
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀Znajome przeczucie nadciągających kłopotów przylepiło się do niego i nie chciało odpuścić. Miał wrażenie, że doskonale wie, iż te nadciągają powoli, chowając się zaledwie tuż za rogiem. Były blisko, naprawdę blisko i czekały na odpowiedni moment, żeby wychynąć ze swojej kryjówki i zaatakować. A kiedy wreszcie tak się stało, okazało się, że są znacznie większe, niż w ogóle przypuszczał.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀Barnes pokiwał głową na wyjaśnienie Lorny, nie wchodził jednak w szczegóły. Wczoraj zdawała się dość zdeterminowana do tego, by porozmawiać z bratem, więc rzeczywiście mogła dziś zwyczajnie nie mieć czasu, żeby załatwić tę sprawę, a przynajmniej Bucky tak właśnie obstawiał. Rozumiał to i postanowił uszanować, nie naciskając na nią w tym temacie, a zwyczajnie zmienił go, stawiając na coś znacznie lżejszego, przy czym dobrze im się piło. Czas ślizgał się pomiędzy nimi, a zmęczenie, które im się udzieliło, sprawiało, że oboje coraz bardziej odnajdywali zaskakująco wygodne pozycje do spania na barowym krześle, z głowami na blacie i nawet fakt tego, że był klejący od słodkich drinków, które zapewne niejednokrotnie rozlewały się osobom co bardziej nietrzeźwym, jakoś za bardzo im nie przeszkadzał. Barnes zdecydowanie czuł się zmęczony, ostatnio nie sypiał zbyt dobrze przez męczące go koszmary i ostatnie wydarzenia, a wlewany litrami alkohol tylko potęgował te uczucie, ale również wyciszał dość skutecznie uporczywe myśli. Obecność Polaris, na którą przecież z samego początku tak przeklinał, okazała się równie zbawienna, co w innej sytuacji wziąłby może i za niepokojące, ale obecnie był gotów machnąć na to ręką.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀Z sennych majaków wyrwało go mocne szarpnięcie i momentalnie poderwał się, całkowicie rozbudzony, gotowy do zmierzenia się z przeciwnikiem, ale ten, okazujący się po prostu zirytowanym barmanem, wyraźnie nie był zainteresowany, a więcej uwagi poświęcił rozłożonej na blacie Lornie, którą zaraz obudził równie niedelikatnie, co chwilę wcześniej Barnesa. James widział, jak dziewczyna również poderwała się i spojrzała na mężczyznę, który w krótkich słowach wyprosił ich z przybytku, tłumacząc, że nie jest to miejsce do spania. Nie zamierzali wdawać się w kłótnie, zwyczajnie ześlizgnęli się ze swoich miejsc i ruszyli do wyjścia. Bucky pomyślał jeszcze, że być może wrócenie do hotelu i skorzystanie z podobnego stanu, żeby złapać choć kilka godzin w miarę normalnego snu wcale nie jest takim głupim pomysłem.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀— W Nowy Jorku to samo, nikt nie zwraca uwagi, czy...
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀Przerwał gwałtownie, kiedy wyszli na zewnątrz, a ich oczom ukazał się dość niecodzienny widok. Przez chwilę oboje stali w bezruchu, obserwując toczące się przed nimi wydarzenia.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀— Jeśli masz na myśli to... — Zawahał się, nie bardzo wiedząc jak ubrać to w słowa; w końcu zwyczajnie machnął ręką na najbliższą osobę, która koło nich przechodziła. — To tak, też to widzę.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀Być może jeszcze przez jakiś czas staliby jak wmurowani, nie bardzo wiedząc, co zrobić, gdyby nie nastąpiły dwie rzeczy. Pierwsza – strzelanina, od której Dane odcięła ich za pomocą pola elektrycznego, które wytworzyła wokół nich, dzięki czemu mogli czuć się bezpiecznie. Przynajmniej na tyle, na ile pozwalała obecna sytuacja. Druga – dziwna postać, która sfrunęła z nieba i jej słowa, po których nastąpiła ciemność. Wszystko rozmyło się przed jego oczami, zniknęło w mroku i przez krótką chwilę, kiedy jeszcze świadomość jakoś się go trzymała, zdążył pomyśleć o tym, czy właśnie ponownie, tym razem całkowicie bezwiednie, wpakował się w kolejne kłopoty.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀
⠀⠀⠀⠀
⠀⠀⠀
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀Barnes otworzył oczy i zamrugał kilkakrotnie, żeby przyzwyczaić się do panującej wokół ciemności. Chwilę później poderwał się z ziemi i rozejrzał dokładnie, ale mrok nie pozwalał mu widzieć zbyt wiele, zaledwie zarysy kilku najbliższych rzeczy i budynków. We wszystkich oknach panowała ciemność, ulica też była nierozświetlona żadną latarnią, chociaż po zrobieniu kilku kroków właśnie o jedną z nich się oparł. Zadarł głowę i zmrużył oczy, jednak niewiele mógł dostrzec, ale miał wrażenie, że przed jego oczami jawi się naprawdę przedziwny widok. Wszystko w tym miejscu wydawało się… inne. Nawet powietrze pachniało zupełnie inaczej, a właściwie pokusiłby się o stwierdzenie, że wokół cuchnęło, jakby mieszkańcy porozsypywali przed mieszkaniami śmieci.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀Przetarł twarz, nie bardzo wiedząc, co zrobić, próbując jakoś dojść do siebie i przypomnieć sobie ostatnie wydarzenia. Pamiętał, że był z Lorną w Princess Barze, ale gdziekolwiek teraz był, to na pewno nie przypominało to Madripooru. Dopiero po chwili w jego umyśle pojawiło się wspomnienie tego, co wraz z Dane zobaczyli po wyjściu na zewnątrz, jednak wizję przerwała wdzięcznie sfruwająca z nieba sylwetka jakiejś osoby. Ale teraz był pewny, że to, co oboje widzieli, zanim pochłonęła ich ciemność, bardzo przypominało to, co teraz coraz bardziej wyłaniało się dla coraz bardziej przyzwyczajonych do ciemności oczu. Miał wrażenie, że kojarzył ten widok i jeśli jego przypuszczenia były słuszne, to zdecydowanie miał naprawdę ogromne kłopoty.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀Oderwał dłoń od latarni i powoli ruszył przed siebie. Czuł się dziwnie obolały, ale już po kilku krokach chód, dotąd dość niepewny, stał się wyrównany, stawiał kroki z coraz większym zacięciem, przy okazji rozglądając się uważnie dookoła. Dopiero po przemierzeniu kilku metrów zdołał dojrzeć w jednym z okien nikłe, chybotliwe światło, padające najprawdopodobniej ze świecy, którą ktoś albo zapomniał zgasić, albo zwyczajnie ktoś pracował do późna. Postanowił nie zaprzątać sobie tym głowy, wiedząc, że jego obecność wywołałaby lawinę pytań. Nie wyglądał jak z tych…
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀„To nie wasz czas!”
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀Bucky zatrzymał się nagle, przypominając sobie słowa, które usłyszał tuż przed tym, nim zesłany został na niego mrok. To wyjaśniało mu więcej, niż chciał przyznać, szczególnie zważając na to, że wtedy musiałby naprawdę uwierzyć, że wylądował w zupełnie innym okresie czasu. Historia była jego całkiem niezłą stroną, zważając na przeżyte lata i chociażby czasy wojny, ale jeśli to, co widział i to, co przypisał do tego w umyśle go nie myliło, to były czasy, których nawet on nie mógł pamiętać. Nie mógł, bo były za bardzo odległe, nawet jak dla niego.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀Raz jeszcze rozejrzał się uważnie, a jego ramiona zgarbiły się. Dzięki smudze światła padającej z tego jednego okna upewnił się, że to, co widzi jest rzeczywiście tym, o czym myślał. A to niewątpliwie oznaczało kłopoty. Miał szczęście, że wylądował tutaj nocą, kiedy nikogo nie było na ulicach i nikt nie mógł go zobaczyć. Przybysz z przyszłości zdecydowanie rzucałby się w oczy i to aż za bardzo, a to skutkowałoby niepotrzebnymi pytaniami, a co gorsza – rozgłosem. A tego nie potrzebował.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀Jego wzrok padł na stojącą przy jednym z budynków – zapewne jakiejś knajpki – beczkę, na której leżał kawałek materiału. Cicho podszedł bliżej, chociaż bez większych nadziei, ale chwilę później przekonał się, że miał szczęście. Było to ubranie, ciemnobrązowa narzuta z długim rękawem i sporej wielkości kapturem. Zdecydowanie coś, co należało do niższej klasy społecznej, ale uznał, że miał szczęście. I chociaż głupio było mu okradać kogoś, kto sam zapewne niewiele miał, oczywiście pod warunkiem, że ktoś zwyczajnie zapomniał części garderoby, bądź położył ją tutaj celowo, a nie wyrzucił, ale był w podbramkowej sytuacji i właściwie nie miał za bardzo wyjścia, jeśli chciał w dzień wtopić się w tłum. Co prawda, miał nadzieję na to, że ktokolwiek go tutaj wysłał, popełnił błąd i czym prędzej go naprawi, ale z doświadczenia wiedział, że lepiej być przygotowanym na każdą ewentualność i liczyć na siebie, niż czekać na cud.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀Zarzucił ubranie na siebie, po czym odwrócił się, chcąc ruszyć w kierunku, z którego przyszedł, wyjść z miasta. Wtedy jednak drzwi przybytku otworzyły się, a mężczyzna – James poznał to po posturze – stanął jak wryty, widząc go. Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, próbując w lichym oświetleniu uwzględnić jakiekolwiek rysy twarzy, bądź coś charakterystycznego, aż wreszcie Barnes zarzucił kaptur na głowę, odwrócił się o ruszył biegiem przed siebie.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀— Oddawaj to, złodzieju! To moje! — krzyknął za nim mężczyzna, ruszając za nim w pogoń. Kilka okien pojaśniało, kilka otworzyło się, a Bucky widział wystawiane przez ramę głowy, próbujące dojrzeć, co się dzieje. Ale dość prędko okazało się, że jest zbyt szybki dla przeciwnika i nawet nieznajomość terenu nie okazała się przeszkodą – zwyczajnie biegł przed siebie, dopóki nie zniknął goniącemu go z oczu, aż ten stracił dech.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀Kilkanaście minut później Barnes zatrzymał się i wziął głębszy wdech. Zdecydowanie znajdował się już poza miastem, w dodatku nieopodal dostrzegł opuszczony budynek, jego zapuszczony stan jasno sugerował, że nikt w nim nie mieszka. Szybko postanowił przeczekać w nim do rana, dlatego zakradł się ostrożnie do drzwi, szarpnął za klamkę i zajrzał do środka. Postanowił nie tracić czasu, jeśli ktoś był w środku, więc narobił hałasu, krzyknął kilka razy, nawołując, jednak nie dosłyszał żadnego poruszenia. Wyglądało na to, że budynek rzeczywiście jest pusty.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀Chwilę później zaszył się w jednym z pokoi, usiadł na tyle wygodnie na materacu, leżącym pod ścianą, na ile pozwalały obecne warunki i czekał.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀
⠀⠀⠀⠀⠀
⠀⠀
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀Ranek okazał się wcale nie lepszy. Wraz z pierwszymi promieniami słońca, wpadającymi przez zabrudzone okno, usłyszał odgłosy, dobiegające z dołu, które wyrwały go z czujnej drzemki, świadczące o tym, że opuszczony budynek wcale nie był tak bardzo opuszczony jakby sobie tego życzył. Lokatorzy właśnie wrócili, a sądząc po głosach, było ich co najmniej kilku, trzech albo czterech, przynajmniej tyle ich wyłapał.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀Podniósł się z miejsca, modląc się, żeby materac nie zaskrzypiał przy jego ruchu, a później bezszelestnie zrobił kilka kroków. Zdradziły go jedna poluzowane deski, a osoby będące na dole od razu zwróciły na to uwagę. James schował się za drzwiami i czekał. Chwilę później usłyszał kroki na schodach, zmierzające na górę, w jego kierunku. Kilka drzwi otworzyło się, aż wreszcie otworzyły się również te za którymi się skrył. Zaskoczenie było jego sojusznikiem, momentalnie zaatakował mężczyznę, obezwładniając go na podłodze, chociaż ten zdążył krzyknąć, przez co reszta zbiegła się wokół. Barnes wymierzył pierwszy cios w najbliższego przeciwnika, a później uderzył kolejnego. Trzeci odskoczył, widząc że intruz najwyraźniej nie zamierza się łatwo poddać, ale chwilę później w jego dłoni zalśniło ostrze noża. Ruszył na Bucky’ego, ale i on nie wskórał zbyt wiele, bo kilka sekund później dołączył do swoich towarzyszy na podłodze.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀— To on, Jimmy — powiedział ten, którego Barnes zaatakował pierwszego. — Zobacz, ma mój płaszcz. To on mnie okradł.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀Jimmy, najwyraźniej będący przywódcą, uniósł głowę i obrzucił Jamesa uważnym spojrzeniem, nie podnosząc się jednak z ziemi, jakby doskonale zdając sobie sprawę, czym to się może skończyć. Zamiast tego uśmiechnął się i uklęknął, wyciągając ręce przed siebie, jakby chciał pokazać, że nie ma wrogich zamiarów. Barnes uznał, że trochę na to zbyt późno, ale nic nie powiedział.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀— Uciekłeś z cyrku? — zapytał Jimmy, a Bucky zmarszczył czoło. Mężczyzna wskazał na jego bioniczną rękę wystającą z rękawa, a po chwili wahania James skinął głową, uznając, że to wymówka równie dobra, jak inne. Na pewno lepsza, niż ta o przybyszu z przyszłości. — Szukasz swojego miejsca? — Kolejne kiwnięcie głową. — Przyłącz się do nas.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀W tym momencie podniosły się protesty pozostałych mężczyzn, ale Jimmy szybko je uciął ostrym, jak nóż spojrzeniem. Po tym powoli podniósł się i wyciągnął rękę do Barnesa.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀— Jak cię zwą?
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀— James — odpowiedział niepewnie, wpatrując się w mężczyznę, nie do końca pewny jego zamiarów.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀— James, pokazałeś już, że nie byle jaki z ciebie złodziej. Przyłącz się do mojej bandy, a obiecuję, że nie pożałujesz.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀Barnes uznał, że to naprawdę zły pomysł. Jeden z najgorszych, na jakie mógł przystać. Bycie złodziejem, działanie pod przykrywką nocy, rabując okoliczne domy niekoniecznie było dla niego odpowiednim zajęciem, skoro miał nie rzucać się w oczy. Jeśli kiedykolwiek zostanie złapany, to kłopoty, których już i tak mu nie brakowało, osiągną naprawdę gigantyczny rozmiar.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀Spojrzał na wciąż wyciągniętą w jego stronę rękę Jimmy’ego, a później chwycił ją. Mógł tak po prostu przerzucić go przez plecy, uderzyć nim o ziemię, żeby mężczyzna stracił przytomność. A później rozprawić się z pozostałymi, nie stanowiłoby to najmniejszego problemu. Zaszyłby się gdzieś i wreszcie coś wymyślił. Nie rzucałby się w oczy.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀— Zgoda — odpowiedział, a na twarzy Jimmy’ego pojawił się szeroki, przebiegły uśmiech.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀— A teraz zawalczmy o tytuł króla złodziei.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀
⠀
⠀⠀⠀⠀
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀Znajome przeczucie nadciągających kłopotów przylepiło się do niego i nie chciało odpuścić. Miał wrażenie, że doskonale wie, iż te nadciągają powoli, chowając się zaledwie tuż za rogiem. Były blisko, naprawdę blisko i czekały na odpowiedni moment, żeby wychynąć ze swojej kryjówki i zaatakować. A kiedy wreszcie tak się stało, okazało się, że są znacznie większe, niż w ogóle przypuszczał.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀On sam nie wiedział, jak tak naprawdę do tego doszło. Chyba nie spodziewał się, że pokonanie Jimmy’ego w walce sprawi, że naprawdę zostanie okrzyknięty królem złodziei i zostanie nowym przywódcą bandy, teraz nie pod szyldem Jimmy’ego, a Jamesa. Ten skok, jak się dowiedział, planowali od dawna. Bogata rezydencja od kilku miesięcy znajdowała się na ich liście, a przygotowania były praktycznie dopięte na ostatni guzik. Potrzebowali tylko odpowiedniej nocy, kiedy pana posiadłości nie będzie w domu, ale i taka okazja nadarzyła się dość szybko. Francis, będący kiedyś prawą ręką Jimmy’ego i jego informatorem, doniósł, że właściciel tego dnia wyjechał w służbową podróż i nie wróci przez najbliższe dwa dni. To dawało im świetną okazję do skoku. Dlatego też czekali na zapadnięcie zmroku.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀Gdy mrok nadciągnął nad Londyn, ruszyli do akcji. Włamanie się do środka nie było wielkim wyzwaniem, reszta bandy dość szybko doceniła umiejętności Barnesa, dzięki którym forsowanie zamków nie stanowiło kłopotów. Gdy tylko weszli, od razu rozdzielili się zgodnie z planem, wciąż zachowując czujność, gdyś nie byli pewni, czy służba nie czaiła się gdzieś w pokojach.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀James ruszył na górę i chwilę później zajrzał ostrożnie do pierwszego z pokoi, który na szczęście okazał się pusty. Podejrzewał zresztą, że jeśli była tutaj służba, to raczej spała na dole, gdzieś na tyłach budynku. Już miał wyjść, kiedy coś przykuło jego uwagę, leżąca na stole księga, która na pierwszy rzut oka dziwnie nie pasowała do reszty pomieszczenia. Zmarszczył czoło i podszedł bliżej, po czym przesunął dłonią po twardej oprawie tomiska. Miał zamiar je otworzyć, zajrzeć, co jest w środku, szczególnie, że na okładce nie było żadnego tytułu, ale na dole właśnie wybuchło zamieszanie. Krzyki poniosły się echem po całej rezydencji, dlatego oderwał dłoń od księgi i wybiegł z pokoju. Na dole zobaczył swoją bandę, którą gonił mężczyzna w koszuli nocnej, mający przy sobie broń.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀James nie kłopotał się używaniem schodów, po prostu przeskoczył przez barierkę i zeskoczył na sam dół, lądując tuż przed mężczyznami. Simon rzucił ciche „wow”, ale nie zatrzymał się, a wszyscy biegli do wyjścia. Bucky obejrzał się, żeby ocenić zagrożenie, nie chciał, żeby którychś z jego ludzi oberwał, ale jego wzrok przyciągnął ruch na górze. Jedne z drzwi otworzyły się i dostrzegł w nich postać.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀Lorna…?!
⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀⠀Tylko tyle zdążył pomyśleć, nim mężczyzna wreszcie nie wystrzelił z broni. James osłonił się ramieniem, a później, dla ogólnego bezpieczeństwa, ruszył za resztą swojej bandy, która już zdążyła rozpierzchnąć się po mieście, kryjąc się w mrocznych uliczkach.
⠀⠀⠀⠀⠀⠀

