JustPaste.it

Wieśniaki z miasta

Ładni, młodzi i wykształceni spontanicznie zamieszkaliśmy na wsi. Miejskie umiejętności nie na wiele przydały się w walce z przyrodą i słabościami. Przetrwaliśmy dzięki sąsiadom.
User avatar
Maciej Strzyżewski @maciejs · Jan 28, 2012 · edited: Jan 31, 2012

Ładni, młodzi i wykształceni spontanicznie zamieszkaliśmy na wsi. Miejskie umiejętności nie na wiele przydały się w walce z przyrodą i słabościami. Przetrwaliśmy dzięki sąsiadom.

 

0f0ad07e340d3c5b2226fd5027aceba0.jpg

Pewnego dnia, Agata z Warszawy, ja ze Słupska, podjęliśmy spontaniczną decyzję, aby zamieszkać w 100-letnim domu na wsi oddalonym o 3 km od najbliższych zabudowań i 30 km od najbliższego miasta.
 
Póki świeciło słońce i wiele czasu spędzaliśmy w hamaku pomiędzy dwoma kwitnącymi jabłonkami wszystko było w porządku. Nikt nam nie powiedział, że o zimie na wsi trzeba zacząć myśleć już w marcu, kiedy to wszyscy żyjący w zgodzie z przyrodą gromadzą drewno na opał. Cała moja uwaga była wtedy skupiona na koszeniu trawnika, który rósł w takim tempie jak włosy na mojej głowie kiedy byłem dzieckiem. Było tego pół hektara. Kiedy po trzech dniach kończyłem trzeba było zacząć kosić od początku. Kiedy zepsuła mi się kosiarka podpity sąsiad przyszedł z kosą mi pomóc. Trawę ściął równiej niż ja maszyną. Klnął przy tym w sposób tak finezyjny, że aż zawołałem żonę, aby posłuchała. Nie przeklinał z nerwowów. Po prostu taki miał styl bycia.
 
Gdy poszliśmy jesienią na grzyby do „naszego” lasu, który rósł tuż za domem, nie udało nam się znaleźć ani jednego. Nie byłoby w tym nic frustrującego, gdyby nie fakt, że ze wszystkich stron wychodzili miejscowi z pełnymi wiadrami. W końcu zacząłem grzyby od nich kupować . Po którymś razie Andrzej zdjęty litością przyszedł do mnie podpity z koszem Prawdziwków w prezencie oraz aby zdradzić sekret. „Stary! Idziesz „betonówką” przez 300 m i przy brzózkach skręcasz w prawo. Tam padasz na kolana i tniesz Prawdziwe, a Podgrzybki zostawiasz w spokoju.” Tego dnia po raz pierwszy udało nam się nazbierać grzyby.
 
Na jesieni kupiłem drewno. Zadowolony z pełnej komórki pociętych dębowych polan nie wiedziałem, że nie będzie z nich pożytku, gdyż kupiłem je za późno.
 
Pewnego dnia pojawili się ludzie, którzy zaczęli ścinać gałęzie z drzew ze starej alei kasztanowej tuż przy moim domu. Bardzo zdenerwowałem się. Poszedłem kłócić się z nimi. Uświadomili mnie, że to dla dobra tych drzew i bezpieczeństwa tych co pod nimi chodzą. „Pracujecieje za drewno?”- zapytałem. „Nie. Za korę. Wysyłamy ją do Niemiec na leki. Dobrze płacą.” Zdębiałem na tę informację o kasztanowcach. Na poboczu pozostały jednak olbrzymie ramiona konarów bez kory, które szpeciły krajobraz. Niedługo potem przyjechali jacyś ludzie i je zabrali. Teraz pozostały bardzo drobne gałęzie. Położyli na nich opony, podpalili i odjechali. Gałęzie zniknęły, ale pozostało mnóstwo drutu. Kilka dni później przyjechali inni ludzie, którzy zebrali drut. „Po co wam on?” – dociekałem. „Do wiązania zbrojeń fundamentowych.” Patrzyłem na ten krąg zależności niczym zachwycony biolog na kopiec mrówek.
 
Na wsi towarem jest wszystko. Na swoim podwórku miałem ruinę, którą chciałem uprzątnąć, a potem wyrównać teren. Kosztowałoby to mnie ok. 1500 zł. Sąsiad Józek kazał mi poczekać z tą operacją. Zadzwonił do swojego znajomego, który buduje drogi. Ten przyjechał i w zamian za gruz wyrównał mi cały teren. Nic nie musiałem płacić. To było ważna lekcja lokalnej ekonomii.
 
Rozpoczęła się zimą. Mokry dąb w piecu wytwarzał wiele dymu i prawie w ogóle ognia. Byłem załamany. Andrzej powiedział „Natnę ci brzozy. Ta dobrze się pali nawet jak jest mokra.” Na brzozie przeżyłem pół zimy. Wtedy w wielki mróz pękł mi piec i zalał kotłownię. Tadeusz powiedział, że do niczego się już nie nadaje. Nowy kosztował 1500 zł, a wszystkie pieniądze, które miałem poszły już na dąb i brzozę. Sąsiad powiedział, że tuż przed zimą wymieniał pewnemu człowiekowi nowy piec na jeszcze nowszy i jest szansa, aby go odkupić. Pojechaliśmy do niego. Za prawie nowy piec zapłaciłem 150 zł. Wtedy odkryłem węgiel. Nie musiałem już chodzić do kotłowni co dwie godziny, a w domu w końcu było ciepło. Pierwszą noc przespałem bez wstawania.
 
Gdy chciałem ściąć olbrzymie uschnięte drzewo martwiłem się, aby nie uszkodzić płotu, ani budynku. W końcu poszedłem po pomoc do Wacka. Ten trzema cieciami precyzyjnie skierował drzewo w dwu metrową szczelinę pomiędzy płot a budynek.
 
Gdy pewnego razu przyjechał w nasze górzyste tereny pan z miasta i zakopał się swoim nowym terenowym Volvo, 50-letnia sąsiadka sama wyprowadziła mu ten samochód z zaspy.
 
Gdy śniegu nasypało 70 cm i nie było pracy, Karol wszedł do swojego garażu i przez kilka miesięcy zbudował przyczepę do samochodu, która wyglądała jak gdyby wypuściła ją firma Honda.
 
Zawsze kiedy psuje się samochód, kiedy zamarza woda w rurach, kiedy nie ma prądu mogę liczyć na wiedzę moich sąsiadów. Dobrze się z nimi czuję i bardzo ich szanuję. Potrafimy godzinami rozmawiać, bo tematów nigdy nam nie brakuje, a zawsze związane są one z przetrwaniem. Często czuję się przy nich jak mały chłopiec, który jeszcze niczego w życiu się nie nauczył, chociaż umie już tak wiele.
 
Maciej Strzyżewski