JustPaste.it

Wielki powrót Szoguna.

Gromi Macierewicza, miażdży Dudę i już nie kocha Rosji.

Emerytowany generał Stanisław Koziej stał się symbolem obciachu w końcówce prezydentury Komorowskiego. Dziś niemal nie znika z telewizorów, gdzie prezentowany jest jako profesjonalista, walczący o siłę polskiej armii niszczonej przez ministra Macierewicza do spółki z prezydentem Dudą. I wróg rosyjskich wpływów - pisze w najnowszym numerze „Gazeta Polska”.

W roli wroga Rosji Koziej pojawił się niedawno w Superstacji, gdzie wypowiedział się na temat celów, jakie chce ona osiągnąć w krajach sąsiedzkich: „No już skoro są, niech będą w tym NATO i w Unii, przecież ich nie wyrwiemy stamtąd, ale niech będą one trochę inne, niż pozostałe. I żebyśmy my tu mieli swoje jakieś wpływy”. Obsadzenie w tej roli Kozieja, który jeszcze kilka lat temu ufał w pozytywne zmiany dokonujące się w Rosji i – co nieporównanie ważniejsze – był jednym z głównych polityków, którzy wcielali polsko-rosyjskie ocieplenie w życie, musi mocno zaskakiwać.

Słowa te wypowiedział człowiek, który jako szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego spotykał się w Moskwie z Nikołajem Patruszewem, mającym obecnie zakaz wjazdu na Zachód. W styczniu 2011 r. Patruszew na zaproszenie Kozieja przyjechał do Warszawy, gdzie był gościem na obchodach 20-lecia BBN. Podpisał wtedy z Koziejem „plan współpracy”. Koziej z pełną świadomością okazywał wówczas zaufanie w dobre intencje człowieka, o którym Aleksander Litwinienko i Jurij Felsztyński pisali, że to on zorganizował w 1999 r. wysadzenie w powietrze bloków mieszkalnych w Rosji, będące pretekstem do masakry Czeczenii.

Czy między faktem, że Koziej blisko współpracował z Patruszewem, a tym, że dziś nie wychodzi z mediów, istnieje jakiś związek? Z PR-owego punktu widzenia obsadzenie go w roli „twarzy” akcji medialnej wymierzonej w ministra Antoniego Macierewicza – bo robi czystkę wśród generałów z komunistycznym rodowodem oraz w prezydenta Andrzeja Dudę – bo akceptuje te działania, nie wydaje się być dobrym pomysłem.

Jeśli celem ma być przekonanie zwykłych Polaków, że z armii odchodzą najlepsi profesjonaliści, a nie „trepy” rodem z komuny, które doprowadziły niegdyś wojsko do stanu opisanego w filmach takich jak „Samowolka” czy „Kroll”, to postać dawnego komunistycznego wojskowego wydaje się być najmniej trafnym z możliwych wyborów.

Jednak mimo to jakaś tajemnicza siła spowodowała, że festiwal „Szoguna” w mediach trwa na całego. Do tego owe wywiady robią wrażenie, jakby dziennikarze mainstreamu rozmawiali z nim, stojąc na baczność. W programie Tomasza Lisa na portalu Onet.pl mamy taki oto dialog:

– Jak się nazywa zwierzchnik Sił Zbrojnych Wojska Polskiego?
– Prezydent Rzeczpospolitej Polskiej Andrzej Duda.
– To tak z papierów wynika, w realu?
– A realu nie ma niestety. Zgadzam się tutaj z taką powszechną dość opinią, że prezydent abdykował. I w tej sytuacji krytycznej dla wojska brak prezydenta jest moim zdaniem ogromną stratą.

 

 

Źródło: Piotr Lisiewicz