CHAPTER II
Od ostatniej wizyty Gambita w Nevadzie minęło już trochę czasu, a że bardzo sobie pustynne okolice, obfitujące w okazje do obłowienia się, upodobał, wracał w te strony z przyjemnością. Przyjemnością tym większą, jako że teraz jechał tam w konkretnym celu i nie tylko po to, by ograć kilka grubych ryb. Co prawda w chwili, gdy zgadzał się na zmianę lokalizacji z Luizjany na Las Vegas nie wiedział jeszcze zbyt wiele na temat tajemniczego zlecenia, jednakże pomysłodawcą całej akcji był jego bliski przyjaciel nie do końca z tego świata, a za kim jak za kim, ale za nim Cajun mógłby udać się nawet i do piekła, wiedząc, że cokolwiek by się nie działo, to będą się przednio bawić. Zwyczajne, spokojne życie prędko go nudziło i po prostu nie było dla niego. Potrzebował adrenaliny, od której był wręcz uzależniony; akcji, tego dreszczyku emocji sprawiającego, że krew szybciej krążyła w żyłach. Ktoś kiedyś nawet stwierdził o nim pół żartem, pół serio, że jest chory, jeśli przez tydzień nikt nie próbuje go zabić. Wielu posądzało go o ADHD, co jednak, mimo podobnych na pierwszy rzut oka objawów, nie było trafną diagnozą. Za sprawą mutacji, w jego organizmie non stop wytwarzała się i przepływała energia, dzięki czemu miał wyjątkowo szybki metabolizm energetyczny, przez co naprawdę ciężko było go zmęczyć, a i snu nie potrzebował tyle, ile zwyczajni ludzie.
Czy mogło więc spotkać go coś lepszego niż niespodziewany wyjazd do Światowej Stolicy Rozrywki na tajną misję?
Ostatni odcinek trasy prowadzącej do miasta, spędzony na skórzanym siedzeniu luksusowego Rollsa, minął złodziejowi całkiem spokojnie na sporadycznej wymianie zdań z siedzącym za kierownicą kambionem i oglądaniu dość monotonnego, pustynnego krajobrazu za oknem. Nieprzerwanie bawił się przy tym jedną ze swoich kart, która płynnie wędrowała między zwinnymi palcami prawej dłoni, jako że musiał mieć dla rąk jakieś zajęcie.
Jego demoniczny towarzysz był niezbyt rozmowny, jednak znał go na tyle dobrze, by wiedzieć, że jeszcze przyjdzie odpowiednia pora na poznanie szczegółów czekającego ich zadania. Najważniejszy z tego wszystkiego był fakt uczestniczenia w tym istot nadnaturalnych. Cajun osobiście znał całkiem spore grono bardziej lub mniej ludzkich stworzeń. W końcu urodził się i wychowywał w Nowym Orleanie, miejscu szczególnym i zdecydowanie wyróżniającym się na mapie Stanów Zjednoczonych Ameryki spośród innych miast. Big Easy posiadało swój własny, unikalny klimat, było przepełnione magią. Zdawało się wręcz, że istnieje na granicy dwóch przenikających się światów – tego należącego do śmiertelników, oraz tego zamieszkanego przez byty nadnaturalne. Napotkanie tych drugich było więc tylko kwestią czasu. Choćby właśnie zajmujący miejsce kierowcy półczart był świetnym przykładem takowego nadnaturalnego bytu, który zamieszkiwał Nowy Orlean na długie lata przed narodzinami Gambita. Sam LeBeau podchodził do takich istot o wiele bardziej tolerancyjnie niż zwykli ludzie. Będąc mutantem nie mógł zaliczyć siebie do ‘normalnych ludzi’ a przez nietypowy kolor oczu już od dnia swojego przyjścia na świat był postrzegany właśnie jako demon. Nadany mu przydomek Le Diable Blanc nie wziął się znikąd. W gruncie rzeczy mu to odpowiadało. Niejednokrotnie też mógł przekonać się, że tak znienawidzone przez większość ludzkości ‘potwory’ potrafiły mieć w sobie więcej człowieczeństwa niż ludzie.
Gdy przesuwające się za oknem widoki zmieniły się z pustynnych na bardziej miejskie, złodziej nieco się ożywił, z większą uwagą przyglądając się mijanym zabudowaniom, a karta, którą dotychczas się bawił, niezauważalnie zniknęła w rękawie jego skórzanego trencza. Kącik ust drgnął mu w kpiącym uśmiechu, gdy przejeżdżali obok przybytku uciech cielesnych. W miejscu, do którego zmierzali, tak pełnego możliwości wszelakich, wręcz zbrodnią byłoby korzystanie z płatnej miłości. Nie, to zdecydowanie nie było w jego stylu. O wiele bardziej pociągało go polowanie, a zbyt łatwe zdobycze zupełnie go nie interesowały.
Wiedział jednak, że przybyli tu głównie w interesach, o czym półdemon nie omieszkał mu przypomnieć, gdy już zatrzymali się pod okazałym hotelem. Wysiadając z auta wsunął na nos przeciwsłoneczne okulary, nie chcąc zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. W trakcie misji rzadko kiedy pozwalał sobie na swobodę i rezygnację z wcześniej wspomnianych okularów, bądź specjalnych soczewek kontaktowych, zmieniających nie tylko kolor tęczówek, ale całych oczu, których kilka kompletów, rzecz jasna, zabrał ze sobą.
Dyskretne, acz uważne spojrzenie zza ciemnych szkieł zatrzymało się na wskazanym przez kambiona samochodzie, który i bez tego przykuwał uwagę swoją ekstrawagancją, po czym przeniosło się na wąsatego kierowcę. Szczegóły były ważne, wszak ponoć to w nich tkwił diabeł, więc Cajun starał się zapamiętać jak najwięcej, przy okazji próbując się dowiedzieć czegoś więcej o ich celu. Ludzie często nie zdawali sobie sprawy, jak wiele o nich samych mogło uważnemu obserwatorowi zdradzić ich zachowanie. Wąsacz bez wątpienia był kimś ważnym, do tego najwyraźniej często gościł w hotelu, w którym mieli się zatrzymać, bo zachowywał się nad wyraz swobodnie, niemal jakby przyjechał do siebie. To akurat było im na rękę, ponieważ bogacz przyzwyczajony do tego miejsca i czujący się tu jak w domu, nie będzie czujny ani specjalnie podejrzliwy, jak przyjdzie co do czego. Do tego można było zauważyć, jak mężczyzna w drodze do głównego wejścia kilkakrotnie dotykał i pocierał nos. Alergik? Czy może raczej fan Białej Damy?
Dalsze obserwacje musiał odłożyć na później, jako że nie wypadało dłużej sterczeć na ulicy. Obaj udali się więc do wynajętego wcześniej przez Nicolasa apartamentu, gdzie kambion zabrał się za dokładniejsze opisanie złodziejowi ich misji i tego, czego od niego oczekiwał, a wszystko to odbywało się w pełnym przepychu i eleganckich przedmiotów otoczeniu, oraz z powitalną whisky nalaną ze stylowej karafki.
– Niezła byłaby z niej pamiątka – stwierdził rozsiadając się z podaną mu szklanką wygodnie w fotelu, obok którego zostawił swoją walizkę i przyglądając się przez chwilę karafce, oraz tkwiącym w jej szkle miniaturowym kostkom do gry. Tak, takie detale zdecydowanie robiły robotę i sprawiały, że hotelowi goście mogli czuć się wyjątkowo, skoro dbano tu o najmniejsze szczegóły.
Prędko jednak spojrzenie czarnych oczu o czerwonych tęczówkach przeniosło się na półdemona, na którym Gambit skupił całą uwagę, słuchając wytycznych na zbliżający się wieczór. Na widok walizki pełnej pieniędzy uśmiechnął się kątem ust.
– No, no, no... z taką forsą można zaszaleć. Wąsacz wygląda na niezłego gracza, ale ja jestem lepszy – stwierdził jak zwykle "skromnie" i wyjął jeden zwitek pachnących nowością banknotów. – Spokojnie podwoję tę sumkę – dodał po chwili, odkładając pieniądze z powrotem do walizki. Jasnym było, że nie mógł ot tak ograć ich celu – gra musiała trwać odpowiednio długo, więc należało dokładnie ją rozplanować i wiedzieć, kiedy pozwolić sobie na kontrolowaną przegraną.
Zainteresowanie z banknotów przeniosło się na magiczne fałszywki zdjęć. LeBeau co prawda znał się z kilkoma nowoorleańskimi mambo oraz innej maści wiedźmami, jednak takie cudo widział po raz pierwszy. Z uwagą przyjrzał się więc folii.
– Cwane. Nawet bardzo. Dużo za to zapłaciłeś? – zapytał żywo zainteresowany takim udogodnieniem, oddając mu zdjęcia, nie mogąc się przy tym nie uśmiechnąć, gdy kompan wspomniał o zaklęciu na gacki, którego to użyła na nim dawniej pewna bliska sercu Cajuna czarownica. – Co do koloru oczu, to bez obaw. Mam przy sobie cały zestaw soczewek – zerknął na swoją walizkę, która mimo niepozornego wyglądu była pancerna, doskonale zabezpieczając zawartość przed wodą czy wstrząsami, a do tego wyposażona w zamek kodowy.
– A opisany przez ciebie sposób... owszem, zdarzyło mi się z niego skorzystać wiele lat temu. L'Etroile du Tricherie. Cenny, błękitny kamyk... I słodka Genevieve, która ukradła go pierwsza – uśmiechnął się lekko do wspomnień, jednak po chwili spoważniał, bo w przeciwieństwie do złodziejki klejnotów, zakończenie tej sprawy wcale słodkie nie było, a i on nie był tu, by snuć opowieści ze swojego życia.
Nie minęło wiele czasu i cały plan półczarta został przedstawiony Cajunowi ze wszystkimi szczegółami. No, prawie wszystkimi.
– Nie będzie szybko i łatwo, ale Remy lubi wyzwania – podsumował, dolewając towarzyszowi i sobie whisky do pustych już szklanek. – Nie jestem fanem szarżowania, o wiele bardziej wolę działać metodycznie i po cichu, więc mi taki plan pasuje. Unikanie kul idzie mi co prawda całkiem nieźle, ale wolę nie sprawdzać, jak szybko strzelają tutejsi – skomentował upijając kolejny łyk bursztynowego trunku.
– Powiedz mi coś więcej o tej rakszasie, mon diable d'ami. Demonologia nie jest moją najmocniejszą stroną – wstał odstawiając szklankę na stolik. – Z reguły nie zadaję pytań, ale ani ty nie jesteś typowym zleceniodawcą, ani to nie jest typowa robótka dla pierwszego lepszego złodzieja, więc... po co ci ten cały demon? Czy raczej demony, bo z tego co się orientuję, były też i inne. Podejrzewam, że chodzi o coś więcej niż tylko o kolekcjonowanie demonicznych wersji Pokémonów – popatrzył na niego. – Oczywiście, o ile nie jest to żadna tajemnica – dodał jeszcze i odprowadził spojrzeniem kambiona, który zabrał się za przygotowania do ich wieczornej misji. Gambit poszedł w jego ślady, przechodząc do swojej części suitu, gdzie otworzył walizkę, wyjmując z niej kilka potrzebnych rzeczy, w tym pokrowiec z garniturem, a następnie skierował kroki do połączonej z apartamentem łazienki. Co jak co, ale prysznic po kilkugodzinnej jeździe, po pustyni, był wskazany.
Nie minęło wiele czasu, jak był gotowy na zwiedzanie hotelowego kasyna.
– To jak, idziemy się rozejrzeć? – zagadnął zaglądając do kambiona, na którym zatrzymało się wyjątkowo nienaturalne jak na Remy'ego spojrzenie niebieskich oczu, dopasowanych kolorem do fałszywego zdjęcia.
– Trochę nie pasują mi do gajera, ale przeżyję – skomentował poprawiając krawat, równie czarny jak garnitur, do którego założył ciemnoczerwoną koszulę.