JustPaste.it

SINNERS HEAVEN XII

User avatar
xSHAIDENx @xSHAIDENx · Dec 6, 2022 · edited: Mar 23, 2025

1000066037.png

 


CHAPTER XII

Pierwszy szok, spowodowany słowami brunetki, jeszcze dobrze nie minął, jak zaraz nadszedł kolejny, spowodowany pojawieniem się na schodach wspomnianego przez nią Josha. Nie trzeba było być specjalnie wnikliwym obserwatorem rzeczywistości, by zdać sobie sprawę z faktu, że kambion wraz ze złodziejem nie mieli być towarzystwem dla Diany, która kupiła ich za okrągłą sumkę, tylko dla jej partnera.

Qquoi…? – Cajun wydukał, patrząc to na kobietę, to na czarnoskórego, to w końcu na wyglądającego, na równie oniemiałego co on, Nicolasa, jednak nikt nie zwrócił na jego pytanie większej uwagi, ewentualnie gospodarze willi nie znali francuskiego. Czuł przy tym, jak nieprzyjemny, lodowaty dreszcz spełza mu wzdłuż kręgosłupa, a żołądek skręca się w ciasny supeł.

Nie tego się spodziewał, zdecydowanie nie tego. Owszem, zdarzało mu się brać udział w różnych trójkątach i innych wielokątach, jednakże był zdeklarowanym heterykiem, więc w tychże zabawach bezpośrednich kontaktów z innymi mężczyznami nie miał i mieć zdecydowanie nie chciał. A już tym bardziej nie zamierzał zostawać seksualną zabawką muskularnego Murzyna, który przyjrzawszy się swoim ‘prezentom’, polecił brunetce, by przygotowała ich na wieczór. Nie musiał dyskutować na ten temat z towarzyszem, by wiedzieć, że ten odczucia miał tożsame z jego własnymi.

Zmierzając za Dianą w tylko na razie jej znanym kierunku, LeBeau gorączkowo zastanawiał się, jak mogliby się z półczartem z tego wymiksować. Bo to, że musieli, było oczywiste. Żaden z nich nie przystałby na to, czego od nich oczekiwano.

Na miejscu okazało się, że zostali przyprowadzeni do sypialni. Ta, jak można by się spodziewać, po tym co zdążyli już zobaczyć po drodze, była dużym, urządzonym na bogato pomieszczeniem łączonym z łazienką. Wystrój sypialnio-łazienki zaś sugerował wyraźnie, że spokojny sen był ostatnim, na co można było w tym miejscu liczyć. Swoiste zwiedzanie zaczęli najpierw od części sypialnianej, gdzie tymczasowo samych zostawiła ich pani domu, wcześniej wyjmując kilka zabawek, przeznaczonych zapewne do zbliżającej się, wspólnej zabawy. Na gości jednak taka prezentacja nie podziałała stymulująco, a wręcz przeciwnie.

– Ja chyba jednak wolałbym pozostać trzeźwy… – mruknął do towarzysza, który wyraził chęć napicia się czegoś mocniejszego.  – Pamiętasz, co było, jak naćpaliśmy się ostatnio? Nie wiedzieć kiedy i jak trafiliśmy do trans burdelu. Strach pomyśleć, co stać mogłoby się tutaj – na samą myśl wzdrygnął się w odruchu obrzydzenia. Sznur, który leżał wśród erotycznych gadżetów, zdaniem Remy’ego, najlepiej zaprezentowałby się na Joshu, jednak nie podzielił się tą myślą z półczartem, bo ten najwyraźniej wpadł na jakiś plan. Na wzmiankę o przyjaźni Matyldy i Diany oraz o tym, że ta druga powinna im towarzyszyć, gdy już opuszczą posiadłość, kiwnął mu głową, nieco się rozluźniając. Jakby nie patrzeć, kambion miał teraz nieco większe pole do popisu, jeśli chodziło o niezauważalne skorzystanie z umiejętności. Jego własne eksplozje w obecnej sytuacji mogłyby okazać się mało precyzyjne, ewentualnie zbyt groźne zarówno dla właścicieli rezydencji, jak i dla nich samych, a kłopoty z policją były ostatnim, czego potrzebowali.

Świadomość, że Roche coś planował, sprawiała, że poczuł się lepiej i nawet szczerze uśmiechnął na widok powracającej brunetki, taksując spojrzeniem jej wdzięki. Wspomniany uśmiech jednak prędko spełzł mu z twarzy, gdy w drzwiach nagle stanął, równie nagi, jak jego partnerka, Josh. Na ten widok Gambit znowu poczuł się zdecydowanie niekomfortowo, jednak Diana prędko zadbała, by nieprzyjemne odczucia zniknęły, pomagając obu przybyszom z Nowego Orleanu pozbyć się ubrań, a następnie zaciągając ich do przestronnej kabiny prysznicowej, by ich umyć. Obu jednocześnie. Cajun nie miał problemów z nagością ani swoją, ani cudzą, więc ten wspólny prysznic zupełnie mu nie przeszkadzał.

Mycie, jakie im zaserwowano, było nawet całkiem przyjemne, choć na pewno stałoby się jeszcze przyjemniejsze, gdyby nie czarnoskóry dominant, czekający na nich w części sypialnianej. Ten fakt skutecznie utrudniał cieszenie się obecnością seksownej brunetki, która w swoich zabiegach była bardzo skrupulatna.

Dopiero drink, który i jemu, i sobie przygotował półczart, sprawił, że Remy’emu znowu zrobiło się lżej na duszy i jakoś tak jakby weselej. Przed wypiciem się nie wzbraniał, mimo wcześniejszego gdybania nad tym, czy nie lepiej byłoby zostać trzeźwym. Ostatecznie uznał, że nie byłoby. Przez ostatnie dni niemal non stop wraz z kambionem byli pod wpływem, a to alkoholu, a to narkotyków, najczęściej do tego przyjmowanych niekoniecznie z własnej woli, więc gorzej już raczej być nie mogło.

Ostatecznie wybór okazał się trafiony. Mieszanka procentów z bliżej nieokreślonym dodatkiem sprawiła, że początek wspólnej zabawy we trójkę całkiem mu się podobał i nawet obecność Murzyna w roli widowni nie stanowiła dla niego problemu. Ten problemem zaczął być jakiś czas później, a dokładniej w chwili, gdy postanowił się przyłączyć. Wtedy jednak Nicolas postanowił wprowadzić w życie swój plan, ratując im tyłki, w bardzo dosłownym znaczeniu tego zwrotu.

Gdy w sypialni zgasły światła, wszystko potoczyło się ekstremalnie szybko. Znokautowanie Josha, porwanie wciąż nagiej Diany, oraz ewakuacja z rezydencji w strojach biblijnych Adamów – wszystko to trwało raptem kilka chwil. Oczywiście LeBeau nie poprzestał na samym towarzyszeniu kambionowi, wynoszącemu wydzierającą się brunetkę. Korzystając z zamieszania i tego, że ich niedoszły dominant leżał przy przewróconym barku bez ruchu, złapał pierwsze, co wpadło mu w ręce, a co okazało się jednym z przygotowanych przed zabawą wibratorów, i naładował to energią, by nieco oświetlić pomieszczenie, tonące obecnie w ciemnościach. Dzięki temu zdołał jeszcze namierzyć leżące na jednym z foteli ubrania, w których zostali tu przywiezieni.

Nie byłby jednak sobą, gdyby nie zabrał też jakiejś ‘pamiątki’. Tą stała się zdobiąca nocną szafkę figurka, przedstawiająca nagą, biuściastą kobietę z rękami uniesionymi i splecionymi nad głową. Gadżet był ciężki i wyglądał na zrobiony z czegoś wartościowego, więc Cajun nie zamierzał wybrzydzać, zgarniając ją po drodze razem z ciuchami.

Na zewnątrz okazało się, że szczęście dalej im sprzyjało, jako że przy garażu natrafili na furgonetkę, do tego z kluczykami w stacyjce, co znacznie zaoszczędziło uciekającym czasu. Kilka kolejnych minut i z zakładniczką zamkniętą na tyłach auta, Luizjańczycy wyjeżdżali z terenu rezydencji, prędko zostawiwszy za sobą otwarte na oścież skrzydła bramy.

– Powiem ci, homme, że to było mistrzowskie zagranie – Remy, poprawiając się na siedzeniu pasażera, zwrócił się do prowadzącego Nicolasa, z wyraźną dumą w głosie.

– Mój tyłek będzie ci wdzięczny do końca życia… jakkolwiek dziwacznie to brzmi – parsknął rozbawiony, choć jeszcze całkiem niedawno wcale do śmiechu mu nie było. Teraz jednak wciąż jeszcze był pod wpływem nicolasowego drinka, dzięki któremu traumatyczne przeżycia ostatnich godzin stawały się nieważne i odległe.

– Zobacz, jaka fajna – podsunął mu przed nos ukradzioną figurkę, samemu też mogąc się jej lepiej przyjrzeć. Ta miała złoty kolor i dwa małe kamyczki, wyglądające jak rubiny, umiejscowione na piersiach w roli sutków. – Trochę podobna do Diany – dodał po chwili i schował łup do schowka.

Następne chwile upłynęły im na rozprawianiu nad tym, co powinni zrobić dalej. Wiadomość, że Josh był bratem Matyldy, niekoniecznie ucieszyła Gambita. Nie dość, że najpierw ukradli i zniszczyli jej auto, to teraz jeszcze uszkodzili członka rodziny, nie mówiąc już o uprowadzeniu przyjaciółki. Złodziej, słuchając śpiewającej wraz z radiem brunetki, zaczął się zastanawiać, jak w ogóle do tego doszło i jakim cudem skończyli jako porywacze.

– Co poszło nie tak? – zapytał na głos, choć nie zwracał się do nikogo konkretnego, po czym potrząsnął głową.

– Dobra, musimy się skupić – zaczął, przenosząc wzrok na towarzysza.

– Zatrzymać furgonetki nie możemy. Wątpliwe, by Josh zgłosił porwanie panienki i kradzież auta, ale wykluczyć tego nie możemy. A i całkiem możliwe, że ma tu GPSa, więc łatwo mógłby nas namierzyć – stwierdził. – Głęboka pustynia będzie więc dobrym pomysłem. Lepiej będzie zjechać z głównej trasy – dodał, zgadzając się z sugestią kambiona, który po kilku chwilach skręcił w odchodzącą w bok drogę, gdy wreszcie nadarzyła się ku temu okazja. Ta prowadziła ich wijącą się wśród monotonnych, piaszczystych krajobrazów asfaltówką, zdającą się nie mieć końca. Najważniejsze jednak, że oddalali się zarówno od posiadłości, jak i od miasta, którego światła zostały daleko w tyle. Niedługo zrobiło się całkiem ciemno, a ich furgonetka zdawała się być jedynym, poza księżycem w pełni, źródłem światła w okolicy. Jak to nocą na pustyni, zrobiło się też znacznie chłodniej.

– Może się gdzieś zatrzymamy na moment? Wypadałoby się ubrać wreszcie. Niewygodnie siedzi się na tej skórze bez gaci – Cajun mruknął do towarzysza, mając już dość siedzenia w miejscu bez ruchu i braku zajęcia dla rąk. Odpowiedzi jednak na razie się nie doczekał, bo właśnie w tej chwili coś zaczęło dzwonić w schowku. Coś okazało się telefonem, dzwoniącą zaś, cóż za niespodzianka – Matylda.

Gambit skrzywił usta w grymasie zdegustowania, gdy wnętrze furgonetki wypełnił wściekły jazgot wyklinającej ich Murzynki. Niespecjalnie tęsknił za jej głosem ani tym bardziej obecnością, choć wiedział, że i tak będą musieli się z nią spotkać, by dokonać wymiany jej przyjaciółeczki na ich rzeczy. A takie przynajmniej było pierwotne założenie. Zwrócenie Diany za wygraną z kasyna i kryształ z duszą rakszasy, który, jak mieli nadzieję, był dla niewtajemniczonych jedynie oryginalną błyskotką, było według nich dobrym planem. Jego realizację jednak na razie postanowili odłożyć na później, najpierw chcąc jako tako doprowadzić się do porządku, przy okazji dając też czas krewkiemu rodzeństwu na skruszenie i przemyślenie warunków.

– Czy ja wiem…? W te klocki jest dobra, ale jednak za dużo i za głośno gada… – Cajun obejrzał się na tył furgonetki, gdzie na stercie koszulek siedziała naburmuszona brunetka, po czym wrócił spojrzeniem do kambiona, który na głos zastanawiał się nad dalszym losem ofiary porwania. Oczywiście nie sądził, by ten na poważnie rozważał zatrzymanie dziewczyny, ale lekkie postraszenie jej nie mogło zaszkodzić.

– Wiesz w ogóle, gdzie teraz jedziemy? – zapytał po dłuższej chwili, wracając do wyglądania przez okno. Pustynny krajobraz w bladym świetle księżyca przywodził na myśl powierzchnię jakiejś obcej planety, potęgując wrażenie odludności okolicy. Nagle furgonetką zaczęło lekko szarpać, auto zwolniło, by po paru metrach zatrzymać się zupełnie. Zaskoczone spojrzenia ciemnych i czarnych oczu o czerwonych tęczówkach napotkały świecącą się kontrolkę na desce rozdzielczej, informującą o jakże prozaicznym braku paliwa.

– Dobra… zmieniam pytanie. Gdzie teraz IDZIEMY? – Gambit mruknął, po czym otworzył drzwi, wysiadając z wozu.

– Merde… jak zimno – skrzywił się i wyciągnął z furgonetki ich zwinięte ubrania, leżące do tej pory pomiędzy siedzeniami. Co prawda najlepiej przed zimnem nie chroniły, ale lepsze to niż nic. Szybko wciągnął skórzane spodnie i założył buty, darując już sobie siatkową koszulkę. Na tyłach auta mieli w końcu całe mnóstwo innych, być może choć trochę cieplejszych. Rzuciwszy Nicolasowi jego ubrania, poczekał aż ten również się ubierze, po czym otworzył tylne drzwi ich dotychczasowego środka transportu.

– Koniec jazdy, mademoiselle. Ubieraj się w co tam masz pod… ręką – rzucił do brunetki, siedzącej na stercie ubrań. – Teraz sobie trochę pospacerujemy w świetle księżyca – dodał, a gdy ubrana w jedną z koszulek z napisem Free Britney, kusą mini i jakieś klapki Diana zeskoczyła na asfalt, Cajun nachylił się do niej, patrząc jej w oczy.

– Bądź grzeczna, a szybko wrócisz do swojego Josha – zastrzegł na początek, a jego głos zdawał się ledwo wyczuwalnie wibrować. Wolał nie ryzykować, że krnąbrna dziewucha wywinie im jakiś numer, więc skorzystał ze swoich zdolności mutanta, nakłaniając ją do bycia posłuszną. Tego by jeszcze brakowało, żeby musieli biegać za nią nocą po pustyni.

– Znajdziemy jakiś motel, przenocujemy tam i poczekamy aż Matylda znowu do nas zadzwoni. A zadzwoni na pewno. Wtedy umówimy się na spotkanie. Do tego czasu słuchasz się nas i nie odzywasz niepytana, zrozumiano? – zapytał, nie przerywając kontaktu wzrokowego z brunetką. Ta po jego słowach powoli pokiwała głową i dopiero gdy Gambit się od niej odsunął, zamrugała kilka razy zdezorientowana i rozejrzała się wkoło, jakby dopiero co się obudziła.

– Nie powinna sprawiać kłopotów – rzucił wyjaśniająco do towarzysza, po czym sam jeszcze zajrzał na tyły furgonetki, wynajdując wśród sterty ubrań jakiś plecak, oczywiście także z hasłami nawołującymi do uwolnienia Britney. To jednak nie miało większego znaczenia, najważniejsze było, że mogli coś tam zmieścić i zabrać ze sobą – w tym przypadku m.in. pamiątkową figurkę i kilka innych drobiazgów znalezionych w furgonetce, które mogły okazać się przydatne, jak choćby telefon, będący jedynym źródłem kontaktu z Matyldą.

Mając już wszystko, co dało się zabrać, ruszyli przed siebie, zostawiając za sobą samochód z pustym bakiem.

– Mam nadzieję, że gdzieś niedaleko trafimy na jakiś motel – złodziej mruknął pod nosem.

Jakiś czas szli wzdłuż szosy, nieniepokojeni przez nikogo. Ot, minęły ich raptem dwa auta, ale żadne z nich na szczęście nie okazało się wozem policyjnym. Zapewne stanowili osobliwy widok, idąc tak nocą przez pustynię, jednak nikt bliżej się nimi nie zainteresował.

Dopiero po niemal godzinie marszu i prawie takim samym czasie wysłuchiwania przez dwóch mężczyzn narzekań nieprzywykłej do takich wycieczek Diany, cała trójka mogła dostrzec migające w oddali kolorowe światła. Droga, wzdłuż której szli, ciągnęła się na wzniesieniu, które kilka metrów dalej zaliczało nieco ostrzejszy spadek, prowadząc ich ku swoistej dolinie. I to właśnie tam znajdował się nieduży budynek motelu z neonowym szyldem, widzianym przez nich z góry.

– No, wreszcie jakiś postęp. Bo serio mam już dość tej pustyni – LeBeau wyraźnie ożywił się na widok miejsca, w którym będą mogli w końcu odpocząć i coś zjeść, a także zmyć z siebie wszędobylski pustynny piach.

Znacznie szybszym i żwawszym krokiem ruszyli w stronę motelu o jakże wdzięcznej nazwie Devil’s Hole. Po przyjrzeniu się z bliska, w jako takim świetle migającego neonu, przedstawiającego szczerzącego się w uśmiechu diabła o wielkich rogach, z czego żarówki w jednym z tych rogów musiały być przepalone, bo ów nie świecił, śmiało mogli stwierdzić, że „dziura” w nazwie bardzo trafnie odzwierciedla stan faktyczny przybytku. Piętrowy budynek o kształcie podkowy pokryty był niegdyś pewnie czerwoną, teraz zaś dość wyblakłą i bardziej przypominającą róż farbą, odłażącą gdzieniegdzie całymi płatami, okna miał nieduże i zabezpieczone kratami, zaś dwie pary schodów prowadzących na piętro z wąskim tarasem, wyglądały tak, jakby miały się zarwać, gdyby na stopniach stanęło więcej osób.

Nijak nie przypominało to hotelu, w jakim jeszcze całkiem niedawno kambion z mutantem mieli okazję gościć, jednak lepsza taka dziura, niż spanie pod gołym niebem. Poza tym, na nic innego nie byłoby ich stać, bo byli niemal dosłownie goli i weseli. Na szczęście w schowku furgonetki znalazł się portfel Josha, a w nim zaś trochę gotówki, która, jak Cajun miał nadzieję, starczy na opłacenie noclegu i jakiejś kolacji.

– Dobra, to idziemy się meldować – Remy obejrzał się na towarzyszy i całą trójką przeszli przez zajęty kilkoma autami i motocyklami parking, kierując się w stronę znajdującej się na parterze recepcji.

Wnętrze lokalu nie prezentowało się wcale lepiej. W małej, dusznej klitce, robiącej za recepcję, znajdowało się starodawne biurko, kilka szafek zastawionych segregatorami i kanapa z obdartym siedzeniem. U sufitu leniwie obracały się skrzydła wentylatora, który w założeniu miał chłodzić powietrze, w praktyce zaś był jednak miejscem zebrań wszystkich, okolicznych much. Jedynym, o dziwo ładnym ‘elementem wystroju’ była siedząca za biurkiem kobieta, a właściwie dziewczyna, bo nie wyglądała na więcej niż dwadzieścia lat. Duże, niebieskie oczy uważnie przyglądały się wchodzącym do budynku, a pełne usta zdawały się znacząco uśmiechnąć, gdy jako pierwsi w pomieszczeniu zjawili się dwaj mężczyźni. Ciemne włosy, wystające spod kowbojskiego kapelusza, który nosiła, zebrane miała w dwa długie warkocze.

– Witamy w Devil’s Hole! – powitała ich wesoło.

Bonsoir, mademoiselle. Znajdzie się jakiś wolny pokój na jedną noc? – Gambit podszedł do biurka i nachyliwszy się, oparł się o nie, uśmiechając się do recepcjonistki.

– Oczywiście, bez problemu – dziewczyna odparła, po czym przysunęła sobie leżącą obok pokaźnych rozmiarów książkę meldunkową i otwarła ją.

– Mamy pokoje jedno i dwuosobowe. W każdym telewizor z podstawowym pakietem kanałów i darmowe wi-fi. Cena za dobę, płatne z góry. Jedzenie płatne dodatkowo – dodała, patrząc na przybyłą trójkę.

– Poradzimy sobie z rodzeństwem w dwuosobowym – Remy odparł jej po chwili. Uznał, że w obecnej sytuacji nie powinni się rozdzielać ani na dwa, ani tym bardziej na trzy pokoje i zostawiać Dianę bez kontroli. Do tego lepiej było pozostać incognito, gdyby Matyldzie i Joshowi przyszło do głowy ich szukać.

– Dobrze. Państwa godność? – niebieskooka uważniej przyjrzała się gościom, jakby doszukując się między nimi cech rodzinnego podobieństwa, o co było raczej trudno.

– Addams – rzucił bez większego zastanowienia, zaś dziewczyna bez słowa wpisała ich do księgi, nie zawracając sobie głowy sprawdzaniem prawdziwości podanych danych i wyciągnęła z szuflady klucz z plakietką. Najwyraźniej wszystko było w porządku, dopóki goście mieli pieniądze, reszta nie była ważna.

– Pokój numer 10. To będzie 80$ – podsumowała po chwili, Cajun zaś wyciągnął z plecaka portfel Josha i odliczywszy wymaganą kwotę, zapłacił, po czym zgarnął podany mu klucz.

– Dziękuję i życzę miłego pobytu – recepcjonistka obdarzyła całą trójkę kolejnym uśmiechem.

Merci. Z pewnością taki będzie – złodziej, schowawszy portfel, podrzucił w ręku klucz i wraz z Nicolasem i Dianą opuścili recepcję.

– Poszło w sumie gładko – stwierdził, oglądając się na kambiona, gdy zmierzali na poszukiwania ich pokoju. Ten znaleźli na piętrze, na samym końcu tarasu. Miało to plus – mieli tylko jednych sąsiadów, po prawej stronie.

Wnętrze ich tymczasowego lokum nie odbiegało wyglądem od reszty przybytku. Składały się na nie dwie klitki, mające być salonem i sypialnią z jednym oknem, do tego równie mała łazienka z toaletą i prysznicem. W sypialni stały dwa łóżka oddzielone nocną szafką i niska komoda, w części przeznaczonej na salon zaś znajdowała się kanapa, a także szafka z niedużym telewizorem.

– Witajcie w domu – Cajun teatralnym gestem wskazał ich ‘włości’, po czym zdjął plecak i rzucił go na kanapę. Nie zdążył nawet poruszyć kwestii spania, gdy Diana, wyminąwszy go, wskoczyła na jedno z łóżek. To powitało ją trzeszczeniem sprężyn.

– Ja śpię na łóżku. Sama – podkreśliła, krzyżując ręce na biuście. – I jestem głodna. Niech któryś pójdzie po coś do jedzenia – dodała, zsuwając się z łóżka, po czym przeszła do łazienki i zamknęła się w niej. Po chwili dało się słyszeć szum lecącej z prysznica wody.

– Mam nadzieję, że Matylda zadzwoni jeszcze dzisiaj… – Gambit mruknął, po czym rozsiadł się na kanapie.