Historia gwiezdno-wojennego zbieractwa rozpoczęła się w roku 1976 na konwencie w San Diego. Mimo, że kraje takie jak Polska czy Węgry znalazły się w sowieckiej strefie wpływów, także tutaj nastąpiła potężna eksplozja zainteresowania zarówno filmem jak i wszystkimi zjawiskami z nim związanymi.
Historia
gwiezdnowojennego zbieractwa rozpoczęła się w roku 1976 na konwencie w
San Diego. To właśnie tam pojawiły się pierwsze koszulki, badże i
plakaty z napisem "Star Wars". Później przyszedł czas na książkę oraz
komiksy i wreszcie, po premierze filmu, pojawił się najpopularniejszy
produkt spod znaku "Gwiezdnych wojen" : ludziki Kennera.
Wysyp rozmaitych kart kolekcjonerskich, znaczków, ubrań, środków
higieny, naczyń, masek czy nawet mebli okraszonych starwarsowymi
motywami stał się naturalną konsekwencją nagłego pobudzenia zbiorowej
wyobraźni ludzi, których urzekły realia przedstawionego przez George'a
Lucasa świata.
W Stanach Zjednoczonych i innych państwach gdzie obowiązywały zdrowe zasady wolnego rynku dostęp do tego typu pamiątek i zabawek był praktycznie nieograniczony, ale nie każdy wie jak to wyglądało za żelazną kurtyną. A nie było tak źle jak mogłoby się wydawać.
Mimo,
że kraje takie jak Polska czy Węgry znalazły się w sowieckiej strefie
wpływów gdzie każdy przejaw zainteresowania "zgniłą sztuką
burżuazyjnego zachodu" traktowany był jako kwintesencja zła, zaś wolna
prasa w ogóle nie istniała, także tutaj nastąpiła potężna eksplozja
zainteresowania zarówno filmem jak i wszystkimi zjawiskami z nim
związanymi.
Niestety nie wszystkie zjawiska dotarły do nas w niezmienionej formie: ominęła nas przede wszystkim przyjemność gromadzenia licencjonowanych gadżetów. Zachodnie
towary nie docierały wówczas na polski rynek, a z zagranicznych rzeczy
można było kupić najwyżej chiński piórnik albo pachnącą gumkę do
mazania.
Istniały co prawda Pewexy - sklepy, w których
sprzedawano niektóre zagraniczne produkty za dolary, ale ich oferta
była raczej skromna a w dziedzinie zabawek ograniczała się w zasadzie
do samochodzików firmy Matchbox.
Izolacja gospodarcza miała jednak swoje dobre - przynajmniej z punktu
widzenia przedsiębiorczego rzemieślnika, lub dzisiejszego kolekcjonera
- strony.
bowiem świadectwo minionej epoki, kiedy to polscy miłośnicy "Gwiezdnych
wojen" sprytnie omijając wszelkie narzucone przez okoliczności
ograniczenia z zapałem realizowali swą pasję. Przywołują też
nostalgiczną atmosferę czasu, kiedy z naiwną radością odkrywaliśmy
świat odległej galaktyki.
Po latach badania naszej starwarsowej przeszłości mogę pokusić się o
wskazanie jedenastu kategorii do jakich zaliczymy poszczególne pamiątki
sprzed roku 1989:
1. | Plakaty filmowe |
2. | Zdjęcia z Polfilmu |
3. | Wycinki prasowe |
4. | Książki |
5. | Fotografie nie licencjonowane |
6. | Slajdy |
7. | Naklejki |
8. | Nasadki na ołówek |
9. | Przypinki |
10. | Figurki robotów |
11. | Podróbki ludzików Kennera |
W ramach każdej z kategorii pojawiły się dziesiątki a czasami nawet,
jak w przypadku zdjęć, setki rozmaitych egzemplarzy. Najwyższy czas im
się przyjrzeć!
1. Plakaty
Amerykańska premiera "Gwiezdnych wojen" miała miejsce 25 maja 1977 roku, polska dopiero dwa lata później - w marcu 1979. Nie jest to najgorszy wynik, bo z tego co mi wiadomo Niemcy czekali rok, a do kin rosyjskich film dotarł dopiero w latach dziewięćdziesiątych (wcześniej Rosjanie mogli obejrzeć go w telewizji w postaci serialu, którego pięciominutowe odcinki emitowała któraś z powstałych po pieriestrojce prywatnych telewizji).
Za pierwszy oficjalny polski gadżet należy z pewnością uznać plakat
stworzony przez Jakuba Erola. Przedstawia on robota C3PO pośród
symbolizujących gwiazdy białych plam.
Plakaty
były przeznaczone jedynie dla kin - nie prowadzono ich sprzedaży, a
kolekcjonerzy, którzy weszli w ich posiadanie zawdzięczają to jedynie
swojej zaradności.
Plakatom z pozostałych filmów, również nie można odmówić oryginalności.
"Imperium kontratakuje " Jakuba Erola to jakaś artystyczna wersja głowy
w kasku. Ciekawostką jest fakt, że i tutaj autorowi przydarzyła się
literówka - tym razem w nazwisku reżysera. Zamiast "Irvin Kershner" na
plakacie widnieje napis "Irvin Wershner". Błąd ten został dostrzeżony i
napiętnowany szesnaście lat później przez wydawców kolekcjonerskich
kart TOPPS Star Wars Galaxy Series 2, choć i oni nie ustrzegli się pomyłki zmieniając nazwisko polskiego artysty z Erol na Frol. Czyżby jakaś klątwa?
Ciekawostkę stanowi alternatywny plakat do "Imperium kontratakuje",
którego autorem jest artysta o nazwisku Łakomski. Widzimy na nim
maszynę kroczącą
i Yodę. Uwagę zwracają niewielkie wymiary plakatu - zaledwie 67 na 46
cm, podczas gdy wielkość wszystkich pozostałych oscyluje w granicach 90
na 70 cm. Plakat Łakomskiego już w latach osiemdziesiątych stanowił
unikat ponieważ został wydrukowany przez łódzkie Okręgowe
Przedsiębiorstwo
Rozpowszechniania Filmów do rozpowszechniania jedynie na podległym tej
firmie obszarze. OPRFy - których było 17, stanowiły podmioty podległe
ZRF/Polfilmowi i zajmowały się rozdzielaniem filmów i materiałów
promocyjnych na swoim terenie. Niektóre z nich samodzielnie drukowały
plakaty na własny użytek - także komercyjny.
Najbardziej poszukiwanym z polskich afiszy jest jednak dzieło artysty o
nazwisku Dybowski. Przedstawia ono popiersie Dartha Vadera, któremu
wybucha głowa. Pośród fragmentów rozpadającego się hełmu wprawne oko
znawcy może dostrzec kilka części składowych kamery filmowej. Drugi
plakat Dybowskiego dla zachowania równowagi w przyrodzie cieszy się
najmniejszym powodzeniem wśród kolekcjonerów. Widać na nim Luke'a o
rudej czuprynie, księżniczkę, Hana
i Threepio.
Dzisiaj chcąc kupić od ręki któryś ze starwarsowych plakatów należy
liczyć się z wydatkiem rzędu 1000 dolarów. Przy odrobinie szczęścia
może trafić się okazja za 300-600 zł, a przy jego wielkiej dozie uda
się znaleźć coś za 2 zł na pchlim targu ;-).
2. Zdjęcia z Polfilmu
Na
odwrocie rozprowadzanych przez kina zdjęć widnieje pieczątka z nazwą i
adresem firmy Polfilm - czyli oficjalnego dystrybutora Gwiezdnej Sagi.
Wymiary tych zdjęć to 13x9 cm, lub w większej wersji 18,5x13.
Fotosy, które wisiały w gablotach miały wymiary: 26x18 cm, ale na odwrocie nie ma żadnych pieczątek.
zdjęcia o rozmiarach 18,5x13 cm |
3. Wycinki prasowe
Najwięcej uwagi sadze Lucasa poświęcono w ukazującej się trzy razy w tygodniu młodzieżowej gazecie "Świat Młodych". Fotografie bohaterów pojawiały się od czasu do czasu w rubryce "Gwiazdozbiór", zaś przed premierą "Powrotu Jedi" przez kilka tygodni - w każdy piątek - publikowano regularnie po jednym zdjęciu z tego epizodu. Dla młodocianych fanów była to nie lada gratka, na którą czekało się z wielkim napięciem.
Tworzenie pełnej listy publikacji dotyczących "Gwiezdnych wojen" mija się z celem, gdyż nie jest to gadżet kolekcjonerski w pełnym tego słowa znaczeniu. Warto jednak zauważyć, że kolekcje starych wycinków istnieją a nawet od czasu do czasu jakiś zeszyt z wycinkami pojawia się na którejś z internetowych aukcji. Sporo wycinków można zobaczyć w moim muzeum: wycinki. Wiele pokazuje też Michał Gużewski na swojej stronie SWretro.
Świat Młodych odegrał także inną rolę, a mianowicie stał się czymś w rodzaju skrzynki kontaktowej dla fanów "Gwiezdnych wojen". |
Miłośnicy filmu często dawali tam swoje anonse zgłaszając chęć wymiany fotosami i informacją. Ogłaszały się tam także nieoficjalne fankluby, prowadzące różnego rodzaju działalność.
4. Książki
Jeden z takich fanklubów: "Falcon" z siedzibą w Brzegu zajmował się między
innymi kolportażem starwarsowych książek. Książki te "wydawano" metodą iście chałupniczą.
Niekiedy na okładce pojawia się napis "Nowa nadzieja", innym razem "Gwiezdne wojny".
W ramach fanklubowej działalności ukazały się następujące pozycje:
"Nowa nadzieja ", "Imperium kontratakuje", "Powrót Jedi", "Han Solo na
Krańcu Gwiazdy", "Zemsta Hana Solo", "Han Solo i utracona fortuna" oraz
"Spotkanie na Mimban".
Niektóre egzemplarze "Gwiezdnych wojen" zawierały ilustracje, jednak w
większości wydań zrezygnowano z tej atrakcyjnej okrasy a w pozostałych
tomach serii ilustracje nie pojawiają się w ogóle.
Nakład każdego wydania to zaledwie 100 szt. - nie przekroczenie tej
ilości pozwalało na uniknięcie kłopotów z cenzurą gdyż dzięki
mikroskopijnemu nakładowi broszurki te traktowano jako druk do użytku
wewnętrznego klubu. Wydań było jednak sporo dzięki czemu ostatecznie na
rynek trafiło przynajmniej kilka setek egzemplarzy każdego tytułu.
Biuletyn
ten można było kupić w kioskach "Ruchu", ale występowały poważne
problemy z dystrybucją, mocno utrudniajce skompletowanie wszystkich
części powieści.
5. Fotografie nie licencjonowane
Jednym z najpopularniejszych PRLowskich gadżetów były z całą pewnością
nie licencjonowane zdjęcia. Producentem lwiej części tego asortymentu
stał się poznański Fotoplastykon.
Niektóre spośród fotografii przedstawiały figurki Kennera. Myśl , że
moi rówieśnicy musieli zadowalać się zdjęciami zabawek, którymi bawili
się ich koledzy z zachodu wciąż jeszcze napawa mnie melancholijnym
smutkiem i stanowi wspaniałe przypomnienie żeby trzymać się z daleka od
wszystkiego co ma w nazwie socjalizm.
Podobne zdjęcia można było kupić w różnych rejonach kraju. Na pewno
pojawiły się także w Krakowie, gdzie można je było kupić na giełdzie
książkowej pod Halą Targową. Giełda taka organizowana jest w każdą
niedzielę po dzień dzisiejszy.
Podobnie było w Ełku gdzie zdjęcia sprzedawano na stoisku wśród
straganów niedzielnego targu nieopodal kościoła. Czarnobiałe fotografie
bez pieczątek widziano też w Gdańsku.
Nie sposób ocenić, czy wszystkie one pochodziły z Poznania, czy też
gadżety takie wytwarzano także w innych miejscowościach - wiele jednak
wskazuje, że działało kilku niezależnych producentów, którzy opletli
pajęczyną dystrybucji wszystkie rejony kraju.
Dość często zdarzało się, że tego typu pamiątki występowały w roli
nagrody na strzelnicach przy różnych wesołych miasteczkach. Można je
było ustrzelić, trafiając w odpowiedni drewniany patyczek na końcu
którego były umocowane.
Pokaźny zbiór tego typu fotografii można zobaczyć w muzeum Starwarsów, a konkretnie: tutaj.
6. Slajdy
Dzisiaj w dobie wszechobecnej technologii cyfrowej, kiedy to pod strzechy naszych domostw trafiły najrozmaitsze wersje trylogii Lucasa przyobleczonej w ożywione komputerowo kolory i zmodernizowaną ścieżkę dźwiękową trudno wyobrazić sobie, że nieruchomy obrazek rzucony na ścianę mógł sprawić komuś radość. Zwłaszcza jeżeli przedstawiał jakieś pocięte i krzywo złożone zdjęcie. A jednak! Potęga wyobraźni jest nie do przecenienia.
|
7. Naklejki
Można
ją było kupić w kasach kina w którym wyświetlano "Powrót Jedi".
Niestety nie posiadam wizerunku tego unikatu, choć był on swego czasu
dostępny także w Poznaniu - czyli moim rodzinnym mieście.
Oprócz Vadera, który pozostaje jedynie w mojej pamięci i widocznego
wyżej wizerunku robotów, znane jest mi pięć wzorów które widzimy
poniżej:
|
Rozmiary nalepek to: Yoda i Vader: 7,7 na 7,7 cm; Luke i Roboty: 7,3 na 10,5 cm;
Jabba: 10,5 na 7,5 cm. Jak nietrudno się domyślić nalepka z małym Yodą
służy do naklejenia na szkolny zeszyt czyli stanowi produkt papierniczy
w pełnym tego słowa znaczeniu.
8. Nasadka na ołówek.
Innym artykułem papierniczym, dostępnym w odpowiednich sklepach był niewielki Yoda.
Jak widać na załączonych obrazkach, materiał z którego wykonano tę funkcjonalną nasadkę, nie cieszy oka szczególnie intensywnym, ani tym bardziej wesołym kolorem. Takie jednak barwy dominowały w PRLu.
9. Przypinki.
Jak mieliśmy okazję zauważyć, pamiątki "Star Wars" wykonywano głównie z papieru lub tworzywa sztucznego. Pojawiło się też połączenie tych dwóch żywiołów, dodatkowo z elementem stali ;-).
10. Roboty
Pod
koniec lat osiemdziesiątych w polskich sklepach papierniczych i
zabawkarskich pojawiły się nieruchome ludziki przedstawiające roboty
R2D2 i C3PO. Wykonano je z twardej gumy i fantazyjnie pomalowano. |
rozrywki
gwiezdnowojennej atrakcji - symulatora o nazwie Star Tours, który
pozwala odbyć kosmiczną przejażdżkę i zobaczyć w akcji statki kosmiczne
znane z epizodów IV-VI.
W przeciwieństwie do oryginalnych
figurek, ludziki te nie posiadają żadnych oznaczeń typu "L.F.L.
Limited". Rozmiar tych zabawek pozwala sytuować je w tej samej skali,
co podróbki ludzików Kennera. Podobne podróbki pojawiły się podobno w Niemczech.
11. Podróbki ludzików Kennera
Na miano najpopularniejszego polskiego gadżetu zasłużyły sobie z pewnością ludziki będące imitacjami figurek Kennera. Pozbawione dostępu do oryginalnych Kennerów polskie dzieciaki musiały zadowolić się podróbkami, które oferowały wszystkie bez mała sklepy papiernicze i upominkowe. Asortyment figurek był dość szeroki - na rynku ukazało się 60 różnych wzorów, występujących w dziesiątkach najrozmaitszych wariantów kolorystycznych. Ich wytwarzaniem zajmowało się kilku niezależnych producentów.
Dzisiaj ludziki te cieszą się sporym zainteresowaniem nie tylko wśród
polskich kolekcjonerów, którzy zbierają je ze względów sentymentalnych,
ale robią też furorę wśród zbieraczy z innych krajów, pragnących
posiadać w swej kolekcji jakiś egzotyczny unikat.
Temat polskich figurek jest tak obszerny, że należało poświęcić mu
osobny artykuł - a zatem zrobiłem to. Zachęcam do lektury "Przewodnika po polskich podróbkach ludzików ".
Nie da się ukryć, że większość polskich gadżetów ustępowała jakością
swoim zagranicznym odpowiednikom. Zabawa zielonym pozbawionym punktów
ruchu skautem, czy torturowanie oczu podczas lektury powielonych
chałupniczą metodą książek nie było szczytem marzeń żadnego fana.
Plakaty zaskakiwały swobodą interpretacji tematu zaś nakładki na ołówek
raziły niestarannością wykonania. Dzisiaj jednak - paradoksalnie -
wszystkie wady polskich gadżetów stanowią o ich atrakcyjności, czyniąc
je unikatami na skalę światową.
Oglądając te stare przedmioty nie
sposób oprzeć się wrażeniu, że zaklęto w nich unikalną atmosferę
minionych czasów. Zza każdej koślawej pamiątki wyziera kawałek
historii, z każdą związano czyjeś emocje.
Po latach dojrzewania, niby znakomite wino stały się pożądanym i nad
wyraz atrakcyjnym dodatkiem do dania głównego z oficjalnych pamiątek.
Źródło: Kuba Turkiewicz