JustPaste.it

Przesłuchanie

- Rozumiem, że mam mówić najdokładniej, jak tylko to pamiętam? – zapytał Jacek, mała myszka, która w chwili wypadku była rączym rumakiem.

- Tak. To pomoże wszystkim zrozumieć, co się wtedy stało – wyjaśniła z powagą sowa, zawsze wzywana do tego typu spraw.

- Dobrze, postaram się zrobić to jak najlepiej.

- Cieszę się bardzo. Trzeba w końcu pozbyć się stąd tego staruszka. Czasa, czy jak tam tylko wypowiada się to dziwaczne imię. Nie pasujący on tu w ogóle. Wszyscy zgodzimy się co do tego, że trudno go zrozumieć. On sam chyba zdaje się tylko męczyć tutaj z nami. Wszyscy się chyba ze mną zgodzicie? – zwrócił się nagle do zgromadzonych na dziedzińcu współmieszkańców. Odpowiedzieli pełną aprobaty wrzawą.

- Macie rację moi drodzy – zwrócił się do wszystkich dziadek Czas – nie potrafię przestać się martwić o mojego kochanego Kubusia, który został tam skąd pochodzę, i powtarzam to po raz kolejny, że nie jest misiem.

- Dobra, dobra - oburzył się mały Krzyś.

- Przestańcie. – wtrąciła spokojnie, lecz stanowczo sowa – Czas najwyższy dociec przyczyny i sposobu w jaki pojawił się tutaj ten dziwny staruszek, zatem – zwrócił się ponownie do myszy – opowiedz nam wszystkim z najdrobniejszymi szczegółami jakie tylko pamiętasz, co się wtedy wydarzyło.

- No więc, to było wtedy, jak miał się odbyć nasz bal. Buszowałem tamtego dnia w zbożu, jak zwykle z resztą, kiedy nie mam nic konkretniejszego do roboty. Był tam jeszcze Filip, Krystek i Fabian. Buszowało nam się przednio. Zaczynało powoli się chmurzyć, więc wpadliśmy na pomysł, że może lepiej wybrać się do starego młyna, kiedy zjawiła się wróżka żeby nam przypomnieć o wieczornych planach. Wiecie. Kopciuszek i ta sprawa zamążpójścia. W sumie dobrze, że się pojawiła, bo pewnie byśmy zapomnieli o całej sprawie przy tak dobrej zabawie.

- Do sedna – ponagliła sowa.

- Nie ważne z resztą. – zakończył Jacek – Wróciliśmy do norki Filipa, żeby przypomnieć sobie dokładny plan Haliny, bo sprawa wymagała odpowiedniej precyzji i przygotowania, jak wszyscy wiecie. Macocha Kopciuszka i jej siostry przyrodnie niejednemu z nas dały się nieraz we znaki, a i od przechytrzania, to były tu zawsze one, więc jak już wspomniałem wróciliśmy do norki Filipa przypomnieć sobie dokładny plan działania, żeby wszystko poszło jak należy.

- Na czym polegał ten plan? – dopytywała o szczegóły sowa.

- Dokładnie chodziło o precyzyjne wydobycie Kopciuszka z punktu „A”, patrz dom macochy i dostarczenie jej do punktu „B”, czyli zamku w którym odbywał się  bal. Halina rozmówiła się z nami wcześniej, bo mieliśmy jej w tym pomóc, skoro tygodniowy limit magicznych zaklęć wykorzystała na załagodzenie ostatniego sporu zajączka z niedźwiedziem, o którym tyle się mówi.

- Do rzeczy Jacku – upomniała go ponownie sowa.

- Tak więc Halina powiedziała nam o pięciu miarkach magicznego napoju zmieniającego postać. Poprosiła o zorganizowanie największej dyni z ogrodu Królika, z ostatniej grządki za dziewięćdziesiątym dziewiątym rzędem marchewek o której nikt nie wie. W gruncie rzeczy musieliśmy ją tu dostarczyć w nie do końca legalny sposób, bo to w końcu nie nasza bajka. Tak też, udało się. Dynia po skropleniu magicznym eliksirem miała zamienić się z pomocą zaklęcia w karetę. Do nas należało zorganizowanie transportu. Zgodziliśmy się ostatecznie na zamianę w rumaki, które ową karetę z kochanym, dziś już zamężnym Kopciuszkiem miały dostarczyć prościutko do zamku. Czas grał niebywałą rolę, bo zaklęcia wspomagające eliksir nie działają przecież wiecznie, gdybyśmy nie zdążyli moglibyśmy zginąć pod ciężarem rozpędzonej dyni i samego, bez urazy Kopciuszka.

- Kiedy i jak doszło do spotkania z tym dziwnym staruszkiem wypytującym o to gdzie się znajduje oraz gdzie się podział jego Kubuś, który nie jest, jak się stale upiera misiem?

- Otóż miało to miejsce w czasie rajdu z dynią, przepraszam karetą do zamku.

- Gdzie dokładnie?

- No więc tego nie jestem w stanie dokładnie określić – odpowiedział na pytanie Jacek.

- Jak to nie jesteś w stanie dokładnie określić? – zapytała sowa powtarzając wszystkie słowa, wyraźnie dając mu do zrozumienia, że wychwyci każde wypowiadane przez niego kłamstewko.

- No bo przecież nie byłem nigdy dotąd rączym rumakiem, a ta prędkość z jaką się wtedy poruszaliśmy i w ogóle zupełnie inny punkt widzenia, to już całkiem było dla mnie jak czary do potęgi. Z pewnością na którymś z zakrętów. Jeszcze na terenie lasu, ale już przy tabliczce z nazwą ulicy Zamkowej. Tyle mogę powiedzieć na pewno.

- No dobrze, to co dokładnie miało wtedy miejsce?

- Ja to w sumie mogę mówić tylko za siebie, ale pędziłem wtedy jak nigdy w życiu. Sprawa przecież była nie małej wagi. Prędkość, jak już mówiłem. Nowy kąt widzenia. Te same drzewa i krzaki, ale wszystko jakby zupełnie inne. Nie mam pewności, co to było, ale uderzyliśmy w coś po drodze. Takie niby szklane. W sumie, że uderzyliśmy też nie do końca mogę powiedzieć. Sęk w tym, że kiedy tak pędziłem przed siebie, to kołyszące się dookoła krzaki i drzewa zaczęły mi dziwnie falować. Może to z podniecenia, ale zdawało mi się, że coś się za nimi znajduje i to nie jest już jakby nasz świat. Nie wiem czy mnie do końca rozumiecie, ale nie potrafię tego inaczej opisać. Kiedy tak pomyślałem o tym niby innym świecie za lasem, to wtedy na coś wpadliśmy. Tak mi się wydaje. Ta cała ściana lasu jakoś tak nienaturalnie się przybliżyła, że czułem ją prawie swoim prawym ramieniem. No i w tym momencie tak jakby z za tej ściany naszego lasu coś wypadło.

- I nie zatrzymaliście się, żeby sprawdzić co to było?

- Czas był wtedy najważniejszy. Nie moglibyśmy się zatrzymać nawet gdyby się jakimś cudem okazało że bal jest odwołany, bo plan to plan, a gdyby, to gdyby.

- Rozumiem, więc nie jesteście pewni, że to z tym staruszkiem się zderzyliście?

- Nie – odpowiedziały już wszystkie myszy.

- Skoro nikt z was już nie jest w stanie powiedzieć, czy widział wcześniej tego dziwaka, musimy wysłuchać i spróbować zrozumieć wszystko co on ma nam na ten temat do powiedzenia. Zatem? – zapytała sowa zwracając się w stronę dziadka.

- Chyba potrącił mnie samochód, jak przechodziłem przez jezdnię. Jedyne, co pamiętam na pewno, to małe, dziwnie błyszczące szkiełko na chodniku tuż pod domem.

Wszyscy spojrzeli po sobie nawzajem. Dziadek na otaczające go zwierzęta. One na staruszka. Nikt już nie wiedział co myśleć. Nie wiedziano także, co powiedzieć. Sprawa utkwiła w martwym punkcie. Jedynie Jacek uśmiechał się głupio do swoich myśli na wspomnienie jakim fantastycznym był rumakiem.

 

 

http://www.facebook.com/Cyclonline