale tutaj od samego początku był pierwszym oficerem.
– Przepraszam, to moja wina. Przechodziliśmy i nie mogłem się powstrzymać – uśmiechnął się czarująco Władca Czasu, podchodząc bliżej nieznajomego mężczyzny. Było w nim coś, czego Doktor nie potrafił wytłumaczyć, nie potrafił nawet uzasadnić, ale miał absurdalne wrażenie, jakby coś w tym człowieku było znajomego. Coś, co mu teraz kompletnie umykało. – Ja absolutnie zawsze chciałem uciec z cyrkiem – roześmiał się, wyciągając do mężczyzny dłoń – Doktor i Jack Harkness.
– Kapitan Jack… – próbował wtrącić się jego towarzysz, który musiał posłać artyście swój najbardziej uwodzicielski uśmiech.
– Och, no przestań – Doktor przewrócił oczami, a choć zachowywał żartobliwy ton, w jego głosie jak zwykle tańczyło wiele emocji. Jack Harkness lubił flirtować i Władca Czasu teoretycznie nie miał nic przeciwko, a odkąd zaczęli razem podróżować, notorycznie mu z tego tytułu docinał, sam z resztą wcale nie był lepszy, bo to wcielenie, które tak sobie ukochał, było szczególnie spragnione, ale z drugiej strony na pewno nie chciał się nim z nikim dzielić.
– To niesamowite, że udało się panu ściągnąć tu tak wielką publikę. Wydawało mi się, że w obecnych czasach cyrk to raczej mało popularna forma rozrywki – kontynuował płynnie, nawet nie udając swojego zainteresowania. Oczywiście ciekawość była powodowana czymś innym niż to bywało w przypadku ludzi. – A już na pewno tak niezwykły. Jestem ciekaw skąd pochodzicie. Nie znalazłem informacji na plakacie – stojący początkowo tuż obok kapitan, zasygnalizował cicho, że musi wykonać telefon i oddalił się, nie przerywając tej dwójcie rozmowy. Doktor tylko mrugnął do niego, kiedy na kilka sekund złapali kontakt wzrokowy, a Harkness odpowiedział tym samym i zniknął. Skoro Doktor już próbował rozmawiać, najwyraźniej skupiając na sobie całą uwagę mężczyzny, on mógł jeszcze się rozejrzeć albo wrócić tutaj, jeśli ta dwójka opuści namiot.
– Oczywiście zrozumiem, jeśli to zbyt wielka prośba, ale może chciałby mnie pan oprowadzić?