JustPaste.it

CATS AND CARDS IV

User avatar
xSHAIDENx @xSHAIDENx · May 23, 2022 · edited: Mar 22, 2025

1000066031.png


CHAPTER IV

Cajun nie musiał specjalnie długo czekać, by dowiedzieć się, jaki nieproszony gość poza nim zawitał do muzeum nocną porą. Wystarczyło, by przedostał się do sali obok, bo to właśnie w niej znajdował się przedmiot jego zlecenia. Odpowiedź przyszła pod zgrabną, damską postacią w obcisłym lateksowym uniformie, lecz w przeciwieństwie do widoków, słowa, jakie padły niewątpliwie w jego kierunku, przyjemne nie były. Widząc kobietę o platynowych włosach, która była już przy gablocie z okazałym rubinem, aż przystanął. Czego jak czego, ale akurat czynnej konkurencji to się nie spodziewał. Ściągnął brwi, które chwilę wcześniej w grymasie niemiłego zaskoczenia powędrowały ku górze i skrzyżował ręce na torsie.

– Ty za to, jak mniemam, masz specjalne zaproszenie, non? – odparł na jej "powitanie", zastanawiając się, co tu się właściwie działo. Bo w to, że ktoś zupełnie przypadkowo wpadł na pomysł, by tego samego dnia, o tej samej porze włamać się do tego samego muzeum, by ukraść ten sam rubin, nie uwierzy nigdy.

Na dłuższe rozmyślanie nad tą kwestią jednakże czasu nie dostał. Próba wydostania błyskotki przez tajemniczą nieznajomą zakończyła się dość niekonwencjonalnie. Zamiast tradycyjnego alarmu, który powinien rozlec się, gdy kobieta dotknęła szklanej kopuły, płyty posadzki zaczęły się rozstępować, ukazując ukryty pod spodem, przyozdobiony rzeźbami korytarz. Złodziej otworzył usta i po chwili je zamknął, z niemałym i kolejnym już tej nocy zaskoczeniem, przyglądając się zapadającej się podłodze.

– Ktoś tu kręci kolejny film o przygodach Indiany Jonesa...? Co za pech, akurat nie wziąłem kapelusza – mruknął robiąc profilaktycznie kilka kroków w tył, choć na szczęście posadzka przestała się już zapadać i kolejne elementy podłogi zostały na swoim miejscu. Po nich zaś potoczył się rubin upuszczony przez nieznajomą, która zwinnie odskoczyła w bezpieczne miejsce, prezentując przy tym całkiem niezłe umiejętności akrobatyczne. To także kazało przypuszczać, że zwyczajną włamywaczką zdecydowanie nie była. Ale nie tylko to stało się jasne dla księcia nowoorleańskich złodziei. Nawet i bez dosadnego komentarza poznał, że klejnot, po który jakimś dziwnym trafem przyszli tu oboje, nie był prawdziwy. Inaczej nieznajoma na pewno by go nie upuściła, poza tym musiałby ważyć więcej i nie toczyłby się z taką lekkością, jak to sztuczne szkiełko, które doturlało się do niego i zatrzymało przy jego bucie. Cajun skrzywił pogardliwie wargi, patrząc przez chwilę na fałszywy rubin, po czym schylił się podnosząc go. Po co? Sam jeszcze nie wiedział, ale doświadczenie nauczyło go, że nigdy nie wiadomo co, na pierwszy rzut oka niepraktycznego, może się jednak w przyszłości przydać. Podrzucił fałszywkę w ręku i schował ją do jednej z licznych kieszeni trencza, po czym przeniósł wzrok na kobietę. Już miał skomentować ich nietypową sytuację i zapytać skąd właściwie się tu wzięła, kiedy ta, jakby nigdy nic, zdecydowała się zeskoczyć w otwór, który ział w posadzce sali. Co ciekawe, płyty, które, jak uznał wcześniej, zapadły się, tak naprawdę były tylko rozsunięte i teraz zaczynały wracać na swoje miejsca, zamykając przejście, w którym przed chwilą zniknęła włamywaczka. Najwyraźniej w podłodze zamontowany był specjalny mechanizm, aktywowany przez zdjęcie z podestu fałszywego klejnotu. Nie miał wiele czasu na podjęcie decyzji, ale i też go nie potrzebował. Bo jaki obecnie wybór mu został? Albo zeskoczyć w zamykające się przejście, lepiej poznać muzeum i nie tylko muzeum... albo wrócić do hotelu, skontaktować się ze zleceniodawcą przedstawiającym się nazwiskiem Ferguson i zdać mu relację z nieudanej nocnej akcji. Oczywistym było, że opcja druga w ogóle nie wchodziła w grę. Nieważne z czyjej winy zamiast rubinu, po który został wysłany, w gablocie znajdował się falsyfikat i nieważne kto przysłał tutaj tę kobietę. Zadanie nie zostało wykonane, a to równało się porażce. Gambit zaś nie lubił przegrywać, bo i nie był do tego przyzwyczajony. Nigdy nie zawalił żadnego zlecenia. Ktoś z jego pozycją i renomą nie mógł sobie na to pozwolić, nazywano go wszak Księciem Złodziei, a taki tytuł zobowiązywał. Fortuna była kapryśną kochanką, jednak jemu zawsze sprzyjała, mimo że czasem trzeba było trochę ją w tym sprzyjaniu wspomóc. Należało teraz więc zrobić coś, by początkowego pecha przekuć w jakiś pozytyw. Tak że, zanim ostatnie płyty posadzki wróciły na swoje miejsce, zeskoczył w dół, w ślad za tajemniczą włamywaczką.

Wylądował niemal bezszelestnie, ugiętymi w kolanach nogami, na twardej, kamiennej posadzce, już po tym, jak nad jego głową zamknęły się ostatnie płyty, w związku z czym powitały go egipskie ciemności, a także do kompletu głucha cisza. A przecież jasnowłosa dopiero co tu wskoczyła, więc nie mogła być daleko. Przez chwilę trwał w bezruchu, jedynie nasłuchując, po czym powoli się wyprostował. Na dole ciągnęło chłodem, a w przesyconym wilgocią powietrzu czuć było też kurz i woń stęchlizny. Widocznie tędy wycieczek nie prowadzano.

Przez kolejny moment się nie poruszył. Jego niedoszła konkurencja najwyraźniej także przybrała podobną taktykę, bo jego uszu nie doszedł choćby najcichszy szmer. Musiał przyznać, że coraz bardziej go ciekawiła. Nie znał wielu włamywaczy, którzy mogliby dorównać mu talentem, a już tym bardziej nie było wśród nich kobiet. Ponadto zastanawiało go w jaki sposób nieznajoma dawała radę poruszać się w panujących tu ciemnościach. Nie było możliwości, żeby korzystała z jakiegoś źródła światła, bo od razu by to zobaczył.

Powoli sięgnął do jednej z wewnętrznych kieszeni płaszcza, wyjmując stamtąd kartę. Dłoń złodzieja lekko zalśniła od gromadzącej się energii, która w następnej sekundzie przelała się na tekturowy kartonik trzymany w zwinnych palcach. Wyciągnąwszy rękę przed siebie obrócił się niespiesznie dookoła, oświetlając miejsce, w którym się znalazł. Blask karty padł na otaczające go kamienne ściany, przyozdobione płaskorzeźbami o typowo sakralnym charakterze, styl zaś wskazywał zdecydowanie na średniowieczną architekturę europejską. Było tam dość wąsko, co świadczyło o tym, że musiał to być korytarz. Z obecnej perspektywy jednak, Cajun nie był w stanie ocenić, czy lepiej było iść przed siebie, czy może się cofnąć, jako że oba końce korytarza skryte były w ciemnościach i żeby je rozjaśnić, musiałby podejść bliżej. Wciąż też nie wiedział, gdzie podziała się włamywaczka, ani też jakie miała wobec niego nastawienie, choć po niezbyt przyjemnym powitaniu mógł śmiało stwierdzić, że najlepszego wrażenia na niej nie zrobił. Pozostawało mieć nadzieję, że będzie mu dane to zmienić. Nie namyślając się dłużej ruszył powoli, oświetlając sobie drogę, zarówno posadzkę z grubo ciosanych, kamiennych płyt, jak i ściany. Czasem unosił też rękę wyżej, w razie gdyby coś chciało niespodziewanie spaść mu na głowę.

– Kim jesteś i kto przysłał cię po rubin? – rzucił pytanie w skrytą w ciemnościach przestrzeń. Złodziejka, która z pewnością znajdowała się gdzieś w pobliżu i tak musiała widzieć blask karty, więc poruszanie się w ciszy było zbędne. Chować się przed nikim, a już tym bardziej przed kobietą, nie zamierzał. Nurtowała go też sprawa "wspólnego" włamania. W całej jego karierze nie zdarzyło mu się nigdy nic podobnego i domyślał się, że nie był to przypadek. Pytanie tylko, czy blondwłosa włamywaczka była w to zamieszana i przybyła do muzeum celowo właśnie tej samej nocy, czy także, jak i on, padła ofiarą… no właśnie, czego? Zakładu? Jakiejś dziwnej gry? A może czegoś jeszcze innego? Warto, by najpierw się tego dowiedział, zanim podejmie jakieś konkretne decyzje. Wolał być ostrożny i chciał rozegrać to tak, by jak najwięcej zyskać, niczego przy tym nie tracąc. Stawką nie był już raczej prawdziwy rubin, choć całkiem możliwe, że wciąż znajdował się na terenie muzeum, jednakże nowoodkryte podziemia stanowiły bardzo ciekawą alternatywę, a być może nawet i skrywały coś o wiele cenniejszego.

Złodziej szedł przed siebie, oświetlając drogę blaskiem karty, już od dobrych dziesięciu minut, jednak nic w otoczeniu wokół niego się nie zmieniało. Mroczny, zatęchły korytarz ciągnął się i ciągnął, zaczynając kojarzyć się Cajunowi z częścią jakiegoś labiryntu. Na dobrą sprawę nie można było tego wykluczyć, muzeum wszak było ogromne, więc podziemia pod nim również mogły takie być. Z pewnością też istniało stąd jakieś inne wyjście, być może nawet niejedno. Co by jednak nie mówić, Gambit zaczynał coraz bardziej interesować się miejscem, w którym się znalazł i tym, co można było tu odkryć. W pewnej chwili nawet zaczął się czuć niczym bohater gry RPG, eksplorujący podziemne korytarze w poszukiwaniu skarbów. Jak na razie jednak brakowało tu owych skarbów, a i potworów, na których można byłoby nabijać punkty doświadczenia, by awansować na wyższy level, jeszcze nie uświadczył. Tym drugim niezbyt się rzecz jasna przejmował. Był w końcu złodziejem najwyższej klasy.

Jak dotąd nie otrzymał także odpowiedzi na zadane w ciemność pytanie, choć prawdę mówiąc niespecjalnie na nią liczył. Musiał brać pod uwagę ewentualność, że nieznajoma nie będzie miała ochoty na rozmowę, nie mówiąc już o współpracy, a wręcz może nawet chcieć wyeliminować go z gry.

Po kilku kolejnych minutach marszu w ciemnościach i ciszy przerywanej jedynie odgłosami kroków Cajuna, wreszcie coś się zmieniło. Mianowicie włamywacz doszedł do rozwidlenia korytarza, co dostarczyło mu kolejny dylemat – skręcić w prawo, czy w lewo.

– W którą stronę poszłaś, nieznajoma…? – mruknął pod nosem, choć rzecz jasna, odpowiedzi na to pytanie także nie oczekiwał. Nie mógł jednak pozbyć się wrażenia, że przez cały ten czas był obserwowany. Ostatecznie zdecydował się na wybranie odnogi prowadzącej w prawo. Ta po kilku kolejnych minutach doprowadziła go do prostokątnego pomieszczenia o wysokim, niknącym w ciemnościach suficie. Sala wykuta była w tym samym ciemnym kamieniu, tworzącym też ściany korytarza. Przy łukowatym wejściu, przez które przeszedł złodziej, znajdowały się dwa wysokie na niemal trzy metry posągi przedstawiające średniowiecznych rycerzy w zbrojach, trzymających tarcze. Chwilę po przekroczeniu progu komnaty, zapłonęły umieszczone w kamiennych uchwytach pochodnie, co już samo w sobie kazało przypuszczać, że udział w tym, co się działo, miały siły nadnaturalne. Gambit uważnie przyjrzał się posągom zaraz po wejściu, oświetlając każdą figurę blaskiem swojej karty, po czym zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Ściany zdobiły wytarte i wyglądające na bardzo stare arrasy, na końcu salki zaś, pod ścianą naprzeciwko wejścia, znajdowało się coś w rodzaju kamiennego, niewysokiego i wąskiego ołtarza. Po podejściu bliżej okazało się, że ołtarz posiadał wyprofilowane wgłębienie, kształtem swym przywodzące na myśl… miecz.. Tyle, że żadnego tam nie było.