CHAPTER VI
LeBeau obejrzał się przez ramię za odjeżdżającym radiowozem, po czym wrócił spojrzeniem do swojego dziwnie małomównego towarzysza. Nie miał pojęcia, czy jego po części demoniczne jestestwo reagowało tak na ‘dodatki’, które jakiś żartowniś dosypał im do drinków kilka godzin wcześniej, czy może jednak takie zachowanie było wynikiem niespodziewanego odkrycia dokonanego w pickupie, wykorzystanym przez nich do oddalenia się spod sklepu. W efekcie nie dowiedział się praktycznie niczego o tym, jak ostatnie godziny spędził jego piekielny przyjaciel, jednak podejrzewał, że ten mógł pamiętać z przebiegu owych godzin tyle, co i on, czyli praktycznie nic. Sam czuł się w miarę nieźle, jeśli nie liczyć mizernej kondycji jego ubioru, jednak to była sprawa zdecydowanie drugo, albo i nawet trzeciorzędna. Gen X już zadbał o to, by organizm mutanta regenerował się w szybszym tempie, niż jak miało to miejsce w przypadku zwykłych ludzi. Nie była to co prawda prędkość odzyskiwania pełni kondycji fizycznej na miarę jego znajomego Wolverine’a, którego rany, nawet te dość poważne, zasklepiały się wręcz w mgnieniu oka, jednakże nawet takie nieduże przyspieszenie owej regeneracji było bardzo przydatne, choćby właśnie w takich przypadkach jak obecny. Jeśli zaś chodziło o znalezisko z samochodowego schowka, to cóż... złodziej cieszył się, że to nie pod jego nogi wypadły pisemka fanki męskiej miłości, jaką okazywała się być właścicielka auta. Nie mówiąc już o tym, co jeszcze we wspomnianym schowku zostało, na szczęście powstrzymane przed wydostaniem się na światło dzienne dzięki refleksowi, oraz kolanom kambiona. Odruchowo potrząsnął głową, chcąc jak najszybciej zapomnieć o tajemnicy Matyldy - nieprzyjemnej kobiety o posturze gorylicy - a także móc skupić się na czekającym ich zadaniu. Do czego jak do czego, ale do ogrywania innych w karty musiał mieć jasną głowę, wolną od dziwnych myśli.
Zanim schodami przeciwpożarowymi dostali się niepostrzeżenie do wnętrza hotelu, Cajun raz jeszcze obejrzał się w kierunku, z którego przyszli, a w którym odjechał zarówno radiowóz, jak i nieco wcześniej porzucony przez nich ford. Miał wrażenie, że migające światła policyjnego wozu zatrzymały się właśnie gdzieś w okolicy kolorowych, grających fontann. Nie zaprzątał sobie tym jednak już dłużej uwagi, jako że musieli się pośpieszyć i doprowadzić do porządku zanim udadzą się do kasyna, by zrealizować swoje zadania.
Gdy znaleźli się już w ich suicie, mogli odetchnąć i przygotować się do zejścia na dół, przy czym Nicolas zaczął owe przygotowania od poratowania się szklaneczką whisky. Gambit w zupełności rozumiał tę potrzebę, bo i sam doświadczył podobnej. Skoro i tak już nieświadomie wlał w siebie substancje niewiadomego pochodzenia, to trochę alkoholu nie powinno bardziej mu zaszkodzić. Sięgnął więc po drugą szklankę, z tą różnicą, że napełnił ją tylko do połowy, po czym uniósł w stronę półczarta w lekkiej parodii toastu za wieczór pełen wrażeń, które spotkały ich na mieście, a następnie opróżnił szkło jednym haustem. Mimo wszystko był w dobrym humorze. Ostatecznie nie zostali przez nic przejechani, nie odlecieli też zupełnie po doprawionych drinkach, a także udało się im w miarę szybko wrócić do hotelu. LeBeau już dawno nauczył się doceniać proste przyjemności, a także po prostu sam fakt, że z kolejnej eskapady udawało mu się wrócić żywemu i w jednym kawałku.
Po wypiciu swojej porcji whisky poszedł w ślady kambiona i skierował kroki do swojej części apartamentu, a dokładniej do łazienki. Na miejscu ściągnął z siebie podarte i brudne rzeczy, zauważając podczas zdejmowaniu koszuli, że miał coś napisane na przedramieniu. Zdziwiony ściągnął brwi i uniósł rękę obracając ją, by móc odczytać treść zapisu. Okazało się, że widniało tam, trochę już rozmazane, kobiece imię oraz numer telefonu.
– Miranda... – mruknął sam do siebie, niestety nie umiejąc sobie przypomnieć, kim mogła być owa Miranda. W następnej chwili jednak zaliczył mały flashback wyławiający z odmętów umęczonej pamięci obraz ciemnoskórej kobiety o kręconych włosach i umalowanych mocną czerwienią ustach. Kojarzył jak nachylała się nad nim w jakimś słabo oświetlonym pokoju, uśmiechała się i coś mówiła, jednak zupełnie nie pamiętał co. Uznał, że znajomości nawiązanej pod wpływem raczej nie należało traktować poważnie, toteż już niedługo po tym numer jak i imię zostały zmyte pod prysznicem. Podczas tegoż odkrył także dowody na to, że prawdopodobnie właśnie ze wspomnianą Mirandą poznał się znacznie bliżej – bo to raczej ona, a dokładniej jej szminka, mogła zostawić czerwone ślady na jego skórze w miejscach, których nie całowało się bynajmniej na powitanie.
Gdy doprowadził się już do stanu używalności, założył nowy garnitur – tym razem szary z czarną koszulą – oraz nową parę niebieskich holosoczewek i dołączył do towarzysza w głównym pokoju. Ten właśnie wyjmował z sejfu walizkę, zawartość której miała sfinansować dzisiejszą grę. Cajun uśmiechnął się pod nosem, po czym zaprzyjaźnił się z gotówką, znajdując dla niej wygodne miejsce w swoich kieszeniach.
– Spokojna głowa, mon ami. Remy już o nią zadba. Wierz mi, to najlepsza inwestycja w całym twoim życiu – wyszczerzył zęby w uśmiechu, po czym razem z półdemonem opuścili pokój, idąc na spotkanie z przeznaczeniem czekającym na nich w kasynie.
Pod Caesars Palace znaleźli się po niedługim czasie. Krótka rozmowa, przypomnienie najważniejszych założeń ich planu i obaj mężczyźni, nie oglądając się za siebie, rozeszli się, każdy w swoją stronę – Roche, by zająć się organizacją transportu; LeBeau, by zatrzymać przy stole do gry, możliwie jak najdłużej, wąsatego amatora demonów i przy okazji uszczuplić jego pieniężne zasoby.
Znalazłszy się w środku, niespiesznym krokiem udał się do głównej sali, mijając rzędy jednorękich bandytów i innych automatów wypluwających co jakiś czas brzęczące monety. Chwilę przechadzał się między stolikami do gier karcianych, przybrawszy przy tym znudzony wyraz twarzy, maskujący poszukiwania jego celu. W końcu odszukał go wzrokiem – Foster w wyróżniającym się już z daleka, białym garniturze, siedział w towarzystwie kilku osób przy jednym ze stołów do pokera i najwyraźniej dobrze mu szło.
Złodziej, wyminąwszy jego stolik, przeszedł nieco dalej, zasiadając do gry w ruletkę. Mogłoby wydać się podejrzane, jakby z marszu przysiadł się do wąsacza, a i mała rozgrzewka na początek nie powinna zaszkodzić.
Kilka zakładów później, powierzony mu przez kambiona kapitał powiększył się o kilka tysięcy. Tutejsi nie oszczędzali i jak grali, to tylko o poważne kwoty. Gambit mógł sobie przy okazji przypomnieć inną wizytę w kasynie, z tą różnicą, że tamto znajdowało się na statku. Tak... rejs Caribbean Princess i pewna cenna wygrana w grze w bilard z pewnością zostaną mu w pamięci na bardzo długo.
Pomiędzy obstawianiem kolejnych czarnych i czerwonych numerów, ukradkiem zerkał na wąsatego. Przy jego stoliku panował spory ruch i nie chodziło tylko o zmieniających się co jakiś czas graczy. Kręciło się tam też sporo, wręcz ociekających drogą biżuterią, kobiet w eleganckich sukniach. Najwyraźniej stanowiły grono fanek Fostera, który właśnie ograł kolejnego przeciwnika – tęgi Afroamerykanin z impetem wstał od stolika, przewracając przy tym krzesło i nie zawracając sobie głowy podnoszeniem go, odszedł w sobie tylko znanym kierunku. Była to dobra okazja do zajęcia jego miejsca, toteż Remy zakończył swoje posiedzenie przy ruletce i ruszył w tamtą stronę, by zająć krzesło, które właśnie podniósł ktoś z obsługi.
– Bonsoir. Jak rozumiem, to miejsce jest już wolne? – przywitawszy się, powiódł spojrzeniem niebieskich oczu po pozostałych graczach i ich towarzyszkach, zatrzymując je, rzecz jasna, nieco dłużej na tych ostatnich.
Poza nim oraz wąsaczem, na kolejną partyjkę pokera w towarzystwie krupiera zebrało się jeszcze dwóch mężczyzn – starszy Japończyk, wpatrujący się we współgraczy świdrującym spojrzeniem skośnych oczu, oraz brodaty mulat wyglądający na Brazylijczyka, bądź innego mieszkańca ciepłych krajów, w których przez praktycznie cały rok świeci słońce.
– Kolejny śmiałek. Zapraszam – Foster ukazał w aż nadto przyjaznym uśmiechu wyjątkowo białe zęby. Pewny siebie, do czego też jak najbardziej miał powody. Świadczyła o tym nie tylko ilość pochylających się nad nim kobiet, ale również pokaźne stosy żetonów, które niemal przysłaniały jego wcale nie małą postać. A LeBeau? Cóż, bardzo lubił wyzwania i nie odpuściłby sobie okazji do udowodnienia komuś, że jest w czymś lepszy.
Nie minęła godzina, a lśniąco biały uśmiech wąsatego przestał być taki radosny, jak na początku. Mężczyzna grał niezgorzej. Jeśli rozdania nie wygrał Gambit, to właśnie Fosterowi się to udawało. Jednak już nie dominował, tak jak było jeszcze do niedawna. Mimo prób zachowania pokerowej twarzy, co i rusz bezwiednie powtarzał znany już złodziejowi gest pocierania i dotykania nosa. Pozostali dwaj uczestnicy zaś praktycznie nie dostali okazji, by zaistnieć i coś dla siebie ugrać. Równe słupki ułożone z ich żetonów prędko zmalały. Rósł za to stosik po stronie Cajuna, któremu przez całą grę nie schodził z ust lekki uśmiech, nawet wtedy, gdy trafiały mu się gorsze układy kart. Nie dawał po sobie poznać absolutnie niczego. Pieniędzy załatwionych przez kambiona było dostatecznie dużo, by mógł pozwalać sobie na przegrane i wciąż mieć wszystko pod kontrolą. Uśmiech, który najwyraźniej zaczynał irytować noszącego biały garnitur wąsacza, musiał chyba przypaść do gustu jego stadku, bo z czasem kilka ze stojących za nim kobiet podeszło do Remy'ego.
– Royal Flush – oznajmił beznamiętnie krupier, spoglądając na układ przed sobą, do którego to układu jako czwarty, dwie swoje karty dołożył złodziej. Nachylające się do niego kobiety nagrodziły go entuzjastycznymi pochwałami. A było co chwalić, bo stawka właśnie zakończonego rozdania wynosiła dwieście pięćdziesiąt tysięcy dolarów, co po chwili tym samym tonem potwierdził wspomniany krupier, podsuwając w stronę Cajuna cały stos żetonów oraz kilka grubych plików banknotów. Zdecydowanie mniej entuzjastycznie podeszli do tegoż faktu jego przeciwnicy. Brodacz posłał mu ponure spojrzenie, po czym wstał od stolika, kończąc tym samym swój udział w grze. Na nowego gracza nie trzeba było długo czekać, bo chwilę po tym przysiadła się nowa osoba. Tym razem jednak była to kobieta. Blondynka w zielonej sukni z okazałym dekoltem, który zdobił nie mniej okazały naszyjnik ze szmaragdami. Takie same klejnoty lśniły w jej kolczykach. Powiodła wzrokiem przelotnie po wszystkich, zatrzymując go ostatecznie na Gambicie i uśmiechnęła się.
– Witaj, Remy. Dawno się nie widzieliśmy.
– Jennifer... – zaskoczony Remy pierwszy raz od chwili rozpoczęcia partii uśmiechnął się szerzej, bo na widok znajomej twarzy.
– Cóż za niespodzianka, chere. Nie sądziłem, że spotkam cię w Nevadzie.
– Wiesz, że lubię podróżować. Nie tylko statkiem... Są tu z tobą twoi znajomi? Pamiętam, że mieli wtedy podróż poślubną – jasnowłosa uśmiechnęła się znacząco, po czym skupiła się na słowach krupiera, który przygotowywał się właśnie do kolejnego rozdania.
Cajun także wrócił myślami z rejsu, na którym dane mu było poznać Jenny. Musiał skupić się na grze. Zanim spojrzał w swoje karty, zerknął jeszcze na zegarek zastanawiając się, ile czasu zajmie Nicolasowi jego zadanie.