![]()

Praca psychiatry nie należała do najłatwiejszych czy najprzyjemniejszych - niektóre ludzkie problemy potrafiły nieźle przytłoczyć, i to nawet tak nieczułą osobę, jaką jest Vernon Mayhall. Lata doświadczenia nauczyły go jednak oddzielać prywatność od przykrych obowiązków, aby nie wracać do domu z poplątanymi myślami.
Dlaczego zdecydował się na taki zawód? Powodów było kilka, jednak żaden z nich nie był wystarczająco doby, aby odpowiednio uargumentować jego decyzję. Z początku chciał poznawać innych, lecz od zupełnie niedostępnej strony; pragnął zatopić się w cudzej psychice, by znaleźć ognisko bólu i wyrwać z korzeniami wszelki syf. Dopiero wraz z upływem czasu jego postawa uległa zmianie, przestał interesować się niesieniem pomocy, inwestując całą energię w skrzętnie zaplanowaną manipulację, by sprawdzić, do czego możne posunąć się człowiek, gdy za sterami siedzi zupełnie inna, obca osoba.
Był dobry w tym, co robił. Nieważne, czy grał profesjonalnego psychiatrę, czy zajmował się uwikłaniem niewinnych duszyczek w swoją chorą grę - bez wątpienia był świetny i tego nie można było mu odebrać. Uzyskanie zaufania przychodziło mu nad wyraz łatwo, co było najtrudniejszym elementem całej terapii. Niektórzy podczas całej swojej kariery nie potrafili doprowadzić do kompletnego otwarcia się pacjenta, on zaś nie miał z tym większych problemów. Zupełnie tak, jakby został stworzony, by przechowywać cudze sekrety.
Ułożył się wygodnie na krześle, które donośnie zaskrzypiało, gdy wykonał tak niespodziewany ruch. Uważnie przestudiował wszelkie papiery, czytając niektóre linijki kilka razy, jak gdyby dzięki temu mógł lepiej zapoznać się z tłustym tekstem, który pokrywał nieco pogięty dokument.
- Przykro mi - odrzekł bez większego zaangażowania, następnie kiwając głową, jakby usiłował sprawić, że jego słowa naprawdę znaczą tyle, ile powinna przekazywać ta krótka regułka.
- Studia bywają ciężkie, jednak wierzę, iż poradzisz sobie ze wszelkimi obowiązkami. - Uśmiechnął się, jakby rekompensując wcześniejszą wtopę, po czym zlustrował go skupionym spojrzeniem. Miał w sobie coś... co sprawiało, że Vernon niebezpiecznie się ekscytował. Uwielbiał skomplikowanych ludzi, kochał poznawać najmroczniejsze sekrety, które dźwigali przez większość swojego życia. Był powiernikiem ich problemów, jednak nie takim, którego potrzebowali. Każde zbędne słowo było amunicją, którą samodzielnie wystrzeliwali we własną stronę.
Gdy jasnowłosy siedział już na kancie biurka, oblizał wargi, wyczekując momentu, w którym będzie mógł zaatakować - wyglądał jak dzikie zwierze, które właśnie ostrzy pazury, aby zatopić je w mięsie ofiary. Uśmiechał się szeroko i dość sztucznie; jego twarz wyglądała upiornie... w kuriozalny sposób. Zapadnięte policzki odejmowały mu uroku, jednak czarne jak węgliki oczy rekompensowały tę stratę, nieco go odmładzając i sprawiając, iż odznaczał się na tle innych, styranych przez życie osób.
- Ciekawe stwierdzenie. - Podrapał się po brodzie, chwilę dumając nad tym, co padło z ust Levine. Vernon nie umiał odróżniać dobra od zła; dla niego świat nie był na tyle prosty, aby podzielić go na dwie kategorie. We wszystkim doszukiwał się drugiego dna i nieprzewidzianych konsekwencji, które mogłyby przeistoczyć najszczerszy uczynek w lawinę zła. W końcu Piekło jest wybrukowane dobrymi chęciami...
Wstał, powolnie okrążając krzesło, na którym siedział pacjent. Stanął za jego plecami, opierając się dłońmi o podłokietniki. Westchnął głęboko, gładząc chłodnym powietrzem płatek jego ucha, gdy ich twarze znajdowały się tak blisko siebie.
- Podpiszę Ci te papiery - rzekł szybko, a jego głos pozbawiony był jakichkolwiek emocji. Chciał, aby mężczyzna nie czuł się swobodnie, pragnął wywołać w nim mieszane uczucia. Niepewność, wyobcowanie, a z drugiej strony podniecenie.
Musiał wierzyć, iż karty mu sprzyjają; że zdobył coś ważnego w tak łatwy sposób. Dla podobnych jednostek był to znaczący aspekt - najpierw wystawianie wszystkiego na tacy, by poziom trudności stopniowo rósł, zmuszając do zaangażowania i walki o należność. Postawił wszystko na jedną kartę i zdawało mu się, że uczynił właściwie. To miał jednak zdefiniować czas.
Wrócił na swoje miejsce, kreśląc na karcie pacjenta własny podpis, po czym uczynił to samo z papierami, które przyniósł Sehun. Jego nazwisko wdzięcznie prezentowało się na tle tłustego atramentu przysłaniającego większość informacji. Następnie popchnął kartki, które ślizgały się po biurku, by ostatecznie zatrzymały się tuż przed dłońmi młodszego mężczyzny.
Musiał być zadowolony, myśląc, że to już koniec.
Dopiero wtedy Vernon wyjął z wnętrza biurka dalszą część dokumentacji; te zagadnienia tym razem nie były utajnione. Nie musiał naciskać, aby dogrzebać się do prawdy. Mroczny czyn Leviego leżał tuż przed jego nosem.
- Jeszcze tego nie czytałem - wyrzekł cicho, lecz jego głos zyskał przyjemnie głęboką barwę. Rzucił okiem na tekst, do razu dostrzegając słowo-klucze. "Morderstwo".
Wręczył mu policyjne notatki, uśmiechając się ciepło. Jego twarz od dawna nie wyglądała tak przerażająco. Cieszył się, że mógł kogoś skonsternować, wystraszyć. Czekał na jego reakcję.
- Chciałbym, abyś się z tym zapoznał. Odświeżył pamięć. - Polecenie przerwało ciszę, która zapadła w gabinecie. Uważnie obserwował jego twarz, która zdradzała więcej, niż zapewne by chciał. Zastanawiał się, skąd Mayhall posiadał te informacje. Kto wręczył mu teczkę, o której miał zapomnieć cały świat?
Psychiatra nie zwlekał - odebrał papiery, studiując je podczas krótkiego marszu w stronę biurka. Był pewny, że tego pożałuje, jeśli popełni choćby najmniejszy błąd. Tacy jak on... lubili się mścić.
- Jestem pewny, że jeszcze się zobaczymy - rzekł, ponaglając mężczyznę, aby opuścił jego gabinet; zegar wskazywał już odpowiednią porę. Wepchnął mu w sztywne palce świstek, który był powodem jego wizyty, po czym dosłownie wypchnął go za drzwi. Uśmiechał się, wlepiając wzrok w tanią dyktę.
Po kilku dniach jego nietrafny dotąd wyrok musiał się ziścić, zaspany bowiem blondyn obudził się w środku nocy, słysząc cichy szelest, który dobiegał z dołu. Natychmiast rozlepił senne powieki, wkładając na siebie aksamitny szlafrok, po czym ostrożnie zszedł po schodach. Krzywe palce nacisnęły włącznik światła, a zamaskowana postać unieruchomiła się nagle, jakby sztuczne promienie mogły krępować.
- Wiem, kim jesteś....
Dlaczego zdecydował się na taki zawód? Powodów było kilka, jednak żaden z nich nie był wystarczająco doby, aby odpowiednio uargumentować jego decyzję. Z początku chciał poznawać innych, lecz od zupełnie niedostępnej strony; pragnął zatopić się w cudzej psychice, by znaleźć ognisko bólu i wyrwać z korzeniami wszelki syf. Dopiero wraz z upływem czasu jego postawa uległa zmianie, przestał interesować się niesieniem pomocy, inwestując całą energię w skrzętnie zaplanowaną manipulację, by sprawdzić, do czego możne posunąć się człowiek, gdy za sterami siedzi zupełnie inna, obca osoba.
Był dobry w tym, co robił. Nieważne, czy grał profesjonalnego psychiatrę, czy zajmował się uwikłaniem niewinnych duszyczek w swoją chorą grę - bez wątpienia był świetny i tego nie można było mu odebrać. Uzyskanie zaufania przychodziło mu nad wyraz łatwo, co było najtrudniejszym elementem całej terapii. Niektórzy podczas całej swojej kariery nie potrafili doprowadzić do kompletnego otwarcia się pacjenta, on zaś nie miał z tym większych problemów. Zupełnie tak, jakby został stworzony, by przechowywać cudze sekrety.
Ułożył się wygodnie na krześle, które donośnie zaskrzypiało, gdy wykonał tak niespodziewany ruch. Uważnie przestudiował wszelkie papiery, czytając niektóre linijki kilka razy, jak gdyby dzięki temu mógł lepiej zapoznać się z tłustym tekstem, który pokrywał nieco pogięty dokument.
- Przykro mi - odrzekł bez większego zaangażowania, następnie kiwając głową, jakby usiłował sprawić, że jego słowa naprawdę znaczą tyle, ile powinna przekazywać ta krótka regułka.
- Studia bywają ciężkie, jednak wierzę, iż poradzisz sobie ze wszelkimi obowiązkami. - Uśmiechnął się, jakby rekompensując wcześniejszą wtopę, po czym zlustrował go skupionym spojrzeniem. Miał w sobie coś... co sprawiało, że Vernon niebezpiecznie się ekscytował. Uwielbiał skomplikowanych ludzi, kochał poznawać najmroczniejsze sekrety, które dźwigali przez większość swojego życia. Był powiernikiem ich problemów, jednak nie takim, którego potrzebowali. Każde zbędne słowo było amunicją, którą samodzielnie wystrzeliwali we własną stronę.
Gdy jasnowłosy siedział już na kancie biurka, oblizał wargi, wyczekując momentu, w którym będzie mógł zaatakować - wyglądał jak dzikie zwierze, które właśnie ostrzy pazury, aby zatopić je w mięsie ofiary. Uśmiechał się szeroko i dość sztucznie; jego twarz wyglądała upiornie... w kuriozalny sposób. Zapadnięte policzki odejmowały mu uroku, jednak czarne jak węgliki oczy rekompensowały tę stratę, nieco go odmładzając i sprawiając, iż odznaczał się na tle innych, styranych przez życie osób.
- Ciekawe stwierdzenie. - Podrapał się po brodzie, chwilę dumając nad tym, co padło z ust Levine. Vernon nie umiał odróżniać dobra od zła; dla niego świat nie był na tyle prosty, aby podzielić go na dwie kategorie. We wszystkim doszukiwał się drugiego dna i nieprzewidzianych konsekwencji, które mogłyby przeistoczyć najszczerszy uczynek w lawinę zła. W końcu Piekło jest wybrukowane dobrymi chęciami...
Wstał, powolnie okrążając krzesło, na którym siedział pacjent. Stanął za jego plecami, opierając się dłońmi o podłokietniki. Westchnął głęboko, gładząc chłodnym powietrzem płatek jego ucha, gdy ich twarze znajdowały się tak blisko siebie.
- Podpiszę Ci te papiery - rzekł szybko, a jego głos pozbawiony był jakichkolwiek emocji. Chciał, aby mężczyzna nie czuł się swobodnie, pragnął wywołać w nim mieszane uczucia. Niepewność, wyobcowanie, a z drugiej strony podniecenie.
Musiał wierzyć, iż karty mu sprzyjają; że zdobył coś ważnego w tak łatwy sposób. Dla podobnych jednostek był to znaczący aspekt - najpierw wystawianie wszystkiego na tacy, by poziom trudności stopniowo rósł, zmuszając do zaangażowania i walki o należność. Postawił wszystko na jedną kartę i zdawało mu się, że uczynił właściwie. To miał jednak zdefiniować czas.
Wrócił na swoje miejsce, kreśląc na karcie pacjenta własny podpis, po czym uczynił to samo z papierami, które przyniósł Sehun. Jego nazwisko wdzięcznie prezentowało się na tle tłustego atramentu przysłaniającego większość informacji. Następnie popchnął kartki, które ślizgały się po biurku, by ostatecznie zatrzymały się tuż przed dłońmi młodszego mężczyzny.
Musiał być zadowolony, myśląc, że to już koniec.
Dopiero wtedy Vernon wyjął z wnętrza biurka dalszą część dokumentacji; te zagadnienia tym razem nie były utajnione. Nie musiał naciskać, aby dogrzebać się do prawdy. Mroczny czyn Leviego leżał tuż przed jego nosem.
- Jeszcze tego nie czytałem - wyrzekł cicho, lecz jego głos zyskał przyjemnie głęboką barwę. Rzucił okiem na tekst, do razu dostrzegając słowo-klucze. "Morderstwo".
Wręczył mu policyjne notatki, uśmiechając się ciepło. Jego twarz od dawna nie wyglądała tak przerażająco. Cieszył się, że mógł kogoś skonsternować, wystraszyć. Czekał na jego reakcję.
- Chciałbym, abyś się z tym zapoznał. Odświeżył pamięć. - Polecenie przerwało ciszę, która zapadła w gabinecie. Uważnie obserwował jego twarz, która zdradzała więcej, niż zapewne by chciał. Zastanawiał się, skąd Mayhall posiadał te informacje. Kto wręczył mu teczkę, o której miał zapomnieć cały świat?
Psychiatra nie zwlekał - odebrał papiery, studiując je podczas krótkiego marszu w stronę biurka. Był pewny, że tego pożałuje, jeśli popełni choćby najmniejszy błąd. Tacy jak on... lubili się mścić.
- Jestem pewny, że jeszcze się zobaczymy - rzekł, ponaglając mężczyznę, aby opuścił jego gabinet; zegar wskazywał już odpowiednią porę. Wepchnął mu w sztywne palce świstek, który był powodem jego wizyty, po czym dosłownie wypchnął go za drzwi. Uśmiechał się, wlepiając wzrok w tanią dyktę.
Po kilku dniach jego nietrafny dotąd wyrok musiał się ziścić, zaspany bowiem blondyn obudził się w środku nocy, słysząc cichy szelest, który dobiegał z dołu. Natychmiast rozlepił senne powieki, wkładając na siebie aksamitny szlafrok, po czym ostrożnie zszedł po schodach. Krzywe palce nacisnęły włącznik światła, a zamaskowana postać unieruchomiła się nagle, jakby sztuczne promienie mogły krępować.
- Wiem, kim jesteś....