JustPaste.it

Zasady walki z cieniem

 Jest w sporcie takie pojęcie – walka z cieniem. Polega to na staczaniu pojedynków z wyimaginowa-nym przeciwnikiem. Jeden ze sposobów treningu przygotowujący do rzeczywistych starć z rzeczywi-stym przeciwnikiem. Dla postronnego obserwatora takie machanie rękami i nogami wymierzając ciosy w próżnię może wydawać się zabawne i bez sensu. Ale tak nie jest. Efekty takich treningów dają re-zultaty w prawdziwych walkach.

           Czy da się takie sposoby walki z fantomami przenieść na inne dziedziny życia? Zapewne tak, przy-najmniej kilka dałoby się wskazać, jako sposoby przygotowania do prawdziwych starć. Choć już nie siłowych, lecz walki umysłów, umiejętności intelektualnych, osobowości, sposobów rozwiązywania problemów. I to też się sprawdza. Ćwiczenie umysłów na hipotetycznych problemach, które jednak sprawiają całkiem realni przeciwnicy.

           Nieco mniej zrozumiale wyglądają takie ćwiczenia, gdy bywamy świadkami teoretycznie realnych starć z całkiem realnymi przeciwnikami, ale wrażenie machania rękami w próżni jakoś nie może nas opuścić.

           Od kilkunastu lat nieustannie atakują nas zewsząd dziesiątki różnych haseł, pomysłów, recept na lep-sze jutro, lepszy świat, dostanie życie, sprawiedliwość społeczną, wzmacnianie demokracji, państwo prawa i jeszcze parę setek podobnych określeń.

           Autorami tych cudownych sposobów na osiągnięcie raju na ziemi są głównie tak zwane autorytety. A skoro przemawiają autorytety to, oczywiście, nie ma powodu nie wierzyć w ich światłe wywody. Nic to, że niektóre z tych autorytetów, na przykład przekonujące, że właśnie żyjemy w państwie prawa i demokracji, stają się naraz obiektami zainteresowania prokuratury. To tylko potwierdza, że istotnie żyjemy w państwie prawa. Może trochę dziwnego prawa, ale jednak prawa. Zaraz zresztą pojawiają się inne autorytety, mówią ponownie o państwie prawa, najczęściej tymi samymi słowami i…historia się powtarza.

           Aby się prosty lud przypadkiem nie pogubił w tym pojmowaniu istoty państwa prawa i demokracji, w odwodzie czekają kolejne zastępy autorytetów. Z gotowymi tekstami. Jakoś tak bliźniaczo podobnymi do wszystkich poprzednich.

           Poza cyklicznym, czasem aż natrętnym przekonywaniem na dziesiątkach sympozjów, że oto żyjemy w końcu w demokratycznym państwie prawa, są też inne tematy dyżurne. Głównie o społeczeństwie obywatelskim i organizacjach pozarządowych. Obie te instytucje mają dziesiątki zadań do wykonania. Ale jednym z podstawowych jest monitorowanie władzy. Znaczy, patrzeniu władzy na ręce, by ona, ta władza, przypadkiem sobie owych rączek nie zbrukała. I to bynajmniej nie pracą na roli czy innej mu-rarce.

           Co do społeczeństwa obywatelskiego sprawa jest nieco skomplikowana. Wszyscy o nim mówią tylko jakoś nikt nic konkretnego. Coś jak z teorią względności. Każdy o niej słyszał, ale tylko wyjątki wie-dzą, na czym to polega i o co w niej chodzi. Stąd dość zabawnie brzmią wypowiedzi o konieczności tworzenia warunków do powstawania takiego tworu, abstrakcyjnego w gruncie rzeczy dla wielu. Abs-trakcyjnego przede wszystkim właśnie dla tych, którzy najczęściej i najgłośniej rozprawiają o ko-nieczności jego tworzenia.

           Inaczej ma się rzecz z organizacjami pozarządowymi. Tu już mamy do czynienia z materialnymi two-rami, których w kraju istnieje całkiem pokaźna liczba. Fundacje, stowarzyszenia, związki - nazbierało-by się tego ładnych kilkadziesiąt tysięcy.
Przekrój ich działalności jest przeróżny. Są takie, których samo istnienie zastanawia nad celowością. Ale są i takie, których działania przynoszą niezaprzeczalny, wręcz nieoceniony pożytek społeczeń-stwu. W różnych dziedzinach. Ale wspólnym mianownikiem jest działanie na rzecz dobra szeroko pojmowanego społeczeństwa. Są też organizacje, pozarządowe, jako się rzekło, których podstawowym działaniem jest wspomniane wyżej monitorowanie władzy. Cel – przejrzyste, uczciwe państwo, prze-strzeganie prawa, sprawny aparat wykonawczy państwa, rzetelna i profesjonalna władza publiczna służąca obywatelowi.

           Tysiące badań, setki wywiadów w publicznych mediach, raporty, opracowania, niezliczone sympozja, seminaria, odczyty, pogadanki.

           Szczególne zaciekawienie budzą owe sympozja. Głównie dlatego, że nieodzownym elementem takich nasiadówek są przemówienia reprezentantów owej monitorowanej władzy. I słusznie. Niech sobie władza najpierw o sobie posłucha, a potem niech się tłumaczy. No i władza słucha. I się tłumaczy. Choć określenie tłumaczy niekoniecznie zawsze jest adekwatne do treści wypowiadanej przez władzę kwestii. Jakoś tak te przemowy czasem pobrzmiewają, jakby się akurat rozpoczął dziennik telewizyjny lub relacja z debaty sejmowej. Zdarzają się też znajome metody tzw. dysput. Brak odpowiedzi na py-tania zadane i szczegółowe odpowiedzi na pytania, których nikt nie zadawał, bo byłyby bez związku z tematem.

           Dziesiątki i setki raportów, statystyk. Nad nimi też dyskutuje się dogłębnie, szczegółowo. Nawet wy-ciągane są wnioski. Z tych wszystkich poczynań stale wynika, że z władzą nie jest najlepiej, a czasem to nawet całkiem źle. Co ciekawe, większość powyższych działań sama władza ochoczo zezwala po-dawać do publicznej wiadomości. Ale w zasadzie nic to dziwnego, wszak mamy demokrację i plura-lizm. No, może nie każde z tych wiadomości przedostają się do społeczeństwa, ale to tylko szczegół, pewnie bez znaczenia.

           Równie ochoczo owa monitorowana władza, ot tak, sama z siebie, propaguje działania takich organi-zacji, szczególnie tych najbardziej znanych. Najbardziej poprzez tę propagandę, chciałoby się pomy-śleć. Żeby zaś umacniać wiarę w demokrację i pluralizm sfery rządowe nawet i czasem grosza nie po-skąpią na badania monitorujące władzę. Wszak walka z patologiami celem pierwszorzędnym każdej władzy, a któż będzie bardziej wiarygodny, jeśli nie organizacje pozarządowe. Trzeba więc je wspie-rać. Nie wszystkie, rzecz jasna, bo nie wszystkie mogą coś istotnego osiągnąć. Szkoda więc na nie pieniędzy, a i mówić o nich też wobec tego nie ma potrzeby.

           Taki system jest dość przejrzysty, sprawdza się w praktyce. Społeczeństwo otrzymuje poważne, rze-telne wyniki przeróżnych ankiet czy raportów. Oglądamy relacje z debat, słuchamy wywodów autory-tetów, poznajemy recepty na naprawę państwa. Wygodne jest szczególnie to, że nawet nie musimy samodzielnie się trudzić nad wyciąganiem wniosków. Wszystko dostajemy podane na tacy.

           Wiemy, że jedną z najgroźniejszych patologii obecnego życia publicznego jest wszechobecna korup-cja. Ale wiemy też, dzięki tym relacjom głównie, debatom i wywodom, że potężne siły od lat współ-pracują w zwalczaniu tego zjawiska.
Dlatego też zupełnie nie potrzebujemy się zamartwiać wynikami badań organizacji międzynarodo-wych na temat stopnia korupcji w poszczególnych krajach. To, że w tych badaniach nasz kraj zmierza w kierunku przeciwnym, niż powinien, to tylko takie tam graficzno-socjologiczne spekulacje.

           Bo i cóż jakiś tam obcokrajowiec może o nas wiedzieć. A zwłaszcza o naszych potężnych instrumen-tach zwalczania wszelakiego zła?

Witold Filipowicz

 

źródło: ateista.pl 

 

Autor: Witold Filipowicz