Rozmowa Pana z Duchem.
Kiedy przyjęcie się skończyło, Pan udał się do siebie i długo przechadzał się po komnacie. Myślał jak by tu powiedzieć Duchowi, że jeszcze będzie go potrzebował, ale nic sensownego nie było udziałem jego myślenia. Doszedł do wniosku, że najlepiej będzie powiedzieć prawdę. Religia w śród Żydów których wyprowadził z Egiptu nie rozprzestrzenia się na inne narody. Musiał coś przedsięwziąć, aby to wszystko miało większy sens, aby jego religia nie była ograniczona tylko do jednego narodu. Duch musi to zrozumieć – musi mu pomóc. Uczestniczył we wszystkim, co się tutaj działo, no może tylko do czasów tworzenia człowieka, a samego człowieka już nie, a i wcześniej też nie uczestniczył w tworzeniu Wszechświata tylko latał sobie nad wodami, których jeszcze nie było, bo nie było Wszechświata, ale jednak uczestniczył. Wiedział już, że kiedy go znów spotka, powie mu o jego kolejnej misji. Będzie to jego ostatnia misja. Potem on sam dokończy dzieła, ale Duch musi wykonać to zadanie. W końcu ktoś powinien prostować ścieżki spłodzonemu przez niego synowi, zapowiadać ludowi jego przyjście, ochrzcić go z wody.
W końcu usiadł w fotelu i zmęczony usnął nie wiedząc kiedy. Śnił jakiś niewyraźny sen, że na korytarzu spotyka Ducha i o czymś z nim rozmawia. Duch czegoś nie chce, przed czymś się broni, a on, Pan, natarczywie nalega, mocno przy tym gestykulując. Wtem budzi się ze snu – przy nim stoi Xen.
– Może jego Ekscelencja położyłby się do łoża? W fotelu trudno jest wypocząć.
– Tak. Masz rację – powiedział.
Po tych słowach podszedł do łoża, na którym zwykł spać, pozwolił Xenowi zdjąć z siebie trzydziesto-trzy guziczkową sutannę, i założyć piżamę. Przebrany legł na łożu, a po chwili słychać było jego równomierny oddech połączony z lekkim chrapaniem. Xen udał się do swojego pomieszczenia znajdującego się przed komnatami Pana. Po niezbyt udanej rozmowie z Duchem i wyczerpującym przyjęciu, sen Pana był długi i mocny, a kiedy się obudził, klasnął w dłonie i Xen pojawił się w jego komnacie. Szykował mu nową sutannę i garderobę pod spód, gdy tymczasem Pan robił poranną toaletę. Kiedy cały poranny rytuał był już skończony, Pan znów zaczął przechadzać się po komnacie. Ciągle myślał, jak by tu namówić Ducha Świętego do jeszcze jednego zacieniania. Już ostatniego tym razem. W końcu nic nie mówiąc, wyszedł na korytarz, aby udać się do komnat Ducha.
Drzwi do komnat Ducha otwarły się przed nim i po wejściu do środka ujrzał Ramina, ale nic nie mówiąc minął go i wszedł dalej. Duch jak zwykle o tej porze siedział już w swoim fotelu. Był lekko przezroczysty, lekko brązowy z siwym odcieniem szczególnie w górnych częściach ciała. Nie miał szyi – jego głowa przylegała podstawą bezpośrednio do barczystego tułowia. Była trójkątna wierzchołkiem skierowana od góry – odwrotnie niż u Lucyfera. U Lucyfera wierzchołek trójkąta skierowany był do tułowia, natomiast podstawa do góry.
Ciekawe co się z nim teraz dzieje? – pomyślał o Lucyferze. – Już tyle lat minęło od tamtego czasu, a do mnie nie docierają o nim żadne wiadomości. Widocznie Pan nie chce o tym mówić w mojej obecności. Właściwie to dobrze – po cóż mi się w to mieszać. Zakładam, że Pan wiedział co robi, choć nie do końca jest to dla mnie jasne. Najbardziej dziwne jest to, że nasze głowy – moja i Lucyfera – tworzą gwiazdę Dawida. To znaczy moja i Lucyfera. Ja jestem uosobieniem dobra, Lucyfer zła, a Pan? Pan jest istotą Wszechmogącą. A czy ja nią nie jestem? A Lucyfer – czy nią nie jest? O co w tym wszystkim chodzi?
W tym momencie do jego komnaty wszedł Pan, ostatnio jak zwykle nie anonsowany.
Duch bardzo zdziwił się jego przybyciem, ale grzecznie odpowiedział na jego powitanie. Zawsze był grzeczny. Nigdy nie było w nim złośliwości. Tylko ostatnim razem bardzo nie spodobało mu się zachowanie Pana i jego późniejsze wypieranie się tego, co zrobił.
Przywitawszy się, Pan szybko przeszedł do sedna sprawy.
– Widzisz – powiedział – wiara Żydów w naszą trójcę, ciągle zamknięta jest w ich kręgu. Wokół wierzą w innych bogów. Widziałeś ich na przyjęciu. Co naród, to inny bóg. Ba! Żeby tylko kilku!? Nie ma sposobu, aby to się samoczynnie zmieniło. A przecież żydowski monoteizm trzeba rozpowszechnić na wszystkie narody. Trzeba nadać mu charakter jedynej prawdy. Żydzi ciągle są zamknięci w swoim kręgu i od półtora tysiąca lat nic się tam nie zmienia. Tu trzeba coś zrobić, bo inaczej inni wyeliminują nas zupełnie. Wiesz przecież, że powoli oddaję władzę nad tym narodem komu innemu!? Tym kimś jest Jahwe!
– Jahwe był od dawna. Inaczej się objawiał, ale to w zasadzie to samo co ty – rzekł Duch. – I to ty wynająłeś go od Lucyfera, i kazałeś mu odizolować swój naród od reszty świata, a jeśli chodzi o Trójcę to skąd ty ją wziąłeś? Przecież jest nas tylko dwóch.
– Zapomniałeś o moim synu – powiedział Pan.
– Masz na myśli jednego z tych, którzy są tutaj w Niebie?
– Nie. Żadnego z nich. Jego jeszcze tutaj nie ma.
– A gdzie jest? Gdzie go masz? – zdziwił się Duch.
– Jest jeszcze w niebycie. Ale jak mi pomożesz, to zejdzie na dół, na Ziemię.
– O! To tak! Z niebytu?
– Tak! – powiedział przekonywująco Pan.
– Masz przecież Jahwe. Mówiliśmy już, że to twój pomocnik?
– Och! Był nim kiedyś, kiedy wypożyczyłem go od Lucyfera, ale to było dawno. Wtedy chciałem izolacji Izraela, ale teraz widzę, że jest ona zgubna. Wiesz przecież o tym – wiesz że teraz nastąpiło wyraźne rozdzielenie na Jahwe i mnie, a na Ziemi za chwilę będą na mnie mówić „Pan Bóg”. Jest tylko jedna metoda wyprostowania tych nieścisłości. Mam głęboką nadzieję, że mi w tym pomożesz. Nie bądź uparty.
– Sam mówiłeś, że do końca jeszcze nie oddałeś władzę! Więc nic nie rozumiem.
– Tak… Wiesz… Tak… To wszystko prawda… Ale wkrótce tak się stanie i już dzisiaj potrzebuję twojej pomocy, aby temu zapobiec.
Po ostatnim zacienianiu, przyjęciu na którym Pan przyglądał się Horusowi, kolumnie dla Artemidy i obecnym Pana stwierdzeniu, że ten ma jeszcze jednego syna w niebycie, domyślił się, że chodzi o kolejne zacienianie. Powiedział więc.
– Jeżeli nie będziesz potrzebował mojej pomocy, to chyba nigdy się tak nie stanie – co o tym myślisz? – A pomijając ten szczegół, to ty zawsze opierasz się na mnie! Masz przecież innych, którzy mogą ci służyć równie dobrze jak ja. Myślałeś może o tym? Weź sobie na przykład Zeusa – jest bardzo, ale to bardzo lubieżny. Jeśli chodzi o zacienianie, to spełni on każdą twoją zachciankę. Jakoś mnie nie potrzebowałeś, Kiedy tworzyłeś Adama.
– Wiesz… próbowałem go zaprojektować, ale mi to nie wychodziło, zatem po przemyśleniu robiłem go w inny sposób, ulepiłem go z gliny, więc cię nie potrzebowałem. Nie chciałem żebyś zacieniał małpoluda, ale za to mu dmuchnąłem. Widzisz. To nie tak jak myślisz. Oszczędzałem cię zawsze, kiedy tylko mogłem. Zrozum, bo ja to rozumiem. Teraz jesteś niezastąpiony i wszyscy są już do ciebie przyzwyczajeni.
– Ty mnie oszczędzałeś?! – powiedział Duch. – No dobrze, niech będzie, że tak było, ale na dodatek mówisz, że mnie rozumiesz, a ja myślałem, że ty mnie tylko czujesz. Po za tym, co to znaczy wszyscy? Twój naród i ty?
Po chwili namysłu Pan odpowiedział mu już wprost:
– Kiedy wysłałem cię do Anny – zresztą za twoją zgodą – miałem już opracowaną koncepcję. Może nie wszystko było tu w porządku i twoja niechęć była zrozumiała, ale to już więcej się nie powtórzy, wierz mi ...
– O! To ciekawe co mówisz. Wtedy też miało to być ostatni raz i inaczej niż było!
– Wtedy nie zdawałem sobie sprawy, że Anna wzbudzi w tobie taką niechęć.
– Nie zdawałeś sobie sprawy i wysłałeś za mną Michała?!
– To tylko dla twojego bezpieczeństwa! Szkoda, że wcześniej cię nie uprzedziłem. Nie chciałem, aby w podróży coś ci się przytrafiło – tu chrząknął głośno.
– Więc tak? To co mówisz mam przyjąć za prawdę i znów zrobić to, o co prosisz. Ale ja tym razem kategorycznie odmawiam!
– Teraz nie możesz odmówić. Wszystko zaplanowane, przygotowane. Zresztą, to już ostatni raz. Obiecuję ci to!
– Wcześniej też mi wiele obiecywałeś. Jakoś nigdy nie wychodziło ci dotrzymywanie słowa.
– Możliwe, możliwe. Widocznie miałem inne ważniejsze sprawy. Zresztą dawniej robiłeś to z ochotą. Nie musiałem cię namawiać.
– Chociaż dziś wyglądam tak samo, to wtedy byłem – delikatnie mówiąc – trochę młodszy. Dziwi cię to?
– Wszyscy byliśmy młodsi. Teraz to już koniec. To twoja ostatnia misja. Posłuchaj. Kilka dni temu zacieniłeś Annę. Za dziewięć miesięcy ona urodzi Marię. Potem Maria będzie rosła, aż do okresu fizycznej dojrzałości. Wtedy ja osobiście spłodzę z nią syna. Ale ktoś musi być przed nim. Przygotować społeczeństwo na jego przyjście, ochrzcić go z wody, prostować przed nim ścieżki. Pół roku wcześniej trzeba zacienić Elżbietę, żonę Zachariasza – też nie może mieć dzieci – niepłodna.
– I na dodatek też tak stara jak Anna, tylko że tego zapomniałeś dodać.
– Nie, nie. To znaczy tak. Ale trochę młodsza od Anny i dużo ładniejsza – dodał szybko nie chcąc go zniechęcać.
– To bardzo miło z twojej strony, że tym razem wybrałeś mi taką kobietę. Z pewnością nie poślesz już za mną Michała.
– No, ... jeżeli będziesz chciał osobistej asysty, to znaczy bezpieczeństwa, to wyślę, ale jeżeli nie, to nie. To już twój wybór. Nie będę ci się sprzeciwiał.
– Daruj sobie te wywody. Obaj wiemy o co chodzi.
Duch wstał z fotela i zaczął chodzić po komnacie. Pan od razu podchwycił tą zmianę i rzekł:
– To może ja już pójdę? Mam jeszcze trochę niedokończonej rozmowy z Solisem – wczorajszej rozmowy.
– Duch spojrzał na Pana i nic nie mówiąc lekko rozłożył ręce, robiąc przy tym trochę niewyraźną minę.
Pan wyszedł. Wiedział już, ze Duch się zgodzi. To tylko kwestia czasu, a tego było bardzo dużo. Kiedy wszedł do siebie, usiadł w fotelu i przywołał Xena.
– Nie wpuszczaj mi tutaj nikogo i nikogo nie anonsuj! Jestem bardzo zajęty! Powiedz też Solisowi, aby przez najbliższe dwie godziny nie przeszkadzał mi swoimi sprawami!
– Tak, Ekscelencjo. – Tu skłonił się nisko, ale zanim wyszedł, Pan dodał:
– I przynieś mi tutaj koktajl. Ten, który lubię najbardziej. I zamiast zapachowego wyciągu z rumu dodaj tam trochę jego samego.
– Tak, Ekscelencjo – usłyszał odpowiedź.
Xen był mocno zdziwiony ostatnim życzeniem Pana. Dzisiaj zwracał się do niego „Ekscelencjo”, bo od samego rana Pan był bardzo podekscytowany. Już dawno nie widział go takim. Teraz, tak jak Pan po komnacie, tak i on po podaniu Panu koktajlu, chodził po swoim przedpokoju. Robił tak, bo prawdopodobnie dodawało mu to ważności i pewności siebie, a może chodziło mu tylko o to, żeby ktoś, kto go takim zobaczy tak pomyślał? Chodząc i patrząc pod nogi nie zauważył wchodzącego Solisa. Wpadłby na niego, gdyby ten nie odezwał się w porę:
– Ty jak zwykle dyżurujesz!
– O, tak. Właśnie Pan mówił abyś nie przychodził do niego wcześniej niż za jakieś trzy godziny. – Dodał jedną, bo wiedział, że Pan i tak przedłuży wyznaczony przez siebie czas. – Mam obowiązek nikogo nie anonsować i nie wpuszczać. Czas przebywania w przedpokoju będzie dość długi, więc chodzę tam i z powrotem – powiedział – ale gdy Solis wyszedł, usiadł wygodnie w fotelu i swoim zwyczajem zamknął oczy.