JustPaste.it

SINNERS HEAVEN VIII

User avatar
xSHAIDENx @xSHAIDENx · Feb 5, 2022 · edited: Mar 22, 2025

1000066037.png


CHAPTER VIII

Kolejna runda pokera dobiegła końca. LeBeau chętnie rozegrałby co najmniej jeszcze jedną, jednak cel dzisiejszych rozgrywek przegrał już tyle, że z irytacją odmówił udziału w dalszych rozdaniach. Foster posłał wręcz mordercze spojrzenie współtowarzyszom gry, na dłużej zatrzymując je na Cajunie, który był głównym sprawcą jego złej passy, po czym wstał od stolika i podszedł do innego, przy którym grano w ruletkę. Za nim podążyło także kilka kobiet w eleganckich sukniach, widocznie chcąc pocieszyć go po sromotnej przegranej.

Gambit zmrużył oczy, przez chwilę obserwując, gdzie udał się biały garnitur – poza przelotnym dostrzeżeniem Nicolasa przechodzącego przez kasyno dosłownie chwilę przed tym, jak wąsacz zakończył grę, nie dostał od niego żadnego konkretnego znaku, więc teoretycznie wciąż powinien mieć oko na gangstera. Po chwili jednak oko, a nawet dwa, zawiesił na siedzącej obok Jennifer. Ta posłała mu tajemniczy uśmiech, a następnie także wstała ze swojego miejsca, zakańczając udział w grze. Od razu skierowała się w stronę schodów prowadzących na piętro, zatrzymując się jeszcze na moment przed pierwszym stopniem i odwracając, by spojrzeć na Remy’ego. Mutant ponownie zerknął na Fostera, po czym niewiele myśląc, również podziękował za grę, zabierając kwit świadczący o wygranej, którą potem mógł odebrać w formie gotówkowej. Na razie jednak to nie pieniądze były mu w głowie.

 

Ledwo zdążył przebrzmieć przeciągły, kobiecy jęk, a w pokoju hotelowym, mieszając się z jeszcze przyspieszonymi oddechami, rozległ się charakterystyczny, brzęczący dźwięk, powiadamiający o nadchodzącym połączeniu.

Cajun sapnął głośniej i cofnął ręce z bioder pochylonej, opierającej się o komodę blondynki, sięgając do wewnętrznej kieszeni marynarki, skąd wydobył wibrującą komórkę. Widząc, że dzwonił Roche, odebrał. Nie usłyszał jednak w słuchawce znajomego głosu, a dziwne odgłosy. Coś jakby trzeszczenie, szuranie, szum, zakończone po dłuższej chwili łupnięciem. Złodziej ściągnął brwi i już miał się odezwać, gdy w końcu dało się słyszeć nieco zbolały głos kambiona. Półczart jak zwykle był bardzo konkretny i rzucił jedynie jedno słowo, informując Gambita, że ten ma wyjść. Cóż, to się akurat bardzo zgadzało z obecną sytuacją, jako że nie tylko z kasyna wyjść w tej chwili powinien.

 

Pożegnawszy się z Jenny, zajrzał jeszcze do suitu, który zajmowali z Nicolasem, by zabrać swoje rzeczy i przebrać się, jako że czekająca ich teraz część zadania wymagała nie elegancji a po prostu wygody. Następnie zszedł na dół, gdzie od razu udał się do kasy zrealizować kwit z wygranej w pokera. Była to niemała sumka, więc nie mógł ot tak pozwolić, by przepadła. Wątpliwym było, żeby po całej akcji wracali z towarzyszem jeszcze do Caesars Palace, toteż teraz miał ostatnią szansę na wypłacenie gotówki.

W końcu wyszedł z hotelu ze swoją walizką, kierując się we wcześniej umówione miejsce, gdzie, wedle słów jego demonicznego przyjaciela, powinien czekać transport.

Na parkingu dość szybko natknął się na pozostawiony przy stróżówce motocykl, zapewne ów zapowiedziany środek ucieczki z miasta. Ucieszył się, bo był fanem motorów, ponadto takim pojazdem będzie znacznie łatwiej dostać się na pustynię i choćby ominąć korki na drogach.

Dobrze się spisałeś – mruknął pochwałę pod adresem nieobecnego półdemona, przyglądając się z uznaniem maszynie, po czym zajął się przymocowaniem swojego bagażu nie chcąc, by ten gdzieś po drodze mu zaginął. Upewniwszy się, że walizka była odpowiednio zabezpieczona, wsiadł na motocykl, wyjeżdżając z terenu hotelu. Niestety nie zauważył przy tym, że nie był na parkingu sam. Kilka metrów dalej, z zaparkowanego pod samym murkiem minivana, uważnie obserwowała go znajomo wyglądająca, pokaźnych rozmiarów kobieta.

 

Na autostradzie ruch był wciąż całkiem spory, jednak mimo tego Gambit bez problemu rozwinął niezłą prędkość, zwinnie wymijając inne pojazdy i kierując się ku obrzeżom miasta, gdzie miał czekać na niego Roche. Wyszedł z kasyna z lekkim opóźnieniem, więc chciał trochę nadrobić stracony – choć zdecydowanie było to tracenie przyjemne – czas. Okazja ku temu nadarzyła się całkiem szybko. Przed Cajunem, na czerwonym świetle skrzyżowania ulic, zatrzymała się właśnie piętrowa laweta z opuszczonym górnym poziomem, który w oczach fana adrenaliny, jakim był Gambit, w takiej pozycji tworzył wraz z dolnym swojego rodzaju rampę.

Mutant uśmiechnął się do siebie i niewiele myśląc dodał gazu, wymijając powoli zatrzymujące się ze względu na zmianę świateł auta, kierując się wprost na opuszczone płozy lawety. Jeszcze chwila i wjechał na nie z impetem, wyskakując ponad pojazdem i przelatując w powietrzu dobre kilkanaście metrów, dzięki czemu ominął kilka stojących na ulicy aut. Motocykl z mocnym łupnięciem wylądował tuż przed maską srebrnego porsche i jakby nigdy nic pojechał dalej, wioząc wielce zadowolonego z siebie złodzieja na spotkanie z kambionem.

Owo spotkanie nastąpiło już niebawem, zaś LeBeau zaczął je od pochwalenia się wygraną. Nie było jednak na razie czasu na przeliczanie gotówki, ani znane z filmów rozrzucanie dookoła banknotów. Wciąż czekała na nich najmniej bezpieczna część misji.

Zaczęło się dobrze; bez najmniejszego problemu przeszli kontrolę, okazując uzbrojonym strażnikom podrobione przez Nicolasa przepustki. Liczba ludzi z bronią wyraźnie świadczyła o tym, że w otaczających ich kontenerach musiało znajdować się coś wyjątkowo cennego i raczej nie chodziło tylko o narkotyki. Niestety, jak to kilka razy już w ich przypadku miało miejsce, po jakimś kwadransie okazało się, że były to tylko miłe złego, a nawet bardzo złego, początki.

Pierwszy wystrzał zaskoczył wszystkich, okazując się początkiem swoistego efektu przewracających się kostek domina – wydarzeń, które zapoczątkował nie dało się już nijak zatrzymać. Pokazał też, że uzbrojona obstawa nie miała swoich karabinów wyłącznie na pokaz i że ochroniarze znali się na swojej robocie. Niestety mimo ich profesjonalizmu, właściciel demona, którego mieli odkupić, ulotnił się z ogrodzonego terenu jako pierwszy. Nie zabrał ze sobą jednak swojego pupila, który wciąż był zamknięty w jednym z wielkich kontenerów.

Co do...?! Merde! – Cajun zaklął, gdy pierwszy sporych rozmiarów pocisk świsnął tuż koło niego, a drugi rozerwał rękaw jego płaszcza i ostatecznie wbił się w blaszaną ścianę kontenera obok.

Odwrócił się w stronę, z której padł strzał i niemal dosłownie go zamurowało, gdy dostrzegł stojącego przed ogrodzeniem minivana, na nim zaś... Matyldę ze strzelbą. Nie miał pojęcia, jak udało się jej tam wejść, ani skąd miała broń, jednak zdecydowanie nie była narkotycznym przywidzeniem, o czym świadczył także komentarz kambiona, który także widział właścicielkę auta, kilka godzin wcześniej zwiniętego przez nich sprzed sklepu.

Nie odpowiedział mu jednak nic, bo ważniejsze w tej chwili było znalezienie bezpiecznego miejsca, by przeczekać strzelaninę, która się właśnie rozpętała – ochroniarze nie pozostali Matyldzie dłużni, rozpoczynając ostrzeliwanie jej furgonetki, a w takiej sytuacji nietrudno było o jakąś zbłąkaną kulę. Jedna z takowych właśnie trafiła w beczkę, w której musiało znajdować się coś łatwopalnego, bo przebiegający obok mężczyźni zostali odrzuceni na bok siłą potężnej eksplozji. Eksplozja zaś uszkodziła kontener do przewozu demona, pomagając mu wydostać się na zewnątrz. Nie mniej głośny od huku wybuchu ryk stwora poniósł się po pustynnym terenie, mrożąc krew w żyłach śmiertelnych strażników, którzy jako pierwsi poznali smak jego wściekłości, stając się celami morderczego szału.

Leżący spory kawałek dalej goście z Nowego Orleanu, wylądowawszy w stercie porozrywanych worków z białą zawartością, przez chwilę leżeli ogłuszeni, zanim zaczęło docierać do nich to, co właśnie się działo. Gambit podniósł się na czworaka i rozkaszlał, jako że wpadł twarzą wprost w biały proszek, rozsypany wszędzie w promieniu kilku metrów i wciąż unoszący się w powietrzu. Nie trzeba mu było wiele czasu, by rozpoznał, w czym właśnie wraz z Nicolasem leżeli.

Biała Dama...   wydusił z siebie, gdy już opanował napad kaszlu i wytarł twarz, po czym popatrzył na towarzysza, starając się ocenić, czy ten był cały. Zaraz jednak jego uwagę przykuło zamieszanie przy kontenerach, strzelanina, ludzkie krzyki i kolejne ryki rakszasy. Klęcząc wśród rozsypanych kilogramów narkotyku, patrzył z otwartymi ustami na jatkę, jaką urządzała istota, którą miał okazję widzieć pierwszy raz w życiu.

To jest... rakszasa...? – gdy odzyskał mowę, obejrzał się na półczarta, jednak ten już zaczynał odlatywać po kontakcie z taką ilością narkotyku i zdecydowanie cieszył się, że to właśnie w kokainie wylądowali.

Jak chcesz złapać to bydlę z powrotem? – zapytał, jednak nie doczekał się żadnego odzewu. Zdał sobie przy tym sprawę, że tak naprawdę nie wiedział jak Nicolas miał zamiar wykonać zlecenie na rakszasę. Demon miał zostać zabity, a może potrzebny był żywy? Niejako zamiast odpowiedzi, kawałek od nich spadła czyjaś oderwana głowa bez dolnej szczęki i zwisającym z ziejącej tamże dziury językiem, a wszystko to podlane świeżym, krwistym sosem.

Merde... – Cajun popatrzył na to, co jeden z karabinierów niedawno jeszcze nosił na karku, po czym wrócił wzrokiem do stwora, który wykończywszy większość ochrony, zaczął iść w ich kierunku.

Zbieraj się, albo ta twoja droga koka zaraz posłuży za panierkę dla naszych zewłoków – szarpnął kambiona za ramię, ten jednak z rozanielonym uśmiechem na dobre położył się na workach. Trudno było mu się dziwić, Gambit też zaczynał odczuwać skutki nieplanowanej randki z Białą Damą, jednak wciąż jeszcze miał jako tako trzeźwy instynkt samozachowawczy.

W tym czasie rakszasa podszedł już na tyle blisko, że ze swojej pozycji mogli zobaczyć skapującą z jego kłów gęstą, krwawą ślinę. Stwór wymordowawszy już atakujących go strażników, stracił nieco energii i trochę się uspokoił, tym bardziej, że dwa kolejne cele w osobach Roche i LeBeau nie były zbyt ruchliwe ani denerwujące. Na razie.

Bestia zmrużyła ślepia, patrząc na nich z góry. Jako że w tej chwili Gambit nie mógł za bardzo liczyć na ogniowe umiejętności demonicznego towarzysza, postanowił sam jakoś zająć się stworem, który zaczynał się nimi za bardzo interesować. Niewiele myśląc zebrał kilka nieuszkodzonych torebek z białym proszkiem, wsadzając je do kieszeni płaszcza, po czym podniósł się i podbiegł do kontenerów znajdujących się za nimi, wspinając się na nie, by w ten sposób nieco zrównać się wzrostowo z potworem, który nachylał się już nad leżącym Nicolasem.

Ej ty! Zostaw go, ja jestem przystojniejszy! – krzyknął do stwora i dla lepszego efektu sięgnął do kieszeni, wyjmując jeden z woreczków narkotyku. Moment skupienia i dłoń mutanta zabłysła od gromadzącej się energii, która zaraz przelała się na torebkę, sprawiając, że ta zaczęła pulsować lekkim blaskiem. Jeszcze chwila i torebka posłana celnym rzutem poleciała w kierunku rakszasy, trafiając go w ramię przy akompaniamencie niedużego wybuchu. To wystarczyło, by demon zwrócił uwagę na Cajuna. Ryknął, momentalnie się prostując i w dwóch większych krokach znalazł się przy kontenerze, uderzając w niego pazurzastą łapą, po której w metalu zostało niemałe wgłębienie. LeBeau odskoczył w tył, jednocześnie rzucając w napastnika kilkoma kolejnymi naładowanymi eksplozywną energią woreczkami, te jednak zdawały się nie robić na nim większego wrażenia, jedynie bardziej go rozwścieczały. Gambit zaklął szpetnie po francusku, po kilku chwilach orientując się, że skończyło mu się już miejsce do uciekania, bo stanął właśnie na brzegu ostatniego z kontenerów, naprzeciw niego zaś stał rakszasa. Wielkie łapsko wystrzeliło w jego kierunku, zgarniając go w jednej chwili. Złodziej jęknął przez zaciśnięte zęby, czując jak szpony bestii rozrywają ubranie i wbijają mu się w ciało. Najwyraźniej ta była głodna, bo otwarła szeroko ziejącą smrodem zgnilizny paszczę.

Wybacz, kochasiu, ale jestem ciężkostrawny – warknął, wymierzając całkiem celne kopnięcie, które złamało jeden z kłów stwora. Ten znowu zaryczał, zaciskając mocniej łapę, przez co Cajunowi zaczęło brakować powietrza. Poczuł też gorącą wilgoć przesączającą się przez ubranie w miejscach, gdzie szpony rakszasy mocniej zagłębiły się w jego boku.

W ręku został mu już ostatni woreczek z kokainą, więc z braku lepszego pomysłu, po naładowaniu go energią, machnął go wprost do pyska stwora. Rakszasa połknął torebkę i na początku nie wyglądało na to, by specjalnie się tym przejął. W następnej chwili jednak nastąpił potężny wybuch, który dosłownie rozerwał brzuch demona, rozbryzgując dookoła jego wnętrzności przy akompaniamencie mlaskających odgłosów i wręcz zatykającego fetoru.

Złodziej zamknął oczy, czując jak kilka fragmentów wciąż parujących trzewi obryzgało mu twarz, a zaraz potem dość twardo wylądował na piachu. Stęknął głucho, ledwo opanowując odruch wymiotny i od razu wytarł się z resztek rakszasowych jelit. Sam potwór zaś zwalił się do tyłu, zalegając bez ruchu z wielką dziurą ziejącą w brzuchu.

Cajun omijając go podczołgał się do Nicolasa, sprawdzając czy z nim wszystko w porządku. Wtedy coś przykuło jego uwagę. Na placu nie powinno być już nikogo żywego poza nimi, jednak między rozerwanymi workami z kokainą dostrzegł jakiś ruch. Ściągnął brwi, odruchowo sięgając po leżący obok kamień, gotów naładować go i rzucić w stronę ewentualnych napastników. Zza worków jednak nie wyłonili się cudem ocaleni strażnicy, ale... dwie kozy. Remy zamrugał kilka razy, zdając sobie sprawę, że to nie była taka zupełnie obca rogacizna. Jedna z kóz była jasnej maści i miała postawionego irokeza, w dodatku ufarbowanego na czerwono. Poza tym miała przekłute w kilku miejscach uszy.

Brunia...? 

Druga z kóz zaś była czarna i bez wątpienia samczego rodzaju. Kozioł miał na nosie przeciwsłoneczne okulary, a w pysku cygaro.

Zygi...?

Cajun przetarł oczy, ale kozy dalej stały na stercie worków, do tego wyraźnie się do niego uśmiechały.

Dobra robota, tatku! Tak trzymaj! – odezwała się koza z irokezem.

Nie zapomnij tylko zabrać kasy. I koki. Tatko Nicolas ma rację, świetny towar! – dodał kozioł, po czym oba zwierzaki, jakby nigdy nic, przeskoczyły przez ogrodzenie i pognały przez pustynię. Gambit zaś przez chwilę patrzył za nimi, po czym, wzorem kambiona, padł na wznak , czując, że jest cholernie zmęczony.