Piotruś Pan obudził się, jak co dzień, koło południa. Zwlekł swe boskie ciało z łóżka, sprawdził, czy aby przez noc nie nabawił się raka jąder słusznie się po nich drapiąc i ruszył w kierunku łazienki. Gdy mijał lustrzane drzwi szafy przystanął, wyprostował zgarbione dotąd plecy, wciągnął brzuch, przyjął uśmiech numer pięć i puścił oko do swego odbicia mówiąc: - No, kto jest boski, co?
Rzucił jeszcze posuwiste spojrzenie przez uchylone drzwi sypialni w kierunku kobiecych zwłok leżących na łóżku, po czym przybrał pierwotną, zgarbioną postawę i poszedł pieścić swe boskie ciało pod prysznic.
Piotruś Pan był chłopcem z tak zwanego dobrego domu, gdzie podręcznik savoir vivre na zmianę z "Vademecum snobki i snoba" czytano do kołyski. Jednak jako dziecko nie łapał jeszcze satyry, więc i zawarte w nich mądrości odbierał po swojemu. Rósł tak sobie nasz Piotruś Pan, a rodzice otaczali go wiedzą wszelaką, od impresjonizmu począwszy, na przekładach Koranu skończywszy. Gdy w wieku lat pięciu zagrał na fortepianie pierwsze akordy Piątej symfonii Beethoven'a, a przynajmniej tak się rodzicielom zdawało, przypieczętował swój los arystokraty - muzyka. Został więc posłany do szkół wielu, by ćwiczyć swe wirtuozowskie zdolności. Ćwiczył tam też bardziej praktyczne umiejętności, gdyż jako młodzieniec niezwykle urokliwy i szarmancki, szybko pojął sztukę uwodzenia. Gdy już wszystkie egzaminy zaliczył, podobnie jak i stada potulnych owieczek, postanowił osiąść na stałe w rodzinnym mieście, by szkolić kolejne pokolenia i zaszczepić w nich miłość do muzyki, tę prawdziwą, jedną, jedyną jaką znał. Tak więc żył sobie spokojnie od balangi do balangi, na których to rósł wianuszek wielbicielek, a wraz z nim i ego Piotrusia Pana. Żadna z wielbicielek jednak nie była dość dobra, by wprowadzić się na stałe w życie Piotrusia.
Jak zwykle, gdy tylko wyszedł z łazienki, zabrał się za przygotowywanie śniadania. Śniadania dla jednej osoby, bowiem kobiece zwłoki zwinęły się w międzyczasie, znając upodobania Piotrusia do samotnych, pełnych narcyzmu poranków.
Początek dnia w pracy był równie przewidywalny, jak i poranek, czyli Piotruś jak zwykle spóźnił się na zajęcia, po czym spędził resztę czasu w pokoju dyrektorki. Bynajmniej nie na dywaniku. Na takie numery nie poszłaby ani pani dyrektor, ani on sam, jednak bawić ją rozmową było jak najbardziej na miejscu. Wszystko szło zgodnie z planem, jednak tego dnia na Piotrusia Pana czekała niespodzianka.
- Zapomniałabym, mamy nową harfistkę - rzuciła dyrektorka, gdy Piotruś Pan zbierał się do wyjścia.
- Hmm... dobra? - zapytał z zainteresowaniem.
- Sam ocenisz wieczorem na próbie. - odparła dyrektorka z uśmiechem.
Harfistka okazała się być dość interesującą osóbką. Nie była pięknością w mniemaniu Piotrusia, jednak miała w sobie jakiś przedziwny urok, jakiś nienaturalny magnetyzm, który przyciągał i odpychał zarazem. Gdy przebywał w jej towarzystwie, czuł niechęć, a jednocześnie fascynację jej bezpardonowym stylem bycia. Kompletnie go nie pociągała, a jednak gdy leżał wieczorem sam, nie mógł o niej zapomnieć. Oburzała go i frustrowała. Zawstydzała bezpośredniością i bezmyślnością. Zasadniczą jej wadą jednak był kompletny brak zainteresowania Piotrusiem. Tymczasem Piotruś, im bardziej był odpychany i im bardziej sam się odpychał, tym bardziej chciał się do niej zbliżyć. Na początku niecodzienne wyzwanie sprawiało mu radość, jednak z czasem stało się obsesją i utrapieniem. Coraz częściej Piotruś rezygnował z rozkoszy dostępnych zwłok, na poczet samotnych, długich wieczorów ze szklaneczką whiskey i Mozartem.
Pewnego wieczoru, gdy znużony siedział w fotelu, usłyszał ciche pukanie. W pierwszej chwili nie zamierzał nawet wstać, by otworzyć, jednak jakaś wewnętrzna siła skłoniła go do tego. To była Ona. Jeszcze bardziej blada niż zwykle, jeszcze większym chłodem owiana. Piotruś wzdrygnął się, jednak w momencie oprzytomniał i skinieniem zaprosił do środka. Już wiedział, że jej pożąda jak nikogo dotąd, jednak to uczucie rosło z każdą sekundą. Uchwycił jej ramiona i przyparł do ściany. Był przygotowany na opór, ale nic takiego nie nastąpiło. Zamiast tego uśmiechnęła się do niego, a w jej oczach zdawały się skakać małe iskierki.
- Zrobię z ciebie mężczyznę, Piotrusiu... - gładki jak aksamit głos ledwie musnął płatki jego uszu. Podbudowany Piotruś odpowiedział jej uśmiechem numer pięć.
- Zrobię z ciebie mężczyznę, bo tylko tracąc coś, czego bardzo pragniesz, możesz się nim stać. Tylko wtedy zrozumiesz, że o miłość trzeba dbać. - dodała miękko, a jej ramiona, dłonie, policzki, całe ciało zaczęło blednąć, skrzyć się i powoli znikać. Spanikowany Piotruś nie miał pojęcia co zrobić, by ją zatrzymać. W panice wyrwało mu się ochrypłe - Kocham cię! - ale było już za późno, po harfistce pozostało jedynie kilka iskierek i ciężkie powietrze...
Piotruś zerwał się na równe nogi wyrwany ze złego snu, po czym osunął się z powrotem na fotel i gorzko zapłakał. Po raz pierwszy od czasów dzieciństwa...