JustPaste.it

CATS AND CARDS II

User avatar
xSHAIDENx @xSHAIDENx · Nov 5, 2021 · edited: Mar 22, 2025

1000066031.png

 


CHAPTER II

Powoli zapadający za oknami zmierzch nie zapowiadał, by nadchodząca noc miała różnić się od innych nocy w złodziejskiej karierze Białego Diabła. Jak zawsze był perfekcyjnie przygotowany zarówno do czekającego na niego zadania, jak i na spotkanie ze zleceniodawcą, na którym mieli ustalić ostatnie szczegóły misji, cel której stanowił cenny klejnot. Błyskotka wcale nie mała, bo ważąca równe sto karatów, do tego o interesującej nazwie – Ruby of seduction. Cajunowi przeszło przez myśl, czy nazwa ta jest przypadkowa i czy czasem kamień ten nie był czymś więcej niż wydawał się być na pierwszy rzut oka. Oficjalnie jednak w pierwszej rozmowie z klientem nie padło nic na ten temat. A włamywacza jego klasy i o takich zdolnościach rzadko wynajmowano, by zdobywał zwyczajne przedmioty, do tego jeszcze za taką cenę. Tak... zaproponowana mu sumka była bardziej niż hojna, do tego zadatek na opłacenie ekskluzywnego hotelu mieszczącego się kilka przecznic od Metropolitan Museum of Art, w którym rubin miał być wystawiany jedynie przez pięć dni, zanim powróci do właściciela – anonimowego bogacza, którego tożsamość znali jedynie nieliczni spośród dyrekcji wspomnianej placówki. Należało się więc spieszyć, by nie przegapić okazji, która mogła się prędko, o ile w ogóle, nie powtórzyć.

Tak więc, ostatnie dnie złodziej spędził na dokładnych przygotowaniach, w które wliczał się także, rzecz jasna, rekonesans przeprowadzony na miejscu mającej odbyć się akcji. Przy planowaniu takiego skoku nie można było się spieszyć, ważny był każdy, najmniejszy nawet detal. Wszak diabeł tkwił w szczegółach, toteż należało znać je wszystkie. Najmniejsza pomyłka groziła utratą nie tylko intratnego zlecenia, ale także wiarygodności i renomy, a na to ktoś nazywany Księciem złodziei nie mógłby sobie pozwolić.

Mimo że ciążyła na nim duża odpowiedzialność, Gambit nie odczuwał ani presji ani stresu. Przeciwnie, czuł przyjemne podekscytowanie. Dreszczyk emocji, kopniak adrenaliny – tego właśnie teraz potrzebował. Już od dłuższego czasu nie miał okazji do wykazania się, a zdobycie Ruby of seduction było właśnie nie lada wyzwaniem.

Wieczór dnia piątego, jednocześnie będącego ostatnim dniem, w którym rubin znajdował się na terenie muzeum, Cajun rozpoczął od wizyty w Three Guys – niepozornym barze, gdzie był umówiony ze zleceniodawcą, który zażyczył sobie jeszcze jednego spotkania tuż przed samą akcją.  

 

Może jednak się pan czegoś napije?
Ciemnowłosy mężczyzna w średnim wieku podniósł wzrok znad swojej szklanki, utkwiwszy go w siedzącym naprzeciwko niego złodzieju. Odpowiedziało mu spojrzenie szarych oczu i uniesiony w kpiącym uśmiechu kącik ust.
Sprawdza mnie pan, monsieur Ferguson? Nigdy nie piję przed zleceniem. Ale po, chętnie.
W knajpce w której się znajdowali było już dość tłoczno. Rozpoczynał się weekend, do tego w zawieszonym nad barem telewizorze leciała właśnie transmisja meczu, w którym wyraźnie prowadziła jedna z lokalnych drużyn. Nie brakowało więc amatorów sportu oraz piwa, lubiących łączyć swoje ulubione rozrywki i bawić się w większym gronie. Było głośno, w powietrzu unosił się zapach alkoholu, papierosów oraz damskich perfum, jako że wśród fanów piłki znalazło się także wcale niemało przedstawicielek płci pięknej.
Sprawdzać profesjonalistę pana klasy? Skądże - zleceniodawca odparł, prezentując uśmiech typowego biznesmena. Mimo zwyczajnego stroju, złodziej już podczas pierwszej rozmowy bez trudu poznał, że nie był to ktoś, kto na co dzień bywa w takich miejscach. Zachowanie, sposób mówienia, to wszystko zdecydowanie wskazywało na kogoś o znaczącej pozycji. Kogoś przyzwyczajonego do najwyższych standardów. Kogoś, kto zawsze dostaje to czego chce. 

Czyli wszystko zostało ustalone. Jest pan gotowy?

Urodziłem się gotowy. Za kilka godzin będzie miał pan swój kamyczek. Słowo złodzieja – Gambit uśmiechnął się cwanie przy tych słowach, chowając w wewnętrznej kieszeni płaszcza dyskretnie podsuniętą mu przez Fergusona kopertę z kolejną ‘ratą’ umówionej kwoty.

Tak więc do zobaczenia w umówionym miejscu. Liczę na pana, panie LeBeau – uważne spojrzenie ani na chwilę nie przestało śledzić Cajuna, nawet gdy ten już wstawał od stolika z zamiarem opuszczenia lokalu.

Na pewno się pan nie zawiedzie. Au revoir – skinął zleceniodawcy głową i skierował się do wyjścia, sięgając po drodze do kieszeni płaszcza i wyjmując z niej paczkę papierosów. Już na zewnątrz wyłuskał jednego i wsunąwszy do ust, przytknął do niego palec wskazujący. Na krótką chwilę jego dłoń zabłysła od gromadzącej się energii, która ostatecznie poprzez wspomniany palec przelała się na końcówkę papierosa, podpalając go. Zaciągnął się i po chwili wypuścił dym z płuc, udając się w drogę powrotną do znajdującego się nieopodal hotelu, by przygotować się do zbliżającej się akcji.

 

Dochodziła północ, gdy złodziej zjawił się na miejscu.

Zaparkował swojego harleya w zaułku między budynkami po drugiej stronie ulicy i przy pomocy schodów przeciwpożarowych szybko wspiął się aż na dach jednego z nich, skąd miał świetny widok na muzeum. Kolos wydawał się uśpiony, jedynie znajdujące się przed nim okazałe fontanny bez przerwy wystrzeliwały podświetlaną kolorowym światłem wodę.

Przyklęknąwszy przy brzegu dachu sięgnął do jednej z kieszeni płaszcza, wyciągając stamtąd składaną lornetkę termowizyjną. Dzięki niej mógł lepiej przyjrzeć się temu, co kryło się w ciemnościach. A kryło się całkiem sporo potencjalnych zagrożeń.

Trasy strażników patrolujących teren okazały się być dokładnie takie, jak zaobserwował to kilka dni temu. Nic nie zmieniło się ani na jotę. Bardzo dobrze.

Upewniwszy się, że wszystko było tak, jak należy, zerknął na zegarek. Nie miał wiele czasu, zanim kolejny ze strażników będzie przechodził koło upatrzonego przez niego miejsca, odpowiedniego na dostanie się na dach muzeum. Szybko więc opuścił zajmowany obecnie ‘punkt widokowy’, schodząc na ziemię.

Już po chwili kierował się w stronę olbrzymiego budynku. Czerń kevlarowego uniformu oraz skórzanego płaszcza skutecznie pochłaniała światło, pozwalając Gambitowi niemal idealnie wtopić się w mrok nocy i podejść pod samą północną ścianę muzeum.

Korzystając z ostatnich chwil przed nadejściem strażnika, podszedł pod samą ścianę i uniósł prawą rękę. Z przymocowanej do przedramienia wyrzutni wystrzeliła mała kotwiczka na lince, zaczepiając się o ozdobny gzyms. Jedna chwila i mechanizm praktycznie bezszelestnie podciągnął złodzieja w górę. Dosłownie moment później w miejscu, gdzie dopiero co stał, przesunęło się światło latarki zbliżającego się ochroniarza, którego Gambit z uśmiechem oglądał już z poziomu dachu. Na dłuższe podziwianie widoków jednak czasu nie było.

Wyprostował się i korzystając z ciągnącego się wzdłuż murku, ruszył niespiesznie w stronę środkowej części rozległego budynku, posiadającej przeszklony sufit – to właśnie tamtędy planował dostać się do środka. Po drodze jednak należało jeszcze pozbyć się dwóch członków ochrony patrolujących ten fragment dachu. Na dole było ich zbyt wielu, by bawić się w pojedyncze eliminowanie ich, zaś w otwartą bójkę wdawać się nie chciał, zarówno z powodu ograniczonego czasu, jak i faktu, że wywoływanie zamieszania nie było w jego stylu. Walkę podejmował w ostateczności, o wiele bardziej woląc działać po cichu.

Pierwszy przeciwnik nawinął się całkiem szybko i tak samo szybko dał się obezwładnić. Wystarczył mały kamyk rzucony do odwrócenia uwagi i szybki, celny cios bo-staffem w skroń, by delikwent osunął się nieprzytomny. Kilka chwil i zakneblowany, oraz skrępowany mocną liną z dodatkiem adamantium, zaległ pod murkiem w miejscu, gdzie nikt z pewnością nie znajdzie go przynajmniej do rana.

Drugi ze strażników podobnie, nawet nie zdążył jęknąć, gdy otrzymał cios w podstawę czaszki i zwalił się na betonowe płyty.

Nie minął kwadrans, jak obydwaj strażnicy zostali zneutralizowani, a Cajun mógł ruszyć dalej.

Znalazłszy się już na przeszklonej powierzchni dachu, przykucnął patrząc z góry na wnętrze muzeum. Tam także czekało na niego kilku strażników, jednak byli rozmieszczeni tak, że jeśli dobrze pójdzie, będzie mógł nawet uniknąć bezpośredniej konfrontacji.

Wybrawszy odpowiednie miejsce przyłożył do szklanej tafli lewą dłoń w specjalnie zmodyfikowanej rękawiczce, posiadającej na opuszkach palców ssawki. Prawa ręka zaś, na której nosił rękawiczkę pozbawioną ochrony na palce (serdeczny, środkowy oraz kciuk), miała inne zadanie – gdy zabłysła od kumulującej się energii, złodziej przesunął palcami wzdłuż ramy, w której znajdowała się szklana szyba.. W miejscu dotyku zostawała cieniutka, pulsująca linia, po chwili obramowując całe szkło. Gdy to się stało, łączenie mocujące szybę w ramie wybuchło z cichym sykiem, sama zaś szyba została nietknięta, przytrzymywana lewą ręką mężczyzny. Wystarczyło ostrożnie ją cofnąć i odłożyć taflę na bok, zyskując tym samym możliwość wejścia do wewnątrz budynku.

W użyciu ponownie znalazła się kotwiczka na linie – ta, zamocowana do znajdującego się nieopodal murku, pozwoliła Gambitowi powoli zsunąć się przez powstały w szklanym dachu ubytek i wylądować bezgłośnie na lakierowanych deskach podłogi, pomiędzy znajdującymi się w sali eksponatami w szklanych gablotach.

Włamywacz odpiął linkę i rozsunął zapięty na czas zjazdu w dół płaszcz, po czym rozejrzał się wkoło. Wszędzie panował półmrok rozjaśniany podświetleniem rozmieszczonych dookoła gablot i wystaw, mógł więc poruszać się całkiem swobodnie.

Coś jednak było nie tak. Wszędzie panowała cisza. Nienaturalna cisza.

Nie był w muzeum sam. I nie chodziło wcale o obecność straży.