JustPaste.it

 

ariela742.gif

▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬▬                                                            +𝟷 𝟾                       𝙰 𝙳 𝚄 𝙻 𝚃              𝙲 𝙾 𝙽 𝚃 𝙴 𝙽 𝚃

W pomieszczeniu zrobiło się duszno; kontrast temperatur natychmiast zawilgocił szybę, jakby odcinając mężczyzn przed światem zewnętrznym. Mgiełka chroniła ich przed ciekawskimi spojrzeniami, oferując odrobinę prywatności.
Vernon uniósł kąciki ust, gdy wyczuł napór Sehuna; poddał się jego ruchom, pozwalając, by przyszpilił go do ściany, choć wciąż miał wystarczająco dużo przestrzeni, aby ponownie nad nim górować. Postanowił jednak ulec, sprawiając wrażenie pokonanego; Levine jednak wiedział, iż jest to część jego gry, ale nie narzekał - oboje milcząco przystali na toczącą się rozgrywkę.
Czując, jak pasek puszcza, a sztruksowy materiał sunie w dół, ściął brwi. Spojrzał na niego z góry, nieco oszołomiony, jednak chętny, by dać się ponieść jego poczynaniom. Wstrzymał oddech, gdy poczuł jego dotyk. Nagły wybuch przyjemności zmroził jego ostre spojrzenie, by teraz patrzył na niego z żądzą żrącą go od środka. Natychmiast pociągnął za krawat, zacieśniając supeł, by następnie jęknąć. Sapał cicho, gdy ten pieścił jego męskość; podobało mu się i nie miał zamiaru przerywać. Każdy jego ruch nagradzał cichym mruczeniem, przy okazji palcami oplatając jego czaszkę, by ciaśniej przysunąć głowę do siebie.


- Aach, tak - wymamrotał, czując, iż niebawem będzie szczytować. Powstrzymał się jednak, zaciskając zęby. Odsunął od siebie towarzysza, mocno chwytając go za ramiona, aby wstał. Nie czekał długo, nim pchnął go na kozetkę, przy okazji zsuwając z niego spodnie, by spoczęły w okolicach kostek. Kolanem napierał na jego nogi, aby zdobyć niezbędną przestrzeń, po czym za pomocą śliny zmoczył palce, stosując ją jako lubrykant. Wszedł w niego boleśnie, szybko, od razu poruszając się rytmicznie w tętent własnego rozszalałego serca. Z całych sił ściskał jego biodra, pomagając sobie nieco, aby zwiększyć płynność.
Nie był pewny, dlatego przeistoczył sytuację w krótkie, nic nie znaczące zbliżenie. Czy rzeczywiście chciał go posiąść? Myśli piętrzyły się pod jego czaszką, gdy Levine wydawał z siebie przyjemne odgłosy. Odsunął się od niego, gdy jego ciało przeszył długi spazm, by następnie skończyć w jego wnętrzu. Vernon był nieco oszołomiony; nigdy wcześniej nie wykorzystał tak "pacjenta", w ogóle rzadko oddawał się podobnym przyjemnościom, zwłaszcza z mężczyznami. Dlaczego tym razem było inaczej? Ściął brwi, na nowo zerkając na niego z nieukrywaną pogardą.
- Tego chciałeś? - zapytał po chwili, gdy ten nie zdążył się jeszcze podnieść. Zacisnął palce na jego pośladku, obserwując, jak z jego środka wydobywa się półprzezroczysta ciecz. Westchnął głęboko.
Coś się w nim zmieniło. Pewnym był fakt, iż nie zależało mu na upublicznieniu akt, ponieważ najlepszą bronią jest zatajanie informacji, by wypuścić je na światło dzienne w najmniej znanym momencie. Niewiedza szczypie najbardziej; wtedy liczy się każda chwila, nawet najmniejsza sekunda, gdyż czas ten jest cenny, niezbrukany.
Powolnie podniósł spodnie, zapinając srebrną klamrę, przy okazji robiąc tą czynnością nieco hałasu. Pogoda zdawała się leniwie normowac, kompletnie nie współgrając ze stanem emocjonalnym Mayhalla.

Czuł się... winny?

Zamrugał dwukrotnie, gdy tylko myśl ta zagościła w jego głowie. Nie znał intencji Sehuna, jednak mógł przypuszczać, iż oddał mu się nie dlatego, iż potrzebował bliskości, a chciał tego kontaktu właśnie od niego, zdemoralizowanego psychiatry z, najprawdopodobniej, chorobą dwubiegunową.
Dopiero teraz zdawał się odzyskiwać jasność umysłu. Wracać do stanu, gdy nie planuje rozpłatać cudzych flaków.
- Zmieniłem zdanie - wyszeptał nagle, gdy odbierał własny krawat z jego szyi. Zawiązał go zgrabnie pod grdyką, wyglądając nienagannie.
- Nie oddam Ci papierów, ale również nie podzielę się nimi z nikim innym. Będą bezpieczne w moich rękach, przynajmniej na razie - wyjaśnił, siadając za biurkiem.
Skąd ta nagła zmiana planów? Dopuszczał najróżniejsze scenariusze, jednak w głębi duszy wiedział, iż nie chce rozstawać się z nim tak szybko. Coś go do niego przyciągało, a dopóki miał asa w rękawie - wiedział, iż Levi wciąż będzie do niego przychodzić. Być może dla obu mężczyzn był to doskonały pretekst do schadzek?

W normalnej sytuacji kazałby mu wyjść. Kończył pracę, pora była odpowiednia, aby opuścił gabinet. W tej jednak chwili pioruny miarowo uderzały w ziemię, by momentalnie wywołać niewielkie, lecz groźne tornado, jeśli ktoś zaryzykuje zbliżenie się do jego epicentrum. Zatrzymał oddech, gdy doniczka trzasnęła w okno, a szyba skruszyła się żałośnie, opadając na podłogę. Wstał z krzesła, otrzepując odłamki z koszuli; na szczęście żaden nie wbił się w jego skórę. Odsunął się, własnym ciałem zasłaniając ciemnowłosego. Każdy jego ruch był automatyczny, nie zastanawiał się, co robi. Chronił go, choć sam o tym nie wiedział. Zdawał się wyczekiwać kolejnego ataku, lecz ten nie nadchodził. Rozejrzał się dookoła. Byli sami w ogromnym budynku, akurat to skrzydło zostało przeznaczone na gabinety lekarskie, a dostanie się do innych części szpitala wymuszało wyjście na zewnątrz.
Opuścił przeznaczone dla niego kilka metrów sześciennych, zastanawiając się, co mógłby zrobić.
- Cholera - syknął, orientując się, iż prawdopodobnie do rana nie będą mogli się rozejść. Zerknął na drzwi z tabliczką, podziwiając grawer własnego nazwiska.
Tak więc zostali uwięzieni.